Читать книгу Punkt widzenia - Małgorzata Rogala - Страница 5

ROZDZIAŁ 2

Оглавление

Sędzia Włodzimierz Skowroński zaprosił policjantów do salonu, usiadł sztywno obok żony na skórzanej, kremowej kanapie, a przybyłym wskazał fotele stojące naprzeciwko, po drugiej stronie ławy ze szklanym blatem. Mężczyzna sprawiał wrażenie opanowanego, ale napięte mięśnie twarzy i drżenie szczęki zdradzały trud, z jakim przychodziło mu zachowanie spokoju. Kobieta walczyła z płaczem, a gdy przegrywała kolejną bitwę, po jej policzkach spływały duże krople łez, do których przykładała pogniecioną chusteczkę.

Tomczyk wymienił spojrzenia z Agatą, a następnie zawiesił wzrok na twarzy Skowrońskiego, jednak zanim zdążył zadać pierwsze pytanie, sędzia go ubiegł.

– Podinspektor Wolski zapewnił mnie, że jesteście jego najlepszymi ludźmi – rzucił, nadając głosowi wyniosły ton, jakby chciał ukryć za jego fasadą bezsilność, którą zapewne czuł w obliczu tragedii rozgrywającej się w jego rodzinie. Być może pierwszy raz w życiu Skowroński nie miał wpływu na przebieg zdarzeń, nie mógł niczego nakazać, orzec i zasądzić. Nie mógł wydać wyroku. Mógł jedynie zaufać policjantom, którzy siedzieli naprzeciwko, albo przynajmniej pogodzić się z tym, że może tylko czekać. Tomczyk, obserwując sędziego, zastanawiał się, jakie to uczucie: mieć wielokrotnie w rękach cudzy los, decydować o nim, oceniać ciężar ludzkich uczynków, wierzyć w swoją nieomylność i sprawiedliwość, a teraz odczuwać niemoc i brak wpływu. Pomyślał też o tym, czego dowiedział się od Agaty – że to sędzia Skowroński wydał postanowienie o jej tymczasowym aresztowaniu, nie zadając sobie wcześniej trudu, żeby dokładnie zapoznać się ze sprawą. Sławek wielokrotnie bywał w sądach i wiedział, że adepci Temidy bywali nieprzygotowani do posiedzeń w sprawie zastosowania środka zapobiegawczego, co skutkowało nieuzasadnionym zamknięciem delikwenta za kratkami na podstawie wątpliwej wartości poszlak lub przeciwnie – zgodą, by gwałciciel lub damski bokser odpowiadał z wolnej stopy. Pod wpływem refleksji Tomczyk poczuł niechęć do sędziego, który siedział naprzeciwko i wbijał w niego surowe spojrzenie, więc otrząsnął się z zamyślenia i przywołał sam siebie do porządku; musiał odłożyć uczucia na bok i zrobić wszystko, żeby wyjaśnić, co się stało z córką Skowrońskich. I znaleźć jej ciało. Sławek wiedział od podinspektora Wolskiego, że poszukiwania zostały zakrojone na szeroką skalę i nie robił sobie złudzeń, że odnajdą Jagodę żywą.

– Panie sędzio… – Tomczyk postanowił nie odpowiadać na rzucony wcześniej przez Skowrońskiego komentarz. – Proszę nam powiedzieć, kiedy córka wyjechała, dokąd i z kim.

– Już raz to mówiłem – odparł sędzia. – Ktoś od was z nami rozmawiał, nie przekazujecie sobie informacji?

– Przekazujemy – powiedział spokojnie komisarz. – Ponieważ jednak przydzielono nam to śledztwo, chcielibyśmy wszystko usłyszeć od państwa, a nie opierać się na zredagowanej notatce. Chyba zależy panu na jak najszybszym wyjaśnieniu, co się stało z córką, prawda?

Skowroński zacisnął usta.

– Żona wie dokładnie, bardziej się orientuje w sprawach Jagody – odpowiedział po chwili milczenia. – Halinko? – zwrócił się do żony. – Proszę cię, nie płacz teraz, to w niczym nie pomaga.

Tomczyk przeniósł spojrzenie na siedzącą obok sędziego kobietę.

– Tydzień temu Jagoda pojechała do Gdyni ze swoją przyjaciółką, chłopakiem i jeszcze kilkoma osobami. – Z gardła Skowrońskiej wydobyło się bolesne westchnienie. – Sami dobrzy znajomi, ze szkoły.

– Którego dnia?

– W czwartek, dwudziestego sierpnia. Przez pierwsze dni kontaktowała się regularnie, przysyłała esemesy, zdjęcia.

– Kiedy ostatni raz dostała pani wiadomość od córki?

– Nie wiem. – Skowrońska przycisnęła chusteczkę do ust. – Muszę sprawdzić. – Wzięła ze stolika aparat i przeszukała jego zawartość. – Trzy dni temu, w poniedziałek, proszę. – Podała Sławkowi telefon z wyświetlonym esemesem. – Zdjęcie zrobione na molo w Gdyni-Orłowie. – A wczoraj rano ktoś… – Zaczęła płakać. – Ktoś przysłał Włodkowi tamten film. Boże, ja tego nie wytrzymam! Ktoś zgwałcił i zamordował moje dziecko!

Sędzia objął żonę, a później zaczął gładzić jej plecy uspokajającym gestem.

– Czy córka ostatnio zachowywała się inaczej niż zwykle? Może miała jakieś kłopoty? Zawarła nową znajomość? Czegoś się bała? – spytała Górska.

– Nie, raczej nie – odpowiedziała Halina, a jej ciałem ponownie wstrząsnął szloch. – Wszystko było jak zwykle.

– A jej przyjaciółka? Jak się nazwa?

– Monika Lisiecka. Dzwoniliśmy wczoraj do niej, od razu po obejrzeniu filmiku, ale też miała wyłączony telefon.

– A chłopak?

– Do niego nie dzwoniliśmy, bo nie mamy numeru.

– Jak się nazywa? – spytał Tomczyk. – Chłopak Jagody?

– Robert Olędzki.

– Kiedy córka miała wrócić z Gdyni?

– W niedzielę, trzydziestego sierpnia.

– Chcielibyśmy przeszukać pokój Jagody. – Sławek wstał, a wraz z nim podniosła się Agata. – Panie sędzio?

– Oczywiście, proszę. Żona zaprowadzi państwa.

Pokój dziewczyny, wypełniony sosnowymi meblami, zalewało słoneczne światło, przenikające bez przeszkód przez niczym nieosłoniętą szybę. Tomczyk zmrużył oczy i pomyślał, że gdy się mieszka na szesnastym piętrze z widokiem na miasto, nie ma powodu, żeby zasłaniać okno nawet w nocy. On też by nie zasłaniał; siedzieliby z Agatą na fotelach i patrzyli w rozgwieżdżone niebo lub podziwiali wieczorną panoramę Warszawy, rozjaśnioną światłami latarni, neonów i samochodowych reflektorów. Sławek, lustrując wnętrze dziewczęcego pokoju, otworzył się na napływ wrażeń i odczuć. Na biurku, które stało przodem do okna, tak aby siedząc przy nim można było podziwiać widok za oknem, leżał zamknięty laptop. Wzdłuż jednej z prostopadłych ścian stał szeroki tapczan, na którym siedział pluszowy misiek, ubrany w kraciastą koszulę i spodnie na szelkach; drugą ścianę zasłaniał regał wypełniony książkami. Halina Skowrońska podeszła do okna i opuściła do połowy żaluzje.

– Strasznie tu gorąco – powiedziała, wycierając nos. – Zostawiam państwa. Jakby coś było trzeba, proszę wołać.

– Miałam wrażenie, jakby odgrodzili się od nas grubą ścianą – stwierdziła Agata, gdy kobieta opuściła pokój. – Czy to możliwe, że rodzice nic nie wiedzą o swoim dziecku, a o przyjaciołach jedynie to, jakie mają imiona i nazwiska? Czuję, że coś tutaj bardzo, bardzo nie gra, tylko jeszcze nie wiem, co.

– Zdaje się, że czeka nas wycieczka do Gdyni – powiedział Sławek i zaczął odsuwać po kolei szuflady biurka. – Co prawda ktoś już rozmawiał z przyjaciółmi Jagody, w aktach jest notatka, ale wolę ich sam przesłuchać.

– Ja też o tym pomyślałam. – Agata otworzyła szafę nastolatki i przystąpiła do przeglądania garderoby. – Chryste, na co jej tyle ciuchów? – zdziwiła się, przesuwając wieszaki z sukienkami i bluzkami. – Naprawdę nastolatki potrzebują tyle szmatek? – spytała, odsuwając na bok stos równo złożonych spodni.

– Nie masz pojęcia, ile rzeczy jest w szafie Kingi – powiedział Tomczyk, wspominając najmłodszą siostrę, która jeszcze mieszkała z rodzicami. – Kiedyś matka zajrzała tam przez przypadek i o mało nie zemdlała. A Kinga, jak to Kinga, odwróciła kota ogonem i zrobiła scenę, że rodzice odbierają jej prawo do prywatności. Ojciec zaprotestował przeciwko takiej generalizacji i wybuchła kosmiczna awantura. Oczywiście, jak się domyślasz, każdy później przedstawił swoją wersję wydarzeń. – Sławek posłał Agacie uśmiech i kontynuował przeszukiwanie biurka, wyjmował zeszyty i podręczniki, kartkował notatki.

Górska zajrzała do wnętrza komody, w której znalazła bieliznę, rajstopy, szaliki i czapki. – Wystarczyłoby na rok dla kilku dziewczyn – stwierdziła. – Masz coś?

Tomczyk podszedł do regału z książkami i zaczął przesuwać palcami po grzbietach.

– Reporterka, o której mówiłaś, Makowska?

– Tak.

– Jagoda jest… była… – zaczął i zaklął. – Nie wiem, jak o niej mówić – zdał sobie sprawę. – Dopóki nie ma ciała, zawsze jest nadzieja, ale w tym przypadku obawiam się, że szukamy zwłok. Dziewczyna była fanką tej dziennikarki – powiedział i zdjął z półki dwie książki. – Zobacz.

– Emilii Makowskiej?

– Tak. Ma zbiory jej reportaży. Wyglądają na czytane wielokrotnie. – Sławek przekartkował jedną z książek, pokazując zagięte rogi, plamę po rozlanym napoju, podkreślenia. Zerknął na krótki biogram autorki i czarno-białą fotografię kobiety w dużych, przeciwsłonecznych okularach. Dziennikarka wydała mu się znajoma i przez chwilę rozważał, skąd takie skojarzenie.

– Daj mi tę w granatowej okładce – poprosiła Agata i usiadła z egzemplarzem na tapczanie.

Tomczyk uruchomił laptop Jagody i spojrzał na partnerkę.

– Szukasz czegoś konkretnego?

– Tak. I już znalazłam, zobacz. To jest książka, o której ci mówiłam, i jest reportaż, ten o gwałcicielu, którego Skowroński wypuścił.

Tomczyk wziął książkę, przeczytał początek tekstu i odłożył na bok.

– Pożyczę od nich i przeczytam w pociągu.

– W pociągu?

– Tak, będzie szybciej niż samochodem. W razie czego auto pożyczymy od naszych na miejscu.

– Kiedy jedziemy?

– Jak się da, jeszcze dziś – odparł po chwili namysłu i powiódł wzrokiem po otoczeniu. – Nic tutaj nie ma. Nie wydaje ci się, że ten pokój jest dziwny?

– Dziwny?

– Taki… – zastanowił się Tomczyk, szukając odpowiedniego słowa. – Pusty. Mimowolnie porównuję go z pokojem Kingi, która jest rok starsza od Jagody, i pełno u niej różnych bibelotów, świeczników, pamiątek z wyjazdów, jedna szuflada jest pełna kosmetyków. I mnóstwo ramek ze zdjęciami, jak na twoim parapecie.

– Może Jagoda była… jest alergiczką? – powiedziała Górska z namysłem. – To by wyjaśniało brak kurzołapów. A co do fotek, Kinga jest chlubnym wyjątkiem, bo młodzi teraz chyba wszystkie zdjęcia trzymają w smartfonach. Bierzesz książkę?

– Tak. I laptop. – Sławek opuścił pokrywę komputera. – Jest zabezpieczony hasłem.

Wyszli do przedpokoju, gdzie natychmiast pojawili się Skowrońscy.

– Dziękujemy, to na razie wszystko – powiedział Tomczyk. – Zabieramy laptopa, dostaną państwo pokwitowanie. I czy mógłbym pożyczyć tę książkę? – spytał, pokazując egzemplarz ze zbiorem reportaży.

– Tak, oczywiście – odparła Halina.

– Czytali państwo?

– Nie, ale Jagoda chce… chciała… – Kobiecie załamał się głos. – Chciała zostać dziennikarką. – Skowrońska zaniosła się płaczem. – Nie wiem, jak mam mówić o swojej córce, nie wiem, czy żyje! Jak mam o niej mówić?! W czasie teraźniejszym czy przeszłym?

– Damy państwu znać, jak tylko czegoś się dowiemy – odpowiedziała Agata, pomijając milczeniem pytanie żony sędziego.

***

Po wyjściu policjantów Halina poszła do łazienki umyć twarz zimną wodą. Gdy wklepywała krem w zaczerwienioną skórę, pierwszy raz w myślach obciążyła męża odpowiedzialnością za to, co spotkało ich rodzinę; pomyślała, że to jego wina. Do tej pory nie powiedziała mu, że w niedalekiej przeszłości, przez długie miesiące, gdy on siedział w swoim gabinecie, ona spędzała wieczory przed monitorem komputera i śledziła to, co się działo w sieci, gdy Włodzimierz wypuścił gwałciciela na wolność. Czytała te straszne rzeczy, które pisano o jej mężu, życzenia tortur, śmierci i utraty rodziny. Jedyne, o czym próbowała z nim rozmawiać, to o wyroku, który zasądził. Chciała zrozumieć jego decyzję jako empatyczny człowiek, chciała zrozumieć jako kobieta i wreszcie chciała zrozumieć jako matka córki. Jednak Włodzimierz nie chciał rozmawiać z żoną o sprawie Krzysztofa – tak miał na imię chłopak, który zgwałcił swoją koleżankę Idę. Imiona obojga bohaterów dramatu wryły jej się w pamięć na zawsze. Mąż zasłaniał się tajemnicą zawodową, mówił, że uzasadnienie wyroku jest w aktach i nie widzi potrzeby, by roztrząsać służbowe sprawy w domu. Halina uważała, że Włodek jest dobrym człowiekiem, nigdy nikogo nie skrzywdził, sprawdził się jako troskliwy mąż i ojciec; dlatego chciała ze wszystkich sił wierzyć, że wyrok, który zasądził, był sprawiedliwy, a komentujący ludzie byli w błędzie. Internauci opierali się na wątłej wiedzy, którą czerpali z naładowanych emocjami artykułów prasowych i od siebie nawzajem. Nakręcali spiralę nienawiści. W internecie zniszczono wielu ludzi i nikt później nie przepraszał za krzywdę, nikt nie ponosił konsekwencji. Na szczęście Włodek nigdy nie czytał wpisów w sieci. Nie miał na to czasu, poza tym gardził życiem internetowym, portalami społecznościowymi i forami dyskusyjnymi; nazywał je wirtualnym bazarem, albo maglem. Czasem Halina czuła nienawiść do wszystkich ludzi, którzy tak łatwo osądzali innych, którzy tym chętniej wypowiadali się, im mniej mieli do powiedzenia i którzy wirtualnie kopiąc innych, poprawiali swoje samopoczucie. Stopniowo wokół sędziego Skowrońskiego zrobiło się ciszej, ponieważ internauci zaczęli żyć innymi sprawami. Niestety, rok później sprawa odżyła za sprawą wścibskiej reporterki, która za punkt honoru postawiła sobie grzebanie w ich życiu. Halina pamiętała jej wizytę u nich w domu, gdy Włodzimierz wyraził zgodę na rozmowę. Skowrońska do tej pory nie rozumiała, dlaczego wpuścił dziennikarkę na ich teren prywatny, z którego zresztą prędko ją wyprosił, gdy zaczęła zadawać prowokujące pytania. Zażądał, by wyszła, zanim skończyła pić herbatę. Prawdziwą ironią losu było to, że dziennikarka stała się dla Jagody wzorem, dziewczyna podziwiała ją, czytała jej reportaże i zamierzała pójść w jej ślady.

– Ciekawe, po co tamten policjant zabrał książkę Makowskiej – powiedziała do męża po wyjściu z łazienki.

Sędzia siedział na kanapie z posępną miną.

– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – odparł. – Nie wspominaj przy mnie o tamtej nieokrzesanej babie.

– Włodek, na miłość boską, czy nie widzisz, że ten filmik przypomina… – Halinie słowa z trudem przeciskały się przez gardło. – Że ten filmik… Gwałt i… powieszenie… że to chodzi o tamtą dziewczynę? O Idę Więcek? Ktoś z jej bliskich zemścił się na nas, ktoś wymierzył sprawiedliwość.

– Przestań! – Skowroński wstał i zacisnął pięści.

– Nie mów, że nie przyszło ci to do głowy.

– Przestań, powiedziałem! Nie chcę o tym słyszeć.

Halina przycisnęła dłonie do twarzy i wkrótce usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Włodzimierz, jak to miał w zwyczaju, zamknął się w swoim gabinecie. Kobieta opuściła ręce i przez długą chwilę walczyła z chęcią wtargnięcia do pokoju męża i rzucenia w niego ciężkim przedmiotem. Odetchnęła kilkakrotnie, żeby się uspokoić, a potem usiadła z laptopem na kanapie i otworzyła stronę z artykułem, który znała na pamięć.

„W PRAWO I W LEWO” –

Internetowy Serwis Wiadomości

20 sierpnia 2013

Dwa lata w zawieszeniu na pięć lat dla gwałciciela nastolatki

Osiemnastoletni Krzysztof N. został skazany na dwa lata pozbawienia wolności, z zawieszeniem na pięć, za gwałt na szesnastolatce podczas imprezy walentynkowej, która odbyła się na działce należącej do rodziców gwałciciela. Mimo dowodów w postaci śladów biologicznych oraz opinii lekarza, który badał Idę W., sąd postanowił dać szansę sprawcy i zawiesił wykonanie kary. Swoją decyzję uzasadnił dotychczasową niekaralnością oskarżonego, dobrą opinią w środowisku oraz jego młodym wiekiem. Sędzia uznał, że pobyt w więzieniu może spowodować demoralizację osiemnastolatka i złamać mu życie. Naszemu reporterowi nie udało się porozmawiać z sędzią, ale dotarł on do jednego z jego kolegów, który stwierdził, że sędzia działał zgodnie z prawem i wszelka dyskusja na ten temat jest zbędna. Jesteśmy ciekawi, czy takiego samego zdania jest ofiara gwałtu i jej bliscy?


SKOMENTUJ


Matkadzieciom:

A czy ktoś się zatroszczył o życie tej biednej dziewczyny? Panie Boże, patrzysz i nie grzmisz!


Faciofacio:

Czego cię uczyli na studiach, głupku w todze?


EmEl:

Moją koleżankę też zgwałcił typ na imprezie. Mówiła, że nie chce, ale on jej nie słuchał. Poszła na policję i do lekarza, byli świadkowie, że ją zaciągnął do pokoju i nic. Po sprawie.


Gosiek:

Zamknąć sędziego ze zboczeńcami, niech zobaczy jak to miło.


Olinka:

EmEl, współczuję twojej kumpeli, mnie też to spotkało. Na imprezie w klubie. Coś mi wrzucili do szklanki, nawet nie wiem, kto i co. Błagam, powiedzcie, co mam zrobić.


Świr:

Trzeba było pilnować szklanki i dupy.


Faciofacio:

Świr, licz się ze słowami, debilu. A może tak ciebie zerżnąć, to przestaniesz się cieszyć, tępy ryju.


Sami:

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czego się spodziewać?


Sztucznypenisek:

Olinka, widocznie byłaś chętna. Jak się ledwo tyłek zakrywa i świeci cyckami, to do siebie pretensja.


Świr:

Komentarz usunięty przez administratora.


Matkadzieciom:

Nie mogę czytać tych bzdur. Sztucznypenisek, to tylko świadczy o tobie, że sprowadzasz się do zwierzaka, który nie panuje nad sobą. Powinni zamykać takich jak ty. A razem z wami tego sędziego, co wypuszcza bandytów. Niech go piekło pochłonie. Mam córkę i zabiłabym, gdyby ktoś jej coś takiego zrobił, a sędzia drania wypuścił.


EmEl:

Matkadzieciom, święta racja. Ciekawe, czy też wypuściłby gwałciciela, jakby zgwałcił mu córkę.


Dżoana:

Sędziowie mają wytłumaczenie na wszystko. Jeszcze niech to wyjaśnią tej sponiewieranej dziewczynie. Najlepiej twarzą w twarz, patrząc w oczy. Wiesz, kochana, poobracał cię trochę, ale nie mogę go posłać do pierdla, bo jego tam też mogą poobracać. Rzygać się chce.

Halina zamknęła pokrywę laptopa, nie była w stanie dalej czytać. Wiedziała, że komentarzy jest znacznie więcej; większość z nich znała na pamięć, szczególnie te z życzeniami wszystkiego najgorszego. Pulsujący ból głowy rozsadzał jej czaszkę, a przed oczami latały czarne mroczki. Skowrońska poczuła, że zbiera się jej na wymioty, podobnie jak internautce. Zerwała się z miejsca i w ostatnim momencie dobiegła do muszli sedesowej.

***

Pociąg do Gdyni odjeżdżał o godzinie trzynastej pięćdziesiąt z peronu drugiego. Wsiedli do niego w ostatnim momencie i zajęli swoje miejsca w sześcioosobowym przedziale. Wewnątrz dusznego pomieszczenia siedział chłopak ubrany w obcisłą niebieską koszulkę i jasne płócienne spodnie z nogawkami zwiniętymi w rulonik. Wyglądał na mniej więcej dwadzieścia lat, miał ufryzowaną grzywkę, w uszy wciśnięte słuchawki, a oczy wbite w ekran smartfona. Prawdopodobnie słuchał muzyki, ponieważ jego noga poruszała się w stałym rytmie. Agata zajęła miejsce obok niego i zerknęła na wyświetlacz telefonu. Myliła się. Chłopak oglądał horror. Na ekranie telefonu zakrwawiony typ biegał z siekierą za drugim, jeszcze bardziej zakrwawionym osobnikiem. Górska ponownie zerknęła na poruszającą się nogę współpasażera, zatrzymała wzrok na odsłoniętej kostce i wystającej ze sportowego buta krótkiej, białej skarpetce typu stopka. Przeniosła spojrzenie na Sławka, który usiadł naprzeciwko, i zadumała się nad obecnie panującą modą męską, która – jej zdaniem – nadawała młodym mężczyznom zniewieściały wygląd. Omiatając wzrokiem krótko ostrzyżone włosy Tomczyka, jego luźną koszulę oraz klasyczne dżinsy, uznała, że jest tradycjonalistką. Pochyliła się w jego stronę i powiedziała półgłosem:

– Podobasz mi się.

– Yyy… Hę? – Oczy Sławka rozszerzyły się ze zdumienia. – Wszystko w porządku?

– Tak – parsknęła śmiechem.

Przeniosła uwagę na pozostałych współpasażerów: babcię z dwojgiem wnucząt. Dziewczynka, na oko dziesięcio-, jedenastoletnia, zwinięta w kłębek na siedzeniu przy oknie, grała na swoim smartfonie, zaś jej młodszy brat prosił babcię, by dała mu telefon. Starsza pani odmawiała, twierdząc, że w jej aparacie nie ma żadnych gier, ale malca to nie zniechęcało.

– Ściągnę gierkę z internetu, babciu. Daj mi, bo umrę z nudów w tym pociągu.

– Rafałku, nie dam ci swojego telefonu, bo mi rozładujesz do końca baterię, a tu nie ma kontaktu.

– Chcę grać! – Chłopiec podniósł głos. – Jak ty nie dasz, to niech Ala da. – Wyciągnął palec w kierunku siostry.

– Nie dam ci, to mój telefon – mruknęła dziewczynka, nie podnosząc głowy. – Dostałeś swój na komunię.

– Ale tata mi zabrał za karę. Chcę grać! – zaczął krzyczeć Rafałek. – Daj mi pograć!

– Dobrze, już dobrze – skapitulowała babcia. – Cicho bądź. Dam ci swój telefon, ale tylko na pół godziny, rozumiesz?

– Tak. – Buzia wnuka rozjaśniła się uśmiechem.

– Możesz ściągnąć jedną grę, ale żadnych strzelanek.

– Dobrze, babciu, może być Farma? – spytał. – Albo Polowanie? Zobaczymy, ile świnek zabiję. I lisów.

– Może być. – Starsza pani wyjęła z torebki aparat i podała wnukowi.

Agata wymieniła spojrzenia ze Sławkiem.

– Pójdziemy na kawę?

Wyszli i skierowali się w stronę wagonu restauracyjnego.

– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jechałam pociągiem – powiedziała Górska, gdy już siedzieli przy stoliku w Warsie. – Nie miałam pojęcia, że to takie kształcące. – Upiła łyk kawy. – Nie wiedziałam też, że w pociągu można kupić kawę z ekspresu. Kanapka też niczego sobie. – Ugryzła kęs i żuła w milczeniu. – Masz jakiś pomysł? – spytała, przełknąwszy.

– Na razie wszystko jest mgliste, dużo niewiadomych. – Sławek wzruszył ramionami. – Trzeba zacząć od początku i spróbować prześledzić, co się wydarzyło od momentu wyjazdu Jagody nad morze. Z notatki, którą nam przysłali koledzy z Gdyni, nic nie wynika, czytałaś. Przyjechali, pokłócili się, Jagoda wyjechała. Pytanie, dokąd? Do domu, jak wiemy, nie dotarła. To się kupy nie trzyma. – Dopił swoją kawę. – Nikt nic nie wie? Trudno w to uwierzyć.

– Okej, dzieciaki na pierwszy ogień – zgodziła się Agata. – W międzyczasie Chudy mógłby ściągnąć akta sprawy tamtej zgwałconej dziewczyny. Treść filmiku oraz tytuł nie pozostawiają wątpliwości, że oba zdarzenia łączą się ze sobą.

– I lista osób, którymi powinniśmy się zainteresować, gwałtownie się wydłuża – dodał Sławek.

– Ojciec ofiary, brat? Nie pamiętam, czy miała brata. – Agata włożyła do ust ostatni kęs bułki.

– Trzeba też sprawdzić, czy miała chłopaka – powiedział Tomczyk. – Zjadłaś?

– Uhm. – Górska wstała. – Chodźmy.

W przedziale trafili w sam środek kłótni. Rafałek, pozbawiony po upływie trzydziestu minut aparatu babci, zabrał telefon siostrze i nie chciał oddać.

– To niesprawiedliwe, że ona gra, a ja nie! Będziemy grać na zmianę – zdecydował zadowolony i schował smartfon za plecami. Siostra rzuciła się na niego i zaczęli się szarpać.

– Dzieci, uspokójcie się! – Babcia próbowała ściągnąć Alę z wnuka, ale rozzłoszczona dziewczynka trzymała rękę brata w mocnym uścisku. – Dzieci, cisza! Tak nie wolno!

Tomczyk wyjął książkę z reportażami Makowskiej i odszukał ten, w którym dziennikarka opisała sprawę zgwałconej nastolatki. Górska postanowiła posłuchać muzyki. Założyła słuchawki i zamknęła oczy. Po kilku minutach otworzyła je, ponieważ wrzawa w przedziale trwała w najlepsze i krzyki dzieci zagłuszały dźwięki Blue moon, które sączyły się do jej uszu. Agata zerknęła na siedzącego obok chłopaka, który przerwał oglądanie filmu i przyglądał się z ukosa małym awanturnikom jak ciekawym okazom zoologicznym. Postanowiła zareagować, ale zanim otworzyła usta, Tomczyk zamknął książkę i obrzucił spojrzeniem kłębowisko ciał.

– Czy wy kochacie swoją babcię? – spytał groźnym tonem.

Wnuki znieruchomiały.

– Taaak – wyjąkała po chwili Ala.

– A ty? – Sławek przeniósł wzrok na Rafała. – Kochasz swoją babcię czy nie?

– Kocham – potwierdził malec.

– Jeżeli kogoś kochamy, staramy się nie sprawiać mu przykrości. Szanujemy go. Robimy tak, żeby było mu miło, tak? A wy co? – spytał i ciągnął dalej, nie czekając na odpowiedź. – Nie słuchacie babci, zachowujecie się niegrzecznie. Poza tym jesteście w przedziale dla sześciu osób. Zgadza się? Nie siedzicie tu sami z babcią. Jest pani. – Wskazał na Agatę, która zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Jest pan. – Wskazał na młodzieńca ze smartfonem. – I jestem ja. Wszyscy, również wasza babcia, chcemy podróżować w ciszy i spokoju. Czy to jasne? – Tomczyk zmarszczył brwi.

– Tak. – Ala skinęła głową.

– A ty? – Sławek ponownie przeniósł spojrzenie na Rafałka. – Rozumiesz, co mówię?

– Rozumiem. – Malec patrzył na Sławka szeroko otwartymi oczami.

– Jedziecie z babcią nad morze?

– Tak – potwierdziła dziewczynka.

– A wiecie, że babcia wcale nie musiała z wami jechać?

– Jak to? – zdziwiła się Ala.

– Normalnie. Mogła zostać w domu i zająć się swoimi sprawami, czytać, pójść do kina. Kocha was, więc jedzie z wami nad morze, żeby umilić wam końcówkę wakacji, a wy zachowujecie się jak małe potwory. – Tomczyk urwał na chwilę, po czym podjął wątek. – Co macie w plecakach? – spytał. – Są tam jakieś książki albo gry? Nie wierzę, że rodzice wam nie spakowali.

– Ja mam Mikołajka – wyjąkał Rafałek.

– A ja Małą księżniczkę – dodała Ala. – I mamy dwie gry: Pędzące żółwieDobble.

Sławek otworzył książkę i przekartkował rozdział.

– Potrzebuję ze dwadzieścia minut, żeby dokończyć – powiedział. – Wyciągacie swoje książki i robicie to samo, co ja, dopóki nie skończę. Później ogram was w żółwie. Umowa stoi?

Dzieciaki posłusznie skinęły głowami i sięgnęły do swoich plecaków.

– Ze mną pan nie wygra w żółwie – powiedział Rafał, otwierając Mikołajka. – Jestem mistrzem.

– No to zobaczymy, mistrzu – odparł Tomczyk. – I jeszcze ci coś powiem, tak na przyszłość, nie graj w gry, w których się zabija ludzi albo zwierzęta.

– Ale ja będę policjantem. – W głosie chłopca zabrzmiała duma.

– Policjanci nie zabijają, tylko chronią życie, rozumiesz, co to znaczy?

– Ratują od śmierci?

– Właśnie. – Sławek skinął głową. – A teraz dwadzieścia minut czytania.

Babcia uśmiechnęła się z wdzięcznością, schowała do torebki swój telefon i również wyjęła książkę. Chłopak wrócił do oglądania filmu, Agata do słuchania muzyki. Reszta podróży upłynęła w miłej, spokojnej atmosferze, a mały Rafałek rzeczywiście okazał się w grze w żółwie zawodnikiem nie do pokonania.

– Naprawdę podróże kształcą – stwierdziła Górska ze śmiechem, gdy wysiedli na stacji Gdynia Główna.

– Nauczyłaś się grać w Pędzące żółwie?

– Dowiedziałam się, że masz niezłe podejście do dzieci.

– Trenowałem na Kindze – powiedział Sławek, rozglądając się. – Ktoś z komendy miejskiej ma na nas czekać.

– Górska i Tomczyk? – usłyszeli za plecami i odwrócili się jak na komendę. – Aspirant sztabowy Jerzy Zawadzki. Wystarczy: Jurek – przedstawił się młody mężczyzna z fryzurą na jeża.

– Sławek. – Komisarz wyciągnął rękę.

– Agata. – Górska poszła w jego ślady. – Dzięki, że po nas przyjechałeś.

– Jestem do waszej dyspozycji. Od czego zaczynamy? Czytaliście notatkę z rozmowy z dzielnicowym?

– Tak. Jesteśmy po spotkaniu z sędzią i jego żoną, chcielibyśmy jeszcze raz pogadać ze znajomymi Jagody Skowrońskiej i przejrzeć jej rzeczy, jeśli coś zostawiła.

– Dobra, to jedziemy, zaparkowałem przed wejściem. – Wskazał kierunek. – Młodzi wynajęli kwatery gościnne w domu na Narutowicza. Samochodem przelecimy w kwadrans.

Pokój, który zajmowali przyjaciele zaginionej Jagody, mieścił się na poddaszu dwupiętrowego bliźniaka. Miał łazienkę, aneks kuchenny i taras na dachu. Na wyposażeniu znajdowała się kanapa i dwa tapczany, a o ścianę był oparty nadmuchany materac. Podczas gdy Tomczyk notował dane nastolatków, Górska obserwowała ich twarze. Wszyscy wyglądali tak, jakby od kilku dni imprezowali bez przerwy. Mieli podpuchnięte oczy, rozbiegany wzrok i blade oblicza. Patrząc na nich, Agata zastanawiała się, czy wiedzą coś, co pomoże policjantom zbliżyć się do rozwiązania zagadki, czy zauważyli coś istotnego, czy potrafią odtworzyć przebieg zdarzeń, które doprowadziły do wyjazdu Jagody, czy też chodzili zamroczeni każdego dnia, niezdolni do zapamiętania prostych faktów.

– Zrobimy tak – zaczął Sławek. – Zostaniecie tutaj z aspirantem Zawadzkim, a my będziemy was pojedynczo zapraszać na taras.

– Musimy z wami rozmawiać? – spytał Robert Olędzki.

– Nie musicie, jeśli nie chcecie – odparła Górska. – Chociaż wszyscy skończyliście siedemnaście lat, osiemnastu jeszcze nie macie, więc właściwie powinniśmy wezwać waszych rodziców i przesłuchać was na komendzie w ich obecności. – Pokiwała głową. – Tak zrobimy.

– Żartuje pani? – Olędzki spojrzał na policjantkę z niedowierzaniem.

– Nie. Mówię serio, zaraz przyjedzie po was radiowóz. – Agata odwróciła się w stronę kolegi z Gdyni. – Zadzwonisz po chłopaków? – Ponownie spojrzała na Roberta. – Przy okazji zrobimy wam test na obecność narkotyków i alkoholu we krwi. Marnie wyglądacie. – Pokiwała głową z udawaną troską. – Załatwimy to kompleksowo. – Rzuciła spojrzenie Zawadzkiemu, który wyjął komórkę i dotknął wyświetlacza.

– Dobra, dobra, chwila. – Olędzki podniósł ręce w obronnym geście. – Tylko pytałem, po co zaraz martwić rodziców? W pracy są, musieliby wziąć urlop.

– Też o tym pomyślałam, że to dla nich kłopot. – Górska wzięła stojącą na parapecie pustą butelkę po wódce i powąchała.

– Leżała w szafce pod zlewem – wyjaśnił Robert. – Pewnie zostawili ludzie, którzy byli przed nami. Mieliśmy ją wyrzucić.

– Z pewnością. – Górska posłała mu ciężkie spojrzenie. – Do rzeczy. Wasza koleżanka Jagoda Skowrońska zaginęła, chcemy wiedzieć, co tutaj zaszło. Im prędzej się z tym uporamy, tym lepiej.

– My nic nie wiemy.

– To się okaże, ty pierwszy. – Sławek wskazał drzwi prowadzące na taras.

Agata poszła za nimi i zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka.

– Od kiedy Jagoda jest twoją dziewczyną? – zadała pierwsze pytanie.

– Od roku. Zaczęło się w poprzednie wakacje, byliśmy razem na warsztatach.

– Jakich?

– Z kreatywnego pisania dla młodzieży – wyjaśnił. – Było ogłoszenie na fejsie, zapisaliśmy się. Chcę zostać pisarzem, a Jagoda zawsze chciała być dziennikarką.

– Dlaczego mówisz o niej w czasie przeszłym?

– Że co? – Robert skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Normalnie mówię. To znaczy chce zostać dziennikarką. Tak powiedziałem… Bo zawsze chciała. Wtedy i teraz. – Zaplątał się.

– Dobrze, co dalej?

– Nic. Wcześniej znaliśmy się z widzenia, potem byliśmy razem na warsztatach i fajnie się gadało. Tyle w temacie.

– Chodzicie razem do szkoły?

– Nie, chodziliśmy do podstawówki, a później jej starzy kupili ten wypasiony apartament w centrum i zmienili Jagodzie szkołę. Jej ojca jara, że może patrzeć na wszystkich z góry. Pewnie była pani u nich, niezły widok mają z szesnastego piętra. – Robert opuścił ramiona i przesunął dłońmi po udach.

– Skąd pomysł tego wyjazdu? – Wzrok Agaty na chwilę spoczął na ciemnym paznokciu jego kciuka.

– Normalnie, wakacje są. Proste, nie?

– Dlaczego taki skład, a nie inny?

– Bo się znamy i kumplujemy. Wszyscy chodziliśmy do tej samej podstawówki, a później do gimnazjum, oprócz Jagody, jak mówiłem. Ale Jagoda przyjaźni się od dawna z Monią. Proste, nie?

– Opowiedz wszystko od momentu wyjazdu.

– Normalnie było. Jechaliśmy pociągiem w jednym przedziale.

– Ktoś był z wami?

– Był jeszcze jeden typ, ale po godzinie poszedł gdzieś i wrócił dopiero pod koniec jazdy. Pewnie siedział w Warsie, bo mu przeszkadzaliśmy.

– Co było dalej?

– Nic. – Robert wzruszył ramionami. – Chodziliśmy na plażę, byliśmy w Sopocie… Różne takie.

– Jak się zachowywała Jagoda?

– Normalnie. – Znów wzruszenie ramionami.

– Skoro normalnie, to dlaczego nie ma jej tutaj z wami?

Chłopak uciekł wzrokiem.

– Nie wiem.

– Gadaj, co wiesz. – Agata pochyliła się w jego stronę. – Gdyby wszystko było normalnie, nie rozmawialibyśmy teraz o tym. Proste, nie?

Robert wbił wzrok w podłogę i wpatrywał się w nią bez ruchu. Potem mruknął:

– Było małe spięcie.

– O co? Kto z kim?

– Jagoda pokłóciła się ze mną i z Moniką.

– Dokładniej.

– Wymyśliła, że zaczynam kręcić z Monią. Takie babskie czepialstwo. Siedziałem z Moniką na tarasie i gadaliśmy. Wesoło było, piwko i te sprawy. Nagle wparowała Jagoda i zaczęła się czepiać. Niby że drzemy japy i gospodarz nas wywali, a potem słyszałem, jak kłóciła się z Moniką. Zamknęły się w łazience.

– O co się kłóciły?

– Monię zostawił chłopak kilka tygodni temu. To dlatego ten wyjazd jest w większym gronie, bo gdybyśmy wzięli tylko ją, głupio by się czuła, więc zaproponowałem dwóm kumplom, żeby było nas więcej i nie same pary. Wie pani, żeby Monice było lżej. No i Jagoda zaczęła krzyczeć, że Monia podrywa jej chłopaka, czyli mnie, i że ma się odczepić.

– Miała powód do zdenerwowania? – zainteresowała się Agata.

– Nie. Normalnie się wygłupialiśmy. Chłopaki byli trochę sponiewierani po imprezie, więc siedzieliśmy po śniadaniu na tarasie, żeby nie przeszkadzać.

– Okej, co było dalej?

– Na drugi dzień Jagoda spakowała plecak i powiedziała, że wraca do Warszawy. Próbowaliśmy ją zatrzymać, ale upierała się, że chce pobyć sama, że chce coś tam przemyśleć. I wyszła. Później już jej nie widzieliśmy. Dopiero wczoraj dowiedzieliśmy się od policji, że Jagoda nie dojechała do Warszawy, że zniknęła. To prawda?

– Tak – odparła Górska wymijająco. – Kiedy Jagoda wyjechała i o której godzinie?

– W poniedziałek. W niedzielę była tamta zadyma i na drugi dzień po śniadaniu spakowała rzeczy.

– Jak wam się układało z Jagodą?

– Spoko – odpowiedział Robert. – Mieliśmy wspólne zainteresowania, mogliśmy gadać o książkach i filmach, dużo chodziliśmy do kina. Czasem jakaś impreza… Normalnie.

– Czy ostatnio Jagoda zachowywała się inaczej niż zwykle? Może coś ją gnębiło albo denerwowało?

– Nie. – Chłopak pokręcił głową.

– Zawarła nowe znajomości?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czegoś się bała? Ktoś jej groził?

– Nie słyszałem. Długo to jeszcze potrwa?

– Już kończymy. – Agata nie spuszczała z niego wzroku. – Jeżeli cokolwiek ci się przypomni, coś przyjdzie do głowy, masz nas zawiadomić, jasne? Nawet, jeśli uznasz to za nieistotne. – Wyjęła z kieszeni wizytówkę. – Tutaj są namiary.

– Spoko, rozumiem, nie jestem tępy.

– Możesz wracać do pokoju – powiedziała Górska. – Poproś Monikę Lisiecką.

Kiedy chłopak wyszedł, Agata spojrzała na Sławka.

– Co powiesz? – spytała półgłosem.

– Trochę kręcił, tylko pytanie, czy chciał ratować swoją skórę, czy chroni kogoś. Zobaczymy, co powie dziewczyna. – Odwrócił się w stronę wyjścia z tarasu. – Proszę. – Wskazał nastolatce miejsce naprzeciwko.

Dziewczyna usiadła i skuliła ramiona. Jej dłoń powędrowała w stronę długiego kolczyka, którym zaczęła się bawić.

– Od jak dawna jesteś przyjaciółką Jagody? – spytał Tomczyk.

Monika powiodła spłoszonym spojrzeniem po twarzach policjantów i zwilżyła językiem wargi.

– Od podstawówki. – Opuściła rękę i splotła palce obydwu dłoni. – Później jej rodzice kupili nowe mieszkanie i przeprowadzili się, ale utrzymałyśmy kontakt. To moja najlepsza przyjaciółka.

– Jako najlepsze przyjaciółki pewnie mówiłyście sobie wszystko. – Tomczyk bardziej stwierdził niż spytał.

– Tak. – W głosie dziewczyny można było usłyszeć wahanie.

– Nie jesteś pewna?

– Jestem, tak tylko się zastanawiałam. Mówiłyśmy sobie wszystko.

– A więc, gdyby Jagodę coś martwiło, miałaby jakiś problem, wiedziałabyś o tym?

– Tak. – Monika ścisnęła splecione palce tak mocno, że aż zbielały.

– Czy zauważyłaś ostatnio jakieś zmiany w zachowaniu Jagody?

– Nie. – Lisiecka pokręciła głową. – Było jak zwykle.

– Może poznała kogoś nowego?

– Nie.

– Czegoś się bała? Ktoś jej groził?

– Nie, na pewno nie. Powiedziałaby mi.

– A jak jej się układało z chłopakiem? – Tomczyk nie spuszczał wzroku z twarzy dziewczyny.

– Z Robertem? Normalnie – odparła.

– Kłócili się?

– Nie. – Znów wahanie w głosie.

– Tak, czy nie?

– Mówię, że nie. – Monika odgarnęła do tyłu długie włosy, zebrała je i związała frotką, którą do tej pory miała na nadgarstku. – Strasznie gorąco – powiedziała, jakby chciała się usprawiedliwić.

– Dobrze. – Tomczyk odchylił się na oparcie, przybierając swobodną pozę. – Opowiedz, co robiliście od momentu przyjazdu do Gdyni.

– Właściwie nic. Spacerowaliśmy bulwarem, raz nawet poszliśmy plażą do Sopotu. Opalaliśmy się, chodziliśmy na pizzę. Jak to na wyjeździe. Trochę imprezowaliśmy.

– Jak się zachowywała Jagoda?

– Normalnie. – Monika, podobnie jak Robert, wzruszyła ramionami.

– Skoro normalnie, to dlaczego nie ma jej tutaj z wami? – Sławek powtórzył pytanie, które Agata zadała Olędzkiemu.

– Nie wiem, naprawdę. Spakowała się i wyjechała.

– Chcesz powiedzieć, że twoja najlepsza przyjaciółka wyjechała po kilku dniach pobytu, a ty nie wiesz dlaczego? – Tomczyk uniósł brwi. – Nie spytałaś? Nie zadzwoniłaś? Nie próbowałaś jej zatrzymać? Mamy w to uwierzyć?

Dziewczyna skrzyżowała nogi i zaczęła szarpać łańcuszek na szyi.

– Pokłóciłyśmy się – odpowiedziała po chwili nagle ochrypłym głosem.

– O co?

– Jagodzie się ubzdurało, że lecę na jej chłopaka, że próbuję go odbić. Zrobiła awanturę najpierw Robertowi, a potem mnie. Okropnie krzyczała i nic do niej nie docierało.

– Co było dalej?

– Następnego dnia Jagoda wyjechała.

– Kiedy?

– W poniedziałek po śniadaniu. Powiedziała, że wraca do Warszawy, żeby sobie przemyśleć pewne sprawy.

– Jakie sprawy?

– Nie wiem! – W oczach Moniki błysnęły łzy. – Mówiłam, była wkurzona na mnie i Roberta. Nie wiem, co chciała sobie przemyśleć, nie była skora do zwierzeń.

– Dobrze, co było dalej? Skontaktowała się z tobą?

– Nie.

– A ty? Dzwoniłaś do niej? Sprawdziłaś, czy szczęśliwie dojechała do Warszawy?

– Nie. – Lisiecka spuściła głowę, a na jej dłoń wspartą na udzie spadła łza. – Chciałam dać jej czas, żeby się uspokoiła. A później…

– Tak?

– Wczoraj gospodarz przyprowadził policjanta, który chciał z nami porozmawiać. I ten policjant pytał o Jagodę, mówił, że zaginęła. – Monika podniosła głowę i pociągnęła nosem. – Nic więcej nie wiem, naprawdę.

– Dlaczego nie odbierałaś telefonu od matki Jagody? Dzwoniła do ciebie kilka razy.

– Naprawdę? – zdziwiła się Monika. – Nie wiedziałam, nie mam jej numeru. Odbieram tylko te, które mam w kontaktach.

Tomczyk przyglądał się jej przez długą chwilę, a później powiedział:

– To na razie wszystko. Masz tutaj moją wizytówkę na wypadek, gdyby coś ci się przypomniało. I poproś następną osobę.

Monika obróciła w palcach biały kartonik i podniosła wzrok na policjanta. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć; nabrała powietrza do płuc, zrobiła wdech i poruszyła ustami. A później odeszła bez słowa ze zwieszoną głową.

***

Gdy policjanci wreszcie wyszli, Monika zwinęła się w kłębek na łóżku i odwróciła twarzą do ściany. Chciała spokojnie pomyśleć, przeanalizować swoją rozmowę ze śledczymi, zdecydować, czy podjąć jakieś działanie, czy raczej czekać i reagować w zależności od sytuacji. Jedno było pewne, zrobiła to i nie mogła niczego cofnąć. Razem zrobili, z przekonaniem, że postępują słusznie. Na razie sprawy miały przebieg zgodny z przewidywaniami; rodzice Jagody narobili zamieszania i zawiadomili policję, a młodzież odwiedził dzielnicowy, żeby się czegoś dowiedzieć. Jednak wizyta policji z Warszawy zaskoczyła ich i wytrąciła z równowagi. Nie byli przygotowani na takie zdarzenie, nie przećwiczyli odpowiedzi, nie opracowali wspólnej wersji. Monika nie potrafiła sobie wyobrazić, co by było, gdyby policjanci naprawdę zabrali ich na komendę i ściągnęli rodziców do Gdyni. Z łatwością powściągnęła wodze wyobraźni, ponieważ na samą myśl, że śledczy zrealizowaliby swoje plany, zaczynała dygotać. Wierzyła, że tak mogło się stać i uważała, że mieli sporo szczęścia, że do zatrzymania nie doszło. Chodziło jednak o córkę sędziego, pewnie dlatego warszawscy policjanci zadali sobie trud przejechania przez pół Polski, żeby z nimi porozmawiać. W innym przypadku pewnie poczekaliby na miejscu na powrót młodzieży z wakacji. A do tego czasu…

Trzaśnięcie drzwiami do łazienki i dudnienie bosych stóp na podłodze przerwały jej rozmyślania.

– Śpisz? – usłyszała głos Roberta.

– Nie – odparła po chwili, otwierając oczy. – Trudno spać, gdy chałupa się trzęsie. Czy ty nie możesz ciszej chodzić? – Niespodziewanie poczuła irytację. – Walisz piętami, jakbyś chciał dziurę wybić.

– Mogę? – Olędzki zignorował wymówkę.

– Tak. – Podciągnęła się do góry i oparła na łokciu. – Gdzie chłopaki?

– Zlegli z browcem na tarasie. Trochę spanikowali, więc leczą stres.

– Ale dali radę?

– Chyba tak. – Robert wzruszył ramionami. – Nic nie powiedzieli, bo nic nie wiedzą.

– A ty? Chciałeś coś?

– Nie. – Olędzki usiadł na brzegu rozłożonej kanapy. – Tak przyszedłem. Jak się czujesz?

– Spoko, luz.

– O co cię pytali?

– Pewnie o to samo, co ciebie. – Teraz Monika wzruszyła ramionami. – Kiedy przyjechaliśmy, co robiliśmy, zanim… – Urwała na chwilę. – Wszystko pod kontrolą.

– Fakt.

– A jak się coś spieprzy? – spytała.

– Co ma się spieprzyć? – powiedział.

– Nie wiem. Na razie wszystko gra, ale…

– Nie snuj czarnych scenariuszy. – Skrzywił się. – Będzie dobrze. Nikt nic nie wie, tylko my dwoje. I niech tak zostanie. Trzeba trzymać gębę na kłódkę.

Mierzyli się spojrzeniem przez długą chwilę, a później Monika z powrotem opadła na poduszkę i odwróciła się do ściany.

Punkt widzenia

Подняться наверх