Читать книгу Biała krypta - Mariette Lindstein - Страница 9
1
ОглавлениеMój świat zawalił się dopiero wtedy, gdy zrozumiałam, że nikt już nie ma nadziei.
Na początku uparcie nie chciałam uwierzyć w najgorsze i wypierałam wszystkie przeczytane w Internecie informacje.
Decydujące są dwie pierwsze doby. Ofiary porwania morduje się najczęściej w ciągu jednego do trzech dni. Sprawca zazwyczaj jest członkiem rodziny lub należy do grona znajomych porwanego.
To brzmiało przerażająco, oczywiście, ale mnie nie złamało. Byłam dosłownie opętana przekonaniem, że Dani się odnajdzie, że pojawi się i wszystko wytłumaczy. Bo przecież musi istnieć wytłumaczenie. Dani zawsze działa w jakimś celu. Nic w jej życiu nie dzieje się przez przypadek. Oczekiwałam więc, że znienacka pojawi się przede mną w mieszkaniu i wyjaśni, że musiała wyjechać – że presja związana z egzaminami była zbyt duża. Z drugiej strony, to się stało zaledwie kilka dni przed naszymi dwudziestymi trzecimi urodzinami. Miałaby zniknąć właśnie wtedy? – okrutne, nieprawdopodobne.
Później, kiedy się nie pojawiła, zaczęłam wierzyć, że tak naprawdę to mnie chciano porwać. Przekonałam do tego samą siebie tak skutecznie, że leżąc po nocach, w ciemności, szeptałam: Weź mnie. Oddaj Dani. Możesz mieć mnie, tylko ją wypuść. O Boże, błagam, wypuść ją! Leżałam na kołdrze jak baranek ofiarny i szeptałam do zachrypnięcia. Czasem słyszałam szelesty w krzakach za oknem. Raz widziałam cień mężczyzny znikającego w głębi trawnika. Nabrałam przekonania, że przestępca czai się w mroku na zewnątrz, i zaczęłam sypiać w łóżku Dani, żeby mnie znalazł. Ale jej wszechobecny zapach – na poduszce, w pościeli, w powietrzu – sprawiał, że płakałam aż do zaśnięcia.
Kiedy tamtego wieczoru wyszłyśmy na plażę, jej torebka została w letnim domku. Często więc dzwoniłam do niej na komórkę, słuchałam sygnałów w oczekiwaniu na automatyczną sekretarkę. Żeby tylko usłyszeć jej głos. Wówczas widziałam ją przed sobą całkiem wyraźnie, to było jak cios w brzuch. Nigdzie nie mogłam uwolnić się od myśli o niej.
*
My, Alexandra i Daniella, stałyśmy się Alex i Dani, zanim jeszcze nauczyłyśmy się mówić. Jestem wdzięczna, że nie ochrzczono nas imionami typu „Promień Księżyca” albo „Szron”, a byłoby to w stylu naszych rodziców.
W dzieciństwie byłyśmy z Dani identyczne z wyglądu, jak wszystkie bliźnięta jednojajowe, ale różniłyśmy się temperamentem. Dani była miła i posłuszna, ja byłam kłótliwa. Mama powiedziała kiedyś, że pierwszym słowem Dani było „dziękuję”, a moim „nie”. Takie właśnie byłyśmy.
W okresie nastoletnim różnica w naszych osobowościach się umocniła – zwłaszcza kiedy straciłyśmy rodziców.
Większość opuszczonych dzieci traci rodziców w dramatycznych okolicznościach: tragiczny wypadek, być może nałóg, rak lub jakaś inna okropna choroba.
Nasi rodzice porzucili nas dla sekty.
Nigdy nie brałyśmy na poważnie ich religijnej paplaniny, tych gadek o wierze, która miała prowadzić do życia wiecznego. Tych nabożeństw, nakładania rąk, grup newage’owskich, horoskopów i seansów w naszym salonie. Urlopów w podejrzanych miejscach. Maniakalnego wyrazu ich oczu, kiedy mówili o reinkarnacji i pozacielesnych doznaniach. Wszystko to wydawało się absurdalne, nie wiadomo było, w co wierzyć. Zanim zdążyłyśmy się zainteresować, dotychczasowe szaleństwo ustępowało miejsca kolejnemu, jeszcze bardziej szalonemu. Gdyby nasi rodzice byli po prostu religijni, my pewnie też byśmy były. Ale oni byli zbyt żarliwi, żeby przywiązać się do jednej wiary, wciąż polowali na nowe rozwiązania zagadek istnienia. Nigdy nie wolno zaprzestać poszukiwań sensu życia. Ulubione motto mamy, jej mantra.
Zakładałyśmy, że to wszystko jest dla nich tylko sposobem spędzania czasu. Czymś, czemu się oddają w wolnych chwilach, tak jak inni rodzice grze w golfa lub kursom gotowania.
Nasze dorastanie miało też dobre strony. Duchowość rodziców sprawiła, że odnosili się do nas z czułością i traktowali nas jak niezależne jednostki. Rzadko się kłócili. I nigdy nie zmuszali nas do uczestnictwa w czymkolwiek, jeśli tego nie chciałyśmy.
Ale kiedy pewnego razu po powrocie do domu opowiedzieli nam o Ammata Kumar, od razu zrozumiałam, że tym razem wszystko dzieje się na serio – coś było w spojrzeniu mamy. Już nas nie widziała. Jej świadomość przeniosła się daleko poza nasz mały światek. Tata wyglądał poważnie, wręcz podniośle, gdy tak siedział trochę z boku, pozwalając mamie przemawiać. Kiwał głową potakująco, unikając kontaktu wzrokowego z nami.
Miałyśmy z Dani piętnaście lat. Następne miesiące były najokropniejszymi w naszym życiu. Mama i tata próbowali namówić nas, żebyśmy zostawiły wszystko, pojechały z nimi do Indii i zamieszkały w kwaterze głównej sekty, pod New Delhi. Stanowczo odmówiłyśmy. Z naszego punktu widzenia to nie był odpowiedni moment. Dojrzewałyśmy, targały nami wahania nastrojów. Znajomi i młodzieńcze miłości trzymały nas w Szwecji. Z nas dwóch ja byłam głośniejsza – i nie zamierzałam wyprowadzać się do jakiejś porąbanej nory po drugiej stronie ziemskiego globu. Wywiązała się walka, gorzka aż do ostatka.
Dwa dni przed naszymi szesnastymi urodzinami mama i tata zniknęli. Zostawili list na stole kuchennym. Nie pamiętam wszystkiego, co napisali, ale sens był taki, że mieli wyjechać na kilka miesięcy, żeby pożyć zgodnie z wiarą Ammata Kumar, a nami zająć się miała ciocia Anita. To miał być okres próbny. Gdyby im się nie spodobało, zawsze mogli się wycofać. Akurat, pomyślałam.
W Ammata Kumar wolno było dzwonić do bliskich tylko w sytuacjach krytycznych. W ciągu pierwszych miesięcy kontakt z naszymi rodzicami ograniczał się do pisanych ręcznie agitacyjnych listów, na które nie odpowiadałyśmy. W końcu zamieściłam wściekły post na Facebooku, w którym napisałam, że nasi rodzice zostali poddani praniu mózgu, i trochę innych rzeczy w tym stylu. Moi znajomi masowo go udostępniali i post stał się viralem. Niemal natychmiast skontaktował się ze mną przedstawiciel Ammata Kumar, polecając usunąć post i zamieścić oficjalne przeprosiny dla moich rodziców. Odmówiłam stanowczo, a Dani mnie poparła.
Po paru tygodniach przyszedł kolejny ręcznie pisany list od mamy i taty, ale tym razem treść utrzymana była w zupełnie innym tonie. Ponieważ stałyśmy się wrogami Ammata Kumar, zdecydowali się zerwać z nami wszelkie kontakty.
To właśnie wtedy życie stało się straszne i smutne. Płakałyśmy długo, Dani i ja, obsesyjnie przywołując dobre wspomnienia związane z mamą i tatą.
Wzięli ze sobą tylko dwie torby podróżne, więc większość ich rzeczy wciąż była w domu. Szczotka mamy wraz z kłębkami jej włosów. Zniszczony szlafrok taty z pacyfką na plecach. Półki wypełnione ziołowymi lekami i preparatami witaminowymi, kremami i maściami pachnącymi jak dłonie mamy. Przechodziłyśmy od jednej rzeczy do drugiej, ściskając je i wąchając.
– Wydaje się, jakby wciąż tu byli – szeptała Dani.
– Ale ich nie ma – mówiłam. – Już nie wrócą, trzeba się z tym pogodzić.
Na naszym osiedlu plotkowano o zniknięciu mamy i taty. Słyszałam, jak jakieś dwie ciotki rozmawiały o nich w pobliskim sklepie. Czy zauważyły, że tam stałam, zaledwie parę metrów za nimi w kolejce? Ho, ho, one cały czas wiedziały, że nasza rodzina jest jakaś podejrzana.
Razem z Dani grałyśmy w pewną grę: ustawiałyśmy się naprzeciwko siebie i udawałyśmy, że jesteśmy lustrzanym odbiciem tej drugiej. Zwykle miałam wówczas wrażenie, że patrzę na siebie samą. Ale od pewnego czasu to już nie działało. Rysy twarzy się zgadzały, nasze długie, popielatoblond fale włosów, pełne wargi, usta z lekko wystającymi górnymi zębami. Nosy, nieco za długie i za wąskie. Piegi przechodzące od grzbietu nosa na kości policzkowe. Ale oczy Dani już nie były moje. Wycofała się w pewnego rodzaju ciche oddalenie.
To wtedy zrozumiałam, że się zmieniamy.
Zaczęłyśmy mieć zupełnie różne zainteresowania. Dani postanowiła studiować medycynę. Ja poszłam w kierunku nie całkiem zdrowego apetytu na chłopaków i ciuchy. Ale to nie miało znaczenia. Kiedy Dani opowiadała mi o swoich studiach, używając niezrozumiałych medycznych terminów, i tak czułam fascynację. A ona chętnie słuchała mojej paplaniny o modzie i facetach.
Podniecałyśmy się wzajemnie naszymi marzeniami.
W obliczu zdrady rodziców byłyśmy dla siebie pociechą. A gdy tęsknota za nimi stawała się nie do zniesienia, powtarzałam jak mantrę: Są tacy, co nie mają rodziny. Ale ja mam Dani. Ja mam Dani. Ja mam Dani.
Prawie do wszystkiego można się przyzwyczaić, a Anita starała się zająć nami jak najlepiej. Lubiłyśmy ją z Dani. Mimo że była bliźniaczką jednojajową mamy, nigdy nie było trudno ich rozróżnić. Anita nosiła fajne ubrania i modne fryzury. Mama ubierała się w dżinsy i wielkie swetry, zapuściła długie siwe włosy. Z Anitą mogłyśmy rozmawiać o wszystkim: modzie, chłopakach, seksie. Była ekscytująca. Ale nie zachowywała się jak mama, bardziej jak koleżanka. Dużo podróżowała, często musiałyśmy radzić sobie same. Kiedyś usłyszałam mamę mówiącą o Anicie, że „zachowuje się trochę jak dziwka”. Strumień mężczyzn przepływał przez jej życie. Z delikatności nigdy nie zapraszała ich do nas do domu, za to często nie było jej wieczorami.
A potem odebrano nam również dom. Rodzice postanowili sprzedać go na dużą darowiznę na rzecz Ammata Kumar. Był sporo wart ze względu na położenie w centrum Lund i duży, zielony ogród. Połowę pieniędzy przelano na nasze konta – nie wiedziałyśmy, czy to była troska, czy zwykła przyzwoitość. Kupiłyśmy mieszkanie w centrum. Zachowałyśmy też letni domek w Lomma, gdzie spędzałyśmy wakacje.
Codzienność była znośna, ale nie przestawałam myśleć o rodzicach. Pojawiali się w moich myślach często i nieoczekiwanie – gdy brałam prysznic, jadłam śniadanie lub siedziałam w jakimś barze. Nie myślałam o nich świadomie, po prostu tam byli. Czasem próbowałam wyobrazić sobie, jak tam jest, w Ammata Kumar. Na stronie internetowej ludzie w kolorowych, jaskrawych ubraniach i kwietnych wiankach szczerzyli się histerycznie. Ale w rzeczywistości tak nie mogło być.
Coś poważnego zaczęło dziać się z Dani. Prawie się nie uśmiechała. Najczęściej siedziała z nosem w podręcznikach lub nad jakąś pracą pisemną. Czasem widziałam melancholię w jej oczach. Żyłyśmy w coraz bardziej odrębnych rzeczywistościach, ale nigdy nie oddaliłyśmy się od siebie. Niekiedy żartowałyśmy, że mamy całkowicie różne mózgi, ale jedno wspólne serce.
W dniu, w którym zniknęła, wyrwano mi to serce z ciała.
*
Początkowo policja podejrzewała, że Dani porwali ci z Ammata Kumar, ale funkcjonariusze z New Delhi przeszukali ich posiadłość i nie znaleźli jej tam. A do mnie dotarło, że nasi rodzice zupełnie się nami nie interesują, jakbym w środku tego chaosu nie była już wystarczająco zestresowana i w histerii. Anita rozmawiała z mamą przez telefon z włączonym trybem głośnomówiącym.
– Nie wierzymy, że Dani ktoś porwał – powiedziała mama. – Prawdopodobnie po prostu wyjechała. Dani i Alex zawsze były porywcze i nieposłuszne. Dla nas już nie istnieją. Dlaczego, na litość losu, mielibyśmy którąkolwiek porywać? Wszystko, czego nam potrzeba, jest tutaj.
Jej głos brzmiał, jakby była robotem, a nie mamą. Wrzasnęłam naprawdę głośno, tak, żeby usłyszała:
– SPIERDALAJ, SPIERDALAJ, SPIERDALAJ!
Po czym popędziłam do toalety i pochyliłam się nad sedesem. Usta wypełniły mi się gorzką żółcią, wymiotowałam aż do skurczów żołądka.
Przyszła Anita, położyła mi dłoń na czole.
– Ona tak nie myśli – powiedziała. – Wyobraź sobie, że wykasowano jej wszystkie uczucia. W głębi serca was kocha. Kiedyś jej wyprany mózg się obudzi.
Po miesiącu wciąż nie było śladu Dani mimo akcji poszukiwawczych organizowanych zarówno przez Missing People, jak i policję. Jej zdjęcie pokazano w telewizji co najmniej sto razy. Wszędzie wisiały plakaty ogłaszające zaginięcie. Niektórzy mylili mnie z nią, ludzie na ulicy podchodzili z wahaniem, ale pełni nadziei.
– Czy nie jesteś przypadkiem tą dziewczyną, którą szukają w telewizji?
– Nie, to moja siostra bliźniaczka.
W tym miejscu uśmiechy zawsze gasły.
– Znaleziono ją?
– Nie, jeszcze nie.
– Znajdzie się. Nie trać nadziei!
Zawsze te same puste teksty, gdy już nic więcej nie da się powiedzieć. Wiedziałam, co tak naprawdę myśleli. Że w sumie nie ma już nadziei.
Ostatnia wizyta na policji rozwaliła mnie kompletnie. Zostałam wezwana na spotkanie, miano mnie poinformować na temat bieżącej sytuacji. W sali powitały mnie blade uśmiechy. Współczujący wyraz twarzy policjanta i sposób, w jaki wyszeptał imię Dani, od razu pozwoliły mi zrozumieć, co zamierza powiedzieć. Jego wzrok cały czas unikał mojego.
– Przeszukaliśmy okolicę niezliczoną ilość razy – powiedział. – Całe osiedle, plażę, drogę, ale nie znaleźliśmy nawet śladu Danielli. Owszem, są odciski opon i stóp, ale to była noc świętojańska, mnóstwo ludzi przebywało na plaży tamtego wieczoru.
Już miałam otworzyć usta, ale uniósł dłoń.
– Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Musi pani zrozumieć, traktujemy sprawę poważnie, ale nic więcej nie możemy zrobić. Nie zamierzamy zamknąć śledztwa, ale nie mamy środków na dalsze poszukiwania. Niestety, jesteśmy zmuszeni chwilowo odwołać akcję. Badamy inne możliwości.
– Jakie możliwości?
– Być może Daniella po prostu chciała zniknąć.
– Nigdy w życiu!
– Powtarzam, to tylko możliwość. Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ją znaleźć. – A na koniec krzepiące: – My się nigdy nie poddajemy!
Nagle poczułam się idiotycznie, nie mogłam wydusić słowa, a łzy napłynęły mi do oczu. Za oknem komendy widać było niebo, szare i ponure. Podniosłam się gwałtownie. Wychodząc, wstąpiłam do toalety, w lustrze nad umywalką zobaczyłam siebie. Twarz blada, włosy rozczochrane, wytrzeszczone oczy. Wyglądałam jak kompletna wariatka.
Wtedy właśnie zrozumiałam, że zostałam na świecie zupełnie sama.
Ta wiedza rozprzestrzeniła się pod moją skórą jak niekontrolowany świąd. Krew zadudniła w uszach, a potem ciemna dziura rozstąpiła mi się pod nogami. Usłyszałam własny krzyk. Gruchnęło, kiedy uderzyłam o podłogę, a okropny łomot towarzyszył uderzeniu mojej głowy o sedes. Mimo to wciąż krzyczałam, moje monotonne zawodzenie brzmiało jak wycie psa preriowego.
Musieli podać mi środki uspokajające. Ciemność otoczyła mnie jak jaskinia, zasnęłam i spałam martwym snem całą dobę. Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Za oknem dało się zobaczyć zarys miasta. Na zewnątrz szalał nieujarzmiony, wściekły wiatr.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.