Читать книгу Ślizg po banale - Marta Ewa Romaneczko - Страница 7
ОглавлениеLwy
Ciężko się dostać do Lian przy St. Olavs.
Autobus wyrzuca na sam kraniec Trondheim,
za pas planetoid, za Ultima Thule.
Stacja tramwajowa z jedną tylko linią tycich wagoników
Gråkallbanen do jeziora.
Dalej tylko pieszo, jezioro takie, że och!
Las taki, że łał!
Zaspy, że uff!
I wzgórze.
Na nim – centrum rehabilitacji neuro.
W nim Jan, który mówi: dziś obserwacja Jørgena.
Mam powiedzieć, co nie gra,
a Jørgen, że ma dwa psy, zajmuje się nimi w domu,
sam, nikt nie pomaga. Zdarzyło mu się nawet polować z nimi
na lwy.
Zamknęliście Jørgena w sali barwy kremówki,
a psy nie mają co jeść, no jak to tak, przecież
z Jørgenem wszystko w porządku, jakie konfabulacje.
Konfabulował ten, co nazwał siebie lwem,
miałam go rzekomo ciągać za groźne wąsy,
mówiąc, że go lubię, choć niebywałe chamidło.
Z Jørgenem wszystko w porządku.