Читать книгу Rok Szczura - Marta Guzowska - Страница 8

Оглавление

TERAZ

– O Boże! – krzyczy Zoja. – To naprawdę niesamowite!

Ja też tak uważam, chociaż to nie powód, żeby się drzeć.

– Nie powinno się wzywać imienia Pana Boga nadaremno – mruczy Karolka, ale jakoś tak cicho i bez przekonania. Kiedyś opieprzyłaby Zoję z góry do dołu.

– Ciągle otwarta, po tylu latach, no, no. – Radzio kręci głową. Jest zgrzany, bo, jak twierdzi, nie mógł znaleźć miejsca do zaparkowania i musiał podejść spory kawałek piechotą. – Ciekawe, jaki mają model biznesowy, że tak długo to ciągną.

– Wątpię, czy ktokolwiek tutaj wie, co to znaczy model biznesowy – zwracam mu uwagę. – To miejsce powstało za głębokiej komuny i gdyby wiedzieli coś o modelach biznesowych, pewnie już dawno by się zamknęli.

Stoimy w wielkim holu z kolumnami, pomalowanymi na ten sam jasnożółty kolor, co za naszej młodości. Gdybym zamknął teraz oczy, i tak bym trafił. Prosto do końca, potem schodkami w dół, obok tabliczki z napisem „Klub NOR” i strzałką, a potem prosto, przez całą salę, do ostatniego stolika w rogu, który zawsze był nasz. Nigdy go nie rezerwowaliśmy, ale ani razu nie zdarzyło się, żebyśmy tu przyszli i ktoś przy nim siedział. Może kelnerki pilnowały? Chociaż to raczej mało prawdopodobne, to były komunistyczne kelnerki w świeżo upieczonym kapitalizmie, które do niedawna jeszcze pilnowały, żeby nie sprzedać nikomu alkoholu przed trzynastą, a potem musiały pilnować zer w cenach podczas galopującej inflacji. Tak czy inaczej, wystarczyłoby palców rąk u nas wszystkich, żeby policzyć dni, których nie spędziliśmy w NOR-ze podczas całych pięciu lat studiów.

W środku wystrój wciąż ten sam. Obity drewnianą boazerią bufet i kilkanaście okrągłych stolików przykrytych takimi samymi, a może nawet tymi samymi obrusami.

– Tylko nie można teraz palić – zauważa Karolka i pokazuje wielki znak zakazu zawieszony z tyłu za bufetem. – I bardzo dobrze. Pamiętacie jak strasznie wędziliśmy się tutaj?

– Ty sama wtedy podpalałaś – mówisz.

Radzio pstryka wyjętą z kieszeni zapalniczką. – Ja i tak wpadłem tylko na chwilę. Muszę wracać do roboty.

– Co chcecie? – Podnoszę się. – Piwo?

– Nie, jestem samochodem – mówisz równocześnie z Radziem, a Karolka krzywi się, jakbym zaproponował jej szklankę cykuty.

– Może herbatę – odpowiada po chwili. – Tylko nie czarną, bo ja takiej nie pijam. Zieloną. Albo owocową.

– A dla mnie lemoniadę – prosi Zoja. – Z plasterkiem cytryny. I jak mają, to ze świeżą miętą.

Tak, wiele się zmieniło przez tych dwadzieścia parę lat.

Zielonej herbaty nie ma, mięty też nie, więc biorę dla wszystkich wodę gazowaną i cytrynę w plasterkach, na talerzyku. To zresztą nie ma znaczenia. Wracam do stolika i słyszę, jak mówisz:

– Skoro się spieszycie, to musimy szybko nadrobić informacje z tych… – Szybko liczysz na palcach. – Boże, to już dwadzieścia trzy lata!

– Ja pracuję w takiej jednej korpo – wyrywa się Radzio. Kiedyś też był wyrywny. – Bardzo fajnej. Pnę się po szczeblach. Dobrze jest. Chociaż mieszkam w domu numer trzynaście, mieszkania też trzynaście. Ale za to na Powiślu, teraz to najmodniejsza dzielnica. – Wyjmuje paczkę papierosów, z powrotem chowa ją do kieszeni, obdarza nas uśmiechem osoby zadowolonej z życia.

– Żona? – pytasz. – Dzieci?

– Rozwiedziony – przyznaje Radzio. – Ale nadal się przyjaźnimy. Jeden syn, już w liceum. Mam z nim świetny kontakt. Uwielbiamy strzelanki.

– To tak jak moi – wtrąca Zoja. – Tylko ciągle się kłócą, kto ma być kim. Bo ja mam dwóch synów. I ciągle tego samego męża. – Chichocze. – I uczę w szkole. Historii.

– Co u ciebie, to i tak wszyscy wiemy – mówi do ciebie Karolka. – Z Pudelka i z „Vivy”.

– Jezu, daj spokój. – Machasz ręką, pociągasz łyk wody i natychmiast dostajesz czkawki. Tak jak kiedyś, kiedyś też nie mogłaś pić coli ani niczego gazowanego. Muszę poklepać cię po plecach, żeby przeszło. Też tak jak kiedyś.

– Co daj spokój, Magdalena Wilczur, królowa ludzkich serc – wtrąca Radzio. – Najlepiej sprzedająca się w Polsce pisarka romansów.

– Królową ludzkich serc to była księżna Diana – poucza go Karolka. – I, Duśka, nie mów „Jezu”.

– A co u ciebie? – pytam ją, bo nie wygląda na to, żeby ktoś inny zamierzał to zrobić.

– Pracuję w komendzie głównej.

– Na policji? – dziwimy się chórem, a ty dodajesz: – To trochę daleko od archeologii.

Karolka sztywnieje i zaczyna się tłumaczyć. Jak kiedyś.

– Tylko w sekretariacie. Do tego nie trzeba mieć pojęcia o przestępstwach. Nie patrzcie na mnie, tak wyszło. Trafiła się praca, a coś jeść trzeba, nie?

Tak, naprawdę ją rozumiem.

Jestem bibliotekarzem. Fakt, że nie pracuję w bibliotece osiedlowej, tylko w uniwersyteckiej, a konkretnie w bibliotece instytutu archeologii, niewiele zmienia. Plusem jest brak rozwrzeszczanych wycieczek szkolnych. Minusem – że naprawdę rzadko ktoś do mnie zagląda. Coraz więcej książek można znaleźć w internecie i coraz więcej studentów jest przekonanych, że czytanie to strata czasu. Kombinacja tych dwóch czynników sprawia, że często się nudzę. I że mam dużo czasu na własne lektury.

Jak sobie zapewne wyobrażacie, kariera bibliotekarza nie jest tym, o czym marzyłem od dziecka. Chciałem być archeologiem, jak Indiana Jones. Oczywiście wiedziałem, że obraz wykreowany w Hollywood nie może być prawdziwy i że archeolodzy nie stoją z biczem i w kapeluszu nad wykopem, tylko klęczą w tym wykopie na kolanach, że nie pracują łopatami, tylko szpachelkami. Ale i tak chciałem. Przygoda. Egzotyczne kraje. Intrygujące zagadki przeszłości.

A konkretnie to chciałem być antropologiem. Oglądać czaszki i szukać na nich śladów przemocy. Sprawdzać, czy zrosły się stare złamania. Wnioskować na podstawie startych kręgów kręgosłupa, jak ciężką pracę wykonywali kiedyś ludzie.

Wyszło inaczej. Więc uznałem, że wolę pracować w bibliotece na uniwersytecie niż w tej osiedlowej, o której już wspomniałem.

Co nie znaczy, że nie czuję czasem ukłucia w klatce piersiowej, kiedy widzę, jak Jan idzie na zajęcia albo na radę wydziału. Może gdybym pracował w bibliotece osiedlowej, nie czułbym zazdrości każdego dnia.

A Karolka kontynuuje:

– …i spłacić ratę za kredyt na mieszkanie. Jakoś sobie radzę. I, uprzedzając wasze pytania, mam córkę. Męża już nie. A miałam tylko jednego, a nie dwóch, jak nasza królowa.

– Trzech – poprawiasz ją. – Ale byłych. Aktualnie nie mam żadnego.

Czuję, że muszę przełknąć ślinę i jestem zadowolony, że wszyscy patrzą na ciebie.

A ty mówisz dalej:

– Znowu jesteśmy w komplecie. W naszej NOR-ze. Dziwnie się czuję. Jakbyśmy byli tu wczoraj.

– Dokładnie – przytakuje Zoja. – Jakby w ogóle nie upłynęło dwadzieścia lat z hakiem. Tylko wyglądamy trochę inaczej. Z wyjątkiem ciebie, Duśka…

– Dzięki, miła jesteś.

– …i Szczura. On też się w ogóle nie zmienił.

– W mojej łazience nad umywalką wisi lustro – zapewniam ją.

– No dobra, masz trochę zmarszczek, byłbyś mutantem, gdybyś nie miał. Ale kiedy na cmentarzu zobaczyłam cię od tyłu, miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie.

Pozostali milczą. Uznaję, że lepiej zmienię temat.

– Nie jesteśmy w komplecie. Jan nie przyszedł…

– I nie ma Jacentego – dorzuca szybko Karolka.

– No właśnie – podchwytujesz. – Ktoś wie, co się z nim dzieje?

Wszyscy kręcą głowami, tylko Karolka ogląda starannie paznokcie.

– Ty też nie? – pytasz ją. – Przecież byliście parą.

– Dawno temu – mruczy Karolka. Podnosi głowę. – Nie, nie wiem.

– Nie ma go na Facebooku, co już samo w sobie jest dziwne.

– Może to kwestia środowiskowa – zauważa Radzio. – W niektórych kręgach to nawet źle widziane, jak się ma profil na FB.

– No właśnie, moi synowie mówią, że to obciach – dodaje Zoja.

– Twoi synowie są nastolatkami – gasisz ją. – A wśród takich starych grzybów jak my prawie każdy jest na fejsie. I to nie jest kwestia środowiskowa, bo Jacenty pracował jako dziennikarz, przynajmniej póki miałam z nim kontakt. Dziennikarze chyba siedzą w sieci od rana do nocy.

– Wiesz to ze swoich książek? – wyzłośliwia się Karolka.

– Dziewczyny, przestańcie – rzuca Radzio.

Przypatrujesz się Karolce jeszcze przez chwilę, ale nie mówisz ani słowa. Kiedyś, dwadzieścia lat temu z okładem, byłyście najlepszymi przyjaciółkami, takimi, które nawet wysikać się nie pójdą jedna bez drugiej. Teraz najwyraźniej gracie sobie na nerwach. Tak, wiele się zmieniło.

Przez długą chwilę słychać tylko radio zza kontuaru kelnerek. Mówią coś o przygotowaniach do strajku pielęgniarek.

– A ten Jan – przerywa ciszę Zoja – też wygląda tak samo. Tylko trochę wyłysiał.

– I nadal ciężko się z nim dogadać – zgadza się Radzio. – A słyszeliście, że on podobno teraz kopie tam, gdzie… no wiecie… Czytałem w „Wyborczej”, był z nim wywiad.

Zapada cisza i trwa dobrą minutę.

– Biedna Irena – mówisz w końcu.

– Ty jej przecież nigdy nie lubiłaś – zauważa Karolka. – Zawsze mówiłaś, że się wciska między nas na siłę.

Otwierasz usta, w powietrzu wisi kłótnia, więc postanawiam zainterweniować.

– To był podobno wypadek samochodowy – mówię.

– Mamy najwyższą statystykę zgonów w wypadkach samochodowych w Europie – zauważa Karolka.

– Ziemia jest przeludniona – stwierdzam.

– Szczurze, jak ty możesz wygadywać takie rzeczy?! – Zoja aż podskakuje na krześle. – Nie można w ten sposób myśleć. Myślenie o cudzym nieszczęściu sprowadza złą karmę.

– Kto mówi o nieszczęściu…

– Dobra – ucinasz, jak zawsze, kiedy coś cię nudzi. – Ale co to ma wspólnego z Ireną?

– Nic – odpowiadam. – Nic.

– Jan nie wygląda na załamanego – mówi nagle Karolka.

– A skąd wiesz, jak powinien wyglądać człowiek, który niedawno stracił żonę? – pyta Zoja.

– Karolka ma rację. – Popierasz ją, chyba w drodze wyjątku. – Nie wygląda. Ja akurat wiem, jak to powinno być, ciągle to opisuję w moich książkach.

– Literatura sobie, a życie sobie – stwierdza filozoficznie Radzio.

Ciężko się nie zgodzić.

– Nie wierzę w to – mówisz nagle.

– Że literatura nie ma nic wspólnego z życiem? – dziwi się Zoja.

Machasz ręką.

– Że Irena zginęła w wypadku.

– Ale przecież w gazecie pisali… – rzuca Karolka.

Patrzysz na mnie uważnie, a potem przenosisz wzrok na Karolkę, Radzia i Zoję. Oglądasz nas, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Minęło tyle czasu od naszego ostatniego spotkania, że to, w pewnym sensie, jest prawdą.

– Co masz na myśli? – Zoja szeroko otwiera oczy. – Myślisz, że ona…

– Myślę, że ktoś ją zabił – powtarzasz.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rok Szczura

Подняться наверх