Читать книгу Saga rodu z Lipowej 27: Kochankowie - Marian Piotr Rawinis - Страница 4
Kamienna kula
ОглавлениеZiemia Chełmińska, styczeń 1411
Mateusz Lipowski, z lewą ręką na temblaku, stał pośrodku katedry Świętej Trójcy w Chełmży i z zadartą głową spoglądał na gwiaździste sklepienie.
- Ogromny kościół!
Otto von Popeln chrząknął.
- Nie wiem, jak jest w waszych - zastrzegł się. - Ale podobno nie ustępują świątyniom Zakonu.
- Z całą pewnością nie ustępują - potwierdził zapytany. - Dobrze przyjrzałem się kościołom w Krakowie, bogatym nad podziw. Ja jednak najbardziej lubię kościółek świętego Marcina w naszej Lipowej. Jest niewielki, ale przytulny i zawsze wydawało mi się, że Bóg jest tam blisko człowieka...
Przerwał, bo nagle gdzieś blisko rozległ się głośny huk, a ściana katedry, przy której stali, zatrzęsła się od uderzenia.
Mateusz skoczył do wrót.
- Zawali się!
Pan Otto nie poszedł jego śladem i nie ruszając się z miejsca, uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Od tych kilku kamieni z katapulty? Możecie być zupełnie spokojny.
Mateusz zawstydził się swojego lęku.
- Dziadek Jeno zawsze powtarza, żeby podczas szturmu nie szukać schronienia za murem, w który wali katapulta - usprawiedliwiał się. - Częste uderzenia rozbiją nawet najgrubszy mur.
- Słusznie - zgodził się Otto. - Właśnie jesteście świadkiem niechrześcijańskiego postępowania waszego króla. Mierzy wprost tutaj, jakby chciał zniszczyć katedrę i grób świętej Juty!
Od szeregu dni toczyli dyskusje o wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych, racjach polskich i racjach zakonnych, ale jak dotąd jeden nie przekonał drugiego. Trudno było o zmianę zdania, gdy wojska królewskie oblegały Chełmżę biskupa Arnolda Stapila i zapowiadały, że nie odejdą, póki jej nie zdobędą lub nie zrównają z ziemią.
- Kamieniom z katapulty wszystko jedno, w jaką stronę lecą - zauważył Mateusz pojednawczo.
Pan Otto schylił się nad skrzynią, przy której teraz stali. Z wysiłkiem przekręcił klucz w solidnym zamku, otworzył skrzynię, z pieczołowitością wyjął z niej małe gliniane naczynie.
- To kubek budowniczego tej świątyni - powiedział do Mateusza. - Przepowiednia mówi, że jeśli zostanie stłuczony, kościół spłonie. Uważajcie, by go nie upuścić.
Mateusz ostrożnie wziął naczynie za ucho, ale nie zdążył obejrzeć dokładnie, bo kamienny pocisk znowu uderzył w mur kościoła. Otto pospiesznie odebrał kubek i schował na powrót do skrzyni.
- Innym razem - obiecał. - Teraz lepiej posłuchajmy waszej rady i wyjdźmy na powietrze. Jeśli rzeczywiście królewscy puszkarze umieją tak celnie strzelać, gotowi wzniecić pożar, choćby kubek nadal był nietknięty.
Ledwo minęli kościelne wrota, gdy kolejna kula przeleciała nad pobliskim murem i z furkotem upadła o trzy kroki od nich. Obaj drgnęli, ale nie odsunęli się.
- Każdemu jego los pisany - zauważył pan Otto. - Mnie kiedyś wywróżono, że umrę w lesie, a tu nie ma żadnego lasu, to się i niczego nie boję.
Mateusz Lipowski pokiwał głową.
- Przepowiednie zawsze się sprawdzają - zgodził się. - Tyle tylko, że najczęściej nie od razu. Czasem dopiero po wielu latach.
- Prawda - podchwycił Otto. - Był tu kiedyś niezwykły kruk. Podobno miał sto lat albo i więcej. Mówił bardzo dobrze ludzkim językiem i to zarówno w mowie niemieckiej, jak po łacinie, a nawet i po polsku. Ale przeor miał złość do zakonnika, który go hodował, a przez to znielubił także ptaka. Powiadają, że kruk przepowiedział przeorowi rychłą śmierć. Ten zezłościł się i zabił go własną ręką. I co powiecie, jeszcze tego samego dnia, gdy przechodził koło ściany kościoła, spadła na niego z wieży obluzowana cegła i zabiła na miejscu.
Mateusz odruchowo spojrzał w górę, jakby w obawie, że i na niego zwali się zaraz jakiś kamień. Pan Otto uśmiechnął się.
- To znaki tak dawnych zdarzeń, że może wcale się nie miały miejsca - powiedział uspokajająco i skinął ręką. - A może zapowiedź nowych dziwnych wydarzeń.
Od biskupiego zamku nadchodził ku nim spiesznie kanonik Zawoja, bliski doradca biskupa chełmińskiego.
- Przewielebny biskup Arnold zapytuje was, panie Lipowski, czy jesteście gotowi udać się do obozu swoich rycerzy.
- Za mury? - upewnił się Mateusz.
- Pan biskup Arnold zezwala wam pójść tam wedle swej woli - potwierdził wysłannik. - Jutro rano zostanie otwarta brama, ponieważ jego ekscelencja wysyła poselstwo do polskiego obozu, i możecie skorzystać z tej sposobności.
Żegnali się przy bramie. Biskup Arnold nieco spięty, bo choć mówiono, że król Jagiełło jest miłosierny, kościelny dostojnik nie miał pewności, że i tym razem okaże mu łaskę. Uparta odmowa poddania zamku i miasta mogła mocno rozsierdzić monarchę.
- Dokładnie powtórzcie moje posłanie – przypominał Mateuszowi.
- Idźcie z Bogiem - powiedziała pan Otto. - Jestem wdzięczny losowi, że pozwolił nam się poznać. Może któregoś dnia jeszcze się spotkamy.
- Nikt nie zna bożej woli - zgodził się Mateusz.
Uścisnęli sobie ręce. Panu von Popeln towarzyszył jakiś rycerz w średnim wieku. Ten przystanął niepewnie o kilka kroków, z daleka składając lekki ukłon i przykładając dłoń do piersi. Otto von Popeln wskazał go wzrokiem.
- Pan z Kruklanek chciałby was o coś zapytać. Chodzi o ten kawałek srebra, który podczas choroby trzymaliście w zaciśniętej pięści. To zapewne dla was coś ważnego. Pan z Kruklanek twierdzi, że wie, co to jest.
Spojrzał uważnie na Mateusza i zobaczywszy jego zachęcające skinienie, ciągnął dalej:
- Pan z Kruklanek widział poroże pewnego jelenia, które nosił na hełmie bardzo sławny rycerz, Arnold von Strasburg. Chcemy was zapytać, panie Mateuszu, jakim sposobem ten kawałek srebra dostał się w wasze ręce?
- Nie wiedziałem, że tak się nazywał rycerz, którego spotkałem. Miał na głowie hełm zdobiony srebrnym porożem.
- Wiemy, że zginął zeszłego roku – powiedział pan Otto - To był sławny rycerz, jego pokonanie okryłoby wielką sławą każdego. Czy to wy tego dokonaliście?
- Ja - potwierdził Mateusz. - Wspólnie z moim bratem.
- To macie brata? - zaciekawił się pan Otto. - Nigdy o nim nie wspominaliście.
- Bo wolałbym zapomnieć - mruknął Mateusz.
Nagle zrobił się ponury.
- Zostańcie z Bogiem - rzucił tylko i ruszył ku bramie.
Mateusz Lipowski szedł przez królewski obóz. Niósł proporzec biskupa chełmińskiego na znak poselstwa, a wielu spośród oblegających kiwało ku niemu dłońmi lub wołało z daleka. Rycerze brali go za Marcina i Mateusz poczuł rodzaj żalu, jak bardzo znany i lubiany musiał być tutaj jego brat.
Dowodzący polskim oblężeniem pan Janusz Brzozogłowy stał przed swoim namiotem, gdy posłańca doprowadzono przed jego oblicze. Uśmiechnął się do młodego człowieka. Nie spotkali się wcześniej.
- Jesteście bardzo podobny do brata - zauważył na powitanie.
Mateusz pokręcił głową.
- To on jest podobny do mnie - odpowiedział.
Rycerz zmarszczył brwi.
- Naprawdę? - upewnił się. - Myślałem, że to wasz brat jest starszy. Mniejsza o to. Cieszę się, że żyjecie, bo już was pogrzebano.
- Byłem ranny - Lipowski dotknął prawą dłonią lewego ramienia. – Teraz biskup Arnold pozwolił mi wrócić do swoich. Prosił też o przekazanie swojego posłania, skierowanego do miłościwego króla.
- Słucham w jego imieniu.
- Biskup Arnold pyta o warunki poddania Chełmży.
Pan Janusz odetchnął z ulgą. Stali pod miastem od tygodni i wszyscy byli już zmęczeni przedłużającym się oblężeniem. Propozycja kapitulacji nadchodziła w najbardziej odpowiedniej chwili.
- Warunki są proste - odpowiedział. - Niechaj się zda na królewską łaskę.
- Biskup polecił mi przekazać, że jeśli się zgodzicie zagwarantować nietykalność jemu oraz jego ludziom, natychmiast podda zamek i miasto. Gotów jest złożyć hołd naszemu królowi i przysięgę wierności, jak to już uczynili inni biskupi pruscy.
- Dobrze - zgodził się dowódca. - Niech pozna królewską łaskę. Zaraz wyślę gońca, żeby mu o tym oznajmił.
- To nie jest konieczne - wyjaśnił Mateusz. - Wystarczy wystrzelić kulę w kierunku kościoła Świętej Trójcy, tylko nie celujcie zbyt dokładnie, bo bardzo się tam troskają o wszelkie zniszczenia. Jeśli na kuli będzie krzyż wykonany białą kredą, zrozumieją, że mogą liczyć na nietykalność. Biskup słyszał, że król darowuje wszystkim, którzy się poddają. Sam mu to doradzałem, gdyż pytał i o moje zdanie. Powiedziałem wszystko, czego się dowiedziałem od mojego ojca i dziadka.
Janusz Brzozogłowy gestem pełnym uszanowania przejął proporzec biskupa chełmińskiego.
- Nie widziałem was jeszcze w boju - zauważył, lustrując postać młodego człowieka. - Ale na pewno nie ustępujecie swoim sławnym przodkom. Odpocznijcie teraz, później pomówimy. Zapewne chcielibyście wrócić do domu, żeby się podkurować. Nie widzę przeszkód. Wojna dobiega końca.