Читать книгу Jolka, Jolka pamiętasz - Marek Dutkiewicz - Страница 8

Skrzypce

Оглавление

Choć we Włochach paliło się nie za często, wszyscy moi koledzy z przedszkola chcieli być strażakami. Nie ja. Ja chciałem zostać harmonistą.

Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa to bzy, słońce i harmonia. Rodzice z dziadkami i ze mną mieszkali we Włochach, w domu przy Rejonowej. Mama Zofia, jak wszystkie Zofie, imieniny miała w maju. Zawsze pamiętało tym cieć z sąsiedztwa. Budził nas jego akordeon: po odegraniu wiązanki i złożeniu życzeń inkasował swoje, wypijał dwie lufki, na pierwszą i drugą nogę, po czym wraz z harmonią oddalał się, pozostawiając mnie w niemym zachwycie.

Rodzice, nagabywani przeze mnie w sprawie kariery harmonisty, ulegli i zapisali do szkoły muzycznej. Mogłem mieć sześć lat. Do szkoły szło się może dziesięć minut. Włochy bardziej wieś niż miasto wtedy przypominały. Rodzice zostawili mnie w szkole. Miałem tylko podać, do klasy jakiego instrumentu będę uczęszczał. Potem powrót do domu.

W auli była może setka dzieciaków gapiących się na siebie spode łba. Zaczęli nas wyczytywać. A, B, C. Przyszli wirtuozi meldowali: skrzypce. Fortepian. Fortepian. Skrzypce. Fortepian. Zrobiło się gorąco. Gdy dochodzili do D, byłem pewien, że padłem ofiarą kosmicznej pomyłki. Nie uczą tu grać na harmonii. Tylko fortepian i skrzypce.

Jeśli mnie wyczytają i powiem: akordeon, ta setka wyśmieje mnie okrutnie. Co robić? Coś muszę powiedzieć! Fortepian – zwierzę ogromne, nie brałem go w ogóle pod uwagę. Jeśli muszę coś zeznać...

– Dutkiewicz Marek.

– Skrzypce.

Doszło do F. Wstała ruda dziewczynka z warkoczykami w lakierowanych sandałkach.

– Akordeon – powiedziała.

Nikt się nawet nie uśmiechnął. Klasa była mała, nikt się zbytnio nie garnął do harmonii.

Nie miałem pojęcia, jak wyprostować sytuację. Gdyby rodzice byli pod ręką... Do domu wracałem godzinę ślimaczym tempem. Od drzwi zeznałem:

– Zmieniłem zdanie. Będę się uczył grać na skrzypcach.

Wszyscy, nawet pies, posmutnieli. Dzieciństwo upłynęło mi w zapachu kalafonii i w cieniu znienawidzonych ćwiczeń. Za oknem koledzy szyli z łuków, mordowali żaby, rozbrajali niewypały. Ja katowałem skrzypce. Gdy pod koniec podstawówki postanowiłem się z nimi rozstać, był to najszczęśliwszy dzień w rodzinie Dutkiewiczów.

Co zostało we mnie do dziś, to zapiekła nienawiść do brzmienia skrzypiec. Altówka, bardzo proszę, wiolonczela – najserdeczniej, kontrabas – ależ witamy.

Skrzypce – precz.


Po latach jestem w Nowym Jorku, Michał Urbaniak gra koncert w świetnym jazzowym klubie przy Green Street na Manhattanie. Siedzimy w parę osób tuż przy estradce. Muzycy czarni, mistrz w formie, wycina fenomenalnie na swoich białych skrzypcach, skrzypcach legendzie. Dosiada się do nas na przerwie, ja opowiadam mu historię tragicznego romansu z jego instrumentem. Michał na to:

– Chodź, stary.

Trasa prowadzi do męskiej toalety. Tam za pomocą banknotu dolarowego przyjmujemy trochę bieli do nosa. Serdeczny gest, myślę. Zaczyna się druga połowa i nagle słyszę:

Let me introduce my friend, the great violinist from Warsaw – Marek Dutkiewicz! Marek, come on and join us.

Sparaliżowało mnie totalnie, a Michał podchodzi, wyciąga mnie na scenę i wręcza swój skarb.Ruszyła sekcja, wydobyłem jakieś dźwięki. Byłem o krok od zawału.

A po latach przyszedł czas rewanżu. W filmie Piotra Trzaskalskiego „Mój rower” Urbaniak zaśpiewał pieśń „Windą do nieba”. Kto nie widział, niech żałuje.

Cukierek.

Jolka, Jolka pamiętasz

Подняться наверх