Читать книгу Księga studencka - Marcin Orlik - Страница 4

SPOSÓB NA SĄSIADKĘ

Оглавление

Sąsiadki z dołu to typ występujący powszechnie pod studenckim mieszkaniem. Nawet jeśli mieszkasz na parterze, magicznie pojawiają się w piwnicy. Z reguły mają posturę stuletniego ogra i wiecznie narzekają na hałas rzekomo płynący z twojego przytulnego mieszkanka. Sąsiadki narzekają, że nie sprzątasz ze współlokatorami klatki schodowej, nawet jeśli sprzątałeś ją ledwie trzy miesiące temu. Jedynie mieszkanie w akademiku może uchronić cię przed klątwą sąsiadki z dołu – mieszkania są regularnie sprawdzane przez wyspecjalizowane firmy pod kątem zalęgnięcia się sąsiadek (kosztuje to mnóstwo pieniędzy, dlatego czasem władzom akademika brakuje na szyby w oknach).

Naukowcy doszli do wniosku, że sąsiadki z dołu nie potrzebują snu. Wywnioskowali to, zastanawiając się nad motywami, jakimi kieruje się sąsiadka. Większość sąsiadek narzeka na hałas, przez który nie mogą spać, jednak zamiast wyspać się w dzień, poświęcają go na czekanie, aż student będzie przechodził klatką schodową.

Problem hałasu, który słyszały sąsiadki, też zaprzątał głowy niestrudzonych badaczy. Wysnuli oni teorię, że gdy spotyka się dwóch (lub więcej) studentów, ciemna materia w kosmosie zaczyna wibrować, tworząc złudzenia słuchowe, które są w stanie odbierać jedynie sąsiadki z dołu. Teoria została sprawdzona przez najwybitniejszych fizyków naszej planety i okazała się ostatecznym dowodem na istnienie ciemnej materii.

Vademecum Studenta, Rozdział 4, strona 34

Radek obudził się z potwornym bólem głowy. Oblewanie wraz z Polonem przeprowadzki na nowe mieszkanie poszło aż za dobrze – w życiu nie poznał i nie zapomniał tylu nowych imion, co na wczorajszej imprezie. Zwlókł się z łóżka i potykając się o paczkę pieluch dla dorosłych, ruszył chwiejnym krokiem w stronę łazienki.

Pomijając kontury pewnych męskich części ciała namalowanych mydłem na lustrze przez rozchichotane studentki i jedną bliżej nieznaną dziewczynę śpiącą pod prysznicem, łazienka była w stanie idealnym. Oblał szybko twarz zimną wodą na rozbudzenie i wrócił do pokoju w celu założenia bardziej stosownych rzeczy (z jakiegoś powodu obudził się ubrany w połowę wojskowego munduru). Zanim jednak zdążył otworzyć drzwi, z pokoju obok dobiegło go wołanie połączone ze stekiem przekleństw, których nie powstydziłby się zespół pijanych szewców pracujących nad wzbogaceniem języka pod dowództwem Witkacego.

– Radeeek! Ty rozkierwoszczały grzybochlaście, chodź tutaj! – rozległo się ponownie rozpaczliwe wołanie Polona.

– Idę! – odkrzyknął.

„Uch, ta polonistyka rzeczywiście odbiła mu się na psychice” – pomyślał. Wyciągnął z szafy szuflę do śniegu i zaczął przebijać się w stronę pokoju Polona. Po piętnastu minutach ciężkiej pracy udało mu się dotrzeć do drzwi, ale nie chciały się ruszyć. Dopiero gdy z rozbiegu uderzył w nie ramieniem, wypadły z zawiasów i z hukiem runęły w głąb pokoju.

Radek zauważył przyczynę swoich kłopotów: jednak powinien był ciągnąć za klamkę. Nie zepsuło mu to humoru, wręcz przeciwnie – poczuł nagły przypływ natchnienia do stworzenia kolejnej epickiej pieśni na gitarze.

Jak się bawić, to się bawić, drzwi wypieprzyć, nowe wstawić – zafałszował paskudnie, wchodząc do pokoju. – Polon! Gdzie ty, do ciężkiej cholery, jesteś?

– Tutaj! – rozbrzmiał zachrypnięty głos dochodzący z balkonu. – Ruszaj dupę szybciej, potrzebuję pomocy!

– O kurde, Polon, jak ty to zrobiłeś? – zapytał zaskoczony Radek, myśląc nad sposobem wyciągnięcia kumpla z opresji.

– Skąd niby mam wiedzieć, szybko bierz drabinę i mnie stąd wyciągnij!

– Cholera, wiem, że lubisz spać w hamaku, ale rozwieszanie sobie prześcieradła między balkonami na szóstym piętrze to już przesada! – wkurzył się Radek. – Skąd niby mam wziąć drabinę?

– W kuchni jest – powiedział Polon, szczękając zębami. – Przywieźliśmy wczoraj naszym wózkiem sklepowym z jakiegoś klubu. Stawiam klina za pomoc – zaoferował się. – Tylko proszę, pospiesz się, jest coś koło dziesięciu stopni...

– No ale będę potrzebował pomocy, żeby ją przenieść!

– A nikt nie został po imprezie?

– Jakaś dziewczyna śpi pod prysznicem, ale nie wiem, kiedy się obudzi.

– Polej ją zimną wodą i zagoń do roboty!

– Sam się zagoń! – odgryzł się Radek. – Co ja, kurde, chłopiec na posyłki jestem?

Spojrzał na minę Polona i złagodniał.

– No dobra, już idę... – powiedział i oddalił się w celu zorganizowania akcji ratunkowej.

Ta przebiegła pomyślnie i po półgodzinie Polon zawinięty w koc pił ciepłą herbatę w towarzystwie zaspanej koleżanki.

– Hej, jestem Polon, a to jest Radek, mieszkamy tutaj. Jak się nazywasz? – Radek zadbał o poimprezowe savoir-vivre i usiadł naprzeciwko.

– Marta – powiedziała dziewczyna.

– Skąd się tutaj wzięłaś? – indagował Radek

– No weź – skarcił go Polon. – Jeszcze ją spłoszysz... – urwał, gdy spojrzała na niego wzrokiem zdolnym przebić się przez zbrojony beton i zabić każdą osobę na tyle głupią, by myśleć, że to wystarczająco dobre schronienie.

– Przyszłam was ostrzec – rozpoczęła Marta. – Mieszkałam tu kiedyś i uznałam, że musicie o czymś wiedzieć.

– Zatem oświeć nas, o pani – powiedział Polon i zarobił kolejne spojrzenie.

– W mieszkaniu pod wami mieszka najwredniejsza sąsiadka na świecie. To w zasadzie jedyny minus tego mieszkania, ale przyćmiewa wszystkie możliwe plusy.

– Nam powiedziano, że lokal pod nami jest pusty i nikt tam nie mieszka – zaprotestował Radek.

– To samo powiedziała mi właścicielka mieszkania, jak się tutaj wprowadzałam. Jednak tak jakoś po miesiącu zaczęłam podejrzewać, że pod nami mieszka dzika lokatorka. Była straszna. – Martę przebiegł dreszcz. – Potrafiła dopaść na schodach i niemalże zamęczyć na śmierć swoją gadaniną.

– Może już się wyprowadziła – wyraził przypuszczenie Polon. – Inaczej na pewno miałaby do nas pretensje, że byliśmy wczoraj głośno. W każdym razie dzięki za ostrzeżenie.

– Wy nie traktujecie mnie poważnie! – oburzyła się Marta. – Na waszym miejscu uciekałabym natychmiast, podarła umowę i ulotniła się po angielsku. Ja wytrzymałam tu miesiąc.

– W porządku, rozejrzymy się piętro niżej i zobaczymy, co to za potwora – zapewnił Radek. – Pomogłabyś nam ze sprzątaniem trochę?

– Jasne – odparła Marta.

Z generalnym ogarnięciem nie było większego kłopotu – butelki przestawiono pod ścianę, śmieci podrzucono sąsiadom na wycieraczkę, wózek sklepowy i drabinę odstawiono do szafy, a pieluchy dla dorosłych, po krótkiej sprzeczce, znalazły swoje miejsce na balkonie.

– No dobra – powiedziała Marta. – To chyba na tyle. Wpadnijcie kiedyś do mnie, jak będziecie mieli czas – dodała z uśmiechem.

– Z chęcią. – Radek odprowadził ją do drzwi. – Tylko nie zgub mi się tam po drodze! – zawołał za nią.

– Będę uważać! – odkrzyknęła.

– Uuu, stary, hormony buzują – skomentował Polon, kiedy Radek zamknął drzwi. – Żeby ci się tylko uszami nie wylały.

– Wal się, następnym razem zostaniesz na balkonie – burknął na odczepnego Radek. – Nie powinieneś przypadkiem być na zajęciach?

– Jest piętnasta, już po zajęciach – odpowiedział Polon. – Ech, znowu zwolnienie trzeba drukować...

– Chwila, jak to już po zajęciach? To ty w czwartki teraz wcześniej kończysz?

– Czwartek dzisiaj? No nie, znowu pomyliłem dni, myślałem że dzisiaj wtorek mamy... – Polon się zafrasował. – Znaczy trzeba się spakować i ruszyć cztery litery na uniwerek.

Radek zaśmiał się w duchu. Nie miał takiej frajdy od czasu, gdy wmówił Polonowi podczas imprezy, że nie może otworzyć lewego oka, bo przestało mu działać. Polon spędził wtedy kilka godzin z zamkniętym okiem, przeświadczony, że otworzenie go skończy się tragicznie, ale w końcu Radek poczuł wyrzuty sumienia i przejechał mu ręką przed twarzą, oznajmiając, że właśnie dokonał regeneracji telepatycznej.

Kiedy indziej Polon przykleił mu kapcie do podłogi, ale to już zupełnie inna historia.

Obaj studenci dokonali szybkiego przeglądu zeszytów, spakowali długopisy, ubrali się odpowiednio i ruszyli zdobywać wiedzę. Schodząc po schodach na piętro poniżej, usłyszeli nieprzyjemny skrzek, zupełnie jakby papudze wyrywano pióro. Przyspieszyli i zdążyli zobaczyć, jak drzwi rzekomo niezamieszkanego lokalu zamykają się z trzaskiem.

– Oj, chyba jednak się nam poszczęściło z sąsiadką. – Radek westchnął.

– Nie czepia się, to nie mamy co narzekać – powiedział Polon, wzruszając ramionami.

– Sądzisz, że jest zła za wczoraj?

– Sądzę, że zaczniemy przyklejać do drzwi zatyczki do uszu przed każdą imprezą.

– Myślę, że to dobry plan.

– Myślisz?

– Zdarza mi się.

– To dobrze.

Zajęcia mijały Radkowi szybko, wykłady jeszcze szybciej, głównie dlatego, że na większości zmęczenie brało górę i zasypiał snem sprawiedliwego. Polon z kolei stał przed salą i klął w sobie tylko znanym języku. Z pasją kopnął walającą się na korytarzu puszkę – o dziwo, nie była to puszka po piwie. Nie mając nic specjalnego do roboty na uniwersytecie, postanowił wrócić do domu i zbadać mieszkanie pod nimi.

Gdy wchodził po schodach, usłyszał skrzypienie powoli otwierających się drzwi. Jednak kiedy wszedł na półpiętro, te zamknęły się z trzaskiem. Poprawił torbę na ramieniu i cichutko, na palcach zbliżył się do drzwi. Ponieważ nie chciał wpaść na sąsiadkę, postanowił zajrzeć przez wizjer. Niczego nie udało mu się wypatrzeć, nawet nie zobaczył wnętrza lokalu – całe pole widzenia wypełniła krwista czerwień. „Pewnie zakrywa wizjer czerwoną kartką” – pomyślał i ruszył do domu. Jednak cały czas czuł się nieswojo, jakby ktoś obserwował jego plecy. Zrzucił to jednak na karb zmęczenia i ogólnego nieogarnięcia. Aby szybko sobie z tym poradzić, natychmiast po wejściu do mieszkania rzucił się na łóżko i zasnął. Obudził go wchodzący na korytarz Radek.

– O, stary, ale historia! – krzyknął współlokator zaraz po przekroczeniu progu. – Popytałem tu i ówdzie, i dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy na temat naszej sąsiadki.

– Na przykład? – zapytał Polon, wychodząc z pokoju i przecierając oczy.

– Wyobraź sobie, że kilka osób ode mnie z roku mieszkało tutaj, ale nikt długo nie wytrzymał, nikt też nie wie, jak ona się nazywa. W zasadzie nigdy nie opuszcza swojego mieszkania, a jeśli już to robi, to tylko po to, by opieprzyć Bogu ducha winnych studentów.

– Też mi coś – sarknął Polon. – Przypomina mi to każdą sąsiadkę z dołu, z którą dotąd miałem do czynienia.

– Jest coś jeszcze – kontynuował niezrażony Radek. – Spotkałem Martę i mówiła mi, że nasza droga sąsiadka jest albinoską. Czaisz? Biała jak wampir, a oczy ma w kolorze taniego wina truskawkowego. Co z tobą?

– Nic takiego – mruknął Polon, który przed chwilą poczuł, jakby do żołądka wpadła mu kula lodu. – Nie wyspałem się przez ciebie! – rzucił obrażonym tonem. – A za ten numer ze zmianą wtorku na czwartek zapłacisz mi krwią!

– Znaczy mam odpalać komputer i gramy?

– Turniej ma być! Zamierzam ośmieszyć cię przed całym Internetem! – pieklił się Polon.

– No, no, już, spokojnie, spokojnie – mruczał pojednawczym tonem Radek. – Wtorek czy czwartek, w sumie, co to dla ciebie za różnica?

– Zaraz zobaczysz, co to za różnica – warknął Polon, włączając komputer.

I ruszyli do walki.

Księga studencka

Подняться наверх