Читать книгу B. Opowieści z planety prowincja - Marcin Kołodziejczyk - Страница 4
2
Realizacja
Оглавление– Nazwisko świadka?
– Wawelski.
– Imię?
– Smok.
– Zdaje się, że świadek ma dużo pieniędzy i chce je stracić na karę porządkową?
– Wieczorek Andrzej, syn Andrzeja.
(W dalszym przebiegu świadek wyjaśnia przed sądem okręgowym w P., iż urodził się w Warszawie, jak też iż był w młodości karany za kradzieże mienia z ogródków działkowych oraz pobicia, skazany łącznie na 2 lata pozbawienia wolności, wyrok odbyty).
– Jaka była rola świadka w ekipie filmowej?
– Ja jestem taki człowiek od wszystkiego. Taki, co to usuwa ciąże, krawaty wiąże.
– Pytam o wpis w umowie o pracę.
– A, no to kierowca.
– Świadek opowie, co wie o zajściu. Proszę.
– Proszę. Więc w poniedziałek rano przychodzi do nas ten młody chłopak, Reżyser, do automatu z kawą, jak tam rano staliśmy, i mówi jakoś tak: nie będę się tu chwalił, ale są pieniądze z instytutu na mój projekt i szukam ekipy, tylko że nie znam jeszcze ludzi w redakcji na tyle. To żeś pan dobrze trafił, mówię mu z miejsca, bo mi amory w volvie stukają, że trzeba by je wymienić, tylko nie ma za co, aż nie mogę spokojnie spać. Poza tym i tak aktualnie nic nie mieliśmy do roboty, tylko żeśmy tak stali przy wzmiankowanym automacie, jak te wuje.
– Czy to ma związek ze sprawą?
– A czy sąd się orientuje, ile kosztują takie amortyzatory do volvego?
– Sąd akurat wie. Chińskie można kupić taniej.
– Ta. Można też z patyka wystrugać, kozikiem, w długie zimowe wieczory.
(Powyższą wymianę zdań usunąć z protokołu jako niemającą związku ze sprawą).
– Proszę kontynuować w temacie.
– No to tak: Pan Piotruś, nasz Operator kamery, starszy, porządny i doświadczony człowiek, którego szanuję, pokazuje mi wówczas, żebym się zamknął i nie był taki wyrywny do tego młodego; to znaczy Pan Piotruś zwraca się do mnie ze spokojną twarzą i wypycha kilkakrotnie swój policzek językiem od środka, imitując, jak mi się zdaje, oralność, celem przywrócenia mnie do porządku. Potem tonuje tego Reżysera, mówiąc mu słowa: zaraz, zaraz, młody człowieku, wpierw się mówi, o czym to ma być materiał i ile dni zdjęciowych. I ten młody Reżyser wyjaśnia: o tych pojebach z rubryk matrymonialno-towarzyskich, wie pan, takich jednych, co cholernie chcą kogoś urzec sobą jeszcze przynajmniej raz w życiu; Reżyser cały jest w zapale do tematu, silnie macha rękami. Nawet ładnie się wypowiadał, trzeba mu, mendzie, przyznać. Jednak wielowarstwowo, kontynuuje nadal, czyli: pojedzie się do nich, wyciągnie na plenery, pokaże się ich na łonie rodziny; już posadziłem nad tym reserczerkę, mówi Reżyser, i znalazła mi chętnych pojebów. Na takie jego słowa Operator stosuje przemyślaną...
– Świadek już dwukrotnie użył wulgaryzmów dla określenia bohaterów materiału medialnego oraz jeden raz dla określenia osoby Reżysera. Proszę stosować ogólnie przyjęte w społeczeństwie słownictwo.
– Jak rany boskie, ale co ja znowu zrobiłem?
– Świadek użył określenia, cytuję, pojeby. Proszę zastąpić je innym określeniem.
– Nieszczęśliwi ludzie?
– Proszę. Świadek skończył na: stosuje przemyślaną.
– Wiem. Przemyślaną pauzę, on te pauzy stosuje ustawicznie często, bo to działa na ludzi: mówisz coś, mówisz, a potem znienacka nic nie mówisz, tylko się patrzysz, i to działa na ludzi, ludzie myślą: oho, grubszy macher. Więc nasz Pan Piotrek patrzy się w okno, cmoka, kręci głową, emocji nie okazuje najmniejszej; za to go podziwiam. W końcu mówi jakoś tak: trzy razy to skręcałem, głębi w tym tyle, co w klozecie; bo Pan Piotruś kręcił kiedyś z Kieślowskim, to jest znana rzecz. Ale ten młody Reżyser, już jakby wczuty w kierownictwo ekipy, on się ciska dalej: proszę pana, mówi, panie Operatorze – i brnie chłopina w tą metaforę z kiblem – klozet, mówi, jak pan na pewno się orientuje, ma połączenie rurami z Wisłą, a Wisła wpada do Bałtyku. Z kolei są oceany...
(Pauza w zeznaniach, świadek prosi o wodę, woźny dostarcza).
– Jeśli świadek gotów, słuchamy dalej.
– Więc, muszę przyznać, że widzę, jak Operatora niebywale zatyka gula – cisza jest, Pan Piotruś wytrzeszcza się, rękę z kubkiem kawy tak zawiesił przy ustach, ale nie pije. My się tylko patrzymy na siebie, to znaczy ja i Jacuś Dźwiękowiec, czekamy, co będzie, bo nam się zdaje, że Reżyser się wpierdolił w zbytnią filozofię. Prostuję: w błędne rozumowanie. Ale jest bingo, gdy okazuje się, że nawet nie; Pan Piotruś się rozśmiewa, pokiwuje głową z aprobatą i mówi: wyobraziłem to sobie, ten wodny ciąg. Reżyser też się śmieje ze zrozumieniem, to my z Jacusiem też, dobra jest. No dobra, przerywa rozbawienie Pan Piotruś, ale ile na ten film dni zdjęciowych? Trzy, mówi ten nowy Reżyser, do pięciu. Coś tam ściemnia o nowej koncepcji w dokumencie, coś tam, że osoba Reżysera jest aktywnie widoczna na planie, jako jak gdyby człowiek poszukujący, spragniony wiedzy o istocie przedmiotu. W te słowa, serio. Weźmy na przykład takiego Michaela Moore’a, mówi, i jego film o miłości Amerykanów do broni palnej. Wtedy Pan Piotruś odstawia kubek na stół i pyta się tego Reżysera tak: trzy dni zdjęciowe? To pan, młody koleżko, jesteś dla mnie zwykły Realizator, nie żaden Reżyser.
– Świadek wyjaśni różnicę.
– Uprzejmie proszę: trzy dni zdjęciowe to jest śmiech na sali. To jest realizacja.
– Pierwszy dzień jak przebiegał?
– To było od razu jutro, czyli wtorek.
– Mhm. Proszę mówić, po to tu jesteśmy.
(Okrzyki z sali: powiedz jej, Andrzejku! Świadek uspokaja zebranych gestem dłoni).
– No więc przebiegał on tak: Reżyser przychodzi do redakcji we wtorek nieogolony i mówi do Operatora: pan mnie posłucha, zaczniemy od tego, że ja sobie tu usiądę i zadzwonię do pierwszego bohatera, a pan mnie skręci, jak dzwonię. Siada przy biurku w redakcji, Jacuś go podłącza do swojej walizki dźwiękowej, ja natomiast udaję się po kawę. Przynoszę, a Reżyser się podnieca i krzyczy pod moim adresem: o, bardzo dobrze, kawusia, pan mi tu da kawę na biurko, że atmosfera pracy, no znakomicie pan to wymyślił, sam pan na to wpadł?, pyta się mnie, ściskając rękę, jak pan właściwie ma na imię? Andy, podaję zgodnie z faktami, zawsze rano kawę robię. Reżyser w tej sekundzie traci mną zainteresowanie, leci organizować plan.
– To znaczy? Proszę jaśniej i na temat.
– Więc wpierw zwraca się do Jacusia Dźwiękowca: pan musi kawę pić, panie Jurku? Muszę, panie młody, mówi Jacuś, zły, że tamten przeinaczył mu imię, i wyjaśnia tak: dobrze mi robi na perestaltykę jelit. Aha, mówi Reżyser, aha, rozumiem, ale patrzy się na Jacusia z podejrzeniem. A pan musi?, pyta się mnie. Akurat dzisiaj muszę, odpowiadam, łeb mi pęka, jak koniu; i idę przyklejać skoczem kable do podłogi, żeby się nie majtały pod nogami. Ja nie muszę, mówi Pan Piotruś, proszę bardzo; i oddaje swoją kawę, chociaż osobiście uważam, że robi błąd, bo w owy dzień niekorzystnie wygląda ten nasz Pan Piotruś; dość biedniutki. No, Reżyser wypija pół jego kawy duszkiem, a w pozostałej zamacza palce i skrapia nią biurko jak leci: po papierach, po wszystkim. O, mówi Operator zjadliwie, to ja widzę Realizatora mamy ze szkoły hiperrealistów; co za dbałość o detal koncepcji, dodaje, pan sobie jeszcze weźmie koszulę zachlapie. Reżyser traktuje te uwagi szeroką strugą. To znaczy ignoruje słowa, jakie usłyszał. Natomiast targa sobie włosy, żeby był bajzel, nieład, który razem z zarostem stworzy widzowi wrażenie przemęczenia Reżysera z niedospania. Siada przy biurku i pyta się nas: gotowi?
– Sąd musi jednak przerwać. Proszę świadka, jaki to, co nam świadek opowiada, ma związek z zajściem w pociągu?
– Ale o co chodzi? Miałem przybliżyć fakty, tak?
(Świadek wyraźnie poirytowany, poruszenie na sali w gronie znajomych świadka).
– Grzeczniej proszę.
– Dobra jest, uwaga – przechodzę do puenty: ten Profesor czy Doktor dostał po twarzy, gdy się wywiązała nerwowa sytuacja, ale moim zdaniem niezbyt mocno. Ja uważam, że powinien on być mężczyzną i nie robić ludziom sądów. Skończyłem.
(Świadek wciąż poirytowany, sala wydaje odgłosy buczenia oraz tupotu).
– Sąd zasądza sto złotych kary porządkowej dla świadka.
– Ta? To ja dokładam drugie sto, ale będę apelował.
– Skarga na sąd oczywiście świadkowi przysługuje.
– Wiem te rzeczy.
(Sędzia naradza się ze składem sędziowskim w aspekcie kontynuowania rozprawy; w tym czasie z publiczności padają nieprzystojne uwagi w rodzaju: Andrzejku, zapnij sobie suwak. Jak również w rodzaju: kończ, bo ci wystygnie. Sąd ignoruje ww. uwagi. Świadkowi nakazuje się kontynuować zeznania).
– Zakończył pan na: pyta się nas, gotowi?
– Wiem. Wówczas ja mówię z fotela w kącie tak: o, ja pierdolę, no czegoś takiego to nie widziałem, jak żyję, i pokazuję im gazetę „Kontakt”, którą przyniósł młody Reżyser w teczce z dokumentacją. Z góry przepraszam za użycie języka, ale w tej gazetce obecne były wszystkie plagi świata; czytam ekipie na głos: para z wioski małopolskiej poszukuje pana, może być bezdomny; przyjmę na mieszkanie dziewczynę lubiącą tylko seks francuski; uległy depilowany dla pary bez ograniczeń wiekowych, prace domowe wykonam na golasa; bez stosunku członkiem, mam uszkodzonego. Niezłe? Panie Andy, mówi Reżyser z dezaprobatą, my tu jakby pracujemy, pożyczę panu tą gazetkę na noc do domu. Ożeż ty gnoju, myślę, nie polubimy się, będziesz miał ze mną nieustający milicyjny kipisz na Bazarze Różyckiego. A mówię: w domu to ja się z dziećmi bawię, ci się lepiej nada, lapeto ty.
– Drugi dzień?
– Nie, jeszcze pierwszy. Powiem, jak będzie drugi. No więc kamera poszła, a ten gnój dzwoni do jakiegoś gościa, który się lubi przebierać za kobietę, ale zgłasza się facet z grubym głosem i mówi jakoś tak: hydraulika siłowa, słucham. Gnój się przedstawia, skąd taki młody gnój ma dwa nazwiska, to ja nie wiem, możliwe, że jedno po mężu, bo prawdę mówiąc, niestety, on mi wygląda na miękką rąsię. Pyta się tak: zastałem może Beatę? Zaraz się dowiem, mówi facet basem, pan zadzwoni za pięć minut. Za pięć minut ten sam facet od hydrauliki odzywa się cieniutko: tu Beata, w czym mogę pomóc? No i ten Beata zaprasza nas serdecznie jutro do siebie, do miasteczka S. na południu Polski, na kolację i oglądanie slajdów z wakacji. To jest w ch..., niebywale daleko, a mnie w volvie napieprzają amorki, o czym już nadmieniałem, no niewesoło. Mamy?, pyta się Reżyser Pana Piotrusia. Ta, mówi Pan Piotruś, mocny kawał życia.
– Drugi dzień.
– Z tym drugim dniem to się jeszcze okaże, proszę wysokiej instancji, w każdym razie środa rano. Przed samym wyjazdem na delegację do S. Reżyser mówi nam, że to jest właściwie pierwszy dzień zdjęciowy, bo wczoraj się nie liczy. Więc tak: on teraz będzie mówił do nas grubym głosem i stanowczo, bo jedzie z nami ta reserczerka od tematu z pojebami, z nieszczęśliwymi ludźmi, Jolka. Zdaje się jest to narzeczona Reżysera, czyli chyba nos mnie zawiódł w sprawie jego światopoglądu.
– Proszę bez osobistych wycieczek.
– Racja, teraz nigdy nic nie wiadomo.
– Proszę.
– Dziękuję. Więc jest to ładna blondynka w japonkach, bo gorąco, każdy paznokieć jej nóg pomalowany jest w innym kolorze. Jolka jestem, mówi otwarcie, co nam się podoba. Pan Piotruś uśmiechnięty do niej, ja cmokam ją w gałązkę; każdemu z ekipy przyniosła z domu po kanapce, sama zrobiła – czyli chce się wkupić w nasze łaski. Mówi tak: zawsze marzyłam robić filmy; lat dwadzieścia dwa, studiuje filozofię, stanowi miły widok. Jednak ja widzę kątem, że Jacuś Dźwiękowiec odyma się. Jak to pierwszy dzień zdjęciowy?, denerwuje się do Reżysera Jacuś Dźwiękowiec, a wczoraj to ja byłem w promocji, realizując pańskie kawowe dadaizmy? Tego Jacusia żona odeszła z reżyserem serialu telewizyjnego o barwach miłości, oczywiście później chciała się wrócić – jak to baba, gdy dojdzie do rozumu, z tym że Jacek ma zasady i już jej nie przyjął. To jest jednorazowa sprawa, mówił, trzeba mieć zasady. Nie zaczął nagle pić ani ogólnie staczać się w degrengo. Zaczął przedawkowywać nabożeństwa; gdybyśmy my nie pracowali w telewizji, to ja bym uznał, że zwariował. Mówiło mu się tyle razy: Jacuś, żadna dupa nie jest jednorazowa – służy latami, ale on kręcił tylko głową: jak wy nic nie rozumiecie.
– To niech sobie świadek Wieczorek zostawi do książki.
– O, nieładnie. Proszę o zanotowanie, że teraz ja wymierzam sądowi stówę kary.
– Powyższe proszę wykreślić, świadek kontynuuje w temacie pobicia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej