Читать книгу Kiedyś Cię odnajdę - Małgorzata Rogala - Страница 5
Prolog
ОглавлениеLipiec 1994
Z trudem przecisnęli się przez tłum spoconych ciał, podrygujących w rytmie Joyride Roxette, i wyszli, zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy po kilkunastu metrach skręcili w stronę parku, zerknął z ukosa na swoją towarzyszkę. Dziewczyna śpiewała półgłosem razem z piosenkarką, której wokal dobiegał z otwartych drzwi i okien budynku dyskoteki:
– She says: Hello, you fool, I love you, c’mon join the joyride, join the joyride…
Powiedziała, że ma dziewiętnaście lat, o trzy więcej niż on. Sprawiała wrażenie dorosłej i pewnej siebie, na pewno wiedziała, co się robi z facetem, i będzie dla niego miła. Przecież po to z nim wyszła. W parku nie było żywej duszy. Rozejrzał się i na widok ławki zaproponował, żeby usiedli, a po minucie objął dziewczynę i pocałował.
– A ty co, dziecko jesteś? – Uśmiechnęła się i potrząsnęła krótkimi, równo przyciętymi włosami. – Co to za cmokanie? Pokażę ci.
Przyciągnęła go do siebie i już po chwili poczuł jej ruchliwe wargi i język. Spodobało mu się. Dotknął jej piersi, a kiedy nie zaprotestowała, wcisnął rękę pod bluzkę. Nie miała stanika.
– Chcesz pofiglować, mały? – Spojrzała na niego spod rzęs.
Skinął głową i położył dłoń na udzie dziewczyny. Przesunął ją wyżej.
– A ty chcesz? – zapytał.
– Pewnie, czemu nie? Nigdy tego nie robiłeś? – domyśliła się. Podciągnęła krótką spódnicę i usiadła mu na kolanach. – No to zobaczmy, co tam masz. – Sięgnęła do jego rozporka i pociągnęła za suwak. Rozpięła mu spodnie, wsunęła rękę do środka i po chwili znieruchomiała. – Jaja sobie robisz?! W ogóle ci nie stanął. – Zeskoczyła z jego kolan. – Ja nie mogę! – Dostała ataku śmiechu. – Spadam.
Ruszyła w kierunku odgłosów dochodzących z dyskoteki, a po kilku krokach, nie odwracając się, podniosła lewą dłoń w pożegnalnym geście.
Nigdy nie odwracaj się do mnie plecami, dziwko! – zadźwięczało mu w głowie.
Zerwał się z ławki, dobiegł do dziewczyny i szarpnął ją za ramię.
– Nigdy nie odwracaj się do mnie plecami, dziwko!
Uderzył ją w roześmianą twarz, aż się zachwiała.
– Co robisz?! – Rozbawienie zniknęło z jej oblicza, a rozszerzone ze strachu oczy wypełniły się łzami. – Odbiło ci?! Zostaw mnie w spokoju!
Nauczę cię szacunku!
– Nauczę cię szacunku! – Gdy uderzył w drugi policzek, dziewczyna upadła na trawę i znieruchomiała. Ukląkł, podciągnął jej spódnicę i zdjął majtki. Kiedy przekręcił ją na brzuch, zaczęła krzyczeć. – Zamknij się, dziwko!
Dłonią zasłonił jej usta i ścisnął palcami policzki. Próbowała odepchnąć jego rękę, więc przygniótł dziewczynę do ziemi, wciskając jej twarz w trawę. Drugą dłonią chwycił za gardło. Niewysoka, filigranowej budowy, nie miała z nim szans. Kiedy zaczęła charczeć, poczuł, że ma wzwód. Zsunął rozpięte wcześniej spodnie i wbił się w jej ciało z całej siły. Już nie stawiała oporu, tylko szlochała, konwulsyjnie łapiąc powietrze. Wyprężył się, krzyknął cicho i opadł na nią.
– Widzisz? – Stoczył się na ziemię, zaspokojony. – Mogłaś być miła.
Ojciec pokazał mu, jak traktować dziewczyny, żeby były posłuszne i uległe. Pamiętaj, ciamajdo, kobiety należy trzymać krótko – mówił do niego, gdy pobita matka płakała w kącie – inaczej nie będą cię szanować. Nie wiem, co z ciebie wyrośnie, nieudaczniku, jesteś taki sam, jak ta dziwka, twoja matka.
Przez długie lata bał się go i schodził mu z drogi, żeby nie oberwać. Później potwór zaczął go fascynować.
Maj 2002
Obserwował ją od kilku dni. Za każdym razem, gdy stał w pobliżu, odgarniała włosy za ucho, a na jej twarzy zakwitał uśmiech. Potem mijała go i szła dalej, kołysząc biodrami. Dla niego. Wiedział, że wpadł jej w oko, tylko jest zbyt nieśmiała, żeby mu o tym powiedzieć. W niczym nie przypominała tych napalonych, wulgarnych dziwek, z którymi miał wcześniej do czynienia. Wyglądała na delikatną i skromną, dlatego czekał cierpliwie na znak, który upoważni go do działania. Tego dnia kupiła jabłka. Plastikowa torba ciążyła, widział zza drzewa, jak przekłada ją z ręki do ręki. Kiedy dochodziła do klatki schodowej, reklamówka pękła od spodu. Czerwone i żółte owoce wysypały się, odbiły od krawężnika i potoczyły po trawie jak kule bilardowe po zielonym suknie. W ten delikatny sposób kobieta dała mu sygnał, że jest gotowa. Wciągnął ze świstem powietrze i poczuł przeszywający go dreszcz. Świadomie włożyła zakupy do jednej siatki; wiedziała, że torba pęknie, a on zareaguje.
– Pomogę pani. – Podszedł do niej.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością i włożyła rękę do kieszeni. – Gdzieś powinnam mieć inną torebkę… – Sprawdziła drugą kieszeń rozpinanego swetra.
– Poradzimy sobie. – Nadstawił poły swojej kurtki.
– Nie, dziękuję, nie chcę sprawiać kłopotu.
– Żaden kłopot, nie chcemy, żeby takie ładne jabłka poniewierały się na ziemi, w nocy padało, trawa jest mokra. Proszę. – Wciąż trzymał w rękach brzegi kurtki. – Na które piętro pani idzie?
– Na trzecie.
– No widzi pani, ja też na trzecie. Chętnie pomogę – zapewnił, rozczulony jej nieśmiałością. – Pójdziemy razem.
– Dobrze – zgodziła się po chwili wahania. – Bardzo pan uprzejmy.
Ruszyła przodem, schodami, a on za nią. Wiedział, że kiedy zaniosą jabłka na górę, kobieta poprosi, żeby został. Będą się kochać, a ona…
– Jesteśmy na miejscu. – Przekręciła klucz w zamku i zdjąwszy sweter, położyła go na komodzie w przedpokoju. – Zaraz przyniosę jakąś miskę, żeby…
– Nie ma sensu, proszę wskazać, gdzie jest kuchnia, wrzucę je do zlewozmywaka.
Na twarzy kobiety znów odmalowało się wahanie. Rozumiał to, chciała być dyskretna do samego końca.
– Kuchnia jest po lewej stronie – powiedziała po chwili.
Wszedł do mieszkania, umieścił owoce w kamiennym zlewie i wrócił do przedpokoju.
– I po sprawie. – Uśmiechnął się.
– Bardzo dziękuję za pomoc. – Kobieta położyła dłoń na klamce. Przykrył ją swoją dłonią i zamknął uchylone drzwi. – Co pan robi?! – Puściła klamkę i schowała rękę za plecami.
– Przecież wiesz… Po to rozerwałaś siatkę.
– Co?!
– Dałaś mi znak, już nie musisz udawać, nikogo tu nie ma. – Zrobił krok w jej stronę, zasłaniając sobą drzwi.
– Zwariował pan? O jakim znaku pan mówi?! Wynocha, bo dzwonię na policję! – Kobieta odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w głąb mieszkania. Chwyciła telefon, który leżał na stole.
Miało być inaczej. Ona powinna się rozebrać i prosić, żeby ją dotykał, powinna być miła i potulna. Doskoczył do niej i szarpnął. Naderwany rękaw obnażył nagie ramię.
– Nigdy nie odwracaj się do mnie plecami, dziwko!
Uderzenie w twarz sprawiło, że zatoczyła się na ścianę. Drugi cios powalił ją na podłogę. Leżała bez ruchu.
– No widzisz… Po co ci to było?
Usiadł przy niej. Odgarnął włosy z jej twarzy i pogładził policzek. Z rozciętej wargi sączyła się krew. Pochylił głowę i zlizał czerwoną strużkę. Czekał, aż się ocknie. Kiedy uniosła powieki, zaczęła prosić, żeby nie robił jej krzywdy. Kapiące łzy napawały go obrzydzeniem.
– Zamknij się!
Rozerwał kraciasty materiał bluzki. Guziki strzeliły na wszystkie strony, jeden trafił go w oko. Kobieta zaczęła krzyczeć, więc usiadł na niej i zatkał dłonią rozchylone wargi i nos. Kiedy znieruchomiała, puścił. Przewrócił ją na brzuch i ściągnął z niej bluzkę. Obojętnie słuchał, jak leżąc z twarzą przyciśniętą do dębowej klepki, łapała powietrze, krztusząc się. Z rozbitego nosa ciekła krew. Podwinął jej spódnicę i ściągnął do kostek rajstopy razem z majtkami. Wtedy znów zaczęła krzyczeć. Przygniótł ją swoim ciężarem i chwycił za szyję. Przekręciła głowę w bok i dłonią próbowała sięgnąć do jego nadgarstka. Wtedy ścisnął jeszcze mocniej. Dłoń opadła.
– Zaraz będzie ci dobrze – wyszeptał jej do ucha, wciskając palce w krtań.
Słysząc świst wydobywający się z gardła kobiety, poczuł, że zaraz wybuchnie. Rozpiął spodnie i brutalnie wdarł się w jej wnętrze. Wykonał kilka konwulsyjnych ruchów i opadł na nią, oddychając ciężko.
– Mówiłem, że będziesz zadowolona – sapnął.
Odpowiedziało mu nieruchome spojrzenie szeroko otwartych oczu. Wstał i wygładził koszulę, a potem rozejrzał się po mieszkaniu. Jego wzrok przyciągnęła niewielka szkatułka w kształcie starodawnego radia. Od ciemnego, zmatowiałego drewna odcinały się trzy małe gałki w kolorze starego złota, imitujące radiowe pokrętła. Pociągnął za środkową, większą od pozostałych. Ku jego zaskoczeniu wysunęła się szufladka i pokój wypełniły dźwięki pozytywki. Znał tę melodię. Kołysanka Brahmsa. Zatrzasnął szufladkę i schował drewniane pudełko pod kurtkę. Potem skierował kroki do kuchni. Umył jedno jabłko pod bieżącą wodą i zatopił w nim zęby. Dobre, stwierdził z zadowoleniem i poczuł, że jest głodny. Złapał jeszcze jeden rumiany owoc i opuścił mieszkanie.