Читать книгу Emerytka w Albanii - Mariola Wójtowicz - Страница 6

Rozdział 2
Pod znakiem Skanderbega – Kruja i Lezhë

Оглавление

No i dałam się wywieść w pole recepcjonistce z mojego hostelu. Bardzo gorliwie udzieliła mi informacji: „Autobusy do Krui odjeżdżają z dworca autobusowego, który znajduje się koło pomnika godła Albanii, wiesz, czarnego, dwugłowego orła”. Tak, wiem, że dwugłowy orzeł jest godłem Albanii. Wiem też, gdzie jest pomnik godła – i na pomnik, i na dworzec autobusowy zwróciłam uwagę dwa dni temu, kiedy jechałam z lotniska. Z autobusu wiozącego mnie do centrum wysiadało tutaj kilka osób mających w planach dalszą podróż do innych miast.


No dobrze, orzeł obfotografowany, szukam „mojego” autobusu. Najpierw oglądam tabliczki na przednich szybach. Nie znajduje żadnego napisu zbliżonego do wyrazu Kruja/Krujë. Trzeba pytać. Oczywiście żadnego budynku dworca nie ma, to tylko plac pełen najrozmaitszych autobusów, busów i busików. Aha, chyba jednak ktoś zawiaduje tym interesem – przy bramie stoi budka o powierzchni jednego metra kwadratowego, pan przed nią wydaje się kompetentną osobą.

I rzeczywiście, pan nawet mówi trochę po angielsku. Z tego dworca jadą autobusy na południe. Autobusy do Krui i do innych miejscowości na północ od Tirany odjeżdżają z tego drugiego dworca, półtora kilometra w kierunku miasta, po drugiej stronie ulicy… Tego, który minęłam i nie zwróciła na niego uwagi, bo jest po drugiej stronie jezdni.

No to mam, a właściwie będę miała na liczniku trzy niepotrzebne kilometry. Czy pani recepcjonistka, mieszkanka Tirany, naprawdę nie wie o kierunkowej „specjalizacji” dworców?

Kiedy jednak wracam w kierunku centrum i mijam jeden z przystanków komunikacji miejskiej, widzę, że ulicą jedzie autobus z najbardziej pożądanym przeze mnie napisem. Macham ręką, autobus się zatrzymuje. Wsiadam. Jadę do Krui.

Po dłuższej chwili pan, koło którego usiadłam, zagaja rozmowę. Kilka lat spędził w Anglii, teraz wrócił i jedzie w odwiedziny do dalszej rodziny w Fushë-Krui. I uświadamia mi, że ja też jadę tylko do Fushë-Krui. No tak, teraz kojarzę, na tablicy autobusu był napis „F.Kruja”, ale kto by tam zwracał uwagę na jakieś „F”! Tam dopiero muszę się przesiąść do busika jadącego do celu mojej wycieczki. Według mojego towarzysza podróży nie muszę się martwić, ten drugi busik już będzie czekał.

Rzeczywiście, kolejny pojazd już czeka, nie tylko ja przesiadam się do niego. Chyba te ostatnie dziesięć kilometrów pokonam już bez większych problemów.


Pokonałam, wysiadam w centrum 20-tysięcznego dzisiaj miasteczka. Wita mnie kolejny pomnik Skanderbega, chociaż i tutaj płoty budowlańców nie pozwalają podejść do niego bliżej. Pomnik bohatera narodowego w tym miejscu nie dziwi. Przecież tutaj żył, przecież jest najsławniejszym i najbardziej zasłużonym obywatelem miasta, którego historia sięga III wieku p.n.e. Wtedy to na pobliskich wzgórzach powstało kilka iliryjskich warowni. Historia nam bliższa zaczyna się w IX wieku, w XII i XIII wieku miasto było stolicą królestwa Arbërii podbitego przez Imperium Osmańskie w 1396 roku. Osmanie, chcąc sobie zapewnić wierność i płacenie trybutu przez lokalnych albańskich władców, zmuszali ich, aby oddawali swoich synów jako zakładników.


W roku 1405 w katolickiej rodzinie szlacheckiej przyszedł na świat Jerzy Kastriota. Nie ma pewności co do miejsca jego urodzenia, chociaż często wymieniana jest właśnie Kruja. Podobnie jak synowie innych władców, wraz z braćmi został wychowany przez Osmanów w wierze muzułmańskiej. Uczył się w szkole militarnej. Okazał się zdolnym uczniem i został żołnierzem. Uczestniczył w wielu kampaniach po stronie wojsk otomańskich. Został doceniony, był porównany do Aleksandra Wielkiego, o czym świadczy nadany mu tytuł: Iskander Bey Arnauti, co po turecku znaczy: Bej Aleksander. Po albańsku ten tytuł brzmi: Skënderbeu.

Skanderbeg nie zapomniał o swoich korzeniach, o kraju, w którym potęgowały się nastroje antytureckie. W 1443 roku, w trakcie bitwy pod Niszem (obecnie Serbia) pomiędzy sprzymierzonymi wojskami węgiersko-polskimi a Turcją, odłączył się od armii tureckiej wraz z trzystuosobowym oddziałem Albańczyków, którymi dowodził. Przedostał się na albańskie ziemie i wzniecił powstanie. Wrócił do Krui, odbił ojcowiznę z rąk osmańskich i wywiesił nad zamkiem flagę Kastriotów, czyniąc miasto stolicą. Jego zamiarem było zjednoczenie wszystkich albańskich państewek oraz skuteczne i definitywne rozprawienie się z wrogiem. Rok później, w 1944 roku, w miejscowości Lezhë zawiązał Ligę Książąt Albańskich. Kontynuował walkę przeciwko Osmanom, w dużej mierze partyzancką. Turcy kilkakrotnie oblegali zamek w Krui, wielokrotnie dochodziło do bitew i potyczek. Wojska Skanderbega były niepokonane. Dopiero w 1478 roku, dziesięć lat po jego śmierci (zmarł na malarię w wieku 63 lata), czwarte oblężenie zamku w Krui zakończyło się sukcesem Turków. Obrońcy zamku zostali pokonani głodem.


O tym wszystkim myślę, zbliżając się do wzgórza, na którym wznosi się twierdza. No tak, niełatwo było zdobyć zamek przy prawie pionowych zboczach skały, na której stoi. Trudno się dziwić, że kolejne oblężenia kończyły się niepowodzeniami. Sama twierdza, wzniesiona na płaskim, nachylonym w kierunku południowo-zachodnim szczycie, nie była zbyt wielka – jej wymiary to 300 na 150 metrów. W tej wyższej części znajdował się zamek Skanderbega zbudowany przez jego przodków na wcześniejszych fundamentach. Zamek nie przetrwał. Dzieła zniszczenia dokonanego w czasie pamiętnego, czwartego oblężenia dopełniło trzęsienie ziemi w 1617 roku. Teraz tylko część murów obronnych, fundamenty zamku i kaplicy oraz jedna baszta są oryginalne, dając niejakie pojęcie, jak to miejsce wyglądało kilka wieków temu. Sam zamek został zrekonstruowany nieco niżej, niż stał pierwotnie. Został oddany do użytku, z przeznaczeniem na muzeum, w 1982 roku. Pracami kierowała córka Envera Hodży. Do dzisiaj ich efekt budzi emocje. Enverowi Hodży wersja stworzona pod kierunkiem córki tak się nie podobała, że nie przybył na uroczystość otwarcia.


Samo muzeum – jak to muzeum – gromadzi artefakty znalezione w trakcie badań archeologicznych na wzgórzu czy w okolicy oraz dzieła sztuki upamiętniające Skanderbega. Malowidła ścienne przedstawiają najważniejsze wydarzenia z jego życia i prowadzonych przez niego batalii. Zaaranżowano też gabinet i bibliotekę, ale to raczej zaznaczenie, że na całym świecie wydano 1800 książek o tej postaci, aniżeli nawiązanie do rzeczywistego wykorzystania komnat w XV wieku. Największe zainteresowanie budzą jednak repliki hełmu i szabli Skanderbega – oryginały znajdują się w Kunsthistorische Museum w Wiedniu. Tylko co znaczy głowa kozła z rogami umieszczona na szczycie hełmu?


Według jednych to nawiązanie do faktu, że Skanderbeg ze swoimi ludźmi, prowadząc w albańskich górach walkę partyzancką, wspinał się na szczyty niczym kozica. Według innych to upamiętnienie podstępu, jakiego użył podczas jednego z oblężeń twierdzy. Zaczynało brakować pożywienia, trzeba było przyspieszyć atak Turków i doprowadzić do otwartej walki. Tylnym wyjściem wypędzono więc stado kóz, do których przytroczono pochodnie (co na to obrońcy praw zwierząt?!). Oblegający pomyśleli, że to załoga opuszcza chyłkiem zamek i podjęli atak. Oblegani tylko na to czekali – atak zakończył się ich zwycięstwem. Kozia głowa z rogami na hełmie to upamiętnienie tego tryumfu.

Naprzeciwko wejścia do muzeum znajduje się XVIII-wieczny budynek rodziny Toptani – tak, tak, tych Toptanich, którzy przeprowadzili się do Tirany. W 1989 roku otwarto tutaj Muzeum Etnograficzne. 90% eksponatów to oryginały, niektóre z nich mają nawet 500 lat. Szczególnie ciekawa jest ekspozycja na pierwszym piętrze – pomieszczenia mieszkalne zaaranżowano tak jak przed wiekami.


Zamek górny mam zatem zwiedzony, jeszcze raz przejdę sobie uliczkami zamku dolnego, w najniższej części wzgórza, gdzie przetrwała zabudowa mieszkalna i gospodarcza z czasów osmańskich. Jeszcze raz, bo na początku wpadłam w szpony samozwańczego przewodnika. Straciłam czujność, kiedy pan zaczął wspominać swoją znajomość z pewną Polką, którą poznał we Włoszech, gdzie kilka lat pracował. Ja, naiwna, myślałam, że pan sobie chce tylko powspominać stare dzieje. Zbyt późno się zorientowałam, że uważa się za przewodnika. Napiwek dostał – to cena za przypomnienie, po kilkumiesięcznej przerwie w podróżach, kiedy należy być czujnym.

To, co zostało w tej części twierdzy, jest niestety w dość kiepskim stanie. Jeżeli już przeprowadzono remont, to straszą współczesne tynki przykrywające dawną, kamienną strukturę ścian. Niemniej XVII-wieczna łaźnia turecka zachowała się zupełnie dobrze – przynajmniej z zewnątrz, bo do wnętrza wejść nie można. Można natomiast wejść do niewielkiego klasztoru i meczetu bektaszytów z 1789 roku. Widać, że freski wewnątrz meczetu są odrestaurowane, chociaż tylko częściowo udało się usunąć z nich wierzchnią warstwę tynku. Charakterystyczne nagrobki, zarówno wewnątrz meczetu, jak i w mauzoleum obok niego, zwieńczone jakby dwuspadowym daszkiem, przykryte są zielonym, wzorzystym materiałem. Również koło meczetu znajduje się kilka grobów, każdy ozdobiony betonowymi słupkami zakończonymi stylizowanymi czapkami derwiszów. Nietrudno zatem zgadnąć, że pochowani są tutaj ascetyczni mnisi muzułmańscy, w tym przypadku raczej bektaszyccy, zwani właśnie derwiszami.



Opuszczam wzgórze. Aby dojść do przystanku, muszę przejść przez bazarową uliczkę. I muszę przejść nią niewzruszona, mimo że widzę tęskne spojrzenia kupców oferujących setki gadżetów ze Skanderbegiem w roli głównej. Na ryneczku u stóp pomnika Skanderbega już czeka na mnie autobus – ten jedzie bezpośrednio do Tirany, nie będę musiała przesiadać się w Fushë-Krui.

Skanderbeg zmarł w roku 1468 w Lezhë, w mieście, w którym 24 lata wcześniej zawiązano z jego inicjatywy Ligę Książąt Albańskich, i tutaj, w kościele św. Mikołaja, został pochowany. Kiedy dziesięć lat później Turcy miasto zdobyli, zbezcześcili jego grób, zabierając kości. Oprawione w szlachetne metale szczątki miały być talizmanami wzbudzającymi odwagę w bitwach i w ogóle przynoszącymi szczęście.

Zmienne były losy tego miejsca. W XVI wieku kościół stał się meczetem, zwanym Meczetem Sułtana Selima. W XVIII wieku ponownie był wykorzystywany przez chrześcijan, potem znów przez muzułmanów. Dopiero w 1966 roku archeolodzy stwierdzili, że meczet stoi na szczątkach kościoła św. Mikołaja, a właściwie, że to ta sama budowla służyła wyznawcom różnych religii w różnych okresach. Dwa lata później kościół-meczet, bo takiej nazwy (Kisha-Xhami) często używa się w tym przypadku, został zrujnowany. Podobnie jak setki innych albańskich świątyń.


W roku 1981 na gruzach kościoła-meczetu, który obudowano współczesną kolumnadą, otworzono mauzoleum Skanderbega. Autorką projektu była… któżby inny – „naczelny architekt” ówczesnej Albanii, Pranvera Hodża, córka Envera Hodży.

Kiedy zbliżam się do mauzoleum, już z daleka widzę, że właśnie kończy się jakaś uroczystość, ludzie rozchodzą się, drzwi do wnętrza są zamykane. Na moją prośbę jedna z organizatorek uroczystości wstrzymuje się z zamknięciem, co więcej, z chęcią zaspokaja moją ciekawość w kwestii: co to za impreza. Otóż właśnie dzisiaj, 23 kwietnia, przypada 550. rocznica zwycięskiego dla Albańczyków odparcia drugiego oblężenia Krui. Tradycyjnie w tym dniu do ojczyzny przybywają Albańczycy z diaspory, szczególnie z Włoch. Szkoda, że nie dotarłam tutaj trochę wcześniej, zanim uroczystości się skończyły.


W centrum ruin kościoła, nad miejscem domniemanego grobu Skanderbega, umieszczono płytę nagrobną, którą ozdobiono repliką jego hełmu. Nad płytą popiersie bohatera, za nim flaga rodu Kastriotów – czarny dwugłowy orzeł, który zresztą przodkowie bohatera przejęli z Cesarstwa Bizantyńskiego. Dokoła, na ścianach kościoła, umieszczono 25 tarcz herbowych upamiętniających 25 zwycięskich bitew Skanderbega. Kiedy w 1912 roku została ogłoszona niepodległość Albanii, flagę Skanderbega przyjęto jako flagę państwa. Orzeł uzyskał 25 piór – na pamiątkę tychże 25 bitew stoczonych przez Skanderbega w ciągu 25 lat walki z Turkami pod jego dowództwem. Dwugłowy orzeł figuruje też w herbie Albanii, w 2002 roku nad głową orła umieszczono jeszcze złoty hełm Skanderbega – ten z głową kozła z rogami.


Pani zamyka drzwi, piękne drzwi. Ciężkie, żelazne, na których wykuto symbole nawiązujące do życia i walki Skanderbega, z jego hełmem na głównym miejscu. Młodzież zbiera flagi rozstawione na całym terenie, na ruinach wcześniejszych zabudowań odsłoniętych w trakcie badań archeologicznych. Koniec obchodów.

Skanderbeg Skanderbegiem, ale skoro już jestem w Lezhë, wypadałoby coś jeszcze zobaczyć. Cały czas zresztą, krążąc po terenie wokół mauzoleum, zerkałam na wzgórze nad mauzoleum. To tam, na jego szczycie, znajdują się resztki twierdzy, jednej z tych, których broniły wojska Skanderbega. Twierdzy, w której resztkach murów można znaleźć ślady po Iliryjczykach, Rzymianach, Bizantyńczykach i Osmanach. Wspinaczkę na szczyt jednak sobie podaruję, jest już późne popołudnie, a ja muszę jeszcze wrócić do Szkodry – moja wizyta w Lezhë to właśnie wypad z tego największego miasta północnej Albanii.

Zachodzę jeszcze do centrum miasta. Niezbyt okazały pomnik upamiętnia Ligę Książąt Albańskich, zwaną zresztą Ligą z Lezhë. Współczesna katolicka katedra z 2007 roku, również pod wezwaniem św. Mikołaja, jest zamknięta, meczet Lezhë – też. Do cerkwi oddanej do użytku w 2005 roku, górującej na skale nad drogą przelotową Tirana – Szkodra, w ogóle nie udaje mi się znaleźć dojścia.


Zamiast do cerkwi docieram do niewielkiego kościoła katolickiego. Kamienna świątynia zakonu franciszkanów, pod wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, pochodzi z XII wieku. No, może z XIV. Wątpliwość co do daty wynika stąd, że co prawda inskrypcja na kamieniach nad drzwiami do świątyni wskazuje na rok 1240, ale dokumenty historyczne mówią o obecności franciszkanów w Lezhë dopiero w roku 1464, czyli w czasach Skanderbega. A zgodnie z legendą kościół powstał za sprawą św. Franciszka, który wracając z Bliskiego Wschodu w latach 1219–1220, zatrzymał się tutaj i gałęzią sosnową narysował na wzgórzu plan nowego kościoła. Po jego wyjeździe ówczesny kaznodzieja, Dom Lleshi, zajął się budową – dlatego miejscowi nazywają kamienną, prostą budowlę otoczoną starymi drzewami oliwnymi kościołem Dom Lleshi. Taką też nawę nadano ulicy, przy której stoi kościół i klasztor, o ile w dalszym ciągu jest tutaj klasztor. Dobudowane do północnej ściany średniowiecznej świątyni zabudowania – klasztorne lub parafialne – na pewno kilku wieków nie mają. Zarówno w czasie I, jak i II wojny światowej świątynię zmieniano w szpital. W roku 1967 był to pierwszy kościół w Albanii, który zamknięto dla kultu religijnego, i chyba tylko cudem nie zrównano go z ziemią.

Emerytka w Albanii

Подняться наверх