Читать книгу Plotkarski SMS - Marta Fox - Страница 7

Plotkarski SMS 3. Odlecieć na świadectwie jak na czarodziejskim dywanie

Оглавление

Dobre rady Aleksandra, który „zagrał” chłopaka na mojej urodzinowej imprezie, od razu wcieliłam w życie. Najpierw zmieniłam numer telefonu i nowy podałam tylko kilku osobom: rodzicom, Ance, Aleksandrowi, właścicielce Café Plotki, gdzie rozpocznę pracę w ostatnim dniu czerwca.

Zdziwiło mnie, z jak niewieloma osobami chciałam mieć kontakt. Zazwyczaj bywa na odwrót. Utrata danych w telefonie obezwładnia człowieka, odbiera mu poczucie bezpieczeństwa, jakby ilość znajomych przekładała się na umiejętność funkcjonowania w codzienności i dobre wyniki w pracy czy nauce.

Następnie na YouTubie, w komentarzach, zamieściłam wpis: „Zdejmij ten film, Sympatyczny Internauto, artykuł 23 Kodeksu cywilnego i artykuły 212 i 216 Kodeksu karnego”. Podobnej treści SMS-y wysłałam ze starego telefonu pod nieznane mi numery, z których wysyłano do mnie pomówienia. Tymi paragrafami i słowem „cyberbullying” zaśmieciłam także znajomym profil na Facebooku. Cóż więcej mogłam zrobić? Starą kartę telefoniczną wyrzuciłam.

Mogłam rozpocząć nowe życie, z ochotą i za przyzwoleniem rodziców, którzy przytaknęli temu, bym wakacje wykorzystała, jak zechcę. Wprawdzie po cichu liczyli na to, że szybko się umęczę samodzielnością i zmienię zdanie, co by oznaczało powrót do dawnych ustaleń, ale miałam przed sobą całe dwa miesiące, by spróbować żyć po swojemu. I to było cudne, dodało mi skrzydeł!

Poczułam się wolna jak ptak.

Takiej samodzielności nie miałam, jak żyję osiemnaście lat!

Rodzice wprawdzie nie kontrolowali mnie nadmiernie i w porównaniu z innymi miałam dużo wolności. Ale z drugiej strony do tej pory nie było sytuacji, która by ich zmusiła do narzucania mi rygorów czy też wtrącania się do każdego mojego ruchu. W sumie fajnych mam rodziców, a oni mają fajną córkę, która łagodnie przeszła okres dojrzewania, bez palenia mostów i innych zabaw na granicy ryzyka.

Ostatni dzień w szkole też mnie uskrzydlił.

Rozpoczęłam dzień o szóstej rano czterdziestominutowym bieganiem po lesie. Wybiegłam bez słuchawek na uszach, bo las ma swoją muzykę i czasem lubię się w niej zanurzyć. Wróciłam z ciepłą bagietką, którą kupiłam mamie. Kiedy wyszłam z łazienki, mama już siedziała z kawą na balkonie, rozleniwiona, spokojna, jakby miała tutaj spędzić całe wakacje, a przecież czekała ją przeprowadzka i nowa praca. To lubię u swoich rodziców, że potrafią pogodzić ambicje zawodowe z życiem prywatnym. Znajdują czas nie tylko na pracę, ale i chwytanie dni, jak to się mówi.

Spojrzałam na mamę zupełnie nie jak na mamę i zobaczyłam w niej młodą dziewczynę. Aż dziwne, że jestem jej dorosłą córką, pomyślałam. Ładną mam mamę, tylko za mało w niej szaleństwa, jak na mój gust. Za to dużo wyrozumiałości dla moich fanaberii, bo tak właśnie nazwała to, że choć nie muszę, postanowiłam pracować w czasie wakacji.

– O czym myślisz, mamo? – zapytałam.

– O tym, że mi tutaj dobrze, w tej chwili i na tym balkonie.

– To po co zmieniłaś pracę, po co wyjeżdżasz na drugi koniec Polski? – zdziwiłam się.

– Olka, czy słyszysz, co powiedziałam? Teraz mi tu dobrze.

– Aha, czyli tak w ogóle to ci źle?

– A w ogóle to NIGDY NIE JEST TAK DOBRZE, BY SIĘ NIE CHCIAŁO, ŻEBY BYŁO LEPIEJ – uśmiechnęła się.

– Nie mam czasu na filozofowanie, dziś odbieram świadectwo, mamo.

– Wiem, wiem, poczekam na ciebie, a potem pojedziemy nad rzekę. Będzie upał, już teraz są dwadzieścia cztery stopnie.

– Nad jaką rzekę? – zdziwiłam się. – W Katowicach wprawdzie są bulwary nad Rawą, ale tam śmierdzi, bo to ściek, a nie rzeka, prawda?

– Myślałam, by pojechać do Wisły, przecież to tylko osiemdziesiąt kilometrów, a od dziś masz wakacje.

– O jedenastej najpóźniej powinnam być z powrotem, to jeszcze będzie cały dzień przed nami.

– Tylko nie zbocz z drogi, Olka.

Zjadłam jogurt z bananem i płatkami owsianymi. Wypiłam kawę z mlekiem. Byłam gotowa na dzień, o którym ostatnio często marzyłam, ale potem przestałam, bo inne sprawy stały się ważniejsze. W szkole wszyscy byli uśmiechnięci, odświętni, przyjaźnie nastawieni. Czułam się tak, jakby nic złego się nie wydarzyło, jakby nikt mnie nigdy nie opluwał i jakby w ogóle nie było koszmaru ostatniego tygodnia. Owszem, gapili się na mnie, może nawet i szeptali o mnie między sobą. Nic dziwnego, miałam nową sukienkę, z założenia skromną i „szkolną”, granatową, prostą, z jedwabnego dżerseju, z krótkim rękawem i białym kołnierzykiem pod szyję, przed kolana. Do tego granatowe baleriny.

W czasach szkolnych babci taki strój był obowiązujący, ale dzisiaj nie ma rygorów. Kiedy wszyscy mają gołe plecy, gołe nogi, dekolty i pępki na wierzchu, zapięcie się pod szyję i obwarowanie kołnierzykiem może być bardziej prowokujące niż kiedyś spódniczka mini. Może dlatego tak patrzyli. „WSZYSTKICH NIE ZADOWOLISZ, CHOĆBYŚ NIE WIEM JAK SIĘ STARAŁA” – mawia babcia. I zapewne ma rację.

Anka była też skromnie ubrana.

Nie prowokowała białym kołnierzykiem, ale nie wyglądała, jakby szła na plażę. Ciemna spódniczka przed kolana, błękitna bluzka z krótkim rękawem. Żaden tam T-shirt. Prawdziwa, z cienkiej materii, zapinana na małe guziczki, ze stójką. Usiadłyśmy w jednej ławce, co od razu skomentowała Sabina.

– O… ooo, jaki piękny widok, rywalki razem – zasyczała.

Już nabierałam powietrza, by jej odparować, ale Anka złapała mnie za rękę.

– Luzik – szepnęła – tylko to nas uratuje.

Powiedziała „nas” i byłam jej za to wdzięczna, czego nie wyraziłam słowami, tylko wzrokiem. Uspokoiłam się, co Anka przyjęła z zadowoleniem. Moja reakcja oznaczała, że drzazgi ciągle we mnie tkwią, że wystarczy jedno słowo, jeden gest nie po mojej myśli i zaczynam kipieć. Sabina myśli, że skoro Anka była dziewczyną Daniela, a potem ja się z nim spotykałam, to znaczy, że powinnyśmy do siebie żywić urazę albo przynajmniej krzywo na siebie patrzeć.

Spostrzegłam, że obserwuje nas Daniel.

Patrzył oczami skrzywdzonego psiaka. Żal mi się go zrobiło, ale nie był to czas na wyjaśnienia. Mieliśmy odebrać świadectwa i odfrunąć na nich jak na czarodziejskim dywanie. Odfrunąć w wakacyjną przygodę, nie oglądając się za siebie, byle dalej od tego, co było.

Świadectwo dostałam bez czerwonego paska, ale nigdy o to specjalnie nie dbałam, a już szczególnie w tym roku, kiedy zdecydowałam, że chcę iść do szkoły teatralnej. Anka miała trzy oceny dostateczne, ale bynajmniej nie była smutna z tego powodu. Smutny natomiast był Daniel, choć miał najwięcej powodów do radości. Czerwień paska pyszniła się na jego świadectwie, a w dodatku dostał nagrodę, grubą księgę o życiu Zofii Nałkowskiej.

– Nigdy tego nie przeczytam – marudził. – Co mnie obchodzi życie kobiety, której książki też mnie nie obchodzą?

Wystarczyło choć trochę znać Daniela, by wiedzieć, że ucieszyć go można bardziej książką o życiu pszczół niż znanej pisarki. Trzymałam tę książkę w ręku i czułam, że Daniel szuka pretekstu, by porozmawiać, ale podbiegła Anka, złapała mnie za rękę i powiedziała „odfruwamy”. Oddałam więc książkę i pobiegłam za Anką.

Bardzo mi się podobało, że się ostatnio do siebie zbliżyłyśmy, i chciałam to utrzymać.

– Mam pomysł – powiedziała Anka, kiedy już byłyśmy za ciężkimi drzwiami szkoły, z której wybiegali także inni, jakby z niedowierzaniem, że skończyła się całoroczna orka, którą nauczyciele nazywali „drogą przez mękę”, jakby tylko oni się męczyli.

Nie zdążyła jednak powiedzieć, co to za pomysł, bo pod szkołę w tym samym momencie podjechał mój tata, co było absolutną niespodzianką i, jak się okazało, nadprogramowym, dodatkowym urlopem od pracy w Brukseli.

Ucieszyłam się tak, jakby przyjechał po mnie co najmniej wokalista kultowego zespołu albo i sam Marcin Dorociński, którego dziewczyny od urodzin Anki pokochały miłością nieodwzajemnioną i wciąż szukały okazji, by się do Anki przymilić. Miały nadzieję, że a nuż kuzyn odwiedzi Ankę jeszcze raz i one go u niej spotkają.

Tata wyglądał świetnie.

Na luzie, w dżinsach, w jasnej sportowej koszuli, opalony. Pomachałam do niego świadectwem i podbiegłam, a on złapał mnie jak wtedy, kiedy byłam małą dziewczynką i nóżki mi dyndały, kiedy mnie podnosił. Ręce zarzuciłam mu na szyję jak dawniej, ale musiałam zgiąć nogi w kolanach, by mógł mną zawirować.

Pomachałam Ance, zdążyłam krzyknąć, że zadzwonię, i już siedziałam w samochodzie taty. Wiem, że to śmieszne, że dziewczyny w moim wieku tak się nie cieszą ze spotkania z ojcem, ale one mają ojców codziennie, a ja tylko raz w miesiącu, więc nasze relacje wyglądają nieco inaczej.

– Przyjechałem pod szkołę, bo mama wymyśliła, że spędzimy dzień nad Wisłą, więc szkoda każdej minuty – powiedział uradowany tata.

– A na świadectwo nie popatrzysz? Może nie zasłużyłam na żaden wyjazd? – zapytałam przekornie.

– Zobaczę w domu, spokojnie, córeczko, przecież wiesz, że dla mnie WAŻNIEJSZE JEST TO, CO MASZ W GŁOWIE, NIŻ TO, CO WIDNIEJE NA ŚWIADECTWIE.

Plotkarski SMS

Подняться наверх