Читать книгу Maria Czubaszek. Ostatni dymek - Maria Czubaszek - Страница 10

Ksiądz Kazimierz Sowa

Оглавление

Pani Maria była bardzo rzadkim przypadkiem osoby nieskażonej pewnym konwenansem, który jest w Polsce bardzo żywy i nakazuje daleko posuniętą delikatność i uprzejmość w relacjach z duchownymi. Zaczyna się to od stosowania pewnej tradycyjnej terminologii, a kończy na tym, że jak masz trochę inne zdanie, to lepiej się wycofać, żeby − broń Boże! − nie urazić swoją opinią księdza, z którym się gdzieś tam człowiek spotyka, nawet przypadkowo i nie w sakralnej przestrzeni. Ona była od tego wolna i szczerze mówiąc, to mnie w niej urzekło. Zachowywała się wobec mnie bardzo naturalnie, co oburzało nawet tak zagorzałych „ateuszy”, jak gospodarz i goście programu Drugie śniadanie mistrzów, gdzie się po raz pierwszy spotkaliśmy.

Nie pamiętam już, kto jej zwrócił uwagę na to, że do księdza nie mówi się per „pan”. Czy to był Marcin Meller? Całkiem możliwe. Pani Maria wtedy zareagowała zdziwieniem:

− Aaa... to przepraszam! Ale czy to „pan” jest obraźliwe? Ja nie wiedziałam...

Spotkanie z duchownym to była dla niej kompletnie nieznana rzeczywistość, może nie do końca obca, ale przynajmniej niezbyt dobrze rozpoznana. Dla mnie to oczywiście nie było żadnym problemem, bo generalnie uważam, że jeżeli jakiś ksiądz się obraża, że się do niego ktoś zwróci per „pan”, nawet celowo, to zaprzecza temu, kim jest. Powiedzmy sobie szczerze, jeśli ksiądz nie czuje się facetem, to nie powinien zostawać księdzem, bo wszystko mu się zaczyna mieszać. Nic dziwnego, że ludzie nas czasem traktują jak przedstawicieli jakiejś „trzeciej płci”, jak gości, którzy biegają w sukience. Znam takich księży, którzy z niezrozumiałych szerzej powodów odżegnują się od swojej płci. Oczywiście nie chcą się też identyfikować – broń Boże! – z kobietami. Tak na marginesie, to wydaje mi się o tyle dziwne, że przecież mamy nawet takie polskie przysłowie: ksiądz i niewiasta są z jednego ciasta. Dlatego odcięcie się od własnej płci powoduje, że tacy ludzie są na ogół bardzo nieszczęśliwi...

Ale wracając do pani Marii i Drugiego śniadania mistrzów, moi koledzy w przerwie na reklamy zaczęli ją podpuszczać:

− Kazik jest księdzem, więc nie można do niego mówić per „pan”, bo się pani narazi! Trzeba się zwracać z szacunkiem: „wielebny” albo „ekscelencjo”.

I ona w następnym wejściu rzeczywiście zatytułowała mnie:

− Wielebna ekscelencjo, proszę pana, przepraszam, czy tak będzie dobrze?

I wtedy ryknęliśmy śmiechem. Potem te nasze relacje z panią Marią były bardziej bezpośrednie i życzliwe, ale też nigdy nie przekroczyły takiej granicy zbratania się. A często mi się zdarza, że jak spotykam się z kimś w jakimś programie albo towarzysko, to potem szybko następuje takie bardzo naturalne przełamanie granicy koleżeństwa. Z panią Marią tak nie było. Zastanawiałem się nawet, czemu tak się stało. Myślę, że ona po prostu uznawała, że jednak reprezentujemy trochę inne światy.

Kilka razy publicznie na antenie w Drugim śniadaniu mistrzów stwierdzała, że szanuje mój świat, świat moich przekonań, moich argumentów, moich racji. Ona go szanuje, a zarazem z jakichś powodów, których nie miałem też potrzeby dociekać, nie wszystkie te racje podziela.

***

Kiedy publicznie przyznała się do aborcji i wybuchł ten zasadniczy, bardzo ogniskujący, spór o Marię Czubaszek, skupił się na niej cały prawicowy hejt. Strasznie ją zwyzywano, nie starając się zrozumieć. Ci, którzy ją najbardziej oskarżali, nie zastanawiali się, że ona do końca nie miała świadomości racji, które stoją za ochroną życia, tak jak to my widzimy w sensie pewnej argumentacji naturalno-teologiczno-religijnej. Parę razy mi się w życiu zdarzyło, że rozmawiałem na ten trudny temat z ludźmi w konfesjonale. Dlatego wiem, że często te osoby rzeczywiście nie mają świadomości, że dokonały jakiegoś strasznego czynu. Nie sądzę, by automatycznie należało je w przestrzeni publicznej od razu ekskomunikować, potępiać, wyklinać. Staram się zrozumieć ich motywację, zwłaszcza wtedy kiedy mam do czynienia z osobą niewierzącą, gdy argumenty natury religijnej trafiają na naturalny opór albo bywają „przestrzelone”. Po dłuższej rozmowie często okazuje się, że ci ludzie działali pod presją różnych czynników, a to wyłącza ich racjonalną ocenę, która dla nas, patrzących na to z boku, jest oczywista: aborcja jest złem, bo zło jest zawsze złem.

Raczej zastanowiłbym się nad motywacją tych, co ją hejtowali. Może zadziałał tu ten mechanizm, że odnalezienie kogoś, kto jest „gorszy” od nas poprawia nasze samopoczucie? W Piśmie Świętym jest opisana scena modlitwy w synagodze, gdzie pogardzany w ówczesnym społeczeństwie celnik bije się w piersi, a faryzeusz szepcze do Boga: nie jestem jak ci grzesznicy, składam ofiarę, przynoszę dziesięcinę z mięty i pieprzu... W polskim katolicyzmie jest taka tendencja, by napiętnować „strasznych grzeszników”, bo na ich tle my nie wypadamy tak źle. „Oszukujemy państwo, nie płacimy podatków, orżniemy kogoś w biznesie, zwyzywamy od najgorszych, ale przecież nie zrobiliśmy aborcji, prawda? No to cudowni jesteśmy!” Maria Czubaszek bardzo im pasowała jako taka pokazowa grzesznica. Gdyby jeden z drugim pogadał ze swoją sąsiadką, ciocią lub jakąś inną osobą w rodzinie, może znalazłby więcej grzesznic, ale oni wolą nie zadawać takich pytań bliskim, tylko skupić się na nienawiści do zła uosobionego w wybranej „czarownicy”. Pani Maria po całej tej historii nie próbowała się tłumaczyć w głupi sposób, uciekać, zasłaniać. Po prostu pozwoliła, żeby ta fala hejtu przez nią przepłynęła.

Pamiętam, że kilka dni po tej ogromnej burzy, gdy na panią Marię spadły gromy potępienia, znowu spotkaliśmy się w jakiejś audycji publicznie. Wcześniej zawsze odruchowo siadaliśmy obok siebie. Dlatego i tym razem usiadłem przy niej. A ona się autentycznie o mnie zaniepokoiła i szepnęła:

− Proszę pana, jak oni tutaj panu księdzu zrobią ze mną zdjęcie, to już koniec! Będzie pan przeklęty, potępiony.

To było z jej strony takie życzliwe, naturalne. Bała się, że przez nią będę miał kłopoty. Wtedy się roześmiałem:

− Pani Mario, spokojnie, spokojnie... nie z takimi historiami sobie tutaj radziliśmy.

Zresztą od razu powiedzmy: nigdy nie miałem przez nią „kłopotów”. Mówię tu o sytuacjach poważnych, a nie o hejterstwie portali prawicowych umieszczających mnie oczywiście w tym samym kręgu piekła, które zarezerwowały już wcześniej dla pani Marii.

Nienawistne komentarze i opinie na pewno ją bolały i było mi z tego powodu jej żal. Ale jakoś sobie z tym radziła. Może dlatego, że była satyrykiem w każdej chwili, w każdym momencie swojego życia. Nawet jak mówiła coś całkiem na serio, to tam gdzieś z tyłu kryła się jej natura satyryczna, żartobliwa. Pamiętam, jak zaczęliśmy w studiu telewizyjnym komentować wybór papieża Franciszka. A po programie pani Maria mnie zaczepiła i mówi:

− Zaraz, zaraz... to z tego wygląda, że to całkiem jakiś normalny ten wasz Franciszek. A on z tymi zwierzętami to jak? Lubi je czy nie?

– No cóż... – odpowiedziałem – wydaje mi się, że z uwagi na jego poglądy na teologię i ekologię, to że raczej lubi.

− No, mówiłam, że całkowicie normalny – ucieszyła się. – Taki jakiś... nie wasz.

I potem parę razy w dyskusjach bardzo go broniła, brała stronę argumentów papieża Franciszka, które się gdzieś tam pojawiały. To taki paradoks, że w wielu przypadkach słyszę, jak Franciszek bardziej jest papieżem niewierzących niż wierzących. Może to za duże uproszczenie, ale coś w tym jest.

O polskim Kościele pani Maria pewno nie myślała jakoś szczególnie intensywnie czy ciepło, ale nie miałem o to do niej pretensji. Patrzyła na niego jak na instytucję. Często się z tym spotykam, zwłaszcza gdy rozmawiam z ludźmi, którzy stoją nieco z boku.

Wiedziała, co o niej wypisują ludzie, którzy uważają się za „prawdziwych Polaków, katolików”, i dlatego martwiła się, że może w jakiś sposób zaszkodzić księżom, których lubiła. I nie chodziło tylko o mnie. Wojtek Pełka, zmartwychwstaniec, który z nią się widywał w programach w Polsacie, opowiadał mi, że kiedyś się spotkali w studiu po jej coming oucie aborcyjnym. Po programie podszedł do niej i powiedział, że chciałby zrobić sobie z nią zdjęcie. I zrobił. A pani Maria najpierw się ucieszyła, a zaraz potem zmartwiła i powiedziała:

− No to ksiądz sobie już stryczek szykuje.

A to był przecież z jego strony naturalny odruch sympatii. Oczywiście za to zdjęcie, które pokazał na Facebooku, to mu się ostro dostało. Na pewno był w tym też jakiś mały element prowokacji, żeby pokazać swoją solidarność z osobą, na której wszyscy wieszali psy, ale Wojtek naprawdę ją lubił. Nie wiem, czy w całym polskim Kościele jest jeszcze ktoś, oprócz nas dwóch, kto publicznie okazywał jej sympatię. Pewno by się ktoś jeszcze znalazł, ale jakoś się nie ujawnił.

Wojtek jest z Krakowa, ale gdy przyjeżdża do Warszawy, to wiem, że często odwiedza grób pani Marii, by się tam za nią pomodlić. Opowiadał mi też historię, jak jedno żeńskie zgromadzenie zakonne poprosiło go o cykl dni skupienia. Próbował się od tego wykręcić, ale siostry się uparły. Jako ostatecznego argumentu użył – trochę żartobliwie – tego zdjęcia z panią Marią. A wtedy siostra przełożona pozbawiła go złudzeń:

− A to ta pani, co tak lubi zwierzęta i zawsze ma żart na każdą okazję? Umarła niedawno, więc niech ksiądz przychodzi do nas, a my będziemy się za nią modlić.

Wojtek był w takim szoku, że oczywiście zgodził się i jak sam przyznał, potraktował to jako znak z góry.

***

No właśnie, parę razy mnie pytano, czy gadałem z panią Marią o Bogu, życiu wiecznym i religii. Wprost, otwarcie – nie; czasem zadawała jakieś pytania związane z tak zwanymi sprawami wyższymi, ale nie wiem, czy ona miała jakieś rozterki duchowe. Kiedyś powiedziała mi, ale chyba bardziej w żartach, że gdyby się jej czasem coś odwidziało, to się do mnie zgłosi. No ale jej się „nie odwidziało”. Szkoda, ale nie traktuję tego w kategorii swojej porażki.

Zresztą nigdy nie próbowałem jej „ewangelizować”. Pani Maria nie była osobą, która „zraniona odwróciła się od Kościoła”. Żyła poza taką rzeczywistością i chyba najgorszą rzecz, jaką mógłbym zrobić, to próbować taką osobę zbawiać na siłę. Myślę, że dla wielu ludzi to jest ważne, że my nie jesteśmy jakimiś „łowcami dusz”, którzy będą rozliczani z tego, ile mają spektakularnych nawróceń.

Ksiądz Twardowski w jednym ze swoich wierszy napisał:

Nie przyszedłem pana nawracać

zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania

(…)

po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret

że ja, ksiądz,

wierzę Panu Bogu jak dziecko

To była niesamowicie inteligentna osoba, która żartowała nawet wtedy, gdy nie wiedziała, że żartuje. Ale był w tym też głęboki przekaz, który skłaniał do refleksji. Może właśnie przez to, że stawiała pewne rzeczy zupełnie na głowie? Szkoda, że nie mieliśmy takiego momentu, żeby pogadać, mieć może bardziej osobistą refleksję. „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”, znowu Twardowski. Nie jestem nawet pewny, czy z jej strony była też taka gotowość do stawiania spraw egzystencjalnych.

Miałem wrażenie, że jest wierzącą, chociaż nie „zadeklarowaną”, deistką, która uważa, że istnieje Zegarmistrz nakręcający ten zegar świata, ale potem On już się nie wtrąca. Zostawia nas samych. Gdybym więc miał powiedzieć, w co wierzyła Maria Czubaszek, to jej światopogląd był właśnie taki.


Parę razy mnie zaskoczyła, bo myślałem, że jak zwykle żartuje, a ona pytała całkiem serio:

− Jak to jest z tymi zwierzętami? To w niebie jest dla nich miejsce czy nie? Bo jak Pan Bóg je stworzył, to nie może ich przecież wyrzucić z nieba?

Choć sama chyba nie spodziewała się, że może otrzymać łaskę wiary, to szanowała poglądy innych i nigdy nie drwiła z religii.

Kiedyś rozmawialiśmy o śmierci. Pamiętam, że porównała ludzkie życie do książki. Czytasz, potem dochodzisz do ostatniej strony i wiesz, że powinieneś tę książkę zamknąć, bo już nie ma nic więcej do czytania. I jak zamykasz, to koniec, jest odstawiona na półkę. Pozostaje jakieś wspomnienie, ale coś się skończyło definitywnie. Miała przekonanie o pewnej pustce. Bez tragedii, rozpaczy, żalu. Bo czasem nawet ludzie niewierzący mają w sobie mniej lub bardziej podskórnie tkwiący strach i taką rozpacz... co to będzie? A ona – nie.

*

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Maria Czubaszek. Ostatni dymek

Подняться наверх