Читать книгу Tajemnice hoteli Dubaju - Marcin Margielewski - Страница 6
ОглавлениеROZDZIAŁ 1
Pan Choi
To był zwykły lot linii Etihad Airways z lotniska Mediolan Malpensa do Abu Dhabi1. Lądowanie tuż po osiemnastej czasu miejscowego. Na pokładzie tłum żądnych słońca bladych turystów, którzy już za chwilę mieli zapełnić hotele, plaże i centra handlowe, rozgrzewając do czerwoności swoje ciała i karty kredytowe. Samolotem leciało też kilku biznesmenów i paru Emiratczyków wracających z europejskich wakacji, nikt o szczególnie znaczącej randze.
Około dwóch godzin przed lądowaniem jeden z pasażerów klasy ekonomicznej, lecący samotnie Hindus, dostał niekontrolowanych drgawek. Trzęsącą się dłonią próbował sięgnąć po przycisk wzywający i tak już zaalarmowaną załogę, ale nie zdążył. Stracił przytomność i bezwładnie opadł na siedzenie, a wkrótce potem ześlizgnął się z fotela, blokując przejście. Jego ciało wiło się w nieopisanych konwulsjach, kurcząc się i rozprężając.
W kabinie zapanował chaos. Jedni pasażerowie krzyczeli, ewidentnie wierząc, że w ten sposób są w stanie pomóc, inni przyglądali się w osłupieniu, czekając na rozwój wypadków. Większość dyskutowała między sobą, przerzucając się radami. Na szczęście załoga była opanowana. Jeden ze stewardów przeniósł mężczyznę do części samolotu przy wyjściu ewakuacyjnym. Gdy tylko położył go na podłodze, drgawki ustały, a pasażer otworzył oczy, jakby ocknął się z letargu. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz ponownie stracił przytomność. Chwilę później już nie żył. Zawracanie samolotu ani rozważane jeszcze przed momentem awaryjne lądowanie nie miały już sensu. Ciało mężczyzny zostało przykryte kocem i przeniesione na tyły maszyny, gdzie pozostało do końca lotu. Wstrząśnięci pasażerowie jeden przez drugiego pytali, co się stało. Każdy miał swoją teorię. Ale z pewnością nikt się nie domyślał, co tak naprawdę zabiło tego nieszczęśnika.
Szejk Omar. Nie poznałem nikogo, kto mimo tak niepozornej postury emanowałby porównywalną aurą wielkości. Niski, jakby nieco zasuszony człowiek, o bardzo ciemnej karnacji i gęstym, przyprószonym siwizną zaroście. Garnitur perłowobiałych zębów, wartych zapewne setki tysięcy dolarów, dopełniał całości jego trudnego do zignorowania wyglądu.
Mówił niewiele, głównie słuchał, a na koniec jednym prostym zdaniem podsumowywał w punkt wszystko, co usłyszał, lub nieznoszącym sprzeciwu tonem wydawał polecenie. Czasami jednak zbierało mu się na wyznania i wtedy potrafił prowadzić długie rozmowy, nie raz udowadniając mi, że zbytek, z którego korzystał bez cienia wyrzutu, wcale nie określał go jako człowieka, a wręcz przeciwnie. Znam wielu obrzydliwie bogatych Arabów z Zatoki Perskiej, którzy nie są zainteresowani absolutnie niczym poza wymyślnymi sposobami wydawania pieniędzy. Szejk Omar był zupełnie inny. Oczytany, doskonale zorientowany w sytuacji międzynarodowej i w meandrach historii. Zawsze wiedział, co powiedzieć, by zjednać sobie rozmówcę. Mnie zdobył natychmiast – i to bynajmniej nie dlatego, że zdobyć może mnie każdy, kto dysponuje fortuną. Nie z każdym łączy mnie taka zażyłość. Goście hotelowi przyjeżdżają i wyjeżdżają. Zostawiają za sobą bałagan, pieniądze, a czasami jakąś pikantną lub kryminalną historię, ale są też tacy, którzy wracają na tyle regularnie, że ich przybycie z czasem traktuje się niemal jak rodzinne odwiedziny. I chyba tak właśnie było z szejkiem Omarem.
Poznaliśmy się wiele lat temu. Choć książę pochodzi z pobliskiego Bahrajnu, w Dubaju bywa niezwykle często i zawsze trafia w moje ręce. Jego ludzie wiedzą, że to ja mam wyłączność na spełnianie jego życzeń podczas wyjazdów do Emiratów, ale nie sądzę, by byli o to zazdrośni. Mam nawet wrażenie, że szejk Omar specjalnie obdziela nas zupełnie różnymi zadaniami. Inne mają jego pałacowi sekretarze, a inne ja. Oni uczestniczą w jego biznesach, życiu rodzinnym, ja jestem od tajemnic, których nie zabiera się do domu. Nie od dziś wiadomo, że co zdarzyło się w Dubaju, zostaje w Dubaju…
Przygotowania do kolejnej wizyty szejka skomplikowały się na kilkanaście godzin przed jego przyjazdem. To nie miała być podróż w interesach. Owszem, bywał w tym celu w Dubaju, ale znacznie częściej korzystał z szerokiego wachlarza grzesznych pokus, jaki rozpościerało to miasto przed swoimi gośćmi. A szejk Omar lubił grzeszyć. Niestety jeden z podstawowych elementów składających się na przygotowania do jego pobytu i nieodłączny towarzysz upojnych imprez odbywających się za kulisami drogich hoteli – biały, zwalniający wszelkie hamulce proszek zwany kokainą, który zamówiłem u swoich dilerów – utknął gdzieś na wysokości dziesięciu tysięcy metrów i nie było szans, że dotrze na ziemię na czas.
Byłem wściekły. Nie lubię, jak takie proste rzeczy się komplikują. Rozumiem, gdyby chodziło o rzecz naprawdę trudną do zdobycia, ale zwykła kokaina? Dragi dostarcza mi mój rodak, młody, obrotny Jordańczyk Abel. Trzeba sobie pomagać na obczyźnie, ale Abel oczywiście nie działa sam. Żeby handlować narkotykami w Emiratach i nie gnić z tego powodu w więzieniu, trzeba mieć protekcję jakiejś wpływowej rodziny. Ci to potrafią się urządzić. Ciągną miliony ze sprzedaży narkotyków, nie brudząc sobie rąk, a co najważniejsze, przynajmniej w ich mniemaniu, nie wzbudzając gniewu Allaha.
Abel ma dostęp do wszystkiego, czego potrzebuję, i zawsze dostarcza mi to na czas. Tym razem jednak istniało duże ryzyko, że naszą współpracę naznaczy kryzys. Abel zdawał sobie sprawę, że brak zleceń ode mnie to dla biznesu jego mocodawców poważna strata, zapewnił mnie więc, że zamówienie dotrze przed południem następnego dnia. To musiało wystarczyć, a ja musiałem mu zaufać. Zwłaszcza że – jak się wkrótce miało okazać – impreza szejka Omara nie była moim jedynym problemem w nadchodzących godzinach.
Drugi związany był z panem Choi. Ten koreański biznesmen zwykle nie był zbytnio zajmującym gościem. Niski, lekko przy kości, ale zawsze w doskonale skrojonym garniturze. Podróżował sam. Bywał w Dubaju dość często. Raz, czasami dwa razy w miesiącu. Zawsze przyjeżdżał w interesach i zawsze zatrzymywał się w naszym hotelu, ale nie przypominam sobie żadnego zlecenia od niego, które wykraczałoby poza normę. Chyba nigdy nie poprosił o żaden dodatkowy serwis. Należał raczej do tych gości, którzy chronią swoją prywatność i nie dzielą się swoimi potrzebami z nikim, nawet z zaufanym konsjerżem. Takich lubię. Tym razem jednak zachowanie pana Choi nie należało do standardowych. Około czwartej nad ranem spanikowana recepcjonistka zadzwoniła do mnie z prośbą o pomoc.
– Choi skrócił pobyt. Miał być u nas trzy doby, ale chce wylecieć najbliższym samolotem do Seulu, a jedyne wolne miejsce jest na lot o osiemnastej. Nie wiem, co robić, bo on strasznie dziwnie mówi…
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecałem.
Zadzwoniłem do mojej niezawodnej wtyczki w liniach Emirates i bez większego problemu załatwiłem miejsce dla pana Choi w najbliższym samolocie do Korei. Kosztowało to nasz hotel dodatkową dobę dla nowożeńców, którzy spędzali u nas swój miesiąc miodowy – z radością przyjęli tę specjalną niespodziankę na pożegnanie, mimo że decyzję podjęliśmy nad ranem, tuż przed ich planowanym wylotem i bez porozumienia z nimi.
Pan Choi przyjął informację o załatwionym miejscu w samolocie może bez entuzjazmu, ale z wyraźną ulgą. Sam go o tym poinformowałem, dzwoniąc do jego pokoju. Gdy mówił, dziwnie sapał, jednak zrzuciłem to na karb wczesnej pory. Do lobby zszedł pospiesznym krokiem – w ciemnych okularach, z nisko nasuniętą na czoło czapeczką z daszkiem oraz w maseczce zasłaniającej usta i nos. To też nie wydało mi się dziwne. Poranne słońce w Dubaju potrafi oślepić, a Azjaci słyną z noszenia maseczek. Ukłonił mi się delikatnie, zignorował recepcję i ruszył w kierunku czekającego na niego samochodu.
Przedwczesny wyjazd pana Choi był drobną komplikacją, ale nie wzbudził niczyich podejrzeń. Do czasu. Zmiany w terminach rezerwacji są codziennością dla każdego hotelu, ale nie każdy podejmujący decyzję o wcześniejszym wylocie gość zostawia po sobie zakrwawioną łazienkę. Roztrzęsiona filipińska pokojówka nie była w stanie powiedzieć pełnym zdaniem, co znalazła w apartamencie Choi, tym razem bynajmniej nie ze względu na braki w znajomości języka. Brzmiała na tyle niepokojąco, że recepcja poinformowała o tym menedżera hotelu Alana, a Alan zawołał mnie.
Obaj poszliśmy na inspekcję opuszczonego przez Choi apartamentu. Zamknięte drzwi pokoju hotelowego wcale nie znaczą, że sekrety jego gości są przed nami tajemnicą. Po kilkunastu latach pracy wystarczy spojrzeć na pokój, by bez problemu zorientować się, co się w nim wydarzyło – ba! Jesteśmy w stanie nawet odtworzyć przebieg akcji. Ta umiejętność nie raz okazała się pomocna w mojej karierze. Zupełnie jakbym był detektywem albo agentem CSI2. Widziałem już wiszące w pokoju zwłoki, pokrytą odchodami wykładzinę czy bałagan jak po wybuchu bomby, ale zawsze ten widok jakoś pasował do hotelowego gościa. Tutaj było inaczej. Owszem, do pana Choi pasowało idealnie zaścielone łóżko i sterylny ład, który panował w całym apartamencie, zakłócony wyłącznie przez stojącą na stole tacę z nietkniętym jedzeniem. Za to łazienka…
– Co tu się, kurwa, stało?! – krzyknął Alan. – Wygląda jak to wasze święto po ramadanie. Co on tu gotował?
Alan miał na myśli Eid Al Adha, święto, na które zarzyna się tysiące zwierząt, przez co ulice wielu miasteczek i wsi Bliskiego Wschodu spływają rozwodnioną krwią upuszczaną na pamiątkę ofiary Ibrahima. Całkowicie uzasadnione skojarzenie. Łazienka wyglądała, jakby zarżnięto w niej sporego barana. Wyłożona piaskowcem posadzka była dosłownie zalana posoką, rozbryzganą dodatkowo przez wodę z prysznica, co tylko potęgowało wrażenie wszechobecnej rzeźni.
– Może kogoś zajebał? – rzuciłem, zaskakując samego siebie. Choi na mordercę mi nie wyglądał, choć wiedziałem, że prawdziwy psychopata rzadko pasuje do rysopisu utrwalanego w filmach. Zwykle są to ludzie spokojni i godni zaufania.
– Jeśli faktycznie kogoś zajebał, to raczej na pewno nie ukrył tu ciała. A jeśli je stąd wyniósł, kamery z pewnością to zarejestrowały. Musimy tylko przejrzeć nagrania.
– Dajemy znać policji? – spytałem.
– Na razie nie mamy o czym. Brudna podłoga w hotelowej łazience nie leży w kręgu ich zainteresowań. Ale nie zostawimy tak tego…
To mówiąc, Alan zadzwonił do Khalida, szefa ochrony hotelu. Khalid, świetnie sytuowany Emiratczyk z Sharjah3, który z powodzeniem mógłby sobie pozwolić na unikanie pracy – jak większość mężczyzn o jego statusie – jest chyba jednym z najbardziej zapracowanych obywateli tego kraju. Owszem, jego obowiązki nie wymagają od niego wiele wysiłku, ale w przypadku Emiratczyków już samo sumienne przychodzenie do pracy zasługuje na pochwałę. Khalid zaś nie tylko do niej przychodzi, ale też doskonale sobie radzi, a kierownicze stanowisko nie zostało mu dane na wyrost. Ewidentnie podoba mu się to, co robi. Inaczej nie zawracałby sobie tym głowy.
Chwilę później siedzieliśmy w wypakowanym elektroniką i migoczącymi monitorami centrum dowodzenia prowadzonym przez Khalida. To miejsce przypomina bardziej wieżę kontroli lotów albo reżyserkę jakiegoś reality show z całymi zastępami uczestników do podglądania. Khalid pokazał nam nagrania z monitoringu, które miały rozwiązać zagadkę. Nie rozwiązały.
Zobaczyliśmy, że Choi wszedł do swojego apartamentu około godziny dwudziestej pierwszej. Tuż po dwudziestej trzeciej obsługa dostarczyła mu do pokoju posiłek. Jedyne, co wzbudziło nasze podejrzenia, to fakt, że chłopak, który zaniósł mu jedzenie, wyszedł z pokoju dopiero po mniej więcej czterdziestu minutach.
– Mogli się po prostu zagadać – zasugerowałem. – To nic dziwnego. Goście spoza Bliskiego Wschodu, zwłaszcza ci podróżujący samotnie, często zagadują obsługę.
– Poznajesz go? – spytał Alan.
– Nie, ale nie znam tu wszystkich. W kuchni jest ich więcej niż mrówek w mrowisku.
– Dobra, ja to ogarnę. Dowiem się, kto tam był i co na ten temat wie. Niech posprzątają apartament tego Choi naprawdę dokładnie. A potem jeszcze raz. Sprawdź go, proszę, osobiście, zanim wróci do obiegu.
Alan wydał polecenia i nie czekając na mnie, wyszedł z pokoju, w którym na blisko stu monitorach można było obejrzeć niemal całe życie Al Jannah, przybliżając, oddalając obraz, zwalniając, przewijając i zatrzymując poszczególne kadry. Monitoring w Al Jannah ma taką rozdzielczość, że bez większego trudu można dostrzec niemal każdy szczegół, pod warunkiem że kamery są właściwie skierowane. Jednak nawet w najnowocześniejszych hotelach i mimo zastosowania najnowszej technologii można ich uniknąć – trzeba tylko wiedzieć jak.
Przesyłka od Abla dotarła na czas, chwilę przed południem. Dostarczył mi ją osobiście – nie chciał ryzykować kolejnej wpadki. Był jakiś dziwny, jakby przestraszony. Nie mogłem zignorować jego zachowania. Wiedza to podstawa w moim zawodzie. I nie chodzi tu tylko o najlepsze restauracje czy kluby w mieście, ale przede wszystkim właśnie o takie sytuacje. Gdy twój diler zachowuje się dziwnie i jest zdenerwowany, warto wiedzieć czym.
– Co się wczoraj stało? – spytałem dyskretnie.
Abel rozejrzał się, a ja zrozumiałem, że nie jest pewien, czy może swobodnie mówić. Zaprosiłem go więc na zaplecze, do małego pokoju zajmowanego przez konsjerżów. Tam mogliśmy rozmawiać bezpiecznie.
– Dostawca nawalił.
– Chyba musisz zmienić dostawcę.
– Albo nie zatrudniać Hindusów. Tylko wtedy będzie drożej.
– Niby dlaczego?
– Wiesz, Hindusi łykają, a to jest najbezpieczniejsze. I mało za to biorą. W Europie uważają ich za Arabów, więc co najwyżej biorą za terrorystów, a jak przetrzepią, wypuszczają. Tutaj u nas nikt Hindusa z Arabem nie pomyli, ale też nikt za bardzo przejmować się nim nie będzie.
– Więc w czym jest problem? Z tego, co mówisz, są idealni, tani i skuteczni.
– No właśnie problem w tym, że Hindusa nie upilnujesz. Ten się nawpierdalał jakiegoś syfu, a potem bał się przyznać, że połknął jeszcze dragi.
– Przecież musiały być zapakowane.
– Były! Jak zwykle! Ja nie wiem, co on miał w tym brzuchu, skoro przeżarło kilka warstw lateksu. Pewnie miał świadomość, że już po nim. Tyle koki prosto do żołądka… Ugh… Nie chciałbym być w jego skórze.
– Biedny skurwysyn. No ale wiedział, w co się pakuje.
– Nie wiem, czy wiedział…
– Stary, jak połykasz kondoma z koką, to wiesz, czym to się może skończyć.
– Najgorsze, że oni już wiedzą, co go zabiło. Nie wiem, co z tego wyniknie. Al Kohor jest wściekły.
To był pierwszy raz, kiedy Abel zdradził mi, kto jest jego mocodawcą. Spłoszył się tym bardzo, bo ewidentnie nie miał zamiaru wymienić tego znanego w tym kraju nazwiska. Chyba miał nadzieję, że nie powiążę faktów, ale tylko głupiec by tego nie zrobił. Dlaczego niezwiązany ze sprawą emiracki biznesmen miałby być wściekły z powodu śmierci jakiegoś Hindusa, którego pokonała głupota i własny żołądek?
Wiadomość o rodzinie Al Kohor zamieszanej w przemyt narkotyków sprawiła mi sporo satysfakcji. W mediach błyszczą jako rozmodleni budowniczy meczetów, stojący na straży prawa, moralności i muzułmańskich obyczajów, swoją rodzinną Sharjah stawiając za wzór do naśladowania, a tu nagle się okazuje, że jednak nie są tacy święci. Nie żebym ich o świętość podejrzewał – ale teraz miałem dowód. Czarno na białym. A właściwie biało na czarnym – jak czysta kokaina na granitowym blacie.
À propos kokainy. Ta przywieziona przez Abla, choć ewidentnie nie była sprowadzana specjalnie dla mnie, musiała być wyśmienita, bo impreza, którą przygotowywałem dla szejka Omara, okazała się bardzo udana. Do tego stopnia, że szejk, który na świat żywych wynurzył się dopiero po dwóch dobach, osobiście pogratulował mi zakupów. „Zakupy” były standardowe, dokładnie takie, jakie lubił: koka, viagra, poppers i dziwki.
Szejk Omar miał słabość do dziewczyn z Europy Wschodniej. Nieszczególnie go to wyróżniało spośród innych moich klientów, ale on ewidentnie tracił dla nich głowę. Na jego imprezy zawsze musiałem zapraszać tabun Ukrainek, Białorusinek i Rosjanek. Zdarzały się też Polki i Czeszki. Brytyjki, Niemki czy Francuzki nie miały szans. Podobnie zresztą jak wszelkiej maści Azjatki, których usługi w jego mniemaniu powinny ograniczać się do sprzątania i masowania.
Do łóżka nadawały się trudne do rozróżnienia długonogie, szczupłe, wysokie Katie, Nadie i Olgi. Wszystkie, nawet gdy lekko musnęło je dubajskie słońce, wciąż pergaminowobiałe. Wszystkie blond. Wszystkie ze sporymi skłonnościami do nadużywania narkotyków, alkoholu i makijażu. Łączyły ich pieniądze i wspólny interes. One uwielbiały je zarabiać, a on chętnie je wydawał. Imprezy szejka Omara bynajmniej nie były wydarzeniami muzycznymi. Muzyka była ważna tylko na początku, dla zbudowania atmosfery. Książę lubił się sprawdzać jako mężczyzna i często nie zważając na to, czy jest już sam na sam z dziewczynami, przystępował do łowów, choć zwierzyna dawno już wpadła w jego sidła. Czasami, gdy nie zdążyłem wyjść, byłem świadkiem, jak zupełnie nagi, ze wspomaganym viagrą, wyprężonym sprzętem biegał po apartamencie, nie wiedząc, którą z dziewczyn dopaść w pierwszej kolejności.
– Masza, ty będziesz moja…
– Ja nie Masza, ja Olga!
– Masza, Olga, co za różnica… Dla mnie żadna… – bełkotał z twarzą zanurzoną w kroczu dziewczyny, podczas gdy zebrane dookoła prostytutki posłusznie rechotały, dodając mu jeszcze więcej werwy do – nomen omen – dowcipkowania.
– A ty, Masza, też nie jesteś Masza? – pytał, zrywając majtki z kolejnej panienki.
– Ja Julia!
– A smakujesz jak Masza…
Nie raz proponował mi przyłączenie się do imprezy.
– Częstuj się, kochany! Towar świeży!
Nigdy nie skorzystałem, chociaż przyznam, że bywało to niezwykle kuszące. Niektóre z tych lasek naprawdę były warte grzechu. Wiem od dziewczyn, że mimo sporej ilości kokainy i viagry szejk nigdy nie był w stanie nacieszyć się wszystkimi, zamawianymi w nadmiernej liczbie, prostytutkami, więc często po dwóch, trzech godzinach zabawiały się same ze sobą albo siedziały bezczynnie, czekając, aż Omar nasyci się, padnie i będą mogły sobie pójść.
W narkotyczno-seksualnym amoku szejk zmieniał się z dostojnego arystokraty w niewyżytego skrzata w średnim wieku, który za wszelką cenę chce udowodnić, że jeszcze może. Brak kandury także zdecydowanie mu nie służył. Bez niej wyglądał na jeszcze bardziej mizernego. A jednak żył w przeświadczeniu, że każda z tych lasek, poza zwitkiem pieniędzy, za każdym razem dostaje od niego niezapomniany orgazm. One utrzymywały go w tym przekonaniu, a on sowicie je za to wynagradzał.
Poszukiwania pracownika obsługi hotelowej, który zaniósł kolację panu Choi, nie przyniosły żadnego rezultatu. Nikt nie chciał się przyznać, że gościł w jego pokoju, a wszystkie osoby będące wtedy na zmianie miały trudne do obalenia alibi. Z drugiej strony nikt spoza hotelu nie przebrałby się przecież w uniform tylko po to, by podać kolację koreańskiemu biznesmenowi, a potem zniknąć bez śladu. To nie miałoby najmniejszego sensu. Byłem przekonany, że ktoś z obsługi zna prawdę, ale w tej sytuacji tylko spokojna obserwacja mogła przynieść efekty.
Tymczasem jedyną osobą, która bez najmniejszych wątpliwości na pewno wiedziała, co zaszło tamtego wieczoru, był pan Choi. Miałem numer jego telefonu i nieodpartą chęć skorzystania z niego. W zasadzie od chwili, gdy w mojej głowie pojawiła się ta myśl, wiedziałem, że to zrobię, nie mogłem jednak tak po prostu zadzwonić i zapytać, dlaczego jego łazienka zalana była krwią, a on sam skrócił swój pobyt w Dubaju. Bo wiedziałem, że między tymi dwoma faktami bezsprzecznie istniał jakiś związek. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zapytać o zdanie Alana, ale istniało duże prawdopodobieństwo, że z tym swoim brytyjskim kijem w dupie znalazłby milion powodów, dla których taka rozmowa nie powinna się odbyć. Fuck it!4 Dzwonię!
Pan Choi odebrał niemal natychmiast. Zupełnie jakby czekał na telefon. Jednak gdy tylko zorientował się, z kim rozmawia, wyraźnie się spłoszył.
– Witam, panie Choi – zacząłem. – Chciałem tylko spytać, czy podróż minęła panu bez przeszkód, czy jest pan zadowolony z rezerwacji…
– Tak, dziękuję – wszedł mi w słowo.
Shit!, zakląłem w duchu. To nie wystarczy, by się czegoś dowiedzieć. Myśl!
– Fantastycznie. Mam nadzieję, że pobyt w naszym hotelu był udany…
– Tak, udany.
– …choć bardzo krótki! – A co tam, zapytam wprost. – Czy mogę zapytać, co spowodowało, że wyjechał pan tak nagle?
W słuchawce zapadła cisza. Choi ewidentnie zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Rodzina – wydusił w końcu. – Sprawy prywatne.
Dobra, skoro zabrnąłem już tak daleko, nie mogłem odpuścić.
– Jest jeszcze jedna sprawa, panie Choi. Pana łazienka była cała we krwi. Co się stało?
Choi od początku doskonale wiedział, dlaczego dzwonię. Spodziewał się, że nawet jeśli uda mu się ucieczka z Dubaju, uciec od tego pytania będzie trudno. A jednak uciekł.
– Krew? A, to nic… Zwykłe skaleczenie. Już dobrze – rzucił.
Nie dowiedziałem się, co zaszło, ale zrozumiałem jedno: sprawa jest na tyle poważna, że nie da się jej wyjaśnić w prosty sposób. Choi ewidentnie bał się prawdy, a ja byłem teraz tym bardziej zdeterminowany, by ją poznać.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Prolog
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1. Pan Choi
ROZDZIAŁ 2. Xanax
ROZDZIAŁ 3. Złote Klucze
ROZDZIAŁ 4. Jill
ROZDZIAŁ 5. Nyoman
ROZDZIAŁ 6. Kadek
CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ 7. Państwo Maloof
ROZDZIAŁ 8. Polowanie
ROZDZIAŁ 9. Toyboy
ROZDZIAŁ 10. Hotel
ROZDZIAŁ 11. Miss Polski
ROZDZIAŁ 12. Gang Rashida
CZĘŚĆ III
ROZDZIAŁ 13. Żona szejka
ROZDZIAŁ 14. Bracia Al Kohor
ROZDZIAŁ 15. Porcelanowy chłopiec
ROZDZIAŁ 16. Basen
ROZDZIAŁ 17. Khalas!
ROZDZIAŁ 18. Nadia
Epilog
1 Czyt. Abu Dabi – stolica Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W języku polskim występuje niemająca nic wspólnego z poprawną wymową nazwa Abu Zhabi lub Abu Zabi.
2 Z ang. Crime Scene Investigation – oględziny miejsca zbrodni.
3 Czytaj: szardża – jeden z siedmiu emiratów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
4 Z ang. – „Pieprzyć to!”.