Читать книгу Saga rodu z Lipowej 29: Dom schadzek - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

Pogwarki w Lipowej

Оглавление

Daleko za dworem w Lipowej Marcin Lipowski pojedynkował się z Saracenem. Nie była to prawdziwa walka, tylko zabawa rycerska, której przyglądali się miesjscowi. Przez dłuższy czas Marcin usiłował przegonić z wyznaczonego pola Misaniego al-Rifad, nacierając na niego mieczem, ten zaś bronił się nad wyraz umiejętnie, zastawiając się zakrzywioną szablą, lekką i cienką, lecz bardzo mocną.

Walka pozostała nierozstrzygnięta, żaden z przeciwników nie chciał ustąpić i w końcu Mikołaj przerwał ćwiczenia w obawie o zdrowie syna. Marcin był zdyszany i wyglądało, że lada chwila padnie od wysiłku.

– W końcu chyba bym wygrał – powiedział, z trudem łapiąc powietrze.

Kilku mężczyzn, obserwujących zmagania, żywo omawiało pojedynek, dziwując się broni Saracena. Szabla Misaniego dla swojej delikatności służyć powinna raczej do ozdoby niż do walki, a tymczasem stanowiła dobry oręż przeciw mieczowi, a Marcin, choć wysoki i silny, nie dał rady zwinnemu przeciwnikowi.

– Oto masz przykład – powiedział Mikołaj, który w czasach niewoli tureckiej nieźle przyjrzał się tamtejszemu orężowi. – Jest to broń bardzo skuteczna i jeśli chcesz, możemy to udowodnić jeszcze na inny sposób.

Posłał do dworu po puchową poduszkę, a gdy ją przyniesiono, wszyscy obecni otoczyli go ciasnym kręgiem, zaciekawieni próbą. Mikołaj położył poduszkę na ziemi.

– Tnij! – nakazał synowi. – Nie wahaj się, tnij, jakby to był twój przeciwnik.

Marcin zamachnął się mieczem, uderzył z rozmachem, ostrze skryło się w poduszce, ale ta pozostała cała. Młody rycerz wzruszył ramionami.

– I co to znaczy? – zapytał bez przekonania.

Mikołaj wziął szablę z ręki Saracena, stalowe ostrze świsnęło w powietrzu i zaraz potem w górę poleciało porwane wiatrem pierze z poduszki.

– Widziałeś? – upewnił się pan Mikołaj.

Marcin widział, ale nie był przekonany. Kładł większy nacisk na siłę niż sprawność w robieniu bronią.

– W polu wygrywają ciężkozbrojni – zauważył, odwołując się do własnych doświadczeń.

– Tylko przeciw innym ciężkozbrojnym – zauważył Misani al-Rifad. – Przeciw lekkim oddziałom, lotnym i zwrotnym są prawie bezbronni. Twój ojciec może zaświadczyć, jak niewiele zdziałała ciężka jazda przeciw lekkiej i przeciw piechocie pod Nicopolis.

Dyskutowali długo nad zaletami poszczególnych szyków, rodzajów wojsk, taktyki i dozwolonych technik. Marcin był zdania, że rycerzom bardziej wypada nosić miecz, który poza wiernością w ataku i obronie jest także oznaką godności, władzy i sprawiedliwości.

– Symbole są ważne – zgodził się Saracen. – Choć w polu trudno nimi walczyć.

Rozumiał jednak wagę, jaką chrześcijanie przywiązują do symboli, dobrze pamiętał, jak w bitwie pod Nicopolis sułtan Bajazyt kazał uderzyć na chrześcijańskie chorągwie i znaki.

Misani al-Rifad wspominał czasem ową wielką bitwę i wszystko, co zdarzyło się później, ale tylko w obecności Mikołaja, którego darzył szacunkiem i przyjaźnią. Wobec innych był zwykle dość skryty.

– Wszyscy mamy swoje tajemnice – odpowiadał, gdy go zagadywano czasem o jakieś szczegóły, o których nie chciał mówić.

Nawet Mikołaj nie wiedział o Komnacie Mądrości w sułtańskim pałacu w Adrianopolu, gdzie przechowywano zdobyte chorągwie i religijne symbole, w tym wielką chorągiew burgundzką z wizerunkiem Najświętszej Maryi.

Symbole i znaki interesowały zresztą Misaniego w sposób szczególny. Wypytywał o wszelkie znaki ważne dla chrześcijan. Któregoś dnia pojechał z Mikołajem na Jasną Górę, bo chciał zobaczyć Cudowny Obraz, o którym tyle słyszał od Lipowskiego. Mikołaj oprowadził Saracena, pokazał mu obwieszony wotami obraz i wyjaśnił jego znaczenie. W świątyni zabawili niezbyt długo i Saracen wyszedł z niej nieprzekonany. Zrobiła na nim wrażenie moc ludzi, jaka tłoczyła się, żeby oddać pokłon Matce Bożej, ale on sam nie doznał większych wrażeń. Patrzył w milczeniu, obserwował zachowania wiernych, ale nic nie mówił.

W drodze powrotnej z uwagą przyglądał się krzyżom przydrożnym i kapliczce stojącej za dworem, przy trakcie do Potoka. Na słupku stała tam drewniana figura Chrystusa z owieczką na ramionach.

– To symbol – wyjaśniał Mikołaj. – Jezus jest pasterzem, ludzie zaś jego owczarnią. Owieczka na ramionach Chrystusa to ktokolwiek z nas.

– Znam tę opowieść giaurów – kiwnął głową al-Rifad. – Ale chyba jej nie rozumiem. Pasterz zostawił dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, żeby ratować jedną zabłąkaną? Cóż to jednak za dobry pasterz, skoro po powrocie do stada znajdzie je zdziesiątkowane przez wilki?

– Opowieść mówi, że dla Boga ważna jest każda owieczka, każda dusza – cierpliwie tłumaczył Mikołaj. – Ta owieczka to może być ktokolwiek. Ja albo może ty.

Misani al-Rifad chrząknął.

– Zagubiona owieczka? – Powtórzył. – Jak twój syn?

Mikołaj nie pogniewał się o te uwagi. Podobnie jak inni mieszkańcy Lipowej, także gość dworu dobrze znał ostatnie przygody Marcina Lipowskiego. A przyjaźń, jaką żywił do Mikołaja, upoważniała go nawet do osobistych uwag.

– Nie tracę nadziei, że się poprawi – mruknął Mikołaj, ale w jego głosie nie było przekonania.

Saga rodu z Lipowej 29: Dom schadzek

Подняться наверх