Читать книгу Francuski sen - Marek Ostrowski - Страница 6
Oczami pewnego Francuza
ОглавлениеJean Daniel to pisarz i publicysta, urodzony w Algierii, przyjaciel Alberta Camusa, założyciel lewicowego tygodnika „Le Nouvel Observateur”, w którym ciągle, choć już rzadziej, pisuje komentarze, mimo swych 98 dziś lat. Ta rozmowa sprzed prawie 20 lat zachowuje zadziwiającą aktualność. Ważne sprawy tak szybko nie przemijają.
– Francja ma wino, sery, Prowansję, zapoczątkowała Oświecenie, wynalazła prawa człowieka, żarliwie broni własnej kultury i języka przed inwazją Ameryki, zaakceptowała zwrot „l’exception française” – wyjątkowość francuska. A na dodatek niemal każdy jej polityk ma ambicję napisania książki. Czy francuskie elity przewyższają te z innych krajów?
– Od czasów Rewolucji mamy we Francji tradycję publicznej debaty i często spory ideowe poprzedzają, czy też wyprzedzają uniwersum polityki, a szczególnie politycznej praktyki. Prawdą jest, że Francuzi wyjątkowo gustują w owej debacie, z czego często śmieją się np. Anglicy. To dyskurs dotyczący wielkich zasad, często bardzo polemiczny. Francuzi mają dużo talentu do błyskotliwych sporów. Myślę więc, że nasze elity są świetnie uformowane intelektualnie, że są na bardzo wysokim poziomie kulturowym. Brakuje im jednak poczucia odpowiedzialności, wyczucia konkretu i zmysłu przewidywania, które spotykamy gdzie indziej. Mamy więc zarazem piękne zalety, ale również poważne wady. Był nawet jakiś czas temu swoisty proces wytoczony elitom przez mojego przyjaciela w formie książki „La faute à Voltaire et à Rousseau” („To wina Woltera i Rousseau”). Piosenkę z tymi słowami śpiewał Gawrosz, jeden z bohaterów „Nędzników”.
Zresztą nie sądzę, by termin „francuskiej wyjątkowości” dotyczył elit. Wyjątkowość istniała raczej jako nostalgia za mocarstwowością i dominacją Francji. Za jej wielkością. To ambicje Francji oraz jej żal, że nie jest już mocarstwem, karmią taki stan umysłu, który może prowadzić do wyjątkowości. Często nasi wielcy sąsiedzi wytykają nam tendencję do odmienności, a nawet buntowniczości czy to w szkole, czy w rozmowie, czy w NATO, czy w ONZ, czy w Brukseli, czy w innych instytucjach międzynarodowych. Francuz za punkt honoru uważa powiedzenie czegoś odmiennego od całej reszty często tylko dlatego, że chce się różnić. Tak idea inności zastąpiła ideę wyższości.
– Powinien pan podkreślić rolę de Gaulle’a, pisał pan o nim całe książki.
Prawdą jest, że ten stan umysłu, który opisałem, został ożywiony, odświeżony i umocniony od czasów de Gaulle’a. De Gaulle podkreśla w swoich pamiętnikach, że nigdy nie mógł myśleć o Francji inaczej niż jako o narodzie zobowiązanym do poślubienia Historii czy też jej ucieleśnienia. W każdym razie trwa ów żal, że dzisiejsza Francja nie jest już Francją Filipa Pięknego, Richelieu, Ludwika XIV, Robespierre’a, Napoleona, a nawet de Gaulle’a. Ale Francuzi ciągle uważają, że mają do przekazania światu wyjątkowe cywilizacyjne przesłanie.
– Historię łatwo zrozumiemy. „Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami”, pisał nasz Mickiewicz. Ale współcześnie jak pan tę wyjątkowość rozumie?
– Są dwa klucze do jej zrozumienia: przeanalizowanie naszych stosunków z Europą i ze Stanami Zjednoczonymi. W stosunku do Waszyngtonu to oczywiste. To już pewna tradycja od czasów de Gaulle’a: w czerwcu 1944 r. Amerykanie i alianci wylądowali we Francji, uratowali cywilizację europejską; zachodnioeuropejską w każdym razie. Ale równocześnie Amerykanie chcieli wtedy potraktować Francję jak terytorium okupowane, jak to zrobili z Włochami i wieloma innymi krajami, do których wkroczyli. Tutaj poczuliśmy zagrożenie. Strach, że Francja po pierwsze nie zostanie uznana za kraj, który przyczynił się do upadku Niemców, a po drugie – będzie traktowana jako kraj niesamodzielny, którym trzeba zarządzać. Duma Francuzów, dzięki de Gaulle’owi, odegrała bardzo dużą rolę. Pojawiła się podejrzliwość w stosunku do Amerykanów, którzy będąc sprzymierzeńcami, a nawet przyjaciółmi, mają tendencję do interweniowania nie zawsze tam gdzie trzeba. Jednak przede wszystkim stosunki de Gaulle’a i Amerykanów były okropne.
Następnie pojawił się spór, który rzeczywiście można uznać za francuski wyjątek, gdyż Francuzi mają obsesję na punkcie antyamerykanizmu. Spór toczył się między zwolennikami Ameryki a jej przeciwnikami, obejmując sferę polityczną, ekonomiczną oraz intelektualną. Chodziło o to, czy globalizacja nie jest po prostu tożsama z amerykanizacją, to znaczy czy rewolucja przemysłowa nie narzuca jedynej linii rozwoju i – przez technologię, informatykę, przemysł kosmiczny – pcha ku amerykańskiej uniformizacji. Jeśli tak jest, oznaczałoby to, że mamy wybór jedynie między rewolucją przemysłową na modłę amerykańską a pozostaniem społeczeństwem archaicznym, przestarzałym i konserwatywnym. Otóż wyjątkowość francuska w tym przypadku polega na tym, że negujemy taki wybór, twierdzimy, że istnieje alternatywa. Według nas jest inna możliwość, tylko nie wiemy jeszcze jaka – i to stanowi naszą słabość. Nasza alternatywa nie jest jasna, za to jej poszukiwania są intensywne, pełne pasji i częstokroć płodne. I to jest bardzo istotne.
Z tego punktu widzenia zachowanie w stosunku do Stanów Zjednoczonych polega na przypominaniu „małym Francuzikom”, co to był pax romana. Kiedyś w szkole nauka o Imperium Rzymskim była obowiązkowa i każdy wiedział, że Imperium to był właściwie cały starożytny świat, bo Ameryki jeszcze nie odkryto. Tak więc Imperium podporządkowało sobie cały ówczesny świat. Cywilizacja opierała się na centrum i zależnych od niego prowincjach.
Wielu historyków i politykujących socjologów często zwraca tutaj uwagę na pewną analogię ze Stanami Zjednoczonymi. Porównywany jest pax romana z pax americana. Podziwiamy osiągnięcia Stanów Zjednoczonych i bardzo często łączą nas wspólne wartości, wartości Zachodu. Lecz myśl o supermocarstwie, które nawet nie opiera się na świadomym zamyśle, lecz stanowi tzw. logikę hegemonii, tzn. dysponuje olbrzymią potęgą i musi z nią coś zrobić...
Myśl, że dzisiejszy świat pod względem cywilizacyjnym i obyczajowym, ubioru, mody, muzyki czy nawet kuchni zależy od marszu w stronę Ameryki, od amerykanizacji (nawet jeśli nazwiemy ją globalizacją) – ta myśl wywołuje gniew i powoduje, że włos się jeży. Rani duszę francuską. W tym upatruję francuskiej wyjątkowości, gdyż trzeba zauważyć, że nasi włoscy i hiszpańscy przyjaciele są zdecydowanie proamerykańscy, nie mówiąc o Anglikach, którzy bezwarunkowo robią to, co Amerykanie. Może współczesne Niemcy są nam trochę bliższe, gdyż pozbyły się już kompleksów względem Francji i Stanów Zjednoczonych. Niemniej Francja pozostaje tutaj wyjątkowa i, słusznie lub niesłusznie, czuje się osamotniona w pragnieniu niezależności. Nie jest to niezależność nieprzyjazna, ale jednak niezależność.
– Sam pan jednak stwierdza, że istnieje pewna logika hegemonii. Jak więc można się przeciwstawiać samej logice?
– Odpowiedzią na pańskie pytanie będzie to, co powiem o Europie. Unię Europejską stworzyły dwa narody, które starły się w trzech wojnach, spośród których wojna 1914 r. była bodaj najkrwawszą w historii. Pojawiła się więc wola i decyzja, aby stworzyć Europę opartą na pokoju i porozumieniu. Jednak budowanie wspólnoty europejskiej wynikało też z przeświadczenia, że Amerykanie są tak potężni i że przyszłość świata należy do mocarstw takich jak USA, Chiny, Japonia, Indie, może Brazylia... Panowało przekonanie, że w przyszłości nie będzie miejsca dla małych krajów, a tylko dużych zespołów. Więc kiedy pan mówi o logice hegemonii, ja na to odpowiadam, że tak bardzo wierzono w ową logikę hegemonii, że chciano stworzyć inną potęgę.
– Ale Francja miała wątpliwości, czy szybko rozszerzać Unię na wschód.
– Tutaj ujawnił się nasz problem, który powstał po upadku muru berlińskiego, gdyż aby stworzyć taką potęgę, potrzebna jest wspólnota wartości. Przejście od 12 członków do 15 czy od 15 do 18 nie jest niczym trudnym, natomiast przeskok z 15 członków do 27 był już znacznym problemem, który postawił Europę w całkowicie nowym punkcie wyjścia. Francja stała na stanowisku, że nie można Unią rządzić jak dotąd. Że trzeba dokonać jasnego wyboru pomiędzy spójnymi Stanami Zjednoczonymi Europy bądź pozbawioną władzy Unią Europejską 27 państw. To była istotna sprawa i tutaj również przejawiała się wyjątkowość francuska.
– Spójrzmy wstecz – francuskie wątpliwości, choć Polakowi trudno to przychodzi mówić, nie były bezzasadne. Ale trudności Unii wynikają także z różnic w poziomie życia i odmienności, z jaką poszczególne kraje podchodzą do państwa opiekuńczego. Francja jest zapewne bardziej lewicowa niż reszta Europy, poza Skandynawią, może nawet socjalistyczna. To też wyjątek.
– Rzeczywiście, to trzecia sprawa, w której przejawia się wyjątkowość francuska: próbuje się tu wymyślić jakiś rodzaj nowego socjalizmu. Wolałbym unikać terminu „socjalistyczny”, mówmy raczej o socjalnym. Francja zajmuje się tym problemem znacznie intensywniej niż pozostałe kraje europejskie czy Stany Zjednoczone. To jest zarazem tradycja i pewien rodzaj obowiązku wobec Europy i świata. Wiele rzeczy we Francji idzie źle, ale jest to kraj, w którym ochrona socjalna i służba zdrowia są chyba najlepsze na świecie. Sam dużo podróżowałem i zawsze powtarzam, że jeśli mam chorować, to chcę, by to było we Francji. Na pewno nie w Stanach Zjednoczonych. No i tutaj tkwi wyjątkowość francuska, gdyż Francja dużo wydaje. Żeby dużo wydawać, trzeba pobierać dużo z podatków. I to by była moja ostatnia uwaga dotycząca wyjątkowości francuskiej, która wyraża się w kulturowym pragnieniu wprowadzenia idei społecznych i cywilizacyjnych na forum międzynarodowe.
– Wysokie podatki obciążają gospodarkę. Można doprowadzić ją do zadyszki, stracić silną pozycję i w efekcie ustąpić innym krajom, które nie mają takich osłon socjalnych, ale pchają gospodarkę naprzód, mają inwestycje, nowe technologie. Efekt takiego stanu rzeczy po latach byłby katastrofalny.
– Szczególnie jeśli chodzi o system emerytalny, to prawda. Ale aktywną politykę socjalną zawsze można przedstawiać jako zagrożenie dla gospodarki. Wielkim wyzwaniem na przyszłość jest reforma podatkowa. Mówi pan o ryzyku stagnacji gospodarczej, ale ryzyko niepokojów społecznych jest jeszcze większe. Polityka nie polega na czynieniu dobra, lecz na wybieraniu mniejszego zła. Jeśli postawi się tylko na wzrost gospodarczy, a zaniedba się sferę socjalną, skutkiem tego będą zamieszki i rewolty, co widać wszędzie na świecie. Poza tym jest to niemoralne.