Читать книгу Emerytka w Albanii - Mariola Wójtowicz - Страница 5
Rozdział 1
Najpierw stolica – Tirana
ОглавлениеDo Tirany lecę via Frankfurt, a cała podróż trwa prawie tyle, ile trwałaby, gdybym leciała do Singapuru. Trudno! Po nieprzespanej nocy, ledwie minęło południe, ląduję zatem na lotnisku im. Matki Teresy z Kalkuty, jakieś 20 kilometrów od centrum Tirany (około 700 tysięcy mieszkańców). Spotkanie z miastem zaczynam tak jak wszyscy – od placu Skanderbega.
Skoro plac Skanderbega, to i odpowiedni monument być musi – postać bohatera narodowego na rączym wierzchowcu widać całkiem dobrze, stoi bowiem, jak to pomnik, na wysokim cokole. Tyle że mogę go oglądać tylko od… zadniej strony. Na plac wejść nie mogę, budowlane parawany dokładnie bowiem osłaniają rozgrzebaną wizytówkę albańskiej stolicy. Fasadę Narodowego Muzeum Historycznego ozdobioną słynną mozaiką – „Alegoria Państwa i Narodu” – widzę tylko z daleka, przez szpary w ogrodzeniu.
Ślady pierwszych osad ludzkich odnalezione na tych ziemiach przez archeologów pochodzą z okresu paleolitu. Pisane źródła wskazują, że cesarz Justynian wzniósł tutaj gród w 520 roku, chociaż naukowcy datują powstanie odkrytej w 1972 roku mozaiki na czas znacznie wcześniejszy, na I lub III wiek nowej ery. Kiedy do niej docieram, jakieś półtora kilometra na zachód od placu Skanderbega, wszystko jest już pozamykane. Już? Czy kiedykolwiek bywa otwarte? Nie ma żadnej tablicy określającej godziny, kiedy można z bliska mozaikę oglądać. Na szczęście oddziela ją od ulicy tylko płot z metalowych, wąskich prętów, zatem mój spacer tutaj nie jest zupełnie daremny.
Mozaika była częścią rzymskiej willi, na której fundamentach w V–VI wieku została wzniesiona bazylika wczesnochrześcijańska. Po willi i po bazylice nie ma już ani śladu, wieki całe mozaika skryta była pod warstwą ziemi i pod fundamentami późniejszych budowli. Teraz, wciśnięta między współczesne budynki, jest świadkiem, że już dwadzieścia wieków temu ziemie te były zamieszkane.
Za rok założenia miasta przyjmuje się jednak dopiero rok 1614, chociaż nazwę Tirana dla znajdujących się tutaj osad stosowano już w 1418 roku (według odnalezionych dokumentów weneckich). W 1614 roku, za sprawą otomańskiego wodza, Sulejmana Paszy Bargjiniego, powstało kilka budowli użytku publicznego z meczetem i łaźnią. Miejsce to nie zostało wybrane przypadkowo – tutaj krzyżowały się szlaki handlowe ówczesnej Europy. Do XVIII wieku jednak rozwój miasta postępował powoli. Dopiero na początku wieku XIX Tirana stała się centrum administracyjnym regionu.
W tym też okresie powstał najznamienitszy zabytek Tirany, czyli meczet Ethem Beja (Beya). Budowę rozpoczął potomek założyciela miasta, Molla Bey, na początku lat 90. XVIII wieku, a skończył jego syn już w wieku XIX. Meczet ten był jedynym czynnym obiektem sakralnym w Albanii, która decyzją władz pod przywództwem Envera Hodży z 1967 toku miała zostać pierwszym na świecie krajem bezwyznaniowym. Był co prawda czynny, ale wstęp do niego mieli tylko muzułmanie obcokrajowcy, co w praktyce ograniczało się do dyplomatów, jako że zwykli śmiertelnicy raczej w Albanii nie bywali.
18 stycznia 1991 roku, mimo oporu władz, do świątyni wkroczyli Albańczycy. Policja nie interweniowała. Proces upadku komunizmu i zmian w izolowanej od świata Albanii rozpoczął się na dobre.
Sala modlitewna meczetu, zbudowana na planie kwadratu i przykryta kopułą, otoczona jest od wschodu i północy portykiem. Patrząc z perspektywy czasu, i tak los był łaskawy dla tej świątyni. W bardzo dobrym stanie zachowały się unikalne freski – zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz budowli. Unikalne, bo przedstawiające drzewa, wodospady i nawet mostki (chociaż tych nie mogę wypatrzyć), które to motywy nie są typowe dla sztuki islamskiej. Tylko dlaczego w moim przewodniku, we fragmencie opisującym meczet, znajduję zdanie: „…ale nie ma tam żadnych ozdób”? Czy jego autor był kiedykolwiek w Tiranie?
Mniej szczęścia w procesie ateizacyjnych przemian miała katedra prawosławna pod wezwaniem Zmartwychwstania Chrystusa, kilka przecznic dalej. Została zrównana z ziemią. Odbudowano ją już na początku XXI wieku. Konsekrowano w 2014 roku, chociaż oficjalne otwarcie świątyni odbyło się w 2012 roku – tak świętowano dwudziestą rocznicę odrodzenia Autokefalicznego Prawosławnego Kościoła Albanii. Obecnie jest to trzecia pod względem wielkości ortodoksyjna świątynia w Europie. Nie zobaczę obszernego zaplecza, w tym Centrum Kulturalnego i Konferencyjnego z salą widowiskową o 800 miejscach, skrytych poniżej poziomu świątyni – można je oglądać wtedy, gdy są wykorzystywane w trakcie konferencji czy wydarzeń kulturalnych. Za to z prawdziwą przyjemnością, za każdym razem kiedy mijam świątynię, spoglądam na wieżę dzwonniczą (46 metrów wysokości) katedry, a właściwie dzwonniczo-zegarową. Cztery stylizowane palące się świece, symbolizujące czterech ewangelistów, okalają klatkę schodową prowadzącą na dwa otwarte poziomy u szczytu wieży, z szesnastoma podobno dzwonami. Podobno, bo z ulicy ich nie widać.
„Świece” to pierwsze określenie, jakie się nasuwa, gdy patrzy się na wieżę. Według koncepcji autora projektu te świece to paschały. Paschał bowiem jest symbolem zmartwychwstałego Chrystusa, zatem ta symbolika jest zgodna z wezwaniem świątyni.
Zupełnie nowa jest też katedra katolicka pod wezwaniem św. Pawła. Została wzniesiona w latach 2000–2001, a inicjatorem budowy był Rrok Mirdita (1939–2015), prymas Albanii. W czasach kryzysu ekonomiczno-społecznego pod koniec XX wieku zaangażował się w kampanię na rzecz współdziałania z innymi wspólnotami wyznaniowymi, przede wszystkim prawosławnymi i muzułmańskimi (struktura wyznaniowa w Albanii to: 60% muzułmanie, 30% chrześcijanie, z tego 17% prawosławni, 13% katolicy). Te działania zaowocowały jednogłośnymi apelami o pokój oraz wspólnymi inicjatywami charytatywnymi.
Katedra, największy obecnie kościół katolicki w Albanii, zbudowana jest na planie trójkąta. Z jednej strony jest to odniesienie do symbolu Ducha Świętego, z drugiej – do współistnienia i pokojowego współdziałania na albańskiej ziemi tych trzech wspólnot religijnych. Wystrój wnętrza nawiązuje do ciemnych chwil historii Albanii i martyrologii katolickich księży (kaplica za ołtarzem głównym), przypomina, że Matka Teresa z Kalkuty była Albanką (pomnik przed kościołem, witraż w kaplicy bocznej, mozaika z muszli na ścianie bocznej), wspomina papieży (wizerunki Jana Pawła II i Franciszka na witrażach w kaplicy chrzcielnej).
Gigantomania nie opuszcza Albańczyków. Tuż obok katolickiej katedry budowany jest największy w Albanii meczet, z czterema minaretami.
Godny odwiedzenia jest również jezuicki kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wybudowany w 1939 roku, w latach 60. XX wieku został zmieniony w kino. Teraz pomału odzyskuje świetność. Na początek ozdobiono malowidłami płytkie wnęki ołtarzy bocznych. Sceny z Pisma Świętego, znane i typowe dla zdobienia kościołów, przedstawione są w nietypowy sposób, dla niektórych wręcz bardzo kontrowersyjny. Dlaczego bowiem Maria Magdalena klęcząca u stóp krzyża ubrana jest w zwiewną, przezroczystą szatę, przez którą prześwituje nagość? Dlaczego w scenie zwiastowania uboga przecież Maryja ma na kolanach książkę – wynalazek rozpowszechniony znacznie później i początkowo dostępny tylko dla możnych? Dlaczego Archanioł Gabriel przedstawiony jest jako kobieta? Nie znalazłam niestety ani nazwiska artysty, ani tym bardziej programu ikonograficznego wystroju tej świątyni. Szkoda, bo ciekawe byłoby go poznać. Mimo wszystko warto do kościoła zajrzeć i malowidła obejrzeć.
Będąc w Tiranie, nie można nie zainteresować się religią mało u nas znaną – bektaszyzmem. Bektaszyzm pojawił się w XIII wieku jako liberalna odmiana islamu wprowadzona przez Hadżdżiego Bektasza Waliego (Haji Bektash Veli, 1209–1271) z Anatolii (obecnie Turcja). Opiera się na Koranie i naukach Mahometa, szanuje inne religie monoteistyczne. Bektaszyci mogą pić alkohol i jeść wieprzowinę, a wchodząc do swoich świątyń, nie muszą zdejmować butów. Kobiety bektaszyckie nie zasłaniają głowy ani twarzy. Muzułmanie traktują bektaszyzm jako sektę. Albania jest największym, obok Turcji, skupiskiem bektaszytów – stanowią oni około 2% mieszkańców.
Główna światowa siedziba bektaszytów znajduje się właśnie tutaj, w Tiranie. Decyduję się pójść tam piechotą, chociaż to trochę daleko, zawsze jednak można po drodze coś ciekawego zobaczyć. Tuż za centrum mijam XVIII-wieczny kamienny Most Garbarzy, jeden z najstarszych zabytków miasta – 8 metrów długości, 3,5 szerokości, dwa przęsła o różnej szerokości i wysokości. Niegdyś, jak to most, spajał brzegi rzeki. Potem rzeka bieg zmieniła, most stoi nad trawnikiem i jest kładką dla pieszych oraz obiektem, którego zdjęcie musi przywieźć z Tirany każdy odwiedzający to miasto. Po drugiej stronie ulicy niewielki Meczet Garbarzy.
Kiedy zagłębiam się w uliczki odległej od centrum dzielnicy, jej mieszkańcy bez wahania wskazują właściwy kierunek do bektaszyckiej świątyni. Nie znalazłam nigdzie informacji, kiedy powstała, ale wszystko pachnie nowością. Zbudowana jest na planie koła, dobrze doświetlona dużymi oknami. Lśnią marmury – z przewagą zielonego – i na podłodze, i na ścianach, i na kolumnach. Tych wewnątrz i tych na zewnątrz. Zachwycają delikatne ornamenty – i te we wnętrzu kopuły, i te na ścianach, i te otaczające mihrab.
Wystawa wewnątrz świątyni prezentuje wybitnych przedstawicieli tego wyznania, pokazuje ich kontakty z mężami stanu innych państw. Ciekawa jest również ekspozycja w muzeum w podziemiach świątyni. Przedstawia stroje derwiszów, wyposażenie komnat, w których mieszkali, rekwizyty używane w ceremoniach, opisy tych ceremonii. I prezenty otrzymane w czasie spotkań z przedstawicielami innych państw czy innych religii. W jednej z gablot gałązka oliwna z metalu i kamieni szlachetnych, którą otrzymał w 1999 roku ówczesny przywódca duchowy bektaszyzmu, Dede Reshat Bardhi, od Jana Pawła II.
Poza główną świątynią znajduje się mauzoleum – kilka połączonych pawilonów, wzniesionych również na planie koła. W ich wnętrzu znajdują się nagrobki, co ciekawe – wykonane z drewna, tych, którzy zasłużyli sobie na szczególne wyróżnienie miejsca ich wiecznego spoczynku.
Na południe od placu Skanderbega biegnie Bulwar Męczenników Narodu, trochę ponad kilometrowej długości, spacer nim jednak zajmuje mi cały dzień. Cały dzień, ponieważ po obu jego stronach, a i w ulicach od niego odbiegających, znajdują się miejsca, które warte są obejrzenia, a także chwili refleksji.
Od strony południowej plac otaczają charakterystyczne budynki z żółtą elewacją, w stylu neorenesansu włoskiego. Zostały wybudowane w latach 20. XX wieku z pomocą Włoch, bezpośrednio po tym, jak Tirana została ogłoszona stolicą. Teraz są siedzibą magistratu oraz ministerstw.
Za budynkami ministerstw znajduje się wieża zegarowa z 1822 roku, a obok niej Narodowy Teatr Eksperymentalny. Właśnie wystawiany jest Tramwaj zwany pożądaniem Tennessee Williamsa. Tatr Lalek z 1950 roku, po zachodniej stronie bulwaru, daje kilkaset spektakli rocznie, a spora część „aktorów”, mimo wartości zabytkowej, nadal występuje w spektaklach.
Na skwerze za ratuszem wyłania się z ziemi betonowa kopuła. To bunkier. Jeden z 173 371 schronów (ich liczba zmienia się w zależności od źródła informacji), zwanych potocznie bunkrami, zbudowanych w Albanii w okresie 1960–1983, chociaż oficjalna decyzja o ufortyfikowaniu kraju została podjęta na XII Plenum KC Albańskiej Partii Pracy w marcu 1971 roku. Były budowane wszędzie – na plażach i w górach, na polach i pastwiskach, w lasach i parkach, w miastach i wioskach, nawet na cmentarzach i zadbanych trawnikach luksusowych hoteli. Najczęściej są jedno- lub dwuosobowe, ale były też rozbudowane przeciwnuklearne kwatery dowodzenia jak ta, przed którą stoję. O ironio! Żaden z bunkrów, na których budowę wydano więcej środków niż na konstrukcję linii Maginota i zużyto trzy razy więcej betonu, nigdy nie został użyty do celów, dla których powstał.
Schody prowadzą mnie w głąb ziemi. Korytarze wiodą do kolejnych sal, w których zorganizowano wystawy odsłaniające kulisy gigantycznego przedsięwzięcia autorstwa ogarniętych paranoją przywódców narodu. Napisy na ścianach informują: tutaj było wcześniejsze wejście, bezpośrednio z budynku ministerstwa spraw wewnętrznych, w tej sali był pokój przesłuchań, prysznic w tym pomieszczeniu, wyglądającym z pozoru na łazienkę, miał służyć do spłukiwania pyłu radioaktywnego. W kilku salach wiszą długie wykazy osób, które poniosły śmierć z powodu przekonań politycznych. W innych odsłonięto kulisy działalności Sigurimi (Dyrektoriat Bezpieczeństwa Państwa), albańskiej tajnej policji, której głównym celem było zapobieganie jakimkolwiek próbom zmiany elity rządzącej. W kolejnej zaprezentowano zabezpieczenia granicy państwa – co nie przeszkodziło w ucieczce 9220 osób i 4472 członków ich rodzin. 988 osób nie przeżyło tej eskapady. Oficjalna nazwa obiektu to Bunk’art Muzeum. „Art” (sztuka) w nazwie to odniesienie do faktu, że w niektórych ekspozycjach zastosowano nowoczesne środki przekazu artystycznego.
Korytarze prowadzą mnie teraz do wyjścia, kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym się do bunkra wchodzi. Może wizyta w Galerii Narodowej pomoże mi zapomnieć o okropnościach, które minęły, a które działy się przecież współcześnie.
Kolekcja obrazów socrealistycznych, który to kierunek w sztuce był szczególnie hołubiony przez przywódców narodu, nieszczególnie poprawia mój nastrój. Za to wystawa twórczości Zinni Veshiego, współczesnego artysty albańskiego, od 1996 roku mieszkającego w Nowym Jorku, i owszem. Jak zawsze, gdy oglądam obrazy abstrakcyjne w żywych kolorach i o bogatej fakturze.
W równie dobry humor wprawia mnie ażurowy pawilon na skwerze przed Galerią Narodową. To Pawilon Chmury zaprojektowany przez japońskiego architekta Sou Fujimoto. Trójwymiarowa siatka z białych prętów rzeczywiście może z daleka kojarzyć się z chmurą. „To nie tylko dzieło sztuki, ale przestrzeń stanowiąca tło różnych artystycznych przedsięwzięć” – zakładają włodarze miasta. Na razie, niczym na placu zabaw, buszują w niej dzieci. Co nie zmienia mojego pozytywnego nastawienia.
Mój dobry nastrój nie trwa jednak długo. Obiekt, który mijam dwieście metrów dalej, nie może nie zmuszać do refleksji. Stoję właśnie przed Piramidą. Została wybudowana w roku 1988, trzy lata po śmierci Hodży, krótko przed początkiem końca ery, która mijała, z przeznaczeniem na muzeum mieszczące spuściznę „charyzmatycznego” przywódcy narodu. Przekazywana niekiedy informacja, że miało to być mauzoleum Hodży, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Głównym architektem Piramidy była jego córka i była to najdroższa budowla, jaka kiedykolwiek powstała w Albanii (700 milionów dolarów).
No a potem przyszły lata 90. XX wieku i nikt jakoś nie był już zainteresowany dalszą ochroną pamiątek po Hodży. W Piramidzie otwarto Międzynarodowe Centrum Kultury. W czasie wojny o Kosowo, w 1999 roku, tutaj mieściła się baza NATO i siedziby organizacji humanitarnych, potem część budowli zaczęła wykorzystywać jedna ze stacji telewizyjnych. Pozostała część niszczała i nadal podlega dewastacji.
Idea, żeby budowlę wyburzyć i wznieść w tym miejscu budynek parlamentu, podzieliła jednak środowisko architektów, i nie tylko architektów. Zebrano 6000 podpisów przeciwko całkowitemu unicestwieniu tego reliktu czasów słusznie minionych, chociaż nie ma konstruktywnych pomysłów, jak Piramidę zagospodarować. Zanim dojdzie do decydujących rozstrzygnięć, mogę jeszcze oglądnąć z bliska ten najsłynniejszy chyba obiekt Tirany, z kolorowymi bazgrołami w przyziemnej części, z powybijanymi oknami przysłoniętymi prowizorycznie kawałkami dykty, z popisami młodych ludzi, którzy właśnie testują swoją zręczność, wspinając się po jego pochyłych ścianach. Marmury z wnętrz czekają na lepsze czasy zeskładowane w jakimś magazynie poza stolicą.
Zadbano jednak o otoczenie. Skwer obsadzony jest zielenią, ścieżki i alejki wybrukowane, fontanna jest czynna. Uwagę wszystkich zwraca dzwon pokoju. To nawiązanie do historii najnowszej. Dzwon został odlany z przetopionych łusek pozostałych po nabojach użytych w zamieszkach w 1997 roku. Powodem rozruchów były piramidy finansowe, które doprowadziły do kryzysu politycznego, nie mówiąc o ruinie gospodarstw domowych i tragediach inwestorów, którzy stracili łącznie 1200 milionów dolarów. Dochodziło do protestów, potyczek i samosądów, w których życie straciło ponad 3000 ludzi. Pamiątką tych wydarzeń, a i przestrogą na przyszłość, jest właśnie dzwon pokoju.
Jezdnia Bulwaru Męczenników Narodu wyłączona jest z ruchu – nie wiem, czy na stałe, czy tylko dzisiaj. Teraz całą jej szerokość zajmuje pokaźnych rozmiarów namiot. O ho, coś się tutaj dzieje, kamery pracują, ludzie zgromadzeni w namiocie oglądają na monitorach przebieg jakichś obrad. Czasem klaszczą z aprobatą, czasem wznoszą okrzyki – raczej z dezaprobatą.
Dzisiaj, 21 kwietnia, nie wybrano jednak nowego prezydenta, nawet nie wiem, czy dzisiaj głosowano, czy tylko agitowano. Wyboru dokonano dopiero 29 kwietnia, w czwartej turze wyborów, które trwały od lutego. No, no…
Za kolejnym skrzyżowaniem jeszcze jeden pomnik, raczej instalacja nawiązująca do historii końca XX wieku. Tytuł znamienny: Chackpoint. Memorial to Communist Isolation. Słowo „chackpoint” od razu przenosi mnie do Berlina – wszak najbardziej znane przejście graniczne między Berlinem Zachodnim a NRD to Chackpoint Charlie, w którym obecnie znajduje się Muzeum Muru Berlińskiego. I właśnie fragment muru berlińskiego, który artysta uznał za symbol komunistycznej izolacji, to jeden z elementów tej instalacji.
Ustawiono go obok bunkra stojącego na straży dzielnicy, w której mieszkał, sąsiadując z innymi prominentami, Enver Hodża. Kolejnym elementem są betonowe podpory, części konstrukcyjne byłego więzienia i obozu pracy w Spaç, wsi na północy Albanii. Przetrzymywano w nim więźniów politycznych w okresie od 1968 do 1990 roku – rocznie od 1000 do 4000 osób.
Skoro już tutaj jestem, zboczę trochę z bulwaru i podejdę pod dom, w którym mieszkał Hodża. Ta rezydencja zachowała się w dużo lepszej kondycji niż Piramida. Do całej dzielnicy, zamieszkanej niegdyś przez „przywódców narodu”, nie mieli wstępu zwykli śmiertelnicy. Dzisiaj nie widzę służb porządkowych, jednak rezydencji zwiedzać nie można. Podobno teraz jest tutaj szkoła językowa. Po raz pierwszy do jej wnętrza mogły wejść osoby „z ulicy” w 2014 roku, gdy grupa młodych artystów zorganizowała tutaj wystawę swoich prac.
Wracam na Bulwar Męczenników Narodu, mijam jeszcze Pałac Kongresowy z jednej strony i rezydencję prezydenta z drugiej, i już jestem na placu Matki Teresy. Otaczają go budynki różnych uczelni – od południa Politechniki Tirańskiej, od wschodu budynek, w którym mieści się rektorat, biblioteka, Instytut Archeologii i Muzeum Archeologiczne, a od zachodu Uniwersytet Sztuk. Jestem lekko zdezorientowana, bo najbardziej reprezentacyjny budynek, ten po południowej stronie placu, na jednych mapach czy w relacjach jest opisany jako uniwersytet, na drugich – jako politechnika, na jeszcze innych – jako „Uniwersytet Politechnika Tirańska”. Jaka to właściwie uczelnia, raczej nie uda mi się dowiedzieć. Zresztą i tak najbardziej interesuje mnie Uniwersytet Sztuki, a właściwie galeria sztuki tego uniwersytetu. Myślałam, że znajduje się w budynku uczelni, okazuje się jednak, że Galeria FAB, bo tak się nazywa, znajduje się dwie ulice dalej.
No oczywiście! Sjesta. Galeria będzie otwarta za dwie godziny. Podobnie jak znajdująca się tuż obok galeria Zeta, również promująca współczesne malarstwo albańskie,
No nie, czekać nie będę. Przede mną Wielki Park stworzony w latach 50. XX wieku. Kierując się ku niemu, mijam jakiś pomnik. Chciałabym powiedzieć: „znana twarz”, ale gdyby nie podpis, raczej nie poznałabym, że to popiersie Fryderyka Chopina!
Zagłębiam się w parkowe alejki. Jeżeli będę się kierowała na południowy zachód, dotrę do sztucznego Jeziora Tirańskiego, stworzonego rękami wolontariuszy w 1955 roku. W tym samym kierunku znajdują się też amfiteatr oraz ogrody botaniczny i zoologiczny. Nie, to chyba mnie nie interesuje. Tego typu atrakcje znajdę wszędzie, ale Matka Albania jest tylko jedna. Idę w kierunku południowo-wschodnim. Park, mimo że w dużej mierze ma charakter lasu, jest dobrze utrzymany, ścieżki i alejki zadbane. Sporo ludzi jak na dzień powszedni. Mijam niewielkie cmentarze żołnierzy brytyjskich i niemieckich poległych w czasie II wojny światowej oraz groby i pomniki braci Frasheri, Abdyla, Naima i Samiego. Według niektórych źródeł ciało Samiego spoczywa w Stambule, więc może to tylko płyta nagrobna. Żyjący w XIX wieku bracia, parający się pisarstwem i działalnością patriotyczną, byli bektaszytami. Pomnik Naima, poety, prekursora albańskiej literatury nowożytnej, widziałam wczoraj przed świątynią bektaszytów. Jego wizerunek widnieje na banknocie 200 lek.
Trochę przydługi jest to spacer, ale już widzę 12-metrowy pomnik kobiety trzymającej wieniec laurowy i gwiazdę. Postać umieszczono na trzymetrowej wysokości cokole, na którym widnieje napis: „Wieczna chwała dla męczenników Ojczyzny”. Betonowy pomnik, autorstwa trzech rzeźbiarzy: Kristaq Ramy, Muntaza Dhramia i Shabana Hadëriego, wzniesiony został w 1971 roku na Cmentarzu Narodowych Męczenników Albanii, na którym wieczny sen znalazło ponad 28 tysięcy albańskich partyzantów poległych w II wojnie światowej. Kobieta – Matka – to alegoria kraju, ojczyzny, która strzeże doczesnych szczątków swoich bohaterów.
Na cmentarzu tym złożono też ciało Envera Hodży – w czasach wojny przywódcy albańskiej partyzantki. W roku 1992 przeniesiono je na inny cmentarz publiczny.
Nie ma tutaj zwiedzających, za to widoki są doskonałe – cmentarz znajduje się na sporym wzniesieniu. Do centrum miasta wracam autobusem. Pierwszy autobus, który podjechał do przystanku i do którego wsiadłam, dowozi mnie do kompleksu Toptani – nie mogłam lepiej trafić, właśnie o to mi chodziło.
Toptani to nazwisko prominentnej rodziny szlacheckiej, której apogeum świetności przypadło na początek XX wieku. Jej przodkowie przybyli z Krui w XVII i XVIII wieku, stając się właścicielami ponad 50 tysięcy hektarów ziemi w rejonie Tirany i Durrës. Tutaj, nieomalże w centrum Tirany, na gruntach będących ich własnością, rok temu oddano do użytku najwyższy obecnie budynek w Albanii, Plaza Tirana, zwany też Wieżą Toptani. Zaprojektowany przez belgijskich architektów 24-piętrowy budynek (85 metrów wysokości) mieści luksusowy hotel. Tuż obok, zaledwie miesiąc temu, otwarto centrum handlowe Toptani.
Oczywiście nie przyjechałam tutaj dla hotelu, chociaż jego architektura bardzo mi się podoba, ani tym bardziej dla centrum handlowego. Przyjechałam, aby zobaczyć grób Kaplana Paszy (lub Kaplana Paszy Toptani), możnowładcy, który władał Tiraną na początku XIX wieku. A ściślej mówiąc, chcę zobaczyć, jak udało się zachować mauzoleum mimo tak rozległej budowy.
Udało się. W jednym z narożników budynku została utworzona nisza kryjąca lekki pawilon z początków XIX wieku. Osiem białych kolumn wspartych na oktagonalnym fundamencie nie kryje już prochów Kaplana Paszy. Zostały one przeniesione do Stambułu, gdzie się urodził. W centrum okręgu utworzonego przez kolumny ustawiono tylko płytę ze wzmianką, że to obiekt będący pomnikiem kultury. Chyba bardziej na miejscu byłaby tablica z informacją o niegdysiejszym władcy. I tak warto jednak tutaj przyjść, aby zobaczyć, że wznoszenie nowych budynków niekoniecznie musi się równać ze zrównaniem z ziemią tego, co było wcześniej.
Mauzoleum Kaplana Paszy, będące kiedyś częścią meczetu Sulejmana Paszy, jest jedynym obiektem, który się zachował. Sam meczet, a także grób założyciela miasta znajdujący się w kompleksie zostały zniszczone w czasie II wojny światowej.
Nie udaje mi się dotrzeć do XIX-wiecznej rezydencji rodziny Toptani, chociaż to niedaleko stąd. Rezydencja jest reklamowana jako miejsce, które należy zwiedzić, aby zobaczyć, jak wyglądało typowe mieszkanie osmańskiej rodziny. Nie znajduję jej, bo nie ma nigdzie napisu, że to waśnie ten dom, a może jestem już zbyt zdekoncentrowana i napisu nie widzę. Za to już przed wyjazdem z Albanii wstępuję do domu rodziny Shijaku – bo to blisko mojego hostelu. Niektórzy utrzymują, że to najstarsze domostwo na Bałkanach, będące „wspaniałym przykładem tradycyjnego konaka otomańskiego”. Konak to nazwa reprezentacyjnej budowli mieszkalnej na obszarze Imperium Osmańskiego. W przeszłości otoczona wałem ziemnym, służyła celom wojskowym, potem jako szpital, a nawet więzienia dla kobiet. Teraz jej właścicielem jest Sali Shijaku, urodzony w 1933 roku artysta malarz, który urządził w kilku pokojach galerię swoich prac. Wizyta tutaj to miły akcent pożegnania z Tiraną.
Wracam do hostelu bulwarem króla Zogu I, będącym przedłużeniem Bulwaru Męczenników Narodu na północ od placu Skanderbega. Na najdalszym jej krańcu, tuż przed rozkopaną stacją kolejową Tirana, stoi statua króla Zogu, pierwszego i jedynego króla Albanii, którego matka pochodziła z rodziny Toptani. To już jednak dłuższa historia, do której wypada wrócić, opowiadając o Durrës.