Читать книгу Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślub - Marian Piotr Rawinis - Страница 4

NAJLEPSZY MEDYK

Оглавление

Wiosna 1405

Na ulicy Szewskiej ktoś niespodziewanie szarpnął Mateusza za rękaw, a zaraz potem przycisnął do ściany.

– Dzięki Bogu, że cię wreszcie znalazłam! – powiedziała gruba niania.

Mateusz spojrzał, rozpoznał ją i opuścił wzrok zawstydzony.

– Czy to nie masz uszu? – naparła na niego. – Czy nie słysza¬łeś o chorobie Matyldy?

– Jest chora? – zaniepokoił się. – Jak się czuje?

– O święta naiwności! – zawołała. – Nogi za tobą wydeptuję od tygodni, a ten się pyta. Pewnie, że jest chora. Choruje z mi¬łości i tęsknoty, a ja jak jaka głupia latam po mieście, szukając ciebie. Czy ten twój przyjaciel, Jerka, nic ci nie powiedział?

– Jerka? No, coś mówił, że was spotkał.

Rozłożyła ręce.

– Nie odejdziesz, zanim nie powiem, co mam do powiedzenia, i nie dowiem się od ciebie, czemu nie dawałeś znaku życia przez tyle czasu. Przecież Matylda omal nie umarła z tęsknoty. Czy ty nie masz serca, chłopcze? Zapomniałeś, że coś jej obiecywałeś? Czemu skazałeś ją na ból, cierpienie i smutek?

Mateusz milczał, zaciskając pięści. Czemu nie wysłał jej wiadomości? Ale jaką wiadomość miałby przekazać? Że wpadł w ramiona Aurelii?

– Wypatruje za tobą oczy – mówiła niania. – Czy nie gnębi cię ta krzywda, którą jej uczyniłeś?

Wreszcie Mateusz się odezwał.

– Gnębi mnie – powiedział. – Ale zrobiłem coś, co się jej nie spodoba, dlatego uciekłem. Po tym, co uczyniłem, nie będzie chciała mnie widzieć ani mówić ze mną.

– Co takiego?

Nie odpowiedział. Patrzył w bok i musiała go szturchnąć, żeby nie milczał.

– Spowiednik kazał mi zapomnieć – przyznał się wreszcie.

Niania przyglądała mu się dłuższą chwilę.

– A ty zapomniałeś? – zapytała wreszcie.

Z trudem przełknął ślinę.

– Nie – oświadczył. – Nie zapomniałem, bo... bo ja... No i jeszcze musiałem się ukrywać, bo...

– Wiem, czemu się ukrywałeś.

– Wiecie? – zdziwił się.

– No, przecież słyszałam, że cię szukali po tym, jak umarł ten strażnik, którego dziabnąłeś nożem, kiedy cię napadli.

– Szukali mnie? Gdzie? Kto?

– Coś ty taki nieprzytomny? – odpowiedziała pytaniem. – Nic nie wiesz, jakbyś dopiero co wyszedł z jakiejś piwnicy po paru tygodniach.

– Właśnie wyszedłem... niedawno.

Dopiero po chwili uwierzyła.

– Matko Przenajświętsza! – jęknęła. – To znaczy, że ty nic nie wiesz. Nic nie wiesz...

– O czym?

Szybko opowiedziała mu, co zdarzyło się w ostatnich tygodniach. Jak Matylda cierpiała po jego odejściu. Jak na niego czekała, na jakiś znak, na sygnał, na list czy choć by na słowo. Jak martwi¬ła się i niepokoiła. Jak się przeraziła, gdy dowiedziała się, że został pojmany przez strażników. Jak pobiegła do więzienia, jak myśla¬ła o sposobie uratowania go albo chociaż ulżenia jego doli. Jak w więzieniu okazało się, że to nie on. Jak martwiła się, dalej nie wiedząc, co się z nim dzieje, jak wreszcie wymyśliły sposób, żeby się odezwał, a Matylda miała udawać chorą, żeby on mógł wejść do domu burmistrza, jeśli tylko zechce.

Mateusz słuchał i milczał, zadziwiając nianię swoim zachowaniem.

– I co z tym zamierzasz robić? – zapytała na koniec. – Ona cię przecież miłuje, głupcze. Wszystkie te podstępy z udawaniem choroby wymyśliła, żebyś przyszedł.

Nie odpowiedział od razu.

– Wątpię, czy mnie zechce... – wydukał wreszcie. – I sam nie czuję się jej godny..

Myślał o swoim związku z kupcową Aurelią, a niania sądziła, że ma opory ze względu na brak majątku.

– Głupi jesteś! – zauważyła. – Ale ci powiem, co powinieneś zrobić. Przyjść do domu jej ojca jako medyk i uleczyć jej duszę.

Mateuszowi drżały wargi.

– A potem? – zapytał niepewnie. – Przecież nie dostanę Matyldy...

Niania ujęła się pod boki.

– Nie dostaniesz, jeśli będziesz tu stał i wcale się o to nie postarasz. Ale jeśli ruszysz tyłek z miejsca, to kto wie.

– Jej ojciec...

Prychnęła.

– Z nim żenić się chyba nie zamierzasz – zakpiła. – Więc się nim tak bardzo nie przejmuj. Pomyśl o Matyldzie. Jeśli ona nadal cię chce, masz szansę.

– A jeszcze mnie chce?

– Sam ją zapytaj. Powiem ci tylko, że burmistrz obiecał dać wszystko lekarzowi, który uratuje Matyldę. Pojąłeś, chłopcze? Wszystko otrzyma ten, kto sprawi, że wstanie z łoża. I co o tym myślisz? Będziesz tu jeszcze długo tracił czas?

* * *

Na rogu ulicy, tuż przed wejściem na Rynek Mateusz z Lipowej natknął się twarzą w twarz ze strażnikiem Paluchem.

Drgnął zaskoczony i zrobił ruch, jakby chciał rzucić się do ucieczki. Ale Paluch nie miał najmniejszego zamiaru go ścigać. Nawet przeciwnie. Ku wielkiemu zdziwieniu Mateusza gruby wiertelnik nieznacznie skłonił przed nim głowę.

– Chyba nie chowacie urazy za to nieporozumienie...

Lipowski spojrzał na strażnika mocno zdziwiony, nie mogąc uwierzyć w tak wielką zmianę nastawienia – od nienawiści do szacunku.

– Chyba nie – bąknął w odpowiedzi.

– Nie wiedziałem, że nie podlegacie miejskiemu prawu – dodał strażnik i usunął się z drogi.

Gdyby Mateusz mijał go nie tak szybko, może usłyszałby, jak Paluch mruczy do siebie zafrasowanym głosem:

– I bądź tu mądry. Raz nosi wąsy, innym razem chodzi bez wąsów...

* * *

– Znalazłam go! – powiedziała niania do Matyldy. – Znalazłam twojego ukochanego Mateusza. Nic nie wiedział o twojej chorobie. Ukrywał się. Teraz mu wszystko wyjaśniłam. Przyjdzie tu jako lekarz.

Matylda zerwała się z krzesła, ręce przyciskając do piersi.

– Dzięki Bogu!

– Spokojnie, moje dziecko – łagodziła niania. – Tylko spokojnie, bo wszystko można zepsuć nadmiernym pośpiechem. Ojciec niczego nie może się domyślić.

Burmistrz Kleiner zamartwiał się stanem zdrowia córki i choć początkowo mamrotał niezadowolony, gdy w sieni jego domu tłoczyli się ludzie rozmaitych profesji, potem do tego przywykł.

– Nie wiem tylko, jak długo będzie to trwało – zauważył. – Cisną się tu, spodziewając się nagrody. Wcale im nie zależy na zdrowiu Matyldy.

Tego ranka znowu było ich kilku. Zachowywali się hałaśliwie, ale tylko do chwili, gdy pojawiła się niania i kazała im być cicho.

Prowadziła właśnie do komnaty wychowanki pierwszego medyka, gdy natknęli się na burmistrza. On sam już nie wychodził witać lekarzy, bo nie licowałoby z jego godnością rozmawiać z ludźmi podłego stanu. Profesorowie już prawie nie przychodzili, zjawiali się przyjezdni, ciekawscy albo chciwi nagród.

– On też jest medykiem? – zapytał, marszcząc brwi z niezadowolenia. – Taki młody?

Zanim Mateusz zdążył odpowiedzieć, wyręczyła go niania.

– Jest młody, bo to dopiero student medycyny – wyja¬śniła. – Ale wystarczająco wykształcony, żeby naszej biedaczce poczytać Ewangelię, jak nakazał ksiądz Andrzej. Po co wyrzucać pieniądze na dostojnych doktorów, kiedy chodzi tylko o czytanie. Taki młodzian jest przecież tańszy.

Czytanie było powszechnie uważane za pomocne we wszelkich chorobach, więc Kleiner się nie sprzeciwił.

– Niech czyta – zgodził się.

Zanim go jednak minął, zatrzymał się i przyjrzał wchodzącemu po schodach.

– Chyba cię gdzieś już widziałem – powiedział. – Jak się nazywasz, chłopcze?

– Wołają mnie Mateusz – przyznał się zapytany, choć niania dała mu znak, żeby wymyślił coś innego. – Ale nie sądzę, byście mnie znali, panie. Nie jestem nikim ważnym.

Burmistrz odszedł, a niania szepnęła do chłopca:

– Odważny jesteś, ale że chyba nie najmądrzejszy, skoro od razu zdradziłeś swoje imię.

Mateusz uśmiechnął się niepewnie. Serce mu biło przed spotkaniem z Matyldą.

– Należy kłamać jak najmniej – odszepnął.

Niania roześmiała się z uznaniem.

– Słusznie, mój chłopcze. Masz rację.

* * *

– Mateuszu – szeptała Matylda. – Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że nie kochasz mnie wcale i nigdy już nie wrócisz? Czy wiesz, że omal nie umarłam z miłości i tęsknoty?

* * *

Burmistrz Kleiner nie od razu uwierzył opiekunce swojej córki. Osobiście pobiegł do jej komnaty.

– Czy to prawda, że czujesz się lepiej?

– Tak – potwierdziła. – Znacznie lepiej.

Kleiner obejrzał uważnie jej twarz i nie uszło jego uwagi, że policzki córki nie są już takie blade.

– Bogu niech będą dzięki! Czy ty wiesz dziecko, jak bardzo niepokoiłem się twoim stanem?

– Wiem, ojcze – przyznała Matylda cichym głosem. – Tak mi wstyd, że przyczyniłam wam tylu zmartwień. Ale zapewniam, że czuję się już prawie dobrze. Może za kilka dni... Może mogłabym pójść do kościoła...

Burmistrz śmiał się z radości.

– Zwycięstwo! – wołał. – Zwycięstwo!

Pobiegł szukać niani, a kiedy ją znalazł, pytał niecierpliwie:

– Który to? Który medyk to sprawił?

Niania wzruszyła ramionami.

– Na pewno nie wiem.

– Nie wiesz? – rozzłościł się. – Tygodniami szukamy lekarstwa dla mojej córki, a gdy się znajduje, ty nawet nie wiesz, który lekarz jej pomógł?

– Chyba ten młody, co czytał Ewangelię – udawała, że się zastanawia.

– Chyba? Jak można nie wiedzieć takich rzeczy! Gdzie on jest?

– Poszedł sobie.

– Na rany Chrystusa! Niewiasto, czyś ty do końca zgłupiała? Nie zauważyłaś poprawy zdrowia mojej Matyldy? Przecież trzeba go było zatrzymać, choćby i siłą.

– Chłopak poszedł, ale jutro czy pojutrze wróci – potwierdziła spokojnie.

– Dopilnujcie tego! – nakazał. – Dopilnujcie, żeby pamiętał! Młodzi dziś tak łatwo o wszystkim zapominają.

Następnego dnia młody medyk pojawił się znowu, a po jego wizycie stan zdrowia Matyldy jeszcze się poprawił.

– On ma lekarstwo! – cieszył się Kleiner. – Najwyraźniej znalazł właściwe! To Ewangelia!

Gotów był zatrzymać lekarza w domu, żeby mieć go na każde wezwanie, ale młody człowiek się wymówił.

– Mam jeszcze innych pacjentów – oświadczył burmistrzowi.

– Zostaw ich! Zapłacę więcej niż oni wszyscy razem!

Według niani ojciec chorej powinien całkowicie zaufać jego sztuce.

– Mówi, że Matyldzie dobrze zrobiłoby wyjście z domu. Na powietrze. Że powinna zobaczyć trawę i kwiaty.

– Na powietrze? Ależ naturalnie, może wyjść, gdzie zechce!

– Może zaprowadzę ją do domu przy ulicy Świętojańskiej? – podsunęła niania. – Będzie sobie siedziała na tarasie w ogrodzie, na słoneczku...

Kleiner był gotów zgodzić się na wszystko.

– A co z innymi medykami? – niania chciała pozbyć się intruzów. – Nadal się tutaj plączą...

– Już ich nie potrzebujemy – postanowił Kleiner. – Każ im odejść i więcej nie przychodzić. Tylko tego naszego pilnuj, kobieto, bo w żadnym wypadku nie możemy go stracić.

– Upilnuję na pewno. Nie bójcie się. Nie spuszczę go z oka ani przez chwilę.

– A może... – zastanowił się. – Może ten lekarz mógłby zamieszkać w naszej kamienicy na ulicy Świętojańskiej? Nie musiałby chodzić codziennie do chorej i byłby na wyciągnięcie ręki...

– Zapytam go – obiecała niewiasta.

– To mało – naciskał burmistrz. – Trzeba mu zapłacić albo nawet zmusić.

– To już lepiej zapłaćcie – poradziła. – Z niewolnika, powiadają, nie ma robotnika. I z doktora siłą też niczego nie wyciągniecie. Dowiem się, czy zgodzi się zostać i na jakich warunkach.

Wieczorem powiadomiła burmistrza, że medyk Mateusz zamieszka przy Świętojańskiej przez tydzień czy dwa.

– Chwała Bogu! – odetchnął z ulgą Kleiner. – Chwała Bogu!

Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślub

Подняться наверх