Читать книгу Glebia 4 – Bezkres - Marcin Podlewski - Страница 9

Оглавление

Wypalona Galaktyka.

Rozświetlona srebrnym pyłem gasnących gwiazd. Przeżarta apokaliptycznym Spustoszeniem. Opleciona przez czarne macki żywego Wypalenia, pochłaniającego słońca, planety i mgławice. Na granicy ostatecznego upadku. Spowita przez ciemność. I kompletnie, nieodwracalnie samotna.

Pierwsze wygasły cherubiny. Mrowie satelitów nadgalaktycznych uruchomionych za czasów Imperium Galaktycznego z początku zgubiło tylko sygnał. Kilkanaście restartowało się z cichym klekotem, szperając cienkimi nitkami programowych sensorów w poszukiwaniu choćby najmniejszego fragmentu kodu. Bezskutecznie. Pradawna Sieć Galaktyczna przemieniona w Strumień – i później w Synchron – bezpowrotnie zgasła. A razem z nią zgasło wszystko.

Skomplikowane połączenia boi lokacyjnych, sond, satelitów i przekaźników planetarnych tworzono od wieków w oparciu o życiodajną sieć. Nawet systemy wewnętrzne funkcjonowały dzięki jej fragmentom. Umowy kontraktowe, kredytowe, informacyjne – wszystko, co odpowiadało za sprawne funkcjonowanie cywilizacji galaktycznej – współpracowało z Synchronem. Niezliczona liczba programów w zwykłych roboczych stacjach działała poprawnie dzięki stałym aktualizacjom. Niemal siedemdziesiąt pięć procent sprzętów wymagało stałego podpięcia. Tak samo jak planetarne sieci energetyczne, oprogramowania statków, systemy informatyczne urzędów, szpitali, fabryk czy proste Maszyny pierwszego stopnia. Nie licząc ludzkich personali. Personali umożliwiających normalne życie mieszkańcom Wypalonej Galaktyki. I częściowo odpowiedzialnych za ich upadek.

Synchron znikł więc, jak gdyby nigdy nie istniał. A na jego miejsce przybyło coś innego.

Wypalenie rozjarzyło się Głębią.

Skażenie powstałe wskutek użycia maszynowej Broni – otwarte i punktowe – przenikało Wypaloną Galaktykę na wzór gigantycznej pajęczyny. I pajęczyna ta ożyła. Głębia popłynęła przez pasma Wypalenia, przenikając gasnące nici Synchronu. Rozbłysła prądami wymiarowymi, informacyjnym echem metaprzestrzeni i falami głębinowych danych, słanymi wcześniej jedynie przez Empireum – samotną, lodową planetę: sondę tego, o którym zapomniano. A o którym nie wolno było zapomnieć.

Z wnętrza supermasywnej czarnej dziury Sagittariusa A – serca Wypalonej Galaktyki – wyłoniły się upiorne grimy Bladego Króla.

Wielkie, o rozmiarach pradawnych tytanów galaktycznych, przypominały ciemne archikatedry – poszarpane, ponure pałace żeglujące przez przestwór. Roziskrzał je lód: błękitne i zielonkawe żyły rozrastające się w skorupy wiecznej zmarzliny wnikały pomiędzy łączenia empor i krużganków, rozłupując od wewnątrz fragmenty baszt i kaplic. Ale na tym porównanie do ludzkich budowli się kończyło. Po pierwsze, trudno było tu bowiem o architektoniczną symetrię. Po drugie – w wielu miejscach nieforemnego kadłuba widać było żywą, rozoraną cierniami konstrukcji tkankę tak, jakby jakaś nadwieczna, olbrzymia istota zezwoliła na okaleczenie swego jestestwa mechaniczno-konstrukcyjnym wtrętem.

Tuż obok płynęły Widma – zapomniane statki Obcych, Maszyn i ludzi, porwane niegdyś do wnętrza czarnej dziury. Zatopione częściowo w niej i w Głębi, tchnące lodem, wyglądały na martwe, ale nie przeszkadzało im to przemieszczać się w cieniu górujących nad nimi grimów. Niekiedy ich forma drgała – istniały i nie istniały równocześnie w tym samym momencie, pozostawiając po sobie resztki rozprutej realności i ech głębinowych – by nagle urealnić się i zakrzepnąć. Zdawało się, że jest ich nieprzeliczone mrowie – począwszy od maleńkich jednostek po olbrzymy wielkości superkrążowników. Niektóre wyglądały znajomo, ale duża część Bladego Zastępu składała się z zapomnianych konstrukcji ras zgładzonych eony temu.

Owej ponurej paradzie towarzyszyły roje erebów – statków wyglądających na jednostki utkane wyłącznie z cienia i stężałej ciemności – ciągnących za sobą, podobnie jak reszta upiornej floty, pasma otwartej Głębi.

Ale nie było to wszystko.

Coś kotłowało się w otchłani Sagittariusa A, rzucając cień na pasma metaprzestrzeni. Pęczniało, trzeszcząc narastającym lodem. Niosło ze sobą huk gromu. I powoli wydostawało się na zewnątrz.


„Wstążka” wciąż migotała lekko po głębinowym ślizgu w głąb gwiazdozbioru Rufy w Ramieniu Perseusza. Nadal znajdowali się w gromadzie otwartej NGC 2414, choć pozostawili już za sobą Przyczółek Głębinowy Rufa 2 z niestabilną iskrą, skąd porwali ostatnie ludzkie jednostki: „Krzywą Czekoladkę” z jej nową, nieznaną im jeszcze załogą i – dzięki podpiętemu pod Synchron Hubowi – skoczka głębinowego Misterie Artez. Nie mieli jednak czasu, by zastanawiać się nad swymi dalszymi posunięciami.

Słuchali Marszałka Galaktycznych Sił Zbrojnych, Kerkosa Sanda, którego holo pojawiło się nagle nad konsolami nawigacyjnymi wszystkich jednostek GSZ.

– GSZ potwierdzają pojawienie się nowych jednostek Maszyn w całej Wypalonej Galaktyce – informował blady jak sama śmierć Sand. – Rozkazuję wprowadzenie stanu najwyższej gotowości militarnej w Systemach Wewnętrznych! Wiemy już o pierwszych atakach ze strony Fragmentów Armady Maszyn na jednostki wojskowe i cywilne!

– Nie... – wymamrotała Erin Hakl.

– Zaobserwowano pewną prawidłowość w tychże atakach – kontynuował Marszałek. – Wygląda na to, że Jedność próbuje przejmować ludzkie statki! Musimy zrobić wszystko, by to udaremnić i uprzedzić potencjalne ataki planetarne! Rozkazuję natychmiastowe wzmocnienie Sztabów Układowych! Wszystkie jednostki wojskowe, stacjonujące w pobliżu SU, mają skierować się do obrony ludzkich systemów! Powtarzam: wszystkie jednostki wojskowe stacjonujące w pobliżu SU mają skierować się do obrony ludzkich systemów!

– To koniec... – szepnęła Pinsleep Wise.

– Bezkres – zgodziło się martwe widmo doktora Harpago Jonesa.

– Żaden koniec! – warknął Myrton. – Hakl! Wywołuj Nata! Hub! Kończymy operację! Jeszcze nie jest za późno!

Wszystko wskazywało na to, że bardzo się mylił.

Najpierw zgasło holo Kerkosa, ustępując miejsca wyświetlonemu wcześniej obrazowi Wypalonej Galaktyki. Graficzne holorozpiski ukazywały napierające zewsząd Fragmenty Armady Maszyn. Na dokładkę atakował Konsensus, wzmocniony przez kolejną falę Powrotu, prowadzoną przez Aparata – transgresyjny Byt Maszynowy stworzony przez Obcych. Nikt i nic nie mogło oprzeć się takiej potędze. Nie w momencie, gdy ludzkie jednostki zostały zdziesiątkowane przez personalowe Przebudzenie, aktywujące uśpionych Następców – Premaszyny wyewoluowane przez Jedność.

Patrzyli na to długo. Nie czując upływu czasu, bez słowa, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą. Z narastającym, obezwładniającym lękiem.

A potem zmieniło się wszystko.

Coś przemknęło przez Synchron – niczym lodowaty, programowy zryw, zakończony hukiem odległego gromu. Podpięty kablami do konsoli nawigacyjnej Hub Tansky krzyknął przeraźliwie. Przy portach dostępowych komputerowca trzasnęło, podobnie jak przy portach podłączonego Grunwalda i wpiętego w oprogramowanie Pomsa. Tansky, w odróżnieniu od kapitana i starej, oszalałej Maszyny, poleciał jednak do tyłu niczym szmaciana lalka. W powietrzu uniósł się zapach spalenizny.

– Hub! – krzyknął Myrton, zrywając kable. – Hub!

Tansky nie odpowiedział. Leżał bez ruchu na posadzce. Podbiegali już do niego Monsieur i Pinsleep Wise. Tylko Erin Hakl została na swoim stanowisku, nie puszczając sterujących uchwytów – a w zasadzie ściskając je tak mocno, że zbielały jej palce.

– AmbuMed! – rozkazał Grunwald. – Szybko!

– On chyba nie... – zaczął mechanik, podnosząc głowę i patrząc z przerażeniem na Myrtona.

– Bierz go do AmbuMedu, powiedziałem!

– Tak jest... ale on...

Pośrodku stazo-nawigacji stała przyczyna owego przepięcia programowego: widmo Antenata.

Jego obraz wydawał się wciąż formować i krzepnąć – niczym ucieleśniona wizja koszmaru transmitowanego przez Synchron. Z dawnej urody Jedynego nie pozostało nic: twarz wyglądała na martwą, zdeformowaną i rozoraną pękającym lodem. Jego kombinezon był podarty, a spod przymkniętych oczu wypływała czerń czarnej dziury.

Pinsleep Wise krzyknęła przeraźliwie. Ale upiór nie widział jej, zamiast tego wyciągnął przed siebie wychudzone ręce i rozerwał coś, co musiało stać przed nim, ale co rejestrowali tylko jako niewyraźny cień. A potem spojrzał wprost na nich ślepymi, martwymi oczami.

– WISE! – ryknął potwornym, potępieńczym wrzaskiem. – CZY WIDZISZ, CO UCZYNIŁ MI BLADY KRÓL?! WIDZISZ TO, TY PRZEKLĘTA, MAŁA DZIWKO?!

Zjawa uniosła szponiaste ręce, jakby pragnęła schwytać Pinsleep, która blada jak papier stała w bezruchu, patrząc na zbliżającą się zagładę.

– Pin! – krzyknęła przeraźliwie Hakl. – Cofnij się!

Dziewczyna nie zareagowała. Biegł już do niej Myrton, ale nim odsunął ją od półmaterialnego widma, Jedyny zniknął przy wtórze rozdzierającego jęku.

A razem z nim zgasł Synchron.

Wypaloną Galaktykę ogarnęła ciemność. Ciemność, która na jedną straszną chwilę pochłonęła i „Wstążkę”. Skokowiec zamarł. Niespodziewane zerwanie galaktycznej sieci amputowało końcówki programowanych nerwów. Coś trzasnęło donośnie z Serca, monitory konsoli nawigacyjnej zamigotały. Poms – Personalny Opiekun Maszynowy Jedynego – wyciszony zgodnie z wcześniejszym poleceniem Myrtona, zadrgał teraz, wyzwalając pęki iskier. Na szczęście trwało to tylko chwilę i „Wstążka” zaczęła uruchamiać na nowo kluczowe elementy oprogramowania – być może dzięki wsparciu zakorzenionych w niej nanitowych mikrotów Antenata.

– Co to było, do... – zaczął pobladły Monsieur, ale nie mieli czasu na pytania. Grunwald, który zdążył złapać Pinsleep, puścił ją teraz i dobiegł do leżącego Tansky’ego.

– Później – rozkazał, podnosząc ciało komputerowca.

Mechanik kiwnął nerwowo głową. Złapał Huba za ramiona i podniósł go razem z Grunwaldem. Tansky leciał im przez ręce, jego porty dostępowe wyglądały na wypalone i czarne. Nie cackali się: niemal wybiegli z SN w stronę korytarza i byłego gabinetu doktora Harpago Jonesa.

– Wise... – odezwała się słabym głosem Erin Hakl. Astrolokatorka nie odpowiedziała. Zamiast tego ruszyła powolnym, sztywnym krokiem ku konsoli nawigacyjnej i ciężko opadła na fotel, by po dłuższej chwili ukryć twarz w dłoniach.

W ciszy, która zapadła, nikt nie zauważył, że komputerowe widmo doktora Harpago dawno zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie słaby poblask holo.


Czasza analityczna AmbuMedu zamykała się w iście ślimaczym tempie. Zdenerwowany Myrton z trudem opanował chęć domknięcia jej na siłę. Wyręczył go w tym Monsieur, który bez większych ceregieli grzmotnął w pokrywę pięścią.

– Stare sposoby są najlepsze... – wymamrotał przepraszająco, podczas gdy czasza wyraźnie przyspieszyła i zamknęła się z cichym trzaśnięciem.

– Analiza – polecił głosowo Grunwald, wybierając dodatkowe polecenia na panelu dostępowym. Urządzenie zaszemrało cicho, by wyświetlić nagle to, czego już się spodziewali.

– „Błąd personala” – odczytał zaskoczony mechanik. – System „nie znajduje łączy”? Ale przecież... czy Tansky to nie personal?

– Najwidoczniej już nie. – Myrton nachylił się nad urządzeniem i przestawił opcję na „tryb awaryjny”. W nieruchome ciało komputerowca wbiły się szydła iniekcyjne.

– Ale...

– Hub był podpięty pod Synchron, i to bardziej, niż ktokolwiek w Wypalonej Galaktyce – oświadczył sucho Grunwald. – To spięcie musiało wysmażyć mu nie tylko porty dostępowe, ale i personala... a przynajmniej jego dużą część.

– Ale przecież on JEST personalem...!

– On BYŁ personalem, Monsieur. Zresztą to teraz nie najważniejsze. Ważne jest to, żeby przeżył. I chyba... – Myrton przeleciał palcami po panelu AmbuMedu – przeżyje, o ile dobrze rozumiem te odczyty.

– Ale on...

– Cała nadzieja w AmbuMedzie... – przerwał mu Grunwald. – W ostateczności zastosujemy krio. Nie wiem, czy Hub przeżyłby stazę, ale na szczęście nie musimy już dokonywać skoków głębinowych. Na razie nic więcej tu nie zdziałamy.

– Może doktor Harpago mógłby...

– Nie. To nie jest prawdziwy Jones. To jakaś komputerowa kopia martwego mózgu z chorobą pogłębinową – zaprzeczył sucho Myrton. – Czymkolwiek to jest, na pewno nie jest doktorem.

– Może pamiętać te, no... medyczne sprawy – zasugerował niepewnie mechanik. – Gdyby go pod to podłączyć...

– To nie jest dobry pomysł, Monsieur. Widziałeś, jak działa ta... SI. Wygląda, jakby się rozsypywała. Cokolwiek zrobił Jedyny, nie wyszło mu to za dobrze.

Mechanik wyglądał przez moment, jakby chciał zaprotestować, ale nie odezwał się. Patrzył tylko na czaszę AmbuMedu, wyświetlającą kolejne wyniki niewiele mówiących analiz.

– Tu coś świeci się na czerwono – zauważył nagle, pokazując Grunwaldowi fragment panelu. – Jest jakiś komunikat o trybie poza siecią.

– Gdzie? – zainteresował się Myrton.

– W tym miejscu – oznajmił Monsieur. – Coś źle z podłączeniem?

– To pewnie przez to spięcie – zdecydował Grunwald. – Będzie trzeba sprawdzić wszystkie dojścia i energetykę. Jeśli zostały nam jakieś zbitki energetyczne...

– Już sprawdzam – chrząknął mechanik, kierując się do wyjścia z gabinetu. Ale zatrzymał się w progu, powstrzymany przez niespodziewany trzask głośnika i zdenerwowany głos Erin Hakl:

– Kapitanie – odezwała się pierwsza pilot – jak... Hub?

– Żyje. Jest w AmbuMedzie.

– To dobrze... – Połączenie urwało się na moment, by powrócić z dziwnym, trzeszczącym echem. – Kapitanie... Myrton... przyjdź do SN. Mamy mały problem. W sumie kilka problemów.

– Idę – rzucił Grunwald, klepiąc w czujnik mikrofonu kontaktowego. – Monsieur, idziesz ze mną. Potem sprawdzisz te zbitki, możesz być mi potrzebny.

– Jasne – bąknął Monsieur. Nie musiał dodawać nic więcej: jeśli energetyka istotnie szwankowała, kluczowe było przetestowanie i ewentualna naprawa nie tylko Serca, ale i konsoli nawigacyjnej w SN. – Trzeba powyłączać systemy podstawowe – dodał, przepychając się przed kapitana. – Mogło polecieć nam po całości...

– Zrozumiałem – kiwnął głową Grunwald, ponownie uderzając palcami w mikrofon. – Erin? Jesteś tam?

– Tak.

– Zaraz dojdziemy z Monsieurem. Powyłączaj wszystko, co może nam strzelić jak połączenie z Synchronem. To całe... widmo Jedynego musiało mocno przeciążyć elektronikę.

– Właśnie o to chodzi – głos Hakl zabrzmiał pusto i jego dziwna barwa sprawiła, że Myrton przystanął na sekundę, podobnie jak mechanik. – To jest ta pierwsza sprawa. Nie mamy już Synchronu.

– Co?!

– Nie ma go, Myrton. Wszystko jest wyłączone. Została tylko obsługa poza siecią. Ponad połowa oprogramowania działa w trybie warunkowym.

– Chyba sobie żartujesz...! – syknął Grunwald. – I to jest ten „mały problem”?!

– Pierwszy – przyznała martwo Erin. – Bo są, jak mówiłam, i kolejne.

– Jakie znowu kolejne?!

– Pinsleep Wise. I... Wypalona Galaktyka.

Myrton nie odpowiedział. Puścił mikrofon i zaczął biec.


To, że coś się dzieje, Erin Hakl dostrzegła dopiero po dłuższej chwili.

Z początku wciąż dochodziła do siebie po ujrzeniu upiora, który zamanifestował się poprzez Synchron w poszukiwaniu przerażonej Wise. To, co wydarzyło się z Hubem, było naturalną konsekwencją nagle ożywionego koszmaru i choć silnie nią wstrząsnęło, pozostała na swym stanowisku, tym bardziej że sprawą zajęli się już Myrton z Monsieurem. Stan Pinsleep zauważyła jednak od razu i nawet odezwała się do niej, ale o wiele bardziej przeraziło ją to, co działo się z konsolą nawigacyjną „Wstążki”.

Cały główny panel i dotykowe holo, pomimo wewnętrznego restartu skokowca, wyglądały na nieczynne.

– Niemożliwe – wyszeptała Erin, dotykając przycisków. Przy lewej dłoni miała fizyczny guzik awaryjnego restartu konsoli, ale nie była pewna, czy powinna go wciskać. Złapała za uchwyt, sprawdzając, czy statek zareaguje, ale nic się nie stało, nie licząc cichego stęknięcia gdzieś w maszynowni. Rdzeń nadal raportował – jego lampkowy pasek świecił czystą zielenią i Erin podziękowała w duchu tym wszystkim konstruktorom Zjednoczenia, którzy nie powsadzali każdej pierdoły w komputerowy interfejs. Nie zmieniało to wszakże faktu, że wokół serca i gardła rosła jej lodowata obręcz.

Bała się.

– Chłód – jęknęła cicho Pinsleep.

– Widzę... – wymamrotała Erin. Nie chciała mówić tego głośno, ale astrolokatorka utrafiła w punkt. Wokół konsoli i w kątach statku dostrzegała coś, co zdarzyło się jej już zauważyć w trakcie ślizgu głębinowego: pęczniejące z wolna nici szronu. – Poczekaj... mamy tu kłopot... – powiedziała ni to do niej, ni do siebie. – Plaga, przydałby mi się Hub... nic nie raportuje...

– Koniec... – szepnęła Wise. – Bez...bezkres.

– Jeszcze tylko... – szepnęła Erin, naciskając w końcu przycisk restartu. Zamarła potem na długie kilka sekund, po których konsola z wolna zaczęła rozjarzać się na nowo. Hakl odetchnęła z ulgą, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że odruchowo zagryzała bolące już wargi. – Działa... mamy system... mamy system, Pin!

Jednak Pinsleep nie odpowiedziała – podobnie jak Synchron. Dotykowe holo wypluło już pierwsze sfery nawigacyjne, ale widać było, że informacje pobierane są z podpiętego wcześniej przez Wise Kryształu Galaktycznego i pozostają statyczne. Czarny, domontowany do konsoli Kryształ był oczywiście świeżo zsynchronizowany i zaktualizowany dzięki oficjalnym mapom i informacjom Kirke i Nata, ale jego fluktuacyjne dane, opierające się na nieustannym ruchu całej Galaktyki i mikrozmianach w systemach gwiezdnych, pracowały już tylko dzięki ekstrapolacji, bez potwierdzenia przez sieć.

Erin zbladła.

– Gdzie jest Synchron? – spytała, wybierając opcję kontaktu z SI. Ale pośmiertny skan doktora Harpago Jonesa milczał, jakby wygasł razem z galaktyczną siecią. – Co tu się wyprawia, do... Plaga, Wise pomóż mi! Jak astrolokacja? To chyba coś z zewnątrz... – dodała, nie patrząc w stronę Pin. Zbyt skupiła się na danych wypluwanych przez konsolę. – Chyba jest kilka przepięć, ale po tej akcji z Hubem nie widzę niczego poważ...

– To koniec – powiedziała całkiem wyraźnie Pinsleep. – Nie ma już czasu.

– Na co nie ma już... Wise? Co się z tobą dzieje?

– Wszystko rozsypało się jak domek z kart. Wypalona Galaktyka. Wojna. Wszystko, w co kiedykolwiek wierzyłam – głos Pin brzmiał martwo i na tyle nienaturalnie, że Erin oderwała się wreszcie od konsoli nawigacyjnej i spojrzała na astrolokatorkę.

Dziewczyna nie siedziała już na swoim miejscu. Stała niedaleko nanitowej neoszyby, patrząc w kosmiczną przestrzeń: na odległe fragmenty Wypalenia, które ożyły teraz, pulsując nitkami Głębi. Coś tam narastało: niczym wszechogarniająca fala, echo galaktycznego rozbłysku. Gwiazdy zdawały się migotać i przygasać.

– Nadchodzi – powiedziała Pinsleep. Głos miała spokojny, ale przerażona Hakl natychmiast wdusiła przycisk kontaktowy, by porozumieć się z Grunwaldem.


Siedzący pod ścianą Poms z początku nie odnotował narastającego zimna.

W gruncie rzeczy było to całkiem zrozumiałe. Od kiedy ponownie został uruchomiony – tym razem przez Monsieura – trudno było mówić o jego pełnej sprawności. Mechanik zablokował mu większość funkcji motorycznych, tak by Hub Tansky mógł bezpiecznie korzystać ze wzorów oprogramowania starej Maszyny, bez ryzyka oberwania od niej w łeb. Wszystko po to, by lepiej zapanować nad zmianami wprowadzonymi przez Jedynego w interfejsie „Wstążki” i zrozumieć działania aktywowanych mikrotów.

Pomsowi to nawet nie przeszkadzało. Jego umysł, o ile można było nazwać umysłem mechaniczny mózg, nie był już tym samym co kiedyś. Pomiędzy zimnymi, staroimperialnymi obwodami, łącznikami i matrycami przemykały elektryczne spięcia. Wskrzeszony przez Jedynego Poms nie powrócił do końca spoza granic czasu i ciemności, która kładła się na wieczności niczym grobowa płyta. Co jakiś czas istniał, by za chwilę osuwać się znów poza granicę bytu. Patrząc z tej perspektywy, był pierwszą Maszyną Widmem.

Umierający Synchron – a wcześniej pojawienie się upiornego Antenata – ożywiły go wszakże na nowo. I choć sieć zgasła, coś po niej pozostało. Coś, czego Personalny Opiekun Maszynowy nie potrafił skutecznie zinterpretować. To coś szumiało w nim teraz niczym wtłoczona na nowo elektryczność, ale w odróżnieniu od niej – nie rozpraszało się po starych, mechanicznych członkach.

– Właddca... – wybrzęczała do siebie zwichrowana Maszyna. Wciąż analizowała obraz Jedynego, który nie do końca odpowiadał wcześniejszym wizerunkom Antenata, zapisanym w bankach pamięci. – Władddca...

Czy naprawdę był to Władca? Wskrzeszony na nowo Seth Trolt, Jar Kruk i Ed, po odrzuceniu genetycznego wtrętu Pin Wise w celu jej ewolucyjnego, biologicznego – a może i psychicznego – powrotu? Bluźniercze połączenie człowieka i Obcego, które z powodu użycia niemal transgresyjnych genów kandydatów Programu Ksenologicznego Imperium przekształciło się w Plagę na Obcych? A jeśli był to istotnie on, to czemu nie zwrócił się do wiernego mu Personalnego Opiekuna Maszynowego?

Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi... Elektroniczny mózg Pomsa nie radził sobie z większością z nich. Ich echo płynęło przez jego świadomość – jakże inną od świadomości Maszyn stworzonych przez Jedność – niczym wirus. Prastara Maszyna była zdezorientowana. Uczucie lęku i zagubienia nie było jej obce, choć trudno było ustalić, czy są to prawdziwe uczucia, czy tylko ich skomplikowane symulacje. Poms, jak wspomniał kiedyś Jedyny, uważał się wszakże za żywą istotę – czy to wskutek dokonanych w nim zmian, w czasach gdy Antenat rozpoczął swą wojenną kampanię, czy też przez późniejsze wskrzeszenie w martwych czeluściach „Nemesis”.

Tymczasem w skokowcu, nie tak dawno temu dowodzonym przez ukochanego Władcę, narastał chłód. Poms nie obawiał się zimna, uniósł jednak swą walcowatą, pokrytą lampkami głowę, by spojrzeć na stazo-nawigację i neoszybę. Nie chodziło bowiem tylko o zimno. Coś się zdecydowanie nie zgadzało. I było to coś, co dodatkowo potęgowało jego programowy dyskomfort.

Wypalenie rozjarzyło się Głębią.

Metaprzestrzeń wyglądała niczym otwarta rana na tle czerni. Nie były to zwykłe echa, dziury czy powidoki, lecz pulsujące fragmenty Głębi, podobne do tego, co Maszyna półświadomie konotowała w trakcie typowego skoku głębinowego. Widziane z tej odległości powodowały lekki szum w obwodach. Wyglądały niczym cienka błona naciągnięta na inną rzeczywistość i choć nadal nie były do końca wyraźne, możliwe, że ich widok mógł powodować symptomy zbliżone do choroby pogłębinowej.

– Erin? – spytał niepewnie Myrton Grunwald, który dotarł właśnie do SN. Blada Hakl wskazała mu głową na stojącą bez ruchu Pinsleep i rosnący za neoszybą chaos.

– Co to... – zaczął Monsieur, który wbiegł za kapitanem. Mechanik zatrzymał się w pół kroku, patrząc otępiałym wzrokiem na fragmenty półotwartej Głębi.

– Nie patrz! – syknął Myrton, dochodząc do Pin. – Wise?

– Za późno – powiedziała astrolokatorka. – Już tu są.

– Co niby ma być? Nie patrz tam! – Grunwald niemal siłą odciągnął dziewczynę, która jak zahipnotyzowana wpatrywała się w przemienione Wypalenie. – Erin? Co z Synchronem?

– Nie ma go – wymamrotała pierwsza pilot. – Jesteśmy w kompletnej pustce.

– Jak parametry ślizgu? Coś raportuje? – Myrton niemal przemocą usadził wciąż sztywną Pinsleep na stanowisku astrolokatora. Dziewczyna uległa, ale wyglądała na półprzytomną, podobnie zresztą jak Hakl. – Erin? Obudź się!

– Tak, ale lecielibyśmy niemal na ślepo... – Pierwsza pilot z trudem oderwała wzrok od neoszyby i skupiła go na przyrządach. – Harpago mógłby pomóc, o ile sprzęgnę wszystko z Kryształem i pracą Wise...

– Musimy się stąd wynieść. Wszystko jedno gdzie – zdecydował Grunwald. – Monsieur? Monsieur!

– Tak? – otrząsnął się mechanik.

– Przestań gapić się w kosmos... Sprawdź konsolę. Przepięcia, uszkodzenia mechaniczne... wszystko, co dasz radę zauważyć i naprawić bez pomocy Huba.

– Już... – zgodził się Monsieur, ale dopiero po chwili ruszył ociężałym krokiem we wskazanym kierunku.

Kucnął wreszcie przy stanowisku Hakl, by nie do końca skoordynowanym ruchem sięgnąć po jedno z narzędzi przypiętych do swojego kombinezonu mechanika i wyciągnąć uniwersalny klucz do rozkręcania pokryw zabezpieczających.

– Pinsleep? – Myrton ponownie potrząsnął dziewczyną, z widoczną troską patrząc na jej nieprzytomny wzrok. – Wise? Obudź się, do przeklętej Plagi!

– Nic – zauważyła martwo Erin.

Grunwald nie odpowiedział. Zaklął cicho, sięgnął do jednej z konsolowych szuflad i wyciągnął niewielką tubkę z ekstraktem fluidu.

– Jeśli to nie pomoże – mruknął, odkręcając zatyczkę i wciskając zawartość w półotwarte usta Pinsleep – to zrobię wreszcie to, na co każde z nas miało kiedyś ochotę...

– To znaczy? – spytała niepewnie Hakl.

– Po prostu ją trzepnę.

Wise zakaszlała. Wypluła sporo płynu, ale jej wzrok stał się przytomny. Spojrzała na Myrtona na pół z wyrzutem, a na pół z ledwo ukrywanym lękiem.

– Ja... – zaczęła, ale Grunwald pokręcił głową.

– Nie ma na to czasu, Pin – powiedział najspokojniej jak umiał. – Nie patrz przez neoszybę. Coś się tam... pochrzaniło. W porządku?

– Ale... – Zerknęła odruchowo, lecz zaraz wzdrygnęła się, widząc odległe pasma. Spojrzenie miała już jednak obecne i Myrton odetchnął z ulgą.

– Wise – odezwał się do niej ponownie, tak że znowu zogniskowała wzrok na jego twarzy. – Musimy się stąd wynieść, tak? Nie mamy Synchronu. Dasz radę ekstrapolować ślizg? Choćby kilka godzin świetlnych stąd? Musimy minąć to... coś.

– Głębia... – szepnęła.

– Nieważne, co to jest. Po prostu za długo w to nie patrz. Ważne jest to, że wciąż mamy ślizg. Przemykamy po powierzchni metaprzestrzeni, pamiętasz?

– Tak...

– Dobrze. Wepnę się zaraz w konsolę, w porządku? Będę cię wspierał, tak jak zwykle.

– To nie wystarczy – zaprotestowała. – Powinniśmy mieć Huba. I jeszcze... Jonesa. W końcu Jedyny aktywował go po to, by robił coś w trakcie ślizgu. Możliwe, że bez niego nigdy z niego nie wyjdziemy.

– Dostaniesz go – zgodził się Myrton. – Ale Tansky musi poczekać. Erin, możesz wywołać SI?

– Harpago nie odpowiada – poinformowała Hakl, nie zauważając lekkiego skrzywienia kapitana, gdy po raz kolejny nazwała komputerowy umysł doktora specyfikacją jego zmarłego właściciela. – Nie wiem, czy dostanę się do niego bez Tansky’ego. Coś go przyblokowało.

– Wyciągnę go, kiedy się podepnę – zdecydował Grunwald. – Na razie spróbujcie ekstrapolować lokację z tego, co mamy.

– To się nie uda – zaprzeczyła martwo Wise. – Może wejdziemy w ślizg, ale do bezpiecznego przelotu zawsze potrzebny był Jones.

– Będziemy się tym martwić później – uciął Myrton. – Monsieur? Jak konsola?

– Nic tu nie widzę – odpowiedział zupełnie już trzeźwym głosem mechanik. – Nie licząc śladów po tym... przepięciu, które wysmażyło Huba. Mogę jednak zrobić obejście i dorzucić ochronnik.

– Zrób to. Masz wszystko przy sobie?

– Część kabli tak, ale ochronnik muszę wziąć ze składu w maszynowni.

– Leć.

Mechanik chrząknął, wstał od konsoli i skierował się w stronę wyjścia z SN. Idąc, nie patrzył już przez neoszybę... ale zerknęła przez nią Erin Hakl.

– Myrton... – powiedziała nagle twardniejącym głosem, który sprawił, że wychodzący Monsieur zatrzymał się jak wryty. – Panie kapitanie...

– Co znowu?

– Mamy towarzystwo.

Z początku dostrzegli jakiś niewyraźny kształt jakby ciemnej, rozjaśnionej jedynie lodem budowli wielkości średniego krążownika. Coś jak elektryczny szum doleciało do nich pomimo braku Synchronu i przemknęło po konsolowych rejestratorach. Erin chrząknęła niewyraźnie i sięgnęła po uchwyty sterownicze, gotowa do uruchomienia dopalacza, ale powstrzymał ją Grunwald.

– Nie – powiedział cicho Myrton. – Zaczekaj.

Z otwartych powidoków Głębi zaczęły wypływać Widma.

Do tej pory widzieli tylko jeden podobny statek – a w zasadzie podobną konstrukcję transportową. Ściągnęli z niej wtedy Jareda. Było to jednak Widmo Maszynowe – pajęczasty transport nieaktywowanych kapsuł z Czwórkami. Te statki okazały się inne. Część wyglądała kompletnie obco – niczym zapomniane od wieków artefakty kseno. Inne przypominały typowe ludzkie konstrukcje – mniej i bardziej modułowe. Staroimperialne okręty rozmiarów skokowców i fregat – mniejsze jednostki, choć w tle wydawały się z wolna wyłaniać znacznie większe tonaże. Było ich mnóstwo: systemy „Wstążki” zaczęły wyświetlać mrowie pojawiających się kropek, interpretując je jako NOK – Nieznane Obiekty Kosmiczne.

– Energetyka? – szepnął Grunwald. Erin pokręciła głową.

– Nic nie mam – powiedziała tonem, w którym można było wyczuć nutę lęku. – Może gdyby Hub był w Sercu... ale na razie rejestruję tylko jakieś skoki. Te statki raz są... a raz ich nie ma. Dostaję raporty ich... napędów, czy cokolwiek tam mają, i chyba uzbrojenia... a nawet sygnatury kadłubów... a następnie czujniki je gubią, jakby nic tu nie było.

– Coś jeszcze?

– Chyba nie mają pól magnetycznych.

– Jedyny plus – mruknął Myrton.

– Niekoniecznie – zauważył Monsieur.

– To znaczy?

– Może ich nie potrzebują.

– A ten pierwszy? Ten duży, który wyleciał na początku? – spytał Grunwald. Erin oblizała wargi.

– Ten łapię tylko wizyjnie. I ewentualnie jako plamę na mapie systemowej. To wszystko.

– Wycofujemy się – zdecydował Myrton. – Możliwie powoli. Monsieur, leć po ochronnik. Pin? Wylicz tę ekstrapolację... gdziekolwiek. Musimy stąd zwiewać.

Wise kiwnęła głową, skupiona na swojej części konsoli nawigacyjnej. Wyświetlone holo z Kryształu Galaktycznego – dziwnie statyczne – domyślnie ustawiało kilka pobliskich boi lokacyjnych, ale teraz, gdy zabrakło Synchronu, ich funkcjonalność pozostawiała wiele do życzenia. Stanowiły martwe punkty lokacyjne, podlegające fluktuacjom przestrzeni i niezależne od siebie.

– Mam jeden ślizg głębinowy – powiedziała wreszcie. – W kierunku NGC 2243, pomiędzy Ramieniem Perseusza a Oriona. Gromada otwarta w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. Jeden z punktów ustalonych przez Natriuma do zbiórki. Odległość czternaście tysięcy pięćset czterdzieści lat świetlnych od Terry.

– To prawie dwa tysiące lat świetlnych stąd na ślizgu – zauważył Myrton. – Sporo, jak na jedną wycieczkę.

– Jeśli nie utrzymamy lokacji w trakcie lotu, możemy już nie wyjść z trybu „Czarnej Wstęgi” – wtrąciła słabym głosem Erin. – Nawet przy twojej pomocy, kapitanie – uzupełniła służbowym tonem, tuszując nieco wcześniejszą obawę. – Kilka takich wycieczek mieliśmy już z Jedynym. Z każdą coraz ciężej było przejść ze statku Widmo do realnej „Wstążki”.

– Wiem – przyznał Grunwald. – Ale Wise ma rację. Ustalone zgrupowania najbliższych przejętych jednostek zaczynają się od Oriona, mniej więcej od tego punktu.

– Chcesz do nich polecieć? – spytała niepewnie Hakl. – Natrium...

– Nie mamy z nim kontaktu i nie wiadomo, kiedy znowu go odzyskamy – Myrton przerwał jej nieco bardziej obcesowo, niż zamierzał. – Na razie musimy się więc skupić na tym, co zaplanowaliśmy – dodał. – Przez brak Synchronu wszystko się posypało. A te jednostki... zostały w tym momencie same. Nie możemy ich tak zostawić. Większość powinna już dolecieć na automatyce skokowej w wyznaczone obszary. Wiem to. I trafię tam, gdzie są.

– Skąd możesz... – Erin skrzywiła się nieco, odwracając się do Myrtona. Patrzyła na niego przez moment, by wreszcie kiwnąć głową i ponownie odwrócić wzrok do przyrządów. Ani ona, ani Grunwald nie wypowiedzieli tego na głos i nie użyli słowa „imprint”, ale nie było to konieczne. Myrton chrząknął.

– Pinsleep – odezwał się do astrolokatorki – dasz radę?

– Tak.

– To zaczynaj ustawiać tę lokalizację z przejętymi statkami. Podepnę się od razu, kiedy Monsieur założy tę plagową ochronkę, i spróbuję wywołać nasze SI.

Wise kiwnęła głową, Grunwald klepnął więc w mikrofon kontaktowy.

– Monsieur? Co z tym sprzętem?

– Już wracam – usłyszeli. – Zaraz będę.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Glebia 4 – Bezkres

Подняться наверх