Читать книгу Święta siostra - Mark Lawrence - Страница 7
Prolog
ОглавлениеRyk tłumu wnika w ciebie niczym żywe stworzenie, niesie się echem w twojej piersi, bez pozwolenia przywołuje odpowiedź z twoich warg. Nacisk ciał przełamuje bariery i wielu nieświadomie zmienia się w jedno. Przez skóry różnych ludzi wycieka to samo uczucie, w setce czy nawet w tysiącu czaszek rozbrzmiewa ta sama myśl. Dla marjalskiego empaty coś takiego może być cudowne i przerażające zarazem. Jego kontrola się poszerza, dzięki czemu łatwiej mu wniknąć w umysły otaczających go ludzi, lecz jednocześnie pojawia się możliwość, że zagubi się w tej burzy, że wyrwie go ona z ciała i nigdy już nie znajdzie drogi powrotnej.
Markus przyglądał się, jak pokonanego zawodnika sprowadza się z ringu przy akompaniamencie gwizdów i protestów gapiów. Zwycięzca nadal chodził wkoło umieszczonego na podwyższeniu pola walki. Ręce unosił nad głowę, a po żebrach spływał mu pot. Jednakże gapie już przestawali się nim interesować. Spoglądali na sąsiadów, by wymieniać spekulacje, spostrzeżenia bądź żarty, zawierali nowe zakłady albo ruszali do kontuaru umieszczonego w dalekim kącie sali, by napełnić kielichy winem. Niektórzy, szukający nowych atrakcji, zwracali się ku drugiemu ringowi na przeciwległym końcu.
Gerantyjski zawodnik czekający za linami miał bisko dziewięć stóp wzrostu. Markus nie sądził, by kiedykolwiek widział kogoś wyższego. Gerant był jeszcze młody, mógł mieć dwadzieścia parę lat, a jego mięśnie nie mieściły się wokół kości. Walka o przestrzeń zmusiła je do utworzenia wielkich, pokrytych żyłami wypukłości. Miał rude włosy, krótkie i gęste, i spoglądał na świat jasnoniebieskich oczami.
W Caltess walki między gerantami cieszyły się największą popularnością. Ogromni zawodnicy rzucający przeciwko sobie swą potężną siłę zawsze przyciągali masy, a w dniach, gdy urządzano walki otwarte dla wszystkich, mieszkańcy Prawdy z przyjemnością się przyglądali, jak używano tej siły przeciwko pozbawionym szans pretendentom. Walki między hunskami miały wielu zwolenników wśród bardziej doświadczonych widzów, jednakże szybkość walczących często zbijała z tropu przeciętnych widzów. Mieszane walki zdarzały się rzadko, ale starcie szybkości z siłą zawsze było interesujące.
Z wrzeszczącego tłumu otaczającego ring wyłonił się pretendent. Potężnie zbudowany mężczyzna przerastał o dwie głowy otaczających go ludzi. W innej sytuacji Markus byłby pod wrażeniem i postawiłby na niego w walce z dowolną trójką zwykłych barowych zabijaków.
W sali rozległy się szepty. Snuto spekulacje. Mężczyzna był uchodźcą z portu Ren, który padł ofiarą najazdu Durnijczyków. Wsławił się walkami toczonymi w miastach mrozu na północnej granicy cesarstwa.
– Stawiam piątkę na to, że nie wytrzyma jednej rundy z Denamem – odezwał się za plecami Markusa jakiś mężczyzna pragnący zawrzeć prywatny zakład.
Ryk, który się rozległ, gdy nowy przybysz wszedł na ring, zagłuszył dalsze rozmowy. Marcus nigdy dotąd nie był w wielkiej sali Caltess, choć przed laty spędził kilka godzin, czekając na dziedzińcu razem ze swymi towarzyszami z klatki Giljohna. Jednakże handlarz dzieci nie miał zamiaru sprzedawać Markusa Partnisowi Reeve. Podejrzewał, że Markus ma marjalską krew, i zabrał go tam, gdzie za takie talenty można było otrzymać znacznie lepszą cenę. W wielkiej sali panowały wówczas ciemność i cisza. Młody Markus marzł przez całą noc, która wreszcie przeszła w poranek. Oplatał się ciasno ramionami, nie podejrzewając, że któregoś dnia znajdzie się wewnątrz sali, w kłębiącym się tłumie spoconych ludzi, domagających się krzykiem krwi.
Choć po raz pierwszy oglądał walki na ringu, znał imię Denama. Mimo młodego wieku młodzieniec był nowym mistrzem pośród gerantyjskich zawodników, słynącym z brutalności. W otwarte dni często musiał tylko łypać złowrogo na morze wypełnionych zazdrością twarzy. Gdy nikt nie chciał odpowiedzieć na jego wyzwanie, ustępował miejsca innemu zawodnikowi. Wtedy gapie odzyskiwali odwagę.
– Milos z Rem! – zawołał arbiter.
Milos uniósł rękę i podszedł do swego narożnika, by czekać na gong.
Markus nie usłyszał sygnału zagłuszonego przez ryk tłumu. Dwaj mężczyźni podeszli nagle do siebie. W porównaniu z Denamem Milos wydawał się wręcz niski. Gerant pełnej krwi trzymał ręce opuszczone, pozwalając przeciwnikowi wyprowadzić pierwszy cios. To było tak, jakby uderzył w drzewo. Trafiona pięścią głowa Denama przechyliła się lekko w lewo. Gerant spojrzał na pretendenta i uśmiechnął się, odsłaniając zakrwawione zęby. Milos najwyraźniej nic nie zrozumiał. Opuścił wzrok, spoglądając na swoje pięści, jakby coś było z nimi nie w porządku.
Denam odtrącił na bok ręce przeciwnika i trzepnął go od niechcenia. Z ust Milosa trysnęła krew. Mężczyzna zachwiał się jak pijany. Gerant chwycił go w dwa wielkie łapska, jedną ręką otaczając mu szyję, a drugą udo, po czym uniósł go cztery jardy nad deski i cisnął na nie, twarzą w dół.
Milos nie wstawał. Ściągnęli go pod najniższą liną. Potem przybiegł uczeń i zasypał szkarłatną plamę świeżym piaskiem.
Markus nie był jedynym z widzów, który sądził, że Denam zakończył już występy na dziś. Nagle jednak w tłumie doszło do poruszenia. Z ciżby wyłonił się nowy pretendent. Z tyłu Markus widział tylko ciemny płaszcz i czarne włosy. Pretendent był jeszcze niższy od Milosa – niewiele ponad sześć stóp wzrostu – i znacznie lżej od niego zbudowany. Zaskoczeni gapie umilkli na chwilę.
– Hunska? – rozległy się szepty.
– Szaleniec! – odpowiadano.
Pretendent mógł nie być olbrzymem, ale hunskowie nigdy nie bywali tak wysocy i barczyści. Denam wbił w przybysza spojrzenie tak pełne nienawiści, że Markusa wypełniło nagłe pragnienie ucieczki. Jako empata przywykł do pływania w prądach emocji innych, ale gniew walczącego na ringu zawodnika był szybszy i bardziej porywisty niż wszystko, co czuł do tej pory. W każdej chwili mógł całkowicie przytłoczyć jego zmysły.
Pretendent pochylił się pod najwyższą liną.
– Jest pijany – zasugerował ktoś.
Markus zadał sobie pytanie, jak mocno pijanym trzeba być, by uznać coś takiego za dobry pomysł. Zapewne zbyt mocno, by móc się utrzymać na nogach. Pretendent nie poruszał się jednak jak osoba nietrzeźwa.
Gdy płaszcz przybysza sfrunął z ringu, zapadła głęboka cisza. Podobnie jak zawodnicy z Caltess kobieta miała na sobie tylko białą przepaskę biodrową i drugi pas tkaniny tej samej barwy ciasno owiązany wokół piersi. Jej bladość dodatkowo podkreślała rumianą cerę Denama.
Arbiter nie musiał jej pytać o imię.
– Nona z klasztoru! – zawołał.
Nona nie uniosła ręki, by odpowiedzieć na ryk tłumu. Obróciła się powoli, a gdy spojrzenie jej czarnych oczu padło na Markusa, uświadomił sobie, że go zauważyła.
– Walczcie!
Denam ruszył powoli na spotkanie nowicjuszki. Unosił pięści, by chronić gardło i oczy, a jednocześnie pochylał się, żeby nie narażać pachwiny. Markus uważnie obserwował Nonę, starając się wykryć w niej ślady dziewczyny, którą poznał w ciągu tygodni spędzonych w klatce Giljohna. Była dwa lata młodsza od niego, musiała więc mieć około siedemnastu lat. Niemniej w każdym calu wyglądała na kobietę. Miała długie kończyny i szczupłe, atletyczne ciało. Każdy mięsień był pięknie wyrzeźbiony, a brzuch powyżej talerzy kości biodrowych zupełnie płaski. Choć Markus bał się o nią, nie mógł zaprzeczyć, że Nona przyciąga jego wzrok na sposób, który z pewnością nie uchodził Świętemu Bratu.
Nona ruszyła naprzód szybko i pewnie. Zadała Denamowi pięć albo sześć ciosów poniżej lewej linii żeber, wyprowadzonych z szybkością stukającego w drzewo dzięcioła. Uderzała z całej siły, obracając ciało na wysokości talii. Gerant roześmiał się tylko i zamachnął na nowicjuszkę. Uchyliła się z łatwością, a potem zadała trzy czy cztery kolejne ciosy w ten sam punkt. Na pewno uderzała mocno, ale Markus nie dawał jej szans na zwycięstwo. Warstwa mięśni Denama miała kilka cali grubości, a ukryte pod nią kości musiały być grube jak u konia pociągowego. Równie dobrze mogłaby okładać pięściami niedźwiedzia.
Denam przybrał pozycję bojową. Jego nienawiść do Nony była wyraźnie widoczna, mimo że próbował zbyć jej napór śmiechem. Nowicjuszka nie zaprzestawała ataków. Widzowie wstrzymali oddech. Denam zamachnął się ręką, dorównującą chyba obwodem piersi Markusa. Pięść zmierzająca ku Nonie nie ustępowała wielkością jej czaszce.
Dziewczyna przyjęła uderzenie w twarz. Jej głowa odskoczyła w prawo. Potem nadszedł cios z przeciwnej strony i głowa wróciła na miejsce. Markus spodziewał się, że takie uderzenia rozbiją czaszkę dziewczyny, rozkawałkują jej kości policzkowe, a wreszcie skręcą kark...
Nona spojrzała na znacznie od niej wyższego przeciwnika i uśmiechnęła się. Na jej zębach nie było krwi. Denam sprawiał wrażenie zaskoczonego. Tłum ryknął ze zdumienia. Magia? Markus nie wyczuwał jednak żadnych zaklęć, nawet najdrobniejszych. Pomyślał, że dziewczyna zapewne poruszyła głową z szybkością uderzającej w nią pięści, pozwalając tylko na lekki kontakt.
Nona zadała w ten sam punkt położony poniżej żeber Denama sześć kolejnych ciosów, wyprowadzonych w czasie jednego uderzenia serca. Najwyżej dwóch. Potem odskoczyła, przetoczyła się pod ramieniem przeciwnika, wstała płynnym ruchem, kopnęła cel, uchyliła się przed drugą próbującą ją trafić ręką i obróciła się, by wyprowadzić następne kopnięcie w to samo miejsce.
Denam ruszył w jej stronę, rycząc głośniej niż cały tłum. Idąc, oszczędzał lewą stronę – drobny szczegół, który łatwo można było przeoczyć. Nona uchyliła się, odbiła od dwóch lin i w locie kopnęła przeciwnika tuż pod żebra.
Walka ciągnęła się długie minuty. Ciosy Denama niemalże muskały bladą skórę Nony, ale nie mogły jej dosięgnąć. Tymczasem dziewczyna wyprowadziła co najmniej dwadzieścia celnych ciosów i kopnięć. Być może nawet dwa razy więcej. Gniew Denama narastał. Jego twarz przybrała szkarłatną barwę. Zapluwał się i toczył pianę, wykrzykując groźby i złowrogie obietnice. Pod jego żebrami po lewej stronie pojawił się duży siniak. Osłaniał tę okolicę łokciem. Oparł się o słupek, by zaczerpnąć tchu.
– Ruszaj się, drągalu – odezwała się Nona. To były pierwsze słowa, które wypowiedziała podczas walki.
Zadziałały jak iskra rzucona na proszek błyskowy. Denam rzucił się z krzykiem do ataku. Nona zanurkowała pod wyciągniętymi rękami przeciwnika, wykonała przewrót w przód między jego nogami, wykorzystując lukę powstałą w chwili, gdy furia zdobyła przewagę nad ostrożnością, a następnie uderzyła piętą w pachwinę mężczyzny z całą siłą i szybkością, na jakie było ją stać.
Denam zrobił jeszcze dwa kroki naprzód, nim sobie uświadomił, że Nony już przed nim nie ma. Ból dotarł do jego świadomości dopiero po trzecim. Nogi zapomniały o dobiegających z głowy poleceniach. Gerant zwalił się na deski i zgiął się wpół, zapominając o otaczającym go świecie.
Nona zerwała się błyskawicznie. Na jej twarzy nadal malowała się wola walki. Straszliwa wichura nienawiści Denama ucichła, przechodząc w nieartykułowane cierpienie, i Markus odbierał teraz również emocje Nony. Zachwiał się na nogach, wyczuwszy surową, zwierzęcą agresję, która z niej wypływała. Coś podobnego czuł, gdy skręcił w niewłaściwą stronę i dotarł do miejsca, gdzie urządzano walki psów, za murami Starego Miasta. Od zakrwawionego mastifa o szczękach zaciśniętych na gardle drugiego zwierzęcia płynęła gwałtowna wściekłość, taka sama jak ta, którą teraz czuł u nowicjuszki. Markus oczekiwał, że Nona rzuci się na ofiarę, by wyłupić jej oczy albo rozbić twarz na miazgę. Ona jednak, w ciągu pięciu głębokich oddechów, wciągnęła w siebie całą furię, aż wreszcie nie mógł odczytać nic poza morzem mieszanych uczuć otaczającego go tłumu. Ze wszystkiego, co ujrzał tego wieczoru, to powstrzymanie gniewu wywarło na nim największe wrażenie.
Nona zignorowała aplauz, a także arbitra, który zmierzał ku niej, by zadać jej jakieś pytanie albo wręczyć nagrodę. Przeskoczyła przez liny i wylądowała pośród tłumu. Po paru chwilach była już obok Markusa, zlana potem, pełna życia i pasji. Wlepiała w niego spojrzenie obcych, czarnych oczu.
– Przyszedłeś – stwierdziła.
– Prosiłaś mnie o to – odparł młodzieniec, wzruszając ramionami.