Читать книгу Ewakuacja - Marko Kloos - Страница 7
Rozdział 1
Nowy kontrakt
ОглавлениеUroczyście przysięgam służyć wiernie Wspólnocie Północnoamerykańskiej i z odwagą bronić jej praw oraz wolności jej obywateli.
Wczoraj podpisałem w gabinecie kapitana formularz ponownego zaciągu, więc mój tyłek był już własnością publiczną na kolejnych pięć lat, lecz wojsko lubiło rytuały. Znajdowaliśmy się w jednym z pokojów odpraw, kapitan i pierwszy oficer stali po bokach pulpitu dla spikera. Ktoś wyciągnął pogniecioną flagę Wspólnoty Północnoamerykańskiej i zawiesił ją na ściennym wyświetlaczu. Gdy z uniesioną dłonią po raz drugi w wojskowej karierze powtarzałem przysięgę, z nieznanego mi powodu całą ceremonię filmował kapral z biura prasowego floty. Nawet przy ostatnich kłopotach wojsko utrzymywało wskaźnik retencji po pierwszym kontrakcie na poziomie dziewięćdziesięciu procent, mój powtórny zaciąg nie był więc raczej niczym niezwykłym.
– Gratuluję, sierżancie sztabowy Grayson – oznajmił kapitan, gdy skończyłem. – Wracacie do interesu na następną pięciolatkę.
A co innego miałbym robić? – pomyślałem.
– Dziękuję, sir – powiedziałem, odbierając z jego wyciągniętej dłoni zupełnie ceremonialne świadectwo ponownego zaciągu. Oznaczało premię na moim koncie, którego saldo miarowo rosło od pierwszego dnia szkolenia przygotowawczego przed pięciu laty, jednak waluta Wspólnoty stawała się coraz bardziej bezwartościowa. Gdy stąd wyjdę, zawartość rządowego rachunku zapewne wystarczy mi, żeby zapłacić za śniadanie i bilet na pociąg do komunalnej dzielnicy Bostonu.
Jednak nie zaciągnąłem się na nowo dla pieniędzy, ale dlatego, że nie wiedziałem, czym innym mógłbym się zająć. Wszystkie moje fachowe umiejętności związane były z rozmaitymi metodami zabijania oraz z tajnymi systemami sieci neuronowych, raczej niezbyt przydatnymi w cywilnym świecie. Nie za bardzo miałem ochotę wrócić na Ziemię i zająć mieszkanie komunalne, w którym mieszkałbym do szybkiej śmierci. Odkąd skończyłem szkolenie wstępne marynarki w ośrodku nad Wielkimi Jeziorami i odleciałem do Szkoły Floty na Lunie, nie postawiłem stopy na Terze, lecz z tego, co czytałem w MilNecie, na starej planecie nie działo się najlepiej. Ludzie, którzy bywali tam ostatnio na przepustkach, powtarzali, że najgorszą rzeczą, jaką moglibyśmy zrobić Dryblasom, byłoby pozwolić im na zajęcie Ziemi.
Przed dwoma laty tamtejsza populacja osiągnęła trzydzieści miliardów, z których trzy tłoczyły się w Ameryce Północnej. Terra była niczym mrowisko rojące się od wygłodniałych, niezadowolonych oraz antyspołecznych mrówek, a ja nie miałem ochoty dołączać do ich grona. Przynajmniej wojsko wciąż karmiło swoich, czego nie dało się powiedzieć o cywilnych władzach WPA. Mniej więcej raz na miesiąc mama zachodziła do urzędu dzielnicy, aby skorzystać z dostępu do sieci, i w ostatniej wiadomości wspomniała, że podstawowy przydział żywieniowy został okrojony do trzynastu tysięcy kalorii dla osoby na tydzień. Wyglądało na to, że kończyły im się gówno i soja.
Nie, nie musiałem długo zastanawiać się nad kolejnym zaciągiem. Oczywiście moja dziewczyna Halley też podpisała nowy kontrakt, więc tak naprawdę nie miałem większego wyboru.
– No to stało się – stwierdziła Halley. Przekaz wideo był trochę niewyraźny, ale nie miałem problemów z dostrzeżeniem ciemnych kręgów pod jej oczyma. Miała za sobą długi dzień w Szkole Lotnictwa Bojowego, gdzie uczyła nowych pilotów, jak unikać chińskich przenośnych rakiet ziemia-powietrze oraz biomin Dryblasów. Wyjątkowo znajdowaliśmy się w tym samym systemie, ponieważ mój okręt wchodził w skład zespołu zadaniowego ćwiczącego tajną dyslokację na jednym z licznych księżyców Saturna, mogliśmy więc oboje łączyć się z przekaźnikiem na orbicie Marsa, dysponującym wystarczającym zapasem przepustowości, żeby dało się przez kilka minut pogawędzić z podglądem.
– Ano, stało się. Nie miałem wyboru, skoro byłaś uprzejma po prostu zaciągnąć się przede mną.
– Chyba uzgodniliśmy, że oboje podpiszemy nowe kontrakty – odparła. – Pamiętasz? Podliczyłeś wszystko i uznałeś, że nasze premie wystarczą w tym momencie na waciki.
– No wiem. Tylko się droczę. Dobrze się bawisz w szkole?
– Kurwa, nawet nie zaczynaj. – Wywróciła oczyma. – Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do floty. Jasne, jest miło, gdy przez kilka miesięcy nic do ciebie nie strzela, ale mogłabym przysiąc, że niektóre żółtodzioby grają dla przeciwnej drużyny. W samym minionym tygodniu trzy razy omal nie zginęłam.
– Wychowujesz następną grupę bohaterskich pilotów. To ważne zadanie.
– Następną grupę wkładek do trumien – skomentowała ponuro. – Nasi przyjaciele z ZCR mają nową przenośną głowicę nuklearną ziemia-powietrze o sile pięćdziesięciu mikroton. Akurat w sam raz, żeby rozwalić eskadrę desantowców, nie bałaganiąc przy tym na dole.
– Cholera. – Zasępiłem się. – Mów, co chcesz, o Dryblasach, ale przynajmniej jeszcze nie wydurniają się z atomówkami.
– Oni nie potrzebują atomówek. I bez nich wystarczająco kopią nam tyłki.
Nie licząc towarzyszącego mi nieustannie ryzyka nagłej i gwałtownej śmierci, Halley pozostawała jedyną stałą w moim życiu, odkąd poznaliśmy się w plutonie szkolenia podstawowego 1066 w OSWPA Orem. Zdołaliśmy utrzymać swoisty związek na odległość, spędzając miesiące w oddaleniu i krótkie wspólne urlopy w zaniedbanych placówkach rekreacyjnych marynarki lub w koloniach na zadupiu. Oboje wspinaliśmy się po szczeblach własnych ścieżek kariery. Ona została porucznikiem dowodzącym zupełnie nowym modelem bojowego okrętu desantowego, ja zaś już drugi rok pracowałem jako kontroler walki, odkąd zgłosiłem się z własnej woli do, jak to określiła Halley, „roboty dla czubków”.
Kontrolerzy walki wkraczali z oddziałami bojowymi w sam środek działań wojennych podczas misji o krytycznym znaczeniu, lecz zamiast nowoczesnej broni byli obwieszeni nadajnikami radiowymi oraz desygnatorami celu. Uznałem to za logiczny krok naprzód od mojego wcześniejszego stanowiska w sieciach neuronowych, ponieważ zostałem już przeszkolony we wszystkich systemach informacyjnych floty. Szukali ochotników, ja zaś szukałem bardziej ekscytującej pracy niż tylko obserwowanie wskaźników postępu w pokoju kontrolnym. Zgłosiłem się i ekscytacji miałem po dziurki w nosie.
Przeszedłem przez nabór na ścieżkę kariery kontrolera walki i niemal cały trzeci rok służby spędziłem na szkoleniach. W tym czasie Halley wylatała tysiące godzin, wzięła udział w dwustu misjach bojowych i zgarnęła Zaszczytny Krzyż Lotniczy za naprawdę szalone manewry podczas wyrywania drużyny rozpoznawczej z łap marines ZCR w samym środku ciężkiej strzelaniny. Oboje sądziliśmy, że to drugie ma bardziej niebezpieczne zajęcie, i oboje mieliśmy rację, w zależności od tego, jakie misje przynosił kolejny tydzień.
– Za parę dni znów schodzę na planetę – poinformowałem Halley. Nawet przez bezpieczne łącze nie powinienem zdradzać szczegółów operacyjnych. Oprogramowanie filtrujące przekazywało transmisję z trzysekundowym opóźnieniem, by móc ją przerwać w razie wykrycia, że podaję nazwy planet, okrętów czy systemów gwiezdnych.
– Dryblasy czy ZCR? – spytała.
– Dryblasy. Schodzę z drużyną rozpoznawczą. Będziemy szukać czegoś, na co warto zrzucić parę kiloton.
– Tylko z drużyną? To niezbyt duża siła.
– Chodzi o to, żeby w marę możliwości unikać używania siły. Idę z rozpoznaniem. Będzie dobrze.
– Wiesz, nawet goście z rozpoznania umierają – stwierdziła Halley. – Już parę razy zjawiałam się w umówionym miejscu odbioru, na którym nikogo nie było, bo cała drużyna została zamieniona w mielonkę.
– Jeśli wpadnę w kłopoty, pozwolę strzelać ludziom z rozpoznania, a sam ucieknę w drugą stronę. Jestem tylko chodzącym radiem.
– Jak na ludzi, którzy zwykli przyciągać do siebie wszelkie możliwe gówno, mamy chyba niezłe szczęście, co nie? – zadumała się Halley i oboje się roześmialiśmy.
– Dziwnie definiujesz „szczęście” – uznałem, ale musiałem przyznać jej rację. Wykonywaliśmy jedne z najbardziej niebezpiecznych zadań w całej flocie, a jednak udało nam się przeżyć niemal cztery lata dyslokacji bojowych bez poważnych obrażeń. Na zakończenie szkolenia podstawowego w naszym plutonie zostało tylko dwanaścioro żołnierzy i do dziś ośmioro z nich zginęło w walce. Co dziwne, wciąż żyła cała obsada naszego stolika ze stołówki i tylko ja spośród nas oberwałem na tyle mocno, by zdobyć Purpurowe Serce. Ze swoim ZKL Halley była najwyżej odznaczona z całej grupki, a ponieważ jako jedyna z całego plutonu załapała się na ścieżkę oficerską, miała też najwyższy stopień z całego stolika.
– Udało nam się zajechać aż tutaj – rzekła Halley, jakby myślała o tym samym. – Kolejnych pięć lat unikania ognia naziemnego to pikuś.
– Mogło być gorzej – odparłem. – Mogliśmy być teraz na Ziemi.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.