Читать книгу Rosyjski książę i guwernantka - Marguerite Kaye - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеPetersburg, sześć tygodni później.
Rejs przez Morze Północe i Bałtyk okazał się nadspodziewanie szybki i przyjemny. Stojąc na pokładzie statku zacumowanego w jednym z portów w dorzeczu Newy, Allison zastanawiała się, czy Mistrzyni, oprócz posady oraz mnóstwa innych rzeczy załatwiła jej także słońce i pomyślne wiatry. Spoglądała z podziwem na kobaltowe niebo i skąpane w złocistych promieniach budynki, które rozciągały się majestatycznie wzdłuż nabrzeża, migocząc kolorowymi światłami.
Petersburg wybudowano ogromnym nakładem sił na trzydziestu trzech wyspach. Wiedziała, że to przepiękne miejsce, potwierdzały to również zachwyty jej rozentuzjazmowanych współpasażerów. Nie sądziła jednak, że miasto okaże się takie wspaniałe. Nie była przygotowana na tak niewiarygodny splendor. Wenecja Północy prezentowała się znaczenie okazalej, niż można było przypuszczać. Innymi słowy rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania Allison. Rozejrzała się dookoła zauroczona wielobarwnymi fasadami i ogromnymi filarami podpierającymi okazałe portyki. Niesamowite wrażenie robiły też złociste kopuły, które zdawały się wzbijać aż pod samo niebo. Rzeka rozciągała się krętymi meandrami ku sercu miasta, tu i ówdzie przecinana licznymi mostami.
Sztauerzy uwijający się w dokach przy rozładunku skrzyń pokrzykiwali do siebie po rosyjsku. Słysząc ich obcą mowę, niepodobną do żadnego znanego jej języka, Ally zaczęła raptem panikować. Mistrzyni zapewniała ją wprawdzie, że zarówno rosyjska arystokracja, jak i cała salonowa służba posługują się biegle francuskim i angielskim, ale co jeśli to nieprawda? Co jeśli zwyczajnie to wszystko wymyśliła? Może wcale nie jest pośredniczką, tylko zwykłą naganiaczką? I przysłała ją tutaj pod fałszywym pretekstem… Omamiła obietnicą lepszej przyszłości, wyłącznie po to, żeby zrobić z niej… Chryste, co ja najlepszego narobiłam?
– Panna Galbraith? – usłyszała za plecami męski głos.
Obróciła się na pięcie i spojrzała na przybysza, który właśnie się przed nią ukłonił. Niewiele brakowało, a uznałaby go za przyszłego chlebodawcę. Na szczęście w ostatniej chwili spostrzegła, że nosi liberię – błękitno-złotą i idealnie skrojoną.
– Polecono mi zawieźć panią do pałacu – odezwał się uprzejmie płynną, choć niepozbawioną akcentu angielszczyzną. – Zechce pani udać się za mną do powozu.
Z niemałym trudem chwyciła mosiężne rączki i podniosła z ziemi ciężką drewnianą skrzynkę, w której trzymała podręczny zestaw ziół.
Służący natychmiast podbiegł, żeby jej pomóc, ale odprawiła go gestem i dodała gwoli wyjaśnienia:
– Dziękuję, ale wolę zatrzymać ją przy sobie. Przechowuję w środku moje najcenniejsze skarby. Za to reszta mojego bagażu…
– Naturalnie, już o to zadbałem. Proszę za mną. Wkrótce będziemy na miejscu.
Nie trzeba jej było namawiać. Ruszyła za nim na nieco chwiejnych nogach, które nieprzywykły jeszcze do stałego lądu. Niebawem stanęła jak wryta na widok pojazdu, który miał ją zawieźć do nowego domu i nowego życia. Popatrzyła w oszołomieniu na imponujący zielonkawoniebieski powóz zdobiony złotem. Wygląda jak kareta księżniczki, pomyślała z niemym zachwytem, spoglądając na herbową tarczę na drzwiach i dwa identyczne, śnieżnobiałe konie. Stangret nosił taką samą liberię, jak lokaj, który ją przyprowadził. Kiedy wsiadała do środka, nie zdziwiły jej już mięciutkie niebieskie siedziska i puchate futra na podłodze.
Zgodnie z obietnicą podróż nie trwała długo. Allison przez całą drogę wyglądała przez okno, z lubością podziwiając widoki. Już na początku skręcili w aleję wiodącą wzdłuż kanału i ruszyli w głąb miasta. Wszystko wydawało jej się niebywale piękne, egzotyczne i obce. Zabudowania na nabrzeżu połyskiwały w pełnym słońcu, mieniąc się wszystkimi barwami tęczy. Wkrótce zaczęli mijać większe majestatyczne rezydencje, by w końcu zatrzymać się przed jedną z nich.
Lokaj otworzył drzwiczki i wyciągnął schodek.
– Witamy w pałacu Dieriewienków, panno Galbraith – powiedział uroczyście.
Cóż, nie da się ukryć, że to istotnie pałac, stwierdziła w duchu. Gmach z widokiem na rzekę wznosił się wysoko na kilka pięter. Po drugiej stronie rozciągała się rozległa wolna przestrzeń. Pośrodku niej budowano coś, co wyglądem przypominało katedrę. Neoklasycystyczna całość przywodziła na myśl londyński Somerset House. Trzy kondygnacje oraz dwa skrzydła odchodzące od głównego portyku, zwieńczone po bokach dwoma mniejszymi zabudowaniami ustawionymi lekko pod kątem w prawo. Tuż nad wejściem umieszczono masywną statuetkę drapieżnego ptaka, prawdopodobnie orła, który wpatrywał się władczo w schody spod zakrzywionego jak haczyk dzioba.
Ally przystanęła niepewnie na najniższym stopniu. Onieśmielona zadygotała nerwowo, z trudem tłumiąc lęk. Miała szczerą ochotę wziąć nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie.
Tylko dokąd niby miałaby pójść? Wrócić na statek, a potem do nędznej, samotnej egzystencji na wsi? Na wygnaniu? Przenigdy! To jej druga szansa. Nie zmarnuje jej. Nie zawiedzie kobiety, która otworzyła jej oczy i pomogła otrząsnąć się z rozpaczy. Nie zamierzała też kolejny raz zawieść samej siebie.
Powierzyła skrzynkę ze skarbami służącemu i wyprostowawszy ramiona, weszła dzielnie do jaskini lwa.
W porównaniu ze zbytkownym wnętrzem, fasada rezydencji wydała jej się niemal całkiem zwyczajna. Długi niebiesko-złoty dywan ciągnął się po marmurowej posadzce przez cały przedsionek. Różowosrebrna podłoga połyskiwała w świetle olbrzymiego kandelabra, który zwisał z sufitu. Kilka kroków dalej mieścił się nieco większy hol oświetlony kilkoma tuzinami świec zatkniętych w wysokie świeczniki z brązu.
Nim Allison zdążyła się dokładnie rozejrzeć, poprowadzono ją na górę po schodach z suto zdobnymi balustradami. Na ich szczycie znajdowało się przestronne atrium zwieńczone szklaną kopułą.
Kamerdyner zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami kunsztownie wysadzanymi kością słoniową, macicą perłową oraz miedzią.
– Jaśnie oświecony panie – odezwał się, przepuściwszy ją w progu. – Panna Galbraith.
Jaśnie oświecony panie? Allison wiedziała, że będzie miała do czynienia z przedstawicielem wyższych sfer, ale była przekonana, że będzie to jakiś pomniejszy arystokrata o niezbyt rozległych wpływach. Czyżby trafiła pod zły adres?
Uginając kolana w głębokim ukłonie, zauważyła, że jej chlebodawca jest nie mniej zaskoczony niż ona.
Odwrócił się, kiedy wraz ze służącym weszła do komnaty, ale postąpiwszy zaledwie krok w jej stronę, raptem przystanął jak wryty.
Z jej perspektywy – a wciąż tkwiła przed nim na ugiętych nogach, ryzykując bolesną wywrotkę – wydawał jej się niesamowicie, wręcz śmiesznie wysoki.
Nosił wysokie czarne buty. Ich wypolerowane na błysk cholewki sięgały tuż za kolana, a nad nimi na długich umięśnionych nogach opinały się granatowe spodnie. Spodnie, które przesunęły się właśnie w jej stronę.
– Zdaje się, że zaszła jakaś pomyłka – oznajmił przyjemnie niskim głosem. Jego angielski akcent był miękki i przyjemny dla ucha.
– Bez wątpienia, wasza jaśnie… jaśnie oświecona wysokość – wymamrotała, spoglądając w górę. Mimo woli zatrzymała wzrok na imponującym torsie i srebrnych guzikach przetykanego szkarłatem surduta z naramiennikami. Zatem jest nie tylko arystokratą, lecz także wojskowym.
Gdy wyciągnął dłoń, natychmiast rzuciły jej się w oczy czyste i wypielęgnowane paznokcie, ale spostrzegła także blizny i odciski, które szpeciły opaloną na złocisto skórę.
– Droga pani, doprawdy nie ma powodu aż tak się płaszczyć – odezwał się cokolwiek rozbawiony. – Myślałby kto, że należymy do rodziny samego cara. Zapewniam, że nie łączą nas z nim więzy krwi.
Nie miał w sobie nic z Adonisa. Jego usta w niczym nie przypominały ust kupidyna. Górna warga była nieco za wąska, a dolna ociupinę zbyt wydatna. Z wysokimi kośćmi policzkowymi, ostro zarysowanym podbródkiem i nie mniej wyrazistym nosem, wyglądał niczym rzeźba słowiańskiego bóstwa. Krótko przycięte ciemnoblond włosy i odrobinę ciemniejsze brwi przydawały mu niewymuszonej dystynkcji i powagi. Najbardziej spodobały jej się jednak jego niesamowite zielononiebieskie oczy, kolorem przywodzące na myśl bezkresne wody Bałtyku. Jednym słowem, wydał jej się niezwykle atrakcyjny i odrobinę groźny. Kimkolwiek był, nie chciałaby mu się narazić.
Mocno poniewczasie zorientowała się, że zastygła w swoim głębokim ukłonie, jakby jego widok zamienił ją w słup soli. Nadwyrężone kolana powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. Wyprostowała się z wysiłkiem, ale nie podała mu ręki. Wciąż oszołomiona usiłowała dojść do siebie.
– Nazywam się Allison Galbraith – poinformowała oficjalnie. – Przyjechałam z Londynu na prośbę księcia Aleksieja Dieriewienki, żeby objąć posadę guwernantki.
Uniósł ze zdziwieniem brwi i wymamrotał coś pod nosem. Wyraźnie wzburzony, przegarnął palcami włosy i potrząsnął głową.
– Wyznam, że spodziewałem się kogoś zupełnie innego. Nie wygląda mi pani na guwernantkę ani tym bardziej na zielarkę.
Allison specjalnie na tę okazję włożyła najbardziej ponurą sukienkę, jaką miała w szafie. Chciała zrobić wrażenie osoby kompetentnej i statecznej. Cóż, jak widać jej wysiłki spełzły na niczym. Inna sprawa, że nie mógł widzieć jej stroju, bo całkowicie zakrywał go płaszcz.
– Innymi słowy, oczekiwał pan starej wiedźmy?
– Pomarszczonej i z zarostem na twarzy – odparł z rozbrajającym uśmiechem, który był najlepszym dowodem na to, że nie czuł się winny.
– W takim razie bardzo mi przykro, że pana rozczarowałam – odparła udobruchana, stwierdziwszy ze zdumieniem, że trudno mu się oprzeć. Miał w sobie stanowczo zbyt wiele nieodpartego uroku.
Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając idealne zęby.
– Pani przyjemna aparycja mocno mnie zaskoczyła, nie przeczę, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że poczułem się zawiedziony. Jedyne, co mnie usprawiedliwia, to kompletny brak doświadczenia w podobnych sprawach. Nigdy dotąd nie zatrudniałem guwernantki ani nie korzystałem z usług zielarki. Zapewne stąd się wzięły moje mylne wyobrażenia. Ale zechce mi pani wybaczyć. Zdaje się, że zaniedbuję obowiązki gospodarza. Jeszcze się nie przedstawiłem. Książę Aleksiej Dieriewienko, do usług. – Ukłonił się uprzejmie. – Jak się pani miewa?
Hm… Nie tylko on był zaskoczony. Ona także nie mogła wyjść ze zdumienia. Nie tak wyobrażała sobie ojca trojga dzieci, które niedomagają na zdrowiu i potrzebują nauczycielki angielskiego. Oczami wyobraźni widziała podstarzałego korpulentnego jegomościa z bokobrodami, zaczerwienionymi policzkami i bulwiastym nosem. Nie przeszło jej nawet przez myśl, że może mieć tak długie umięśnione nogi, na dobitkę wciśnięte w idiotycznie dopasowane bryczesy, które opinały się na nim niczym druga skóra, nie pozostawiając zbyt wielkiego pola dla wyobraźni. A już na pewno nie przypuszczała, że będzie co dzień oglądać usta, na których widok każda kobieta natychmiast zaczynała myśleć o pocałunkach. W dodatku te jego cudowne niebieskie oczy… Czemu nie są mętne, albo jeszcze lepiej, przekrwione czy kaprawe? I dlaczego, na miłość boską, w ogóle myśli o nim w ten sposób? Co się z nią dzieje?
– Jak się miewam? – powtórzyła pytanie. – Szczerze mówiąc, sama nie wiem. – Dawno nie czuła się tak rozstrojona.
Roześmiał się nie bez ironii.
– Ja też nie mam pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, więc przynajmniej nie jest pani osamotniona. Zdaje się, że oboje ulegliśmy mylnym sądom. To dlatego nasze oczekiwania znacznie odbiegają od rzeczywistości. Cóż, pozostaje żywić nadzieję, że pośredniczka, która nas ze sobą skontaktowała, zna się na rzeczy i wiedziała, co robi. Zapraszam do stołu. Napijemy się herbaty. Mamy sporo do omówienia.
Aleksiej zaprowadził swego gościa do stołu, na którym czekał gorący samowar. Jak wszystko w tym domu, nawet naczynie do parzenia herbaty oraz porcelanowy serwis do kompletu, ociekały zbytkiem. Srebro, złoto i biel z ręcznie malowanymi błękitnymi kwiatuszkami przyciągały wzrok z daleka. Rzecz jasna wykonano je na specjalne zamówienie wyłącznie po to, żeby zademonstrować zasobność skarbca i wysoką pozycję społeczną rodziny.
Czasami zapominał, jak ważne jest w Petersburgu zachowanie właściwych pozorów. Na żadnym z europejskich dworów, a podczas swoich licznych podróży z konieczności odwiedził ich wiele, status i sojusze poszczególnych jego przedstawicieli nie zmieniały się tak często i nieprzewidywalnie, jak w Rosji. Nic dziwnego, że kobieta, która siedziała naprzeciw niego na ślicznym, ale wyjątkowo niewygodnym krześle, wzięła go za członka rodziny panującego monarchy.
Była wyraźnie podenerwowana, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Zdradzały ją dłonie, których nie potrafiła utrzymać w miejscu. Splotła je na kolanach, ale jej palce raz po raz unosiły się, żeby wygładzić rękawiczki. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to właśnie ją przysłała mu pośredniczka. Twierdziła, że znalazła idealną kandydatkę, która rozwiąże jego obecne problemy i pomoże mu powrócić do aktywnego życia. Miał już serdecznie dość przymusowej bezczynności. Poza tym pragnął jak najszybciej rozpocząć poszukiwania i odkryć prawdę.
Przyjrzał jej się uważniej i nagle pojął, w czym rzecz. Problem wcale nie polegał na tym, że powierzchowność panny Galbraith nijak się miała do jego durnych skądinąd wyobrażeń o guwernantce czy zielarce. Chodziło raczej o to, że jego nowa pracownica wyglądała jak marzenie. Kiedy na nią patrzył, potrafił myśleć wyłącznie o tym, żeby zaciągnąć ją do łóżka. Tego w każdym razie domagało się jego wyposzczone ciało. Jej włosy miały barwę ognia, nie, ogień to zbyt przyziemne porównanie, był to raczej kolor zwilgotniałych jesiennych liści, błyszczących kasztanów albo nieba o zachodzie słońca. Nie nazwałby jej piękną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. W niczym nie przypominała powściągliwej angielskiej damy. Sprawiała za to wrażenie odrobinę nieobliczalnej i nieposkromionej. Jej zdrowa, jędrna skóra emanowała witalnością, a figura, choć nieszczególnie smukła, obiecywała niezapomniane zmysłowe rozkosze, zapewne właśnie dlatego, że była przyjemnie zaokrąglona we wszystkich właściwych miejscach. Spoglądając na tak wydatne, rumiane usta, nie mógł się nie zastanawiać, gdzie chciałby je na sobie poczuć. A te niesamowite oczy… Jaki właściwie miały odcień? Głębokiego brązu? Jasnego brązu? A może bursztynu albo złota? Tak czy owak, nie był w stanie oderwać wzroku od jej półprzymkniętych powiek. To pewnie one sprawiały, że wyobraźnia podsuwała mu obraz wymiętej pościeli i obnażonych kobiecych pośladków skąpanych w promieniach porannego słońca.
Zmełł w ustach przekleństwo. Od ucieczki Napoleona z Elby i bitwy pod Waterloo, a później przez cały okres żałoby, który zresztą niedawno zakończył, praktycznie nie widywał kobiet, ani tym bardziej z nimi nie sypiał. Ale to jeszcze nie powód, żeby rozbierać wzrokiem dziewczynę, którą zgodził się przyjąć na posadę. Nie pora na takie przyjemności. Panna Galbraith nie zjawiła się tu po to, żeby zaspokajać jego niespełnione żądze. Zamiast dumać nad tym, jak wygląda nago, powinien się upewnić, czy sprosta zadaniu, które zamierzał jej powierzyć. Wolałby rzecz jasna dalej kontemplować to pierwsze, ale cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego.
Czy zdoła zastąpić godnie Annę Orłową? Poprzednia guwernantka spędziła w tym domu wiele lat i jeśli wierzyć służbie, była wzorem cnót wszelakich, w dodatku dzieci ją uwielbiały. Nie miał okazji się przekonać, czy odwzajemniała ich uczucia, bo porzuciła swoich podopiecznych i uciekła z pałacu, nim zdążył poznać ją osobiście.
Podniósłszy imbryk, który spoczywał na szczycie samowara, niemal natychmiast upuścił go na stół i potarł odruchowo poparzone palce. Gdy ujął naczynie ponownie, tym razem przez haftowaną szmatkę, zauważył, że Allison przygląda się jego poczynaniom z niejakim zdumieniem.
– Nie słyszała pani o rosyjskim ceremoniale parzenia herbaty?
Potrząsnęła głową.
Zadowolony, że zyska w ten sposób trochę czasu, żeby zebrać myśli, przystąpił do szczegółowej demonstracji.
– To zawarka, czyli esencja mocnej czarnej herbaty. Zaparzamy ją przez co najmniej piętnaście minut. Zupełnie inaczej niż wy, Anglicy. O ile mi wiadomo, ledwie listki ucałują dno, a już zalewacie je ukropem. – Ucałują? – pomyślał z niesmakiem. Nad wyraz niefortunny dobór słów. „Dotkną”, powinien był powiedzieć „dotkną”. Nie, jeszcze gorzej. Co się z nim dzieje? „Opadną”, tak się przecież mówi.
Nalał zawarki do filiżanki swojego gościa, a potem do swojej. Mniej więcej w tej samej chwili zasyczał samowar, przypominając mu o tym, że jeszcze nie zakończył instruktażu.
– A to kipiatok, czyli wrzątek. Słodzi pani? A może życzy pani sobie plasterek cytryny?
– Nie wiedziałam, że herbatę można pić z cytryną.
– Cóż, tradycja mówi, że nie, ale u nas każdy pije ją z tym, z czym lubi. Kwestia gustu.
– W takim razie poproszę o taką, jaką zwykle podaje się u was. Skoro jestem w Rosji, powinnam nauczyć się waszych obyczajów.
Uniosła filiżankę i ostrożnie spróbowała naparu. Nie wypluła go wprawdzie, ale zmarszczyła nos i zamrugała oczami, do których napłynęły łzy.
Tłumiąc uśmiech, Aleksiej podał jej cukierniczkę.
– Mam nadzieję, że nie poczyta pan tego za impertynencję – odezwała się, wrzuciwszy do herbaty trzy kostki cukru. – Ale… chciałabym zapytać… to jest… zastanawiam się, dlaczego nie przyjęła mnie pańska żona. Zakładam, że to ona będzie nadzorować moją pracę?
– Hm, wytłumaczenie jest bardzo proste, panno Galbraith. Otóż nie jestem i nigdy nie byłem żonaty.
– Ach tak… – Zarumieniła się po czubek nosa. – Naturalnie, rozumiem – dodała pospiesznie, choć sprawiała wrażenie kompletnie zdezorientowanej.
Ulitował się i skrócił jej męki.
– Dzieci, którymi będzie się pani zajmować, nie są moje, lecz mojego brata.
Zmarszczyła brwi.
– W takim razie czemu nie rozmawiam z pańskim bratem? Albo z bratową?
– Oboje nie żyją, więc to raczej niewykonalne.
Pochłonąwszy jednym haustem zawartość filiżanki, zorientował się poniewczasie, że jego dosadne słowa zabrzmiały wyjątkowo obcesowo.
– Michaił i Elizawieta zmarli w maju tego roku, w odstępie kilku dni – dodał nieco łagodniejszym tonem, lecz nieporadna próba złagodzenia szoku doznanego przez jego rozmówczynię, okazała się kompletnym fiaskiem.
Panna Galbraith wyraźnie pobladła.
– Bardzo mi przykro. To… straszne… Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
– Dziękuję… – odparł, nie bez trudu powściągając zniecierpliwienie. Owszem, to było straszne, ale miał blisko cztery miesiące, żeby się z tym oswoić. – Okres oficjalnej żałoby mamy już jednak za sobą. – Zapewne uzna, że jest bezduszny. – Brat i ja nie byliśmy szczególnie zżyci – usiłował ratować sytuację, ale wypadło to jeszcze gorzej. Najlepiej będzie, jeśli skupi się na bieżących sprawach. – Martwią mnie przede wszystkim konsekwencje jego przedwczesnej śmierci. To właśnie w związku z nimi pani się tu znalazła.
– Konsekwencje?
Aleksiej stanął przed niemałym dylematem. Już na wstępie pojął, że powabna panna Galbraith nie wie zbyt wiele ani o jego rodzinie, ani o swoich przyszłych obowiązkach. Pośredniczka najwyraźniej nie wtajemniczyła jej w żadne bliższe szczegóły. Dziękować Bogu, Mistrzyni nie bez powodu słynęła z dyskrecji. Dzięki jej zapobiegliwości nie musiał teraz zwierzać się ze wszystkiego zupełnie obcej osobie, która ledwie przestąpiła jego próg, ani wyjaśniać, co miał na myśli, wspominając eufemistycznie o konsekwencjach. Coś jednak musiał powiedzieć i wciąż zachodził w głowę, jak wiele powinien jej zdradzić.
Na koniec uznał, że najlepiej będzie zachować ostrożność.
– Michaił powierzył mi opiekę nad dziećmi w testamencie. Nie wiem, dlaczego tak postąpił. Nigdy tego ze mną nie konsultował. Co więcej, doskonale wiedział, że kompletnie się do tego nie nadaję. Jestem ostatnią osobą, która powinna zajmować się nieletnimi. Nie mam najmniejszego zamiaru wypełniać ostatniej woli brata w nieskończoność. Gdy znajdę lepszego kandydata do sprawowania pieczy nad bratanicami i bratankiem, natychmiast zrzeknę się swojej roli, którą uznaję za tymczasową. Pani obowiązki także dobiegną wówczas końca.
– Rozumiem… Chce pan przez to powiedzieć, że nie pozostanę guwernantką zbyt długo.
– Mam nadzieję. – Na widok jej zaskoczonej miny natychmiast się poprawił. – To znaczy mam nadzieję, że to ja nie pozostanę w domu zbyt długo. Cztery miesiące temu, kiedy nadeszła wiadomość o śmierci Michaiła, przygotowywałem się do bitwy przeciwko armii Napoleona. Po Waterloo, kiedy spełniłem swoją powinność wobec ojczyzny oraz towarzyszy broni, musiałem niezwłocznie wracać do Petersburga, żeby przejąć nowe obowiązki – obowiązki, których się nie spodziewałem i o które bynajmniej nie prosiłem. Jak się pani domyśla, nie przypadło mi do gustu, że wprost z placu boju trafiłem do pokoju dziecinnego i z żołnierza zamieniłem się w niańkę.
– Tyle że teraz, po klęsce Napoleona, raczej nieprędko wróci pan na pole walki, prawda? W Europie w końcu zapanował pokój, więc siłą rzeczy będzie pan miał więcej czasu, żeby poświęcić się rodzinie.
Dieriewienko zamrugał, zaskoczony jej celną ripostą. Widać odzyskała już spokój, a przy okazji zburzyła jego własny. Trafiła w samo sedno. Podetknęła mu pod nos prawdę, o której sam jakoś nie pomyślał. Albo zwyczajnie nie chciał myśleć.
– Jestem przede wszystkim żołnierzem, panno Galbraith – oznajmił oschle. – Zawsze tak było, jest i będzie. Nie mam najmniejszego zamiaru niczego zmieniać. Istotnie, podpisanie traktatów pokojowych pozwoliło mi wrócić do Rosji i wypełnić powinności, którymi obarczył mnie brat, ale to z pewnością nie oznacza, że pragnę spędzić najbliższą przyszłość in loco parentis.
– Naturalnie, rozumiem.
Wręcz przeciwnie, niczego nie rozumie, zjeżył się Aleksiej. Uznała go za nieczułego gbura, nietrudno było to wyczytać z jej oczu. Cóż, nie będzie się przed nią tłumaczył.
– Dzieci powinny trafić pod opiekę kogoś doskonale obeznanego z obyczajami, jakie panują na carskim dworze. Idzie o to, aby przygotować je odpowiednio do życia pośród członków carskiej rodziny.
– Ja niestety nie należę do takich osób. Nie wyznaję się na dworskiej etykiecie. Jeśli oczekiwał pan, że…
– Nie, nie ma potrzeby, żeby zaprzątała pani sobie tym głowę. Poza tym dzieci są jeszcze za małe, żeby o tym myśleć, chociaż Katia…
– Katia? Wybaczy pan, ale powiedziano mi tylko, że chodzi o chłopca i dwie dziewczynki. Nie wiem, w jakim są wieku. I nie znam ich imion.
– Temu na szczęście możemy łatwo zaradzić. Ekatarina, czyli Katia, jest najstarsza, ma trzynaście lat. Elena siedem, a ich brat i spadkobierca Michaiła, Nikołaj, zdrobniale Kola, to zaledwie czterolatek. Pozna ich pani pojutrze. Posłałem ich na dwa dni do znajomych. Chciałem dać pani trochę czasu na oswojenie się z nowym miejscem. Zmiana otoczenia bywa trudna.
– Dziękuję, to bardzo miło z pańskiej strony. Zechce mi pan powiedzieć, jak dzieci zniosły utratę rodziców? To musiał być dla nich ogromny cios.
Zmarszczył brwi.
– Moim zdaniem mają się całkiem dobrze. Z drugiej strony nie spędzam z nimi zbyt wiele czasu. Jestem całkowicie pochłonięty załatwianiem interesów z pełnomocnikiem brata. Tak czy owak, są wychowywane dokładnie tak samo jak niegdyś my dwaj. W tych kwestiach niewiele się u nas zmienia. Od maleńkości mają piastunkę, która jest chłopką, jak nakazuje tradycja. Przypuszczam, że znacznie bardziej niż stratę matki i ojca przeżyły stratę madame Orłowej. Była ich guwernantką przez dobrych kilka lat i jak donosi służba, dzieciaki ją uwielbiały.
– Stratę? Boże drogi, nie chce pan chyba powiedzieć, że ona także odeszła z tego świata? Mieliście tu jakąś zarazę?
– Nie, skądże, nic z tych rzeczy. To nie choroba zabrała madame Orłową. Sama odeszła ze służby. Nagle i nieoczekiwanie na dzień przed śmiercią Michaiła.
Ally mruknęła coś pod nosem w języku, którego nigdy nie słyszał.
– Biedactwa. Dwa nieszczęścia spadły na nie dokładnie w tym samym czasie. Wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności. Wolno spytać, co skłoniło panią Orłową do porzucenia posady?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. W pałacu pracuje cała armia służby, ale z nich także nie zdołałem nic wyciągnąć. Próbowałem ją odnaleźć, jednak nawet jeśli nadal przebywa w mieście, to zapadła się pod ziemię. Możliwe, że wyjechała. Jak dotąd nie mogłem poszerzyć poszukiwań, bo nie lubię zostawiać dzieci bez odpowiedniego nadzoru. Dopiero teraz, po pani przyjeździe, będę mógł się wreszcie tym zająć. To kwestia najwyższej wagi.
– Zależy panu, żeby wróciła i przejęła opiekę nad dziećmi?
Zawahał się, bo nie chciał kłamać jej prosto w oczy.
– Nie wiem. Zanim cokolwiek postanowię, muszę ustalić, dlaczego odeszła w tak wielkim pośpiechu. – Przynajmniej w tej kwestii nie minął się z prawdą.
– Zapewniano mnie, że rosyjskie wyższe sfery posługują się angielskim i francuskim. Zapewne dlatego nie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby zapytać o język, jakim mówią dzieci. Niestety nie znam ani słowa po rosyjsku.
– To żaden kłopot. Pani podopieczni od dziecka biorą lekcje angielskiego i francuskiego. Nie będzie pani miała problemów z porozumiewaniem się. – Katia mówiła po angielsku tak biegle, że mogła się obyć bez dalszych nauk. Panna Galbraith wkrótce sama to odkryje, ale wtedy będzie już znała prawdziwy powód swojej obecności w pałacu. Miał zamiar jej go wyjawić, ale jeszcze nie teraz. Najwyższa pora zakończyć tę osobliwą rozmowę. Nowa guwernantka zdążyła udowodnić, że jest nieprzeciętnie bystra. Tylko patrzeć, jak zacznie pytać, dlaczego sprowadził ją z drugiego końca świata, zamiast zatrudnić kogoś miejscowego. Ale na to pytanie jeszcze nie był gotów odpowiedzieć. Najpierw musiał się upewnić, że petersburska śmietanka towarzyska – siedlisko plotek i wylęgarnia intryg – weźmie zatrudnienie angielskiej nauczycielki za dobrą monetę i nie zechce roztrząsać jej obecności w domu Dieriewienków.
Pierwotnie zakładał, że przedstawi ją podczas jednego z proszonych wieczorków albo jakiegoś małego przyjęcia czy kolacji. Po zwycięstwie pod Waterloo w kraju zapanowała istna euforia, więc nie brakowało tego rodzaju wydarzeń. Traf chciał, że akurat dziś, w dniu jej przyjazdu miała się odbyć znacznie większa impreza. To będzie dla niej prawdziwy chrzest bojowy, ale był przekonany, że wyjdzie z tej próby bez szwanku. Wierzył w to nie tylko dzięki zapewnieniom pośredniczki, choć te z pewnością pomogły. Prawdę mówiąc, chodziło o samą pannę Allison Galbraith. Była opanowana i pewna siebie, spostrzegł to niemal od razu. Bardzo szybko zapanowała nad początkowym zdenerwowaniem, a w dodatku okazała się inteligentna i energiczna. Jej ognisty temperament idealnie pasował do rudych włosów. Instynkt podpowiadał mu, że miała zwyczaj walczyć o swoje racje do upadłego. Należało się tylko upewnić, że przyświecają im te same cele i że znajdą się po tej samej stronie barykady. A co do jej innych walorów… Cóż, nie mają absolutnie żadnego znaczenia, choć są bez wątpienia zachwycające i trudno je będzie ignorować…
Doszedł do wniosku, że potraktuje jej wyjątkowy urok osobisty jako dodatkową premię. Powinien mieć się na baczności, bo jej obecność nie powinna go zanadto rozpraszać, ale jakoś nie potrafił się tym martwić. Wręcz przeciwnie, pierwszy raz od czasu, gdy dostał wiadomość o śmierci Michaiła, poczuł się raźniej. Rozmowa z nią zwyczajnie podniosła go na duchu.
– Jeśli skończyła pani już pić herbatę, każę zaprowadzić panią do jej pokojów. – Zerknął na zegarek. – Ma pani trzy godziny, żeby się przygotować.
Wlepiła w niego zdezorientowany wzrok.
– Przygotować? Do czego?
– Dziś wieczorem zostanie pani przedstawiona w towarzystwie – oznajmił radośnie. – Nie spodziewałem się, że pośredniczka przyśle mi powabnego rudzielca, ale pani aparycja może zadziałać na naszą korzyść. Jutro rano całe miasto obiegnie wieść, że w pałacu Dieriewienków zamieszkała nowa guwernantka z Anglii.