Читать книгу Kobieta jak ogień - Maisey Yates - Страница 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеCamilla wyprostowała się i otarła czoło, spoglądając na pola i łąki rancza Navarrów, które teraz już dobrze znała. Już dwa miesiące pracowała u Matiasa i czuła się tu jak w domu. Oczywiście jego ranczo nie umywało się do jej rodzinnego, na którym przeżyła dwadzieścia dwa lata i które na zawsze miało pozostać w jej pamięci.
Nieraz musiała zwalczać pokusę, by tam wrócić, poczuć pod stopami tak dobrze znaną kamienną posadzkę i usłyszeć, jak skrzypią stare belki. Dobrze, że przynajmniej może być z końmi.
Nie od razu uzyskała dostęp do Fuego. Matias nie pozwalał, by do cennego konia zbliżał się ktoś inny niż on sam czy jego zaufany masztalerz. A koń – tak jak przypuszczała Camilla – nie chciał współpracować. Ogier był zwierzęciem z charakterem.
Musiała bardzo starannie rozgrywać swoją strategię. Nie mogła się zbytnio rzucać w oczy Matiasowi, a jednocześnie powinna stworzyć wrażenie, że wyjątkowo się dogaduje z niepokornym wierzchowcem.
Co nie było łatwe, gdyż odgrywała czternastolatka, który zgodził się pracować w stajni w zamian za wikt i opierunek. Zatrudniono ją praktycznie z marszu, bez zbędnych formalności, i to jej sprzyjało. Wcześniej zrobiła mały wywiad na temat Matiasa i okazało się, że Navarro dobrze traktuje swoich pracowników. A zwłaszcza leży mu na sercu los młodych ludzi z trudną przeszłością. Ideę przywracania ich społeczeństwu przez pracę traktował wręcz jako swoją misję.
Pomimo niezbyt dobrej reputacji własnej rodziny, Matias wydawał się całkiem uczciwym człowiekiem. Z jedną tylko skazą – z zasady nie zatrudniał kobiet.
Wiedząc to wszystko, Camilla znalazła sposób, żeby go podejść. Wymyśliła dla siebie rolę nastolatka z patologicznej rodziny, który poleciał w dragi i byłby się stoczył, gdyby nie pomocna dłoń, którą do niego wyciągnął dobry pan Navarro.
W sumie niewiele mijała się z prawdą. Jej też groziło wylądowanie na ulicy. Jednak, w przeciwieństwie do zagubionego nastolatka, miała mocne kwalifikacje do swojej pracy.
Na razie wszystko szło dobrze. Krótko ostrzyżone włosy i luźne ciuchy skutecznie maskowały jej pełną, kobiecą figurę. Zwłaszcza przed oczami Matiasa Navarry. Faceta, który przed miesiącem wprowadził na ranczo swoją piękną narzeczoną, drobną i delikatną jak ptaszek, która przypominała Camilli jej matkę. Eteryczne stworzenie, obdarzone burzą złotych loków, jasnoniebieskimi oczami i delikatną, alabastrową skórą. Kiedy ta nimfa przyjeżdżała na ranczo, musiała się co chwila smarować tonami kremu z filtrem przeciwsłonecznym.
Wydawało się, że Matias jest naprawdę zaangażowany; często kładł dłoń na pupie narzeczonej albo podtrzymywał ją ramieniem, jakby się bał, że krucha kobietka się potknie i upadnie, gdyby nie jego męskie wsparcie.
Camilla tego nie rozumiała. Nie wiedziała, że kobietę można traktować jak księżniczkę. Nie znała takiego podejścia. Ukochany ojciec traktował ją jak syna, którego nie miał. Dawał jej wolność, ale też kazał ciężko pracować. Matkę po prostu irytowała. Jasne, że wolała podejście ojca.
Ale nigdy nie czuła się ważna i doceniona. Nikt też nie widział w niej wrażliwej, kruchej kobiety.
Camilla wzruszyła ramionami i wróciła do czyszczenia boksu. Wolała wyrzucać gnój niż tkwić w wielkim, pustym rodzinnym domu. Wolała czuć na twarzy ciepło słońca; wdychać wonie koni, siana i trawy.
Zerknęła w górę, mrużąc oczy. Sądząc z pozycji słońca na niebie, Matias powinien się zaraz zjawić. Pewnie jak zwykle będzie chciał potrenować Fuego na padoku.
Camilla zajęła stanowisko obserwacyjne przy drzwiach stajni. Patrzyła przez szparę, żeby nikt jej nie zauważył. Zobaczyła Matiasa prowadzącego konia. Fuego prezentował się jak zwykle imponująco. Czarna sierść lśniła w popołudniowym słońcu. Rzucał łbem i tulił uszy, sygnalizując rozdrażnienie i zaniepokojenie.
Camilla przeniosła wzrok na Matiasa i zamarła.
On też prezentował się imponująco i pod wieloma względami kojarzył jej się ze zwierzęciem, z którym za moment miał się zmierzyć. Czarne włosy były gładko sczesane z czoła, a śniada cera miała złocisty odcień. Szeroka pierś wyzierała z głęboko rozpiętej koszuli; podwinięte rękawy odsłaniały silne przedramiona. Jeździeckie bryczesy opinały wąskie biodra i silne uda, zmysłowo uwydatniając… pewną część ciała.
Camilla przez całe życie obracała się wśród dżokejów. Zwykle byli niscy i szczupli – dobierani tak, by nie obciążać wyścigowych koni. To wyjaśniało, dlaczego Matias nigdy nie startował w gonitwach. Przy wzroście ponad metr osiemdziesiąt i takiej budowie nie miałby szans w rywalizacji z nimi.
Masztalerz Navarra przypiął koniowi lonżę i Matias, z długim batem do lonżowania, stanął pośrodku padoku. Bat nie miał służyć poskramianiu konia, tylko sygnalizowaniu poleceń tresera, jak zmiana tempa biegu, zatrzymanie czy obrót.
Jednak, tak jak wiele razy przedtem, Fuego nie zamierzał go słuchać. Gorze: tak gwałtownie stanął dęba, że byłby się przewrócił na grzbiet! Camilla nie wytrzymała. Zanim zdążyła pomyśleć, co robi, wybiegła ze stajni i przypadła do ogrodzenia padoku.
– Tonto! – krzyknęła. – Przecież wiesz, że on tego nie znosi! A ty go chcesz zmusić! On może sobie zrobić krzywdę.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co zrobiła. Ośmieliła się zwyzywać właściciela stajni w jego posiadłości! Zmarnowała dwa miesiące, kiedy starała się schodzić wszystkim z oczu, by stopniowo osiągnąć swój cel.
Matias znalazł się przy niej w dwóch długich krokach.
– Widzę, że uważasz się za wielkiego tresera? – warknął.
Spojrzenie ciemnych oczu zdawało się przepalać ją na wylot. Cofnęła się, usiłując zachować dystans pomiędzy sobą a tym imponującym, groźnym szefem.
– Nie o to chodzi – odparła, siląc się na spokój. – Ja po prostu znam tego konia.
– Jak to?
– Kiedy przyszedłem tu szukać zajęcia… – Camilla musiała błyskawicznie improwizować – …mówiłem, że jeśli nie dostanę pracy, nie będę miał gdzie mieszkać. – Spojrzała na masztalerza stojącego w pobliżu i dodała głośniej, żeby on też słyszał: – Pracowałem na ranczu Alvareza i dobrze znam Fuego. Mogę go potrenować.
– I dopiero teraz nam to mówisz? – Matias z pretensją spojrzał na masztalerza.
– To nie wina Juana – zapewniła. – Nie powiedziałem mu tego. Po prostu widzę, że Fuego nie potrafi się zaaklimatyzować do nowego otoczenia i do nowych treserów. Mógłbym na nim jeździć.
Matias oparł muskularne ramiona na belce ogrodzenia.
– Mam uwierzyć, że Cesar Alvarez pozwolił zwykłemu stajennemu chłopakowi ujeżdżać swojego najcenniejszego konia? I że to zwierzę cię słucha?
– Tak, słucha – odparła, dumnie unosząc podbródek. – Naprawdę dobrze się rozumiemy.
Zawsze miała podejście do trudnych koni, tak jak jej ojciec. Autentyczny wrodzony dar.
– Nie pozwolę, żebyś się zbliżał do tego konia!
– Dlaczego? Co pan ma do stracenia, señor Navarro? – spytała prowokująco.
– Nie chodzi o to, co mam do stracenia. Po prostu nie chcę mieć na karku śledztwa, kiedy jakiś szalony chłopak z mojego rancza skręci sobie kark.
– Ani myślę łamać sobie karku – zapewniła Camilla. – Natomiast Fuego może złamać nogę, jeśli dalej będzie tak traktowany. Słyszałem, że ma pan świetne podejście do koni, ale jakoś tego nie widzę.
– Obrażasz szefa, który dał ci szansę i dobrą pracę?
– Myślałem, że pan potrafi docenić szczerość. Nie chciałbym, żeby pańska duma i ambicja wygrały z dobrem tak wspaniałego zwierzęcia. Wiem, co mówię, bo widziałem wiele takich przykładów.
Ciemne brwi Matiasa uniosły się.
– Wiele?
– Tak, kiedy pracowałem u Cesara Alvareza. Poznałem tam bogatych ludzi, którzy nie potrafili postępować ze swoimi końmi.
– Jestem przede wszystkim koniarzem, a nie tylko bogatym człowiekiem – odarł urażony Matias.
– W pierwszym rzędzie jest pan biznesmenem. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale prawda jest taka, że nie może się pan całkowicie poświęcić koniom.
Zaskoczył ją, bo po prostu się roześmiał.
– Dobrze, uparty chłopaku. Chodź tutaj i pokaż, co potrafisz.
Matias przyglądał się wyrostkowi stojącemu przed nim. Mógł mieć najwyżej czternaście lat, ale przemawiał z pewnością siebie i śmiałością, na które w jego obecności nie potrafili się zdobyć dorośli mężczyźni. W sumie nie powinien się dziwić. W tym wieku młodzież wkracza w okres buntu i brawury, nie myśląc o konsekwencjach.
Sam w młodości nie był lepszy. W wieku trzydziestu trzech lat nadal pozostał bezkompromisowy i zuchwały. Inna rzecz, że z taką fortuną i pozycją przychodziło mu to w sposób naturalny. Zresztą trudno być innym, kiedy chce się robić interesy.
Jednocześnie Matias uważał się za człowieka odpowiedzialnego, a także – w przeciwieństwie do innych mężczyzn w jego rodzinie – starał się zachować przyzwoitość. Troszczył się o rodzinne ranczo i ludzi z okolicy, którym dawał pracę.
Problem w tym, że abuelo nie ułatwiał mu zadania. Senior rodu nastawiał Matiasa i jego starszego brata Diega przeciwko sobie. Ogłosił, że ranczo i cały majątek odziedziczy po jego śmierci ten z braci, który spełni określone warunki.
Jeżeli spełnią je obaj, podzielą się majątkiem po połowie.
Jeżeli spełni tylko jeden… drugi zostanie na lodzie.
Matias nie miał wątpliwości, że zwycięży w tym wyścigu. Jednym z warunków dziadka było małżeństwo, więc zaczął zacieśniać swój związek z Lilianą Hart, z którą łączyła go kilkuletnia luźna znajomość. Miał dobre stosunki z jej rodzicami i pan Hart dał mu do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko ślubowi.
Takim właśnie był człowiekiem. Decyzyjnym. Nie miał w sobie nic z oportunizmu dziadka czy brata. Jeśli podjął decyzję, wykonywał ją. I uzyskiwał korzyści.
Spodziewał się, że młodzik się wycofa, przerażony własną śmiałością. Ale ten chłopak miał jaja. Matias musiał przyznać, że mu zaimponował.
Młody wszedł na padok czujnie, ze skupioną miną.
Matias przeniósł wzrok na Fuego, który stał spięty i gotów do kolejnego wybuchu. Ten koń miał zadatki na czempiona. Navarro znał się na tym. Był znakomitym trenerem, a jednak to zwierzę, jako jedyne, nie chciało go słuchać.
Z drugiej strony chłopak miał rację, kiedy mu zarzucał, że nie może poświęcić koniowi tyle uwagi, ile by pragnął, bowiem Matias był przede wszystkim biznesmenem i musiał wiele czasu spędzać poza ranczem, powierzając innym ludziom opiekę nad swoimi końmi. Należał do starego hiszpańskiego rodu, który od pokoleń hodował konie wyścigowe i dochował się wielu czempionów. Mimo to hodowla już dawno przestała być ich głównym źródłem dochodu. Matias miał interesy na całym świecie, a jego biuro znajdowało się w Londynie, nie w Hiszpanii.
Navarro patrzył, jak chłopak podchodzi do zwierzęcia, które wyraźnie się uspokoiło na jego widok. Gdyby było inaczej, Matias kazałby mu natychmiast się wycofać.
Młody stajenny podsunął dłoń do nozdrzy konia. Fuego powąchał ją i jego uszy wystrzeliły do przodu. Najwyraźniej rozpoznał swojego dawnego opiekuna. Chłopak ujął lonżę krótko przy pysku konia i spojrzał pytająco na Matiasa. Matias skinął głową.
Chłopak przywarł twarzą do końskiego łba i gładził łagodnie Fuego, szepcząc coś do niego łagodnym głosem.
Koń był już całkowicie spokojny.
Chłopak odwrócił się w stronę Matiasa.
– Nie kłamałem, Fuego mnie zna. Ale nie sadzę, żeby w tej chwili chciał mi być posłuszny tak jak dawniej. Mogę jednak na nim jeździć. I stopniowo próbować treningu. Tak, żeby z czasem koń pozwolił, by dosiadał go ktoś inny i ścigał się na nim. Bo przecież na tym panu zależy, prawda? Fuego ma temperament i trudny charakter, więc nie obiecuję, że będzie grzeczny, ale mogę sprawić, że będzie chodził pod dobrym dżokejem.
– Czegoś takiego jeszcze nie było. – Matias pokręcił głową i zerknął na Juana. – Nie mogę pozwolić, żeby moje konie trenowały dzieciaki.
– A jednak Cesar Alvarez pozwalał – odparł Juan.
Matias popatrzył na chłopaka, który wpatrywał się w niego z nadzieją.
– Dobrze. Od tej pory zajmiesz się Fuego i będziesz za niego odpowiedzialny. Jego dżokejem ma zostać Fernando Cortez i w którymś momencie zaczniecie współpracować. Ale na razie sam trenuj konia.
– Tak jest – potwierdził chłopak i wyprostował się z ulgą. Nagle wydał się Matiasowi starszy, niż początkowo przypuszczał. A może sprawiła to jego zadziorność? Dał znak, żeby zaczynał.
Chłopak spojrzał na niego.
– Nie chce pan, żebym się przedstawił?
– Czy jeśli poznam twoje imię, będziesz go lepiej trenował?
– Nie… Nie sądzę.
– W takim razie imię nie jest mi potrzebne.
Młodzik w milczeniu zaczął oprowadzać konia po padoku. Ogier trochę tańczył i nerwowo rzucał łbem, ale nie stawiał mu oporu, tak jak Matiasowi. Było widać, że tych dwoje łączy prawdziwe porozumienie. Navarro uznał, że nie ma innego wyjścia. Chłopak musi trenować konia, bo inaczej zmarnuje się potencjał tego cennego zwierzęcia. Podobnie jak innych ze stajni Alvareza, która była dla niego wartościowym nabytkiem.
– A inne konie z rancza Alvareza? Też je znasz? – zawołał do chłopaka.
– Tak. Pracowałem ze wszystkimi.
– W takim razie nimi też się zajmiesz – zadecydował Navarro. Wszystkie treningi są nagrywane, więc będę mógł z daleka śledzić twoje postępy. Bo nie mam czasu na rozmówki z tobą.
– Tak jest, señor.
– Rozumiesz, przede wszystkim jestem biznesmenem, a dopiero potem koniarzem – dodał.
– Tak jest, señor. – Navarro byłby przysiągł, że na ustach chłopaka zaigrał skryty uśmieszek.
Matias odwrócił się i odszedł. On też się uśmiechnął. W sumie był zadowolony. Tanim kosztem zyska wartościowego konia, który wkrótce będzie na niego zarabiał. Sprawy układały się coraz lepiej. Zaręczyny z Lilianą zostały już ustalone, choć częściej przebywała u siebie niż u niego.
Nie szkodzi, poczeka. Być może tempo okazało się dla niej za szybkie. Dosłownie w jednej chwili awansowała z przyjaciółki biznesowego partnera swojego ojca na jego narzeczoną. Wszystko w swoim czasie, myślał, idąc w stronę domu. Grunt, że sprawy są na dobrej drodze. Spełni wymagania dziadka i przejmie wspaniałą rodzinną posiadłość. Z piękną żoną. I fantastycznym koniem wyścigowym.
Stary powinien wiedzieć, że wyzwanie rzucone Matiasowi Navarro nie pozostanie bez odpowiedzi. A tą odpowiedzią będzie zwycięstwo!