Читать книгу Gofrowe serce - Мария Парр - Страница 5
ОглавлениеKręciołeczek i sąsiadeczka
Chodzimy do tej samej klasy, Lena i ja. Ona jest jedyną dziewczyną w naszej klasie. Na szczęście teraz są wakacje, inaczej wykorkowałaby na śpiączkę, jak zwykle mówi.
– Tak naprawdę to mogłaś wykorkować, gdyby nie było materaca – powiedziałem jej później, wieczorem, kiedy poszliśmy znów popatrzeć na dziurę w żywopłocie.
Lena miała wątpliwości. Uważała, że dostałaby najwyżej wstrząśnienia mózgu, a miała je już wcześniej. Dwa razy.
Ale ja mimo wszystko zastanawiam się, co by się stało, gdyby nie ten materac. Byłoby smutno, gdyby wykorkowała. Wtedy nie miałbym już żadnej Leny.
Lena jest moim najlepszym przyjacielem, mimo że jest dziewczyną. Nigdy jej tego nie mówiłem. Nie mam odwagi, bo nie wiem, czy ja jestem dla niej najlepszym przyjacielem. Czasem tak myślę, a czasem nie. To zależy. Ale bardzo się nad tym zastanawiam, szczególnie gdy dzieją się takie rzeczy, że ona spada z kolejki linowej na położony przeze mnie materac. Wtedy myślę sobie, że chciałbym, żeby powiedziała, że jestem jej najlepszym przyjacielem. Nie musi mówić tego głośno ani nic. Mogłaby to tylko wymruczeć. Ale nigdy tego nie robi. Czasami wydaje się, że Lena ma serce z kamienia.
Lena ma poza tym zielone oczy i siedem piegów na nosie. Jest chuda. Dziadziuś zwykle mówi, że ona je jak koń, a wygląda jak rower. Wszyscy wygrywają z nią w mocowaniu na rękę. Ale, jak mówi Lena, to dlatego, że wszyscy oszukują.
Według mnie ja sam wyglądam zwyczajnie – mam jasne włosy i dołek w prawym policzku. Za to moje imię nie jest zwyczajne, ale tego nie widzi się przecież z wierzchu. Mama i tata nazwali mnie Theobald Rodrik. Potem żałowali. To niezbyt ładnie dać małemu dzidziusiowi takie wielkie imię. Ale co się stało, to się nie odstanie. Nazywam się Theobald Rodrik Danielsen Yttergard już od dziewięciu lat. To niezły kawał czasu. Całe życie. Na szczęście wszyscy nazywają mnie Kręciołek, więc nie zwracam na to specjalnej uwagi, chyba że Lena czasem zapyta:
– To jak ty się nazywasz, Kręciołku?
Wtedy odpowiadam:
– Theobald Rodrik.
A Lena śmieje się głośno i długo. Czasami nawet bije się po udach.
Żywopłot, w którym z Leną zrobiliśmy dziurę, tworzy granicę między naszymi ogródkami. W małym białym domku z jednej strony mieszka Lena ze swoją mamą. Nie mają tam żadnego taty, mimo że Lena twierdzi, że byłoby dla niego dużo miejsca, gdyby trochę posprzątały w suterenie. W tym dużym pomarańczowym domu po drugiej stronie mieszkam ja. Mamy dwa piętra plus strych, bo jest nas dużo w rodzinie: mama, tata, Minda (14 lat), Magnus (13 lat), Kręciołek (9 lat) i Kędziorka (3 lata). I jeszcze dziadziuś w suterenie. To wystarczająco dużo ludzi do upilnowania. Jak przychodzi Lena, robi się nas trochę za dużo i sytuacja wymyka się spod kontroli.
Lena właśnie się zastanawiała, czyby nie iść do nas do kuchni i nie sprawdzić, czy ktoś nie zamierza tam pić kawy i jeść herbatników.
Dziadziuś zamierzał. On sobie często wchodzi schodami z piwnicy, żeby napić się kawy. Dziadziuś jest chudy, ma zmarszczki i zwiędłe włosy. Jest najlepszym dorosłym, jakiego znam. Właśnie zrzucił z nóg drewniaki i wsadził ręce do kieszeni kombinezonu roboczego. Dziadziuś zawsze chodzi w kombinezonie.
– Czy to nie Kręciołeczek i sąsiadeczka? – powiedział, kłaniając się. – Wygląda na to, że przychodzimy w tej samej sprawie.
Mama siedziała w salonie i czytała gazetę. Nie zauważyła, że przyszliśmy. To dlatego, że Leny i dziadziusia zawsze jest pełno w naszej kuchni, mimo że nikt z nich tu nie mieszka. Oni po prostu wpadają. Lena przychodzi tak często, że jest prawie swoją własną sąsiadką. Dziadziuś wziął latarkę stojącą na szafce kuchennej i zakradł się do mamy.
– Hands up[1]! – zawołał, udając, że latarka to pistolet. – Kawa albo życie, pani Kari.
– I herbatniki! – dodała dla porządku Lena.
Lena, dziadziuś i ja dostajemy kawę i herbatniki prawie zawsze, kiedy chcemy. Mama nie umie odmówić. W każdym razie nie wtedy, kiedy ładnie poprosimy. No i na pewno nie wtedy, kiedy jej zagraża latarka.
„Jesteśmy fajną ekipą” – pomyślałem, gdy tak siedzieliśmy we czwórkę wokół stołu kuchennego, zajadaliśmy ciasteczka i się wygłupialiśmy. Mama była trochę zła po tej sprawie z kolejką linową, ale już jej przeszło. Nagle zapytała, czy Lena i ja cieszymy się, że w noc świętojańską mamy się przebrać za młodą parę.
Lena przestała żuć.
– W tym roku znowu? Chcesz nas zażenić na śmierć? – prawie krzyczała.
Nie, mama tłumaczyła, że wcale nie ma zamiaru zażenić nas na śmierć, ale Lena jej przerwała, tłumacząc, że właśnie to się chyba stanie.
– Kręciołek i ja jesteśmy już całkiem zażnięci. Odmawiamy – stwierdziła stanowczo, nawet nie pytając mnie o zdanie.
Ale w porządku. Też bym odmówił. Lena i ja zawsze w noc świętojańską musimy się przebierać za młodą parę.
– Nie da rady, mamo – powiedziałem. – Czy nie możemy robić czegoś innego?
Mama nie zdążyła nic powiedzieć, bo Lena z hukiem zaproponowała, że ja i ona moglibyśmy zrobić kukłę świętojańską[2]. Mało nie podskoczyłem. Z radości. Minda i Magnus robią kukłę świętojańską co roku. I zupełnie sprawiedliwie jest pozwolić spróbować mnie i Lenie choć raz. Lena prosiła i błagała, wciąż podskakując i potrząsając ręką mamy.
– Pozwól Kręciołeczkowi i sąsiadeczce zrobić kukłę. Z młodą parą coś się wymyśli – wstawił się za nami dziadziuś.
W ten sposób Lena i ja po raz pierwszy dostaliśmy za zadanie zrobić kukłę świętojańską. Najprawdopodobniej i po raz ostatni.