Читать книгу Rosyjski książę i guwernantka - Marguerite Kaye - Страница 3
PROLOG
ОглавлениеHampstead pod Londynem, lato 1815
Głównym atutem Hampstead było dogodne położenie na obrzeżach stolicy. Choć popularność wioski jako gremialnie uczęszczanego uzdrowiska ostatnio nieco osłabła, rześkie powietrze oraz bliskość Londynu przyciągnęły do miejscowości sporą grupę dobrze sytuowanych przyjezdnych, którzy postanowili się tu osiedlić.
Mijając okoliczne farmy i sady, dama znana pod enigmatycznym pseudonimem Mistrzyni perswazji – w skrócie Mistrzyni – rozglądała się z upodobaniem dookoła i chłonęła sielską atmosferę spokoju i kontemplacji, jakże odmienną od miejskiego zgiełku, w którym przyszło jej uprawiać swoje tajemne rzemiosło.
Ściągnąwszy wodze, zatrzymała parę siwków, a wraz z nimi elegancki faeton. Następnie przywołała gestem stojącego nieopodal wyrostka i wręczyła mu lejce oraz sześciopensówkę.
– Szukam panny Galbraith – oznajmiła wyczekująco.
Chłopak spojrzał na nią szeroko otartymi oczami, ale nie pogardził monetą.
– Matula powiadają – odparł konspiracyjnym szeptem – że panna Galbraith to jedna z tych, co to wolałyby się pod ziemię zapaść, żeby nikt ich już więcej nie oglądał. Zresztą ona nikomu nie otwiera drzwi, więc szkoda paninej fatygi…
A zatem okrzyknięto ją kobietą upadłą, pomyślała z niechęcią Mistrzyni. Postanowiła, że zrobi co w jej mocy, żeby dać nieszczęśniczce szansę na odkupienie. Rzecz jasna nie miała pewności, czy się uda. Niełatwo będzie naprawić szkody, które wyrządziły tej biedaczce bezlitosne brukowce. Tak czy owak nikt nie zasługuje na taki los. Pomoże jej więc, pod warunkiem, że panna okaże się właściwą kandydatką i spełni oczekiwania jej klienta. W końcu interes to interes, a bezinteresowność, choć ze wszech miar godna pochwały, ma swoje granice. Z pewnością nie należy mylić spraw zawodowych z dobroczynnością.
– Na szczęście nie jestem nikim – rzuciła cierpko w stronę młodego rozmówcy. – Mnie na pewno otworzy, możesz być pewien. Przestań więc mleć ozorem i bądź łaskaw wskazać mi drogę.
Domostwo panny Galbraith mieściło się na samym końcu wioski. Miało słoneczny, lecz żałośnie zaniedbany ogród z mnóstwem przerośniętych chwastów. Choć na ulicy nie było żywej duszy, Mistrzyni odniosła nieodparte wrażenie, że mieszkańcy pobliskich chat przyglądają jej się z uwagą zza zasłoniętych okien.
Gdy zmierzała niespiesznie w stronę wejścia, powietrze wypełniło miarowe bzyczenie pszczół, które krążyły nad gęstwiną dzikich róż, zbierając pyłki.
Dom wyglądał na opustoszały. Wszystkie okiennice szczelnie zamknięto, a po usuniętej kołatce został jedynie blady ślad.
– Proszę mnie zostawić w spokoju – dobiegło z wnętrza, kiedy zastukała pięścią w drzwi. – Nie przyjmuję gości.
– A szkoda, bo przyjechałam aż z Londynu, żeby omówić pewną arcyważną kwestię, która dotyczy pani osoby.
– Przykro mi, ale marnuje pani czas. Obawiam się, że nie mogę pani w niczym pomóc.
– Źle mnie pani zrozumiała. To ja zamierzam pomóc pani, nie na odwrót. Jednak nie mogę tego zrobić, tkwiąc za progiem. Może jednak zechce mnie pani wpuścić i wysłuchać tego, co mam do powiedzenia? Wiem, co panią spotkało i rozumiem pani nieufność. Na pani miejscu też byłabym podejrzliwa. Zapewniam, że nie mam złych zamiarów.
Na moment zapadła cisza, lecz cierpliwość Mistrzyni wkrótce została nagrodzona. Po upływie niespełna minuty drzwi uchyliły się na tyle, by mogła wślizgnąć się przez szparę do środka.
Kobieta, która przyglądała jej się w niemym zdumieniu, wyglądała wypisz wymaluj jak swoja własna karykatura, jedna z tych, które od jakiegoś czasu regularnie ukazywały się w gazetach, z tą różnicą, że sprawiała wrażenie wystraszonej, a nie zepsutej do szpiku kości.
Jej miedziane włosy nie opadały bezładnie na ramiona, jak to przedstawiano na rysunkach. Każdy znajdował się na swoim miejscu, wygładzony i związany w prosty kok z tyłu głowy.
Panna Galbraith miała także wyraźnie zarysowany podbródek i wydatne usta. Prawdopodobnie dzięki drobnej posturze nikt zdrowy na umyśle nie dałby jej więcej niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat, mimo że według rynsztokowej prasy właśnie stuknęła jej trzydziestka.
Jej duże piwne oczy wyraźnie straciły blask. Były podkrążone i znużone, a zmatowiała cera nabrała mocno niezdrowego, bladego wyglądu. Jak u osoby, która chowa się przed słońcem.
– Nie ma powodu tak się denerwować, panno Galbraith. Naprawdę chcę pani pomóc.
– Nie wątpię w pani dobre chęci. Niestety nikt nie może mi pomóc.
– Mam rozumieć, że dała pani za wygraną? Zamierza pani poddać się bez walki i pozwolić, żeby doktor Anthony Marchmant i jego pożal się Boże koledzy medycy zniszczyli pani życie? Przypominam, że ucierpiała nie tylko pani reputacja jako wybitnej zielarki. Ta bezmyślna banda pogrzebała także pani nieposzlakowaną opinię jako kobiety.
W ciemnych źrenicach Allison rozbłysła iskra gniewu. Jej rozmówczyni uznała, że to dobry znak.
– Nie sposób uratować czegoś, co zostało „pogrzebane”, że użyję pani własnego określenia.
– Gruba przesada. Owszem, zszargano pani dobre imię, ale od tamtej pory minęło już pół roku. Najwyższa pora podjąć nowe wyzwania. Dzięki mnie może pani odzyskać dawną pozycję i renomę.
– Wątpię – skwitowała z rezygnacją panna Galbraith. – Powiem więcej, jestem pewna, że to niemożliwe. Nie mam pojęcia, kim pani jest, ale gwarantuję, że…
– Nazywają mnie Mistrzynią perswazji albo Cudotwórczynią. Idiotyczne przydomki, ale cóż… przywykłam. Tak czy owak, niewykluczone, że pani o mnie słyszała.
Allison otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się półgębkiem.
– Przypuszczam, że słyszeli o pani wszyscy londyńczycy. Tyle że nie każdy miał przywilej poznać panią osobiście. Nie wiedziałam, że pani również pochodzi ze Szkocji. I nie sądziłam, że może pani być taka… – urwała i zarumieniła się z zakłopotania. – Chciałam powiedzieć, że jest pani bardzo młoda i wygląda zupełnie inaczej niż…niż…
– Niż się pani spodziewała, sądząc po mojej reputacji?
– Hm… cóż, nie zaprzeczę.
– Zatem sama pani widzi, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. O mnie też wygadują niestworzone rzeczy.
Allison zaśmiała się niewesoło.
– Może i tak, ale zapomina pani o zasadniczej różnicy między nami. Mimo mnóstwa niepochlebnych pogłosek, pani wciąż cieszy się niezmiennym powodzeniem, tymczasem ja…
– Skończyła pani jako wyrzutek i odszczepieniec?
Ally posłała rozmówczyni krzywy uśmiech.
– Widzę, że nie owija pani w bawełnę.
– W moim fachu to niewskazane. Poza tym lubię nazywać rzeczy po imieniu.
– W takim razie odpowiem w podobnym duchu. Proszę nie mieć mi tego za złe, ale kompletnie nie pojmuję, skąd u pani to nagłe zainteresowanie moją osobą. Nie przychodzi mi do głowy żaden sensowny powód, dla którego miałaby pani chcieć mi pomóc.
– Och, to dziecinnie proste, panno Galbraith. Podobnie jak pani doskonale wiem, jak trudno jest być kobietą w świecie rządzonym przez mężczyzn. Jak wiele wyrzeczeń i determinacji kosztuje nasz sukces, gdy mężczyźni ze swoją pogardą dla naszej płci usiłują nas tłamsić i dyskredytować nasze osiągnięcia na każdym kroku. Pani zdołała się wybić, a to najlepszy dowód ambicji, determinacji oraz niezłomnej siły charakteru.
– Pani także się udało – stwierdziła z podziwem Allison.
– Owszem – odparła z powagą jej rozmówczyni. – Sporo w życiu osiągnęłam. Na własnych warunkach, ale i niemałym kosztem. – Nie zabrzmiało to jak przechwałka. Mistrzyni lubiła czasem przypomnieć samej sobie o przeszłości. Co nie znaczy, że zamierzała roztrząsać, czy na pewno warto było aż tyle poświęcić. – To kwestia silnej woli oraz odpowiedniego nastawienia, panno Galbraith. Jestem panią samej siebie i odpowiadam za swoje czyny wyłącznie przed sobą. Na szczęście nie jestem już od nikogo zależna, choć nie zawsze tak było.
– A więc różnimy się pod tym względem. Ja niestety nie mogę powiedzieć tego samego o sobie. Nigdy nie mogłam cieszyć się niezależnością. Od maleńkości ktoś ciągle patrzy mi na ręce i nieustannie mnie ocenia.
– Cóż. Osądzanie innych to główna rozrywka „wytwornego” towarzystwa, które ostatnio uznało za stosowne panią potępić i wykluczyć ze swoich szacownych kręgów. A pani, zamiast stawić im czoła, chowa się na tym odludziu zgodnie z tym, czego od pani oczekują. Nie chce pani chyba powiedzieć, że zgadza się z wyrokiem tych bezdusznych głupców? Nie uważa pani, że zasługuje na kolejną szansę od losu?
– Mam rozumieć, że właśnie to mi pani proponuje? Kolejną szansę?
– Nie inaczej. Dzięki mnie będzie pani mogła poukładać sobie życie na nowo. Skorzysta pani z tej okazji lub nie, decyzja należy do pani.
– A dlaczego wybrała pani właśnie mnie?
Cudotwórczyni posłała jej namiastkę uśmiechu.
– Nie znamy się, ale, proszę mi wierzyć, jesteśmy pokrewnymi duszami. Poza tym, jak sama pani zauważyła, obie pochodzimy ze Szkocji. Jako rodaczki musimy sobie pomagać i trzymać się razem.
– Ceni pani szczerość, więc mam nadzieję, że nie poczuje się pani urażona tym, co zaraz powiem. Pani zapewnienia brzmią bardzo szlachetnie i wiarygodnie, ale nie wierzę, że pani dobroczynność jest w pełni bezinteresowna.
Mistrzyni uśmiechnęła się z satysfakcją, zupełnie jakby Ally zdała pomyślnie jakiś test.
– Widzi pani, jak dobrze się rozumiemy? Obie mocno stąpamy po ziemi i jesteśmy trzeźwo myślącymi kobietami interesu. Dlatego nie obrazi się pani, kiedy przyznam, że przeprowadziłam na pani temat szczegółowe, nazwijmy to, dochodzenie. Musiałam się upewnić, z kim mam do czynienia, sama pani rozumie. Koniec końców uznałam, że jest pani warta zachodu. Mam dla pani pewną intratną propozycję, panno Galbraith. Naturalnie skorzystamy na niej obie, jak to zwykle bywa w przypadku uczciwych kontraktów. Proponuję, żebyśmy usiadły i omówiły szczegóły. Wszystko pani dokładnie wyjaśnię.
Allison zaparzyła rumianek i umieściwszy porcelanowy imbryk na stole obok spodków i filiżanek, usiadła naprzeciwko swego niespodziewanego i nieproszonego gościa.
– Niezwykle trudno było panią namierzyć – odezwała się Mistrzyni, najwyraźniej czując się jak u siebie w domu. – Cóż, domyślam się, że właśnie o to pani chodziło. Zważywszy na okoliczności, woli pani unikać rozgłosu.
– Raczej złej sławy niż rozgłosu, ale tak, co do reszty ma pani rację. Za kilka miesięcy wrzawa wokół mojej osoby nieco przycichnie. Ludzie zwyczajnie stracą mną zainteresowanie. Nikt nie lubi przecież rozprawiać na okrągło o tym samym. Znajdą sobie jakąś inną ofiarę, czy jak pani woli cause célèbre[1], nad którą mogliby się pastwić.
– Naprawdę liczy pani na taki rozwój wypadków?
Ally popatrzyła z rozżaleniem na rozmówczynię, która nie kryła niedowierzania, a może raczej rozczarowania. Łatwo jej oceniać innych. Wystarczy na nią spojrzeć. Ze swoją nieskazitelną, alabastrową cerą, kruczoczarnymi włosami i wysoką smukłą sylwetką jest piękna jak z obrazka. Jej szykowne, nierzucające się w oczy odzienie i elegancki dyskretny powóz to bez wątpienia oznaki dostatku. Skąd niby ktoś taki jak ona, zamożny i beztroski, może wiedzieć cokolwiek o bezpowrotnie utraconych marzeniach? Zżerającym duszę poczuciu winy, niekończących się nieprzespanych nocach albo nieustannych wątpliwościach? Co by było, gdyby? Czy powinnam była postąpić inaczej? A jeśli tak, to jak? I czy to by w ogóle coś zmieniło?
– Jeśli chodzi pani o to, czy się łudzę, że kiedykolwiek powrócę na łono społeczeństwa, to zapewniam panią, że nie. Nie jestem aż tak naiwna.
– Więc co pani właściwie zamierza? Zemścić się na człowieku, który panią oczernił i zdyskredytował? Zadał sobie sporo trudu, żeby wyreżyserować spektakl, który doprowadził panią do ruiny. Nie sądzi pani, że wypadałoby odpłacić mu pięknym za nadobne?
Allison nie odpowiedziała od razu. Udawała, że jest pochłonięta nalewaniem herbaty. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że świdrujące spojrzenie Mistrzyni jest w stanie odkryć jej najskrytsze myśli, nawet te, do których nie przyznała się przed samą sobą.
– Naturalnie, ale na tym świecie nie ma sprawiedliwości, a ja nie mam aż takich ambicji. Chcę tylko, żeby dali mi święty spokój i pozwolili normalnie żyć.
Jeśli oczekiwała współczucia, musiała poczuć się rozczarowana.
– Skoro tak – oznajmiła beznamiętnie jej rozmówczyni – chyba niepotrzebnie się fatygowałam.
– Od samego początku powtarzam, że traci pani czas.
– Cóż, miałam nadzieję, że nie mówiła pani poważnie. To zrozumiałe, że przemawia przez panią gniew. Ze wszech miar uzasadniony, rzecz jasna. Zrobiono z pani kozła ofiarnego, pozbawiono panią dochodu i zniszczono pani dobre imię. Stała się pani bohaterką sensacyjnych nagłówków, które oczerniają panią bez opamiętania, mimo że nie mają choćby cienia dowodu na potwierdzenie pani rzekomych zbrodni. Zresztą nawet gdyby złamała pani prawo, kara, która panią spotkała, jest niewspółmiernie wysoka w stosunku do winy.
Ally zacisnęła pięści, ale nie zdołała powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu.
– Nie popełniłam żadnego przestępstwa – stwierdziła, z trudem dobywając głosu. – Ale jeśli mam być całkiem szczera, nie mogę powiedzieć, że jestem bez winy. – Drżała ze zdenerwowania. Nie potrafiła rozpamiętywać feralnej nocy bez emocji. Choć jej udział w tragicznych wydarzeniach wydawał się mało istotny i tak dręczyły ją wyrzuty sumienia. Myśl, że mogła zapobiec nieszczęściu, nie dawała jej spokoju. Bezwiednie przymknęła powieki. Otworzyła je, gdy nagle poczuła na dłoni pokrzepiający dotyk Mistrzyni. – Nie mogę o tym zapomnieć. Wydaje mi się, że to wszystko przeze mnie. – Do tej pory nie wspomniała o tym ani słowem. Nikomu. Nie przyznała się nawet przed sobą, a teraz raptem postanowiła zwierzyć się zupełnie obcej osobie. – Nie wierzyłam, że mam z tym jakikolwiek związek. Nie miałam żadnych wątpliwości, do czasu aż on zaczął rzucać w moją stronę oskarżenia. Teraz już nigdy się nie dowiem, czy naprawdę zawiniłam.
– Istotnie, nie dowie się pani, ale może powinna pani sobie zadać pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że to właśnie pani doprowadziła do śmierci tego biednego dziecka? Czy pomyliła się pani kiedykolwiek wcześniej? Czy zdarzyło się pani popełnić tak katastrofalny błąd i podać pacjentowi niewłaściwą dawkę?
– Nie, nigdy. Bywało, że natura robiła swoje i chorego nie dało się uratować, ale nigdy nie przyczyniły się do tego moje mikstury.
– A mimo to z pokorą przyjęła pani wyrok i zgodziła się ponieść dotkliwą karę.
– Owszem. Niestety upłynęło już zbyt wiele czasu, żeby dało się to naprawić. – Allison uderzyła pięścią w stół, wprawiając w ruch filiżanki, które zatrzęsły się na podstawkach, jakby podzielały jej frustrację. – Medycy w naszym kraju…
– To profesja kompletnie zdominowana przez mężczyzn – podsunęła ze zrozumieniem Mistrzyni. – Klika, która broni wyłącznie własnych interesów, wszystko jedno, czy chodzi o wiejskich lekarzy, chirurgów, czy aptekarzy, wszyscy oni są dokładnie tacy sami. Akuszerki, choć ciężko pracują i znają się na swoim rzemiośle, nie mają wśród nich za grosz poważania. Pani, w przeciwieństwie do nich, się udało. Zdobyła pani szacunek i zaufanie ogromnej rzeszy ludzi, którzy poznali się na pani umiejętnościach. Swego czasu była pani uznaną specjalistką ziołolecznictwa i jako taka stanowiła pani zagrożenie dla reszty medycznego światka, którym, jak przed chwilą ustaliłyśmy, rządzą ambitne i bezwzględne samce. Nie dziwi mnie, że postanowili wyeliminować panią z gry i w tym celu zrobili co w ich mocy, żeby panią zniszczyć.
– Skoro, jak pani twierdzi, cieszyłam się niegdyś tak wielką estymą, to dlaczego żaden z moich dawnych pacjentów nie ujął się za mną, kiedy wylewano na mnie wiadra pomyj?
– Pani pacjenci to przede wszystkim ludzie, a ludzie to istoty stadne. Przestrzegają narzuconych im norm i rzadko wychodzą przed szereg. Innymi słowy robią to, czego oczekuje od nich społeczeństwo. Nie przyszło pani do głowy, że poniekąd przyczyniła się pani do własnego upadku? Po owych tragicznych wydarzeniach przestała pani praktykować. Uparcie i stanowczo odmawiała pani powrotu do zawodu. Uznano to za przyznanie się do winy.
Ally kiwnęła smętnie głową.
– Cała ta nieszczęsna sytuacja potwierdziła jedynie coś, z czego już dawno powinnam zdać sobie sprawę. – W jej głosie wyraźnie pobrzmiewała gorycz. – Byłam, jestem i będę outsiderką. Próbowałam za wszelką cenę dostosować się do reguł, które mi narzucano i skrupulatnie przestrzegałam zasad, ale w ich świecie na zawsze pozostanę kimś z zewnątrz. Sama pani powiedziała, że medycy to jedna wielka klika. Choćbym wychodziła z siebie, żeby sprostać ich wymaganiom, nigdy im nie dorównam, nie będę wystarczająco dobra, żeby uznali mnie za swoją i dopuścili do swojego grona. Gdyby nie ta sprawa, prędzej czy później i tak znaleźliby sposób, żeby się mnie pozbyć.
– Trudno odmówić temu logiki, nie pojmuję jednak, dlaczego w związku z tym uznała pani, że lepiej się poddać. Ja na pani miejscu nie dałabym im tej satysfakcji.
Panna Galbraith otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale skapitulowała pod wpływem sceptycznego spojrzenia swego gościa. Dała za wygraną i wzruszyła tylko ramionami.
– Bez względu na to, czy jest pani niewinna, czy nie, i tak nie rozumiem, czemu spędziła pani sześć miesięcy, siedząc bezczynnie w domu. To nie Anthony Merchmont powstrzymuje panią przed leczeniem chorych. Sama skazała się pani na wygnanie. Nie tęskni pani za dawnym zajęciem? Sądziłam, że to pani powołanie.
– Oczywiście, że tęsknię – odparła bez namysłu Ally. – O wiele bardziej, niż sądziłam. Praca była dla mnie wszystkim. Pomagałam przecież ludziom, niosłam im ulgę w cierpieniu… – Urwała, gdy załamał jej się głos. – Wie pani, co w tym wszystkim jest najgorsze? – zapytała po chwili. – Merchmont i jego kompani odebrali mi znacznie więcej niż tylko reputację. Przede wszystkim odebrali mi wiarę w siebie i we własne umiejętności.
– Utrata pewności siebie to naturalna konsekwencja tego, przez co pani przeszła. Wiem coś na ten temat, bo mam podobne doświadczenia. Jeśli nie chce pani, aby ów lęk ostatecznie panią pokonał, radzę pani z nim walczyć i starać się go przezwyciężyć. – Oczy Mistrzyni zachmurzyły się, jakby przypomniała sobie raptem o dawnym cierpieniu. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale wystarczyło, aby Allison poczuła do niej większą sympatię. – Gdybym stworzyła pani sposobność, aby znów mogła się pani dzielić swoją wiedzą, skorzystałaby pani z takiej szansy?
– Naturalnie, ale to przecież niemożliwe – odparła odruchowo Allison, choć wyważony ton Mistrzyni dał jej do myślenia. Jej rzeczowość i opanowanie podnosiły ją na duchu. Na moment zapomniała nawet o rozgoryczeniu, które towarzyszyło jej nieodmiennie od ponad pół roku.
– Nie bez kozery niektórzy nazywają mnie Cudotwórczynią, panno Galbraith. Dzięki mnie niemożliwe staje się możliwe. Jak pani sądzi, w jaki sposób zyskałam sławę i swoją obecną pozycję? Tylko od pani zależy, czy wykorzysta pani okazję i powróci do normalnego życia.
– Jakim niby sposobem? Sama pani powiedziała, że jestem pariasem. Nikt w Londynie nie zechce…
– Nie proponuję pani pracy w Londynie, lecz w innym mieście.
– Ach tak… – Nie wiedzieć czemu nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zwyczajnie wyjechać i spróbować sił gdzie indziej. To proste rozwiązanie mogło się okazać najlepszą receptą na jej kłopoty. Czyżby pogrążona w marazmie przestała używać rozumu? Najwyraźniej. Nagle poczuła, że powoli budzi się z koszmarnego snu. – Dokąd miałabym się udać?
Jej rozmówczyni uśmiechnęła się zadowolona z tego, że sprawy przybrały pożądany obrót.
– Cierpliwości, dowie się pani w swoim czasie. Na początek muszę panią przestrzec, że nie chodzi o zwyczajną posadę.
Babcia zawsze jej powtarzała, że powinna mierzyć wysoko. Mawiała, że przeciętność i „zwyczajne życie” są dobre dla nieudaczników, którym stwórca poskąpił wyobraźni. Czy poradziłaby jej przyjąć tę niezwykłą propozycję? Oczywiście, że tak. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, zastanawiała się tylko, czy starczy jej do tego odwagi.
– Dowiodłam, że stać mnie na to, żeby wybić się ponad przeciętność – oznajmiła z przekonaniem. – Jak sama pani zauważyła, udało mi się osiągnąć sukces wbrew niesprzyjającym okolicznościom.
– A zatem jest pani skłonna rozważyć moją propozycję?
Ally poczuła przyjemne mrowienie w żołądku. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to nie lęk, lecz radość i podekscytowanie. Do wczoraj żyła jak pustelniczka bez nadziei na lepszą przyszłość. Nie przypuszczała, że spotka ją jeszcze kiedykolwiek coś dobrego. A teraz nagle zapragnęła wyrwać się z klatki i powrócić do świata żywych.
– Panno Galbraith? – ponagliła Mistrzyni, unosząc starannie wypielęgnowaną brew.
– Tak, oczywiście – odrzekła Allison, czując niewysłowioną ulgę. – Proszę mi tylko powiedzieć, co miałabym robić.
Mistrzyni przyjrzała jej się w milczeniu, które trwało całą wieczność, jakby oglądała rzadki okaz na wystawie egzotycznych zwierząt. Allison splotła nerwowo dłonie, ale wytrzymała dzielnie jej spojrzenie. Kiedy w końcu inspekcja dobiegła końca, miała wrażenie, że nieśpieszny uśmiech jej nowej znajomej rozświetlił cały pokój.
– Zdaje się, że obie podjęłyśmy dziś bardzo dobre decyzje. Jestem pewna, że doskonale się pani nada. A teraz do rzeczy. Zanim wyjawię, na czym będą polegały pani obowiązki, omówimy kilka podstawowych zasad, które nie podlegają negocjacjom. Gwarantuję pani pełną anonimowość. Mój klient nie pozna żadnych szczegółów z pani życiorysu, poza tymi, które są istotne ze względu na posadę. I oczywiście poza tym, co sama zechce mu pani wyjawić. W zamian za dyskrecję musi mu pani obiecać całkowitą lojalność. Zostanie pani szczodrze wynagrodzona, ale pod warunkiem, że wypełni pani swoje zadanie z pozytywnym skutkiem. W przeciwnym razie zostanie pani odprawiona z kwitkiem. Pani przyszły chlebodawca nie uznaje półśrodków. Jeżeli postanowi pani wrócić do Anglii przed zakończeniem kontraktu, także nie otrzyma pani wypłaty.
– Jeżeli postanowię wrócić do Anglii? – powtórzyła oszołomiona Ally. – Chce mnie pani posłać za granicę?
– Wszystkiego się pani dowie, ale muszę się najpierw upewnić, że dobrze się rozumiemy. Klient nie pozwolił mi zdradzić niczego więcej, dopóki się pani nie zdeklaruje.
– Naturalnie, pojmuję. W moim fachu dyskrecja jest równie ważna.
– Kolejna rzecz, która nas łączy. Czy mogę liczyć, że to, co pani za moment usłyszy, pozostanie między nami?
Panna Galbraith zaskoczyła samą siebie, bo raptem się roześmiała.
– Wydawało mi się, że moje życie jest skończone, a pani na nowo rozbudziła we mnie nadzieję. Obiecam pani wszystko. Nasza rozmowa nie wyjdzie poza te ściany, daję pani na to uroczyste słowo honoru. Jeśli pani zechce, mogę nawet podpisać cyrograf własną krwią. Ale proszę mnie dłużej nie trzymać w niepewności, bo zżera mnie ciekawość. Kim jest mój tajemniczy pracodawca i dokąd właściwie mam się udać?