Читать книгу W tę samą stronę - Marta Radomska - Страница 7
ОглавлениеTen dzień chyba nie może być gorszy…
W to przynajmniej bardzo chciała wierzyć Nina Rusałkowska. Jej serce wciąż waliło, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej i uciec jak najdalej od katastrofy, która właśnie miała miejsce. Jednak jakimś cudem nadal tkwiło na swoim miejscu, wybijając takt słów, które padły godzinę wcześniej.
„Chyba najwyższy czas zakończyć naszą coraz gorzej układającą się współpracę”.
Nina wzdrygnęła się na wspomnienie odgłosu, który towarzyszył najpierw ciśniętym o biurko szefowej teczkom, a potem solidnemu trzaśnięciu drzwiami.
Co dziwne, ani jeden nie był dziełem Wioletty Domagały. Bo choć to właśnie szefowa była specjalistką od rzucania dokumentami i trzaskania drzwiami, dzisiejsza scena wskazywała, że jej asystentka przerosła mistrzynię. Jednak pięć lata biegania za humorzastą Wiolą i bezskutecznych prób nadążenia za wiecznie zmieniającą się koncepcją pracy w agencji reklamowej sprawiło, że cierpliwość nawet tak opanowanej osoby jak Nina uległa wyczerpaniu.
Nie tylko tempo pracy i niekonsekwencja szefowej doprowadziły do dzisiejszej awantury. Przyczynił się do niej telefon, który Nina odebrała z samego rana. Dzwonił klient niezadowolony z decyzji podjętych przez Domagałę. Nie była to pierwsza taka sytuacja. Każdego dnia odbierała kilka podobnych telefonów i coraz trudniej było jej powstrzymać prośbę, by wszystkie zażalenia zgłaszać bezpośrednio do sprawczyni zamieszania. Pomimo to zapewniła, że wyjaśni sprawę w ciągu najdalej kwadransa, po czym zebrała odpowiednie dokumenty i zapukała do biura szefowej, by nakreślić Wiolce sytuację. Bezskutecznie. Wioletta miała inne priorytety. Jednym z nich było ustalenie grafiku rozmów z osobami wymagającymi zdyscyplinowania za zbyt małą kreatywność.
Dziś na tę listę wskoczyła Nina, zajmując zaszczytne pierwsze miejsce.
– Dlatego cię zatrudniam – oświadczyła Wioletta. Jej starannie umalowane usta wykrzywiły się w grymasie nieprzyjemnego zaskoczenia. – Żebyś inteligentnie prowadziła rozmowy z klientami. I przynosiła mi kawę. Gdzie moje espresso?
W całym natłoku niekonsekwencji, przy pomocy której szefowa siała w firmie zamęt, w dwóch sprawach była do bólu konsekwentna: przed rozpoczęciem pracy piła podwójne espresso i nie odbierała telefonów od klientów, którzy najprawdopodobniej dzwonili z pretensjami. Od tego miała asystentkę.
Przynajmniej do tej pory.
Dziś bowiem, słysząc pełen wyrzutu ton, jakim Wiola pytała o swój napój, Nina poczuła, że cała jej kreatywność i uprzejmość wyparowują w zatrważającym tempie. Ich miejsce zajęły rozgoryczenie i wyczerpanie. Oddała tej pracy całe swoje serce. Każdego dnia wykonywała ogromną liczbę zadań, które znacznie wykraczały poza zakres jej obowiązków. Była autorką wielu rozwiązań, dzięki którym firma miała status jednej z najlepszych agencji reklamowych w kraju i wciąż zyskiwała nowych klientów. Wielokrotnie przychodziła do pracy jako pierwsza i wychodziła później niż inni. Właściwie nie pamiętała już nawet, kiedy ostatni raz była na urlopie, jednak notatki w terminarzu sugerowały, że miało to miejsce, zanim została asystentką Domagały. Tylko fakt, że lubiła tę pracę i widziała w niej dużą szansę na rozwój, pozwalał jej znosić humory szefowej. Po cichu liczyła, że nadejdzie moment, gdy po raz ostatni zamknie za sobą drzwi do gabinetu Wioli, jednak wyobrażała sobie tę chwilę zupełnie inaczej. Miała dostać awans, nie odejść z firmy. Tymczasem sama się zwolniła, dodatkowo obrażając szefową i odcinając sobie jakąkolwiek drogę powrotu.
Dopiero na korytarzu zdołała ochłonąć na tyle, by pojąć, co się przed chwilą stało. Spaliła za sobą jedyny most. Nie pozostało jej nic innego, jak szybko wepchnąć do torebki najważniejsze rzeczy i z podniesioną głową opuścić pokój, w którym mieściło się jej biurko.
– Przynieś mi po pracy mój kubek! – krzyknęła jeszcze do swojej koleżanki Sylwii i zanim ta zdołała wyłonić się zza sterty segregatorów, Nina zbiegła po schodach i wypadła na dwór, ledwie łapiąc ze zdenerwowania oddech.
Teraz, choć budynek firmy został daleko za jej plecami, nadal biegła, stukając wysokimi obcasami o płyty chodnika. Zwolniła dopiero przy przystanku tramwaju, którym od lat kursowała pomiędzy pracą i domem.
„Cóż. Zdaje się, że to ostatni kurs”, pomyślała rozgoryczona, rozpaczliwie próbując odnaleźć w sobie optymizm. Może lepiej, że ten dzień wreszcie nadszedł. Póki co każdego wieczora odgrażała się, że rzuci pracę u Wiolki, by następnego poranka znów malować szminką profesjonalny uśmiech, wciskać stopy w czarne szpilki i skupiać się na gaszeniu pożarów wznieconych przez kapryśną szefową.
„Przynajmniej nogi przestaną mnie boleć”, pomyślała, powoli zmierzając ku ławeczce pod wiatą przystanku. Gdyby odrobinę przyspieszyła kroku, zdążyłaby na tramwaj, którym codziennie wracała do domu.
Ale dziś nie spieszyło się jej do niewielkiej kawalerki, którą wynajmowała razem z partnerem. Z westchnieniem spojrzała na zegarek. Potem usiadła na ławeczce pod wiatą, zsunęła z nóg szpilki i wyciągnęła z torebki parę balerinek, które zakładała, będąc poza zasięgiem wzroku Wioli.
Szkoda tylko, że szpilki, w przeciwieństwie do balerinek, nie mieściły się w maksymalnie wypchanej torebce. Po porannym upokorzeniu Nina naprawdę nie miała ochoty wędrować przez miasto w eleganckim stroju i balerinach, z parą czarnych szpilek pod pachą. Wyglądało jednak, że nie będzie miała innego wyjścia. Nadaremnie wyciągnęła całą zawartość z torebki i próbowała wcisnąć ją z powrotem razem z butami. Na domiar złego jednym z obcasów uszkodziła kwitek z poczty, informujący, że ma do odebrania list polecony.
Nina spojrzała ze wstydem na zmiętą karteczkę. Wędrówka po mieście w eleganckim stroju i balerinach zdawała się nieunikniona. W przeciwnym razie doprowadzi ten świstek do stanu, w którym żaden, najbardziej nawet życzliwy urzędnik pocztowy nie dopatrzy się w nim druczku awizo.
Zrezygnowanym gestem poprawiła baletki na obolałych stopach, zebrała jasne włosy w niedbały kucyk i skierowała powolne kroki w kierunku osiedla, na którym mieszkała.
Ledwie wstała, nadjechał kolejny tramwaj. Nina machnęła na niego ręką. Tak samo jak na perfekcyjny wizerunek doskonałej asystentki, którą była jeszcze dziś rano. Wciągnęła w płuca rozgrzane lipcowym słońcem powietrze i ruszyła przed siebie.
Trudno opanować natłok myśli w głowie, gdy utknęło się w ogonku na poczcie piętnaście minut wcześniej i nadal tkwiło w tym samym miejscu. Zazwyczaj jakoś wytrzymywała fakt, że czas oczekiwania na obsługę przy okienku dłużył się w nieskończoność, jednak tym razem tempo jego upływu szczególnie ją irytowało. Bo choć wszystko wskazywało na to, że spędzi w kolejce sporo czasu, zegarek niewzruszenie pokazywał godzinę, o której powinna być w pracy. Do domu przyjeżdżała zwykle dopiero koło osiemnastej. Dawid wracał godzinę wcześniej i pewnie bardzo by się zdziwił, widząc ukochaną w mieszkaniu. W dodatku odzianą w piżamę i upychającą zawzięcie do kartonów wszystkie rzeczy związane z pracą. Na myśl o takiej wersji wydarzeń Nina zerknęła na ciągnący się daleko za nią ogonek i pomimo zniecierpliwienia rozważyła opcję przemknięcia na sam koniec. Wszystko było lepsze niż tłumaczenie się Dawidowi z idiotycznych okoliczności, w jakich odeszła z pracy. Sama ledwie mogła znieść zażenowanie, jakie ogarniało ją na myśl o porannej kłótni z szefową.
Próby wytłumaczenia samej sobie powodów tego okropnego wybuchu pochłonęły ją tak bardzo, że nawet nie zauważyła, gdy do okienka dobrnął wreszcie stojący przed nią wysoki jegomość z kozią bródką i sporą liczbą paczek. I choć nadanie ich wszystkich trwało kolejne piętnaście minut, pochłonięta własnymi myślami Nina nawet się nie zorientowała, gdy zniecierpliwiony głos urzędniczki zawołał w jej kierunku:
– Pani jest następna, zapraszam!
Nina sprawnie odebrała adresowany do niej polecony, wcisnęła go bez większego zainteresowania do torebki i ustąpiła miejsca kolejnej osobie. Odchodząc od okienka, zerknęła na zegarek.
„Dwunasta”, jęknęła w duchu. „I co ja mam teraz ze sobą zrobić?”
– Mogłaby się pani przesunąć! – chrząknął ktoś tuż za jej plecami i Nina dopiero wtedy zorientowała się, że zatarasowała wejście. No tak, próg urzędu pocztowego to nie jest najlepsze miejsce, by usiąść i się rozkleić. Wybąkała kilka słów przeprosin i wyszła z budynku z niejasnym przeczuciem, że najlepszym wyjściem będzie spacer do ulubionego parku. Choć od dziecka wychowywała się w dużym mieście, uwielbiała być blisko przyrody. Zapach drzew przeganiał złe myśli i pomagał jej odzyskać zwykłe opanowanie. Z trudem pohamowała irracjonalne pragnienie, by wrócić do domu, wrzucić do torby niezbędne rzeczy i wyruszyć do odległego o wiele kilometrów miejsca, które od lat najlepiej koiło ból trudnych zdarzeń. Na razie nie mogła sobie na to pozwolić. Najpierw trzeba stawić czoła temu, co czekało na nią TUTAJ i TERAZ. Ulubiona ławka obok krzewu rododendronów będzie musiała jej dziś wystarczyć.
„Uciec zawsze zdążysz”, przemknęły jej przez myśl słowa ukochanej babci. Sama nie wiedziała, dlaczego zapamiętała je spośród wszystkich babcinych mądrości, jednak sama perspektywa posiadania wyjścia awaryjnego dodawała jej otuchy. Skoro droga odwrotu jest zawsze otwarta, dlaczego nie próbować dróg, które Los otwiera przed nią tylko wyjątkowo? Kto wie, może dzisiejsza awantura w pracy wcale nie była przypadkową katastrofą, tylko podpowiedzią, że powinna obrać inny kierunek?
Podniesiona na duchu ruszyła raźnym krokiem w stronę parku.
Nagle z piskiem odskoczyła do tyłu, bo nawet wierząc, że Los w bardziej lub mniej oczywisty sposób zapewnia ją o swoim wsparciu, nie spodziewała się, że uczyni to, przejeżdżając jej w okolicy kostek czymś miękkim i futrzastym! Oszołomiona spojrzała pod nogi. To, co zobaczyła, przechodziło jej najśmielsze pojęcie!
Na chodniku tuż przed nią siedział niewielki piesek o złotej sierści i rezolutnym spojrzeniu brązowych oczu. W pysku trzymał jedną z eleganckich szpilek, która najwyraźniej wysunęła się Ninie spod pachy.
„I to tyle w temacie pracy u Wioli Domagały”, przemknęło przez oszołomiony umysł Niny, gdy Los pod postacią psa ruszył raźno przed siebie, unosząc w pysku but i ostatnie wątpliwości Rusałkowskiej w kwestii ewentualnego przepraszania szefowej.
Nina nerwowo zamrugała oczami. Los Losem, była mu bardzo wdzięczna, że przejął ster jej życia w krytycznej sytuacji, ale czarne szpilki były jej jedynymi tak eleganckimi butami i sporo kosztowały. O zakupie innych w najbliższym czasie nie było co marzyć, bo nawet jeżeli jej samej tłukły się po głowie wątpliwości co do odejścia z firmy, Wiola po dzisiejszym występie z pewnością nie będzie miała żadnych skrupułów, by wręczyć jej wypowiedzenie. Innego obuwia, które mogłaby założyć na ewentualne rozmowy kwalifikacyjne, Nina nie miała. Wobec perspektywy uczestnictwa w rekrutacji w balerinkach aż się wzdrygnęła. I nim Los z jej obuwiem zniknął za rogiem, rzuciła się za merdającym wesoło ogonem w kolorze pszenicznego złota.
„Mam cię!”, pomyślała zadowolona, hamując przy zakręcie, by nie wystraszyć zwierzaka, i ostrożnie wychyliła głowę. W tej chwili zamarła ze strachu na widok pieska, który w przeciwieństwie do niej zdawał się nie mieć żadnych obaw i zmierzał ku ruchliwej jezdni.
Nina jęknęła z rozpaczą. Lubiła zwierzęta i fakt, że śliczny szczeniak beztrosko truchtał ku jezdni, napawał ją przerażeniem. Tuż przed południem kierowcy, zachęceni niedużym ruchem, pędzili przed siebie, ledwo zwracając uwagę na usiłujących przedostać się na drugą stronę pieszych. Niewielki piesek kręcący się przy krawężniku tym bardziej nie zmotywuje ich do zdjęcia nogi z gazu. Przynajmniej nie w tym stopniu, co elegancko odziana, atrakcyjna kobieta, która wypadła zza załomu ulicy i pędziła ku jezdni.
Jednak Nina nie miała okazji przyjrzeć się, jakie wrażenie robią jej zgrabne nogi na kierowcy nadjeżdżającego samochodu. Jej krzyk utonął w pisku klaksonów, który rozległ się, gdy chwyciła psa i usiłując uskoczyć przed trąbiącym szaleńczo autem, wylądowała prosto na jezdni.
„To koniec”, przemknęło jej przez myśl, jednak uderzenie, jakiego się spodziewała, nie nastąpiło. Ostrożnie uchyliła zaciśnięte mocno powieki…
W tym momencie, jak po zwolnieniu przycisku „pauza”, runęła na nią kakofonia dźwięków. Trąbił już nie tylko kierowca, któremu wyskoczyła przed maskę, ale chyba wszystkie auta tkwiące w korku, jaki spowodowała. Ktoś tuż obok niej krzyczał, domagając się odpowiedzi na pytania, których nie była w stanie zrozumieć. W jej ramionach wiercił się i popiskiwał pies…
Pies! Jeżeli wiercił się i popiskiwał, to chyba się udało?! Energiczna szamotanina świadczyła o tym, że nic mu nie dolega i jeszcze gotów kontynuować swą szaleńczą eskapadę! Owładnięta troską o psie bezpieczeństwo, Nina potrząsnęła głową i przegnawszy okropną chwilę słabości, spróbowała zorientować się w sytuacji.
Nadmiar bodźców dźwiękowych bardzo to utrudniał. Pewnie dlatego, zamiast rozejrzeć się i na spokojnie ocenić sytuację, krzyknęła do pochylającego się nad nią faceta:
– Czego?!
Wprawdzie subtelna część osobowości podpowiadała jej, że nie są to słowa, jakimi należy zwrócić się do niosącego pomoc, przystojnego mężczyzny, jednak nie była w stanie opanować wzburzenia. I choć sama Nina nie miała pojęcia, gdzie się podziały jej skłonność do zgody i pogodny charakter, nie zamierzała powstrzymywać złości. Zwłaszcza że facet chyba wcale nie chciał pomóc jej wstać! Odniosła za to niejasne wrażenie, że bardziej niż nią interesował się psem.
I faktycznie.
– Jak pani nie wstyd? – warknął mężczyzna. – Schroniska są pełne szczeniaków! Stamtąd proszę wziąć pieska, a nie zabierać ludziom na ulicy!
– Zabierać? – Coś tu było nie tak. Nina na wszelki wypadek zerknęła na wiercącego się w jej objęciach zwierzaka. Nie miał smyczy. Obroży z adresówką tym bardziej.
– No wie pan? – zawołała wciąż drżącym głosem. – Powinien pan podziękować! Puszcza pan pieska luzem i proszę! Jak nic wleciałby pod auto!
– I chwała pani za interwencję! Teraz proszę oddać mojego psa i przestać wabić cudze szczeniaki! Gdyby go pani nie wystraszyła, siedziałby grzecznie na chodniku i czekał na mnie!
– Czekanie to było ostatnie, na co miał ochotę! Ukradł mi but!
– I bardzo słusznie, buty nosi się na nogach, a nie pod pachą – oświadczył gniewnie mężczyzna, a w jego oczach zamigotały złośliwe iskierki.
Nieprzyjemny komentarz na nowo wyprowadził Ninę z równowagi. Trudno było odmówić mężczyźnie słuszności, jednak nie miał pojęcia o nieprzyjemnych okolicznościach, w jakich zamieniła szpilki na baleriny.
– Ma pan całkowitą rację! Buty nosi się na nogach, a pieski wyprowadza się na smyczy! I kto tu ma problem z przestrzeganiem zasad? I empatią?! – krzyknęła oburzona pretensjami mężczyzny. Instynkt wprawdzie podpowiadał jej, że w taki sposób nie dojdą do porozumienia, jednak zebranie myśli w tym chaosie zdawało się niemożliwe. Kierowca auta, które omal jej nie rozjechało, zrezygnował z trąbienia, wysiadł i krzyczał. W jego kierunku biegło kilku innych mężczyzn, gotowych przepchnąć blokujący jezdnię samochód. Rozpętało się zamieszanie, które wcale nie pomagało Ninie utrzymać nerwów na wodzy.
– Tak, ma pan bardzo dobry pomysł. Policja! – krzyknęła do kierowcy tarasującego jezdnię samochodu i wycelowała palcem w mężczyznę, który usiłował zabrać jej psa. – Może policja wyjaśni panu, że swoją nieodpowiedzialnością stworzył pan zagrożenie dla psa. Zresztą nie tylko dla niego.
– Sama pani stwarza zagrożenie! Nie ja spowodowałem ten korek. Ja tylko chciałbym odzyskać swoją własność.
– I to jest najlepszy dowód, że nigdy nie powinien pan mieć psa. Pies to nie własność!
– Niech mi pani jeszcze powie w takim razie, że to, co pani zrobiła, to nie była kradzież!
– Za taką kradzież każdy sąd mnie uniewinni! – zawołała Nina z pasją.
– Dokumenty proszę!
Tak Nina, jak i wykłócający się z nią mężczyzna gwałtownie umilkli. Wbili wzrok w stróża prawa, który pochylał się nad nimi z wyciągniętą dłonią. Po jego minie można było poznać, że nie zamierza zbyt długo czekać ani powtarzać stanowczej prośby.
„Masz ci los”, jęknęła w duchu Nina. Dzisiejszy dzień przyniósł jej wystarczająco dużo nieprzyjemności. Sama przed chwilą żądała interwencji policji. Teraz uświadomiła sobie, że gdyby spróbowała zapanować nad wzburzeniem, udałoby się zakończyć kłótnię w bardziej kulturalny sposób.
– Bardzo dziękuję – powiedziała, ku konsternacji policjanta wspierając się na jego wyciągniętej po dokumenty dłoni i wstając wreszcie z jezdni. – Bardzo przepraszam za zamieszanie. I naprawdę bardzo chętnie wszystko wyjaśnię. Zauważyłam psa bez opieki. Chciał wbiec na jezdnię. Ten pan by go rozjechał! – Oskarżycielsko wskazała na kierowcę, który zbladł, znieruchomiał i stracił entuzjazm do dalszego awanturowania się. Wskazawszy jednego winnego awantury, Nina bez skrupułów zwróciła się w stronę samozwańczego właściciela psa. No bo kto tak właściwie udowodni, że naprawdę nim jest? – A ten pan, o, wrzeszczy na mnie, zamiast zapewnić swojemu psu opiekę. Zwierzę nie miało smyczy ani obroży, sam pan przecież widzi. Odpowiedzialny opiekun nigdy by nie pozwolił na takie bieganie luzem po ulicy – tłumaczyła stróżowi prawa.
W bursztynowych oczach mężczyzny, który podawał się za właściciela szczeniaka, buzowała wściekłość.
– Szanowna pani, nie jestem nieodpowiedzialny! – syknął, patrząc na Ninę ze złością. – Pies mi wyskoczył z samochodu, kiedy zaparkowałem pod sklepem zoologicznym. Nie miał smyczy, bo nie zdążyłem jej kupić! Gdybym był tak nieodpowiedzialny, jak mi pani zarzuca, jako chirurg byłbym skończony!
– Chirurg? – zawołała z oburzeniem Nina. – Bardzo wątpię, czy chciałabym trafić pod opiekę takiego lekarza.
Mężczyzna nie odpowiedział. Wbił w Ninę pochmurny wzrok, jego mina zaś sugerowała, że nie zamierza ustąpić.
Nina wzięła głęboki oddech. Odzyskała rezon, gdy tylko stanęła na nogi przy pomocy stróża prawa. Ostentacyjnie otrzepała spódnicę i przytuliła psa. Nie zamierzała się dalej kłócić, jednak jej wzrok rzucał gromy nie gorsze niż złote oczy mężczyzny.
Kto wie, jak skończyłaby się ta wymiana spojrzeń, gdyby nie interwencja policjanta, który chrząknął głośno:
– No i wszystko jasne. Psa rekwiruję. Jako dowód rzeczowy. Może się państwo bardziej skupią i podadzą mi wreszcie dokumenty tożsamości. Resztę sporu wyjaśnimy na komisariacie! Zapraszam!
Wprawnym gestem wyjął z rąk Niny szczeniaka i skinął głową w kierunku radiowozu, utwierdzając kobietę w pewności, że bez względu na to, jak koszmarny wydaje się dzień, jednak zawsze może być gorzej.
– To jakiś koszmar! – jęknęła Sylwia, słuchając opowieści przyjaciółki. – Coś jednak w tym jest, że nieszczęścia chodzą parami… Zastanawiałaś się już, co zamierzasz dalej zrobić?
Nina postawiła na stoliku talerzyki i kieliszki. Zdołała zapanować nad nerwami w wystarczającym stopniu, by pokroić tort, który przyniosła jej na pocieszenie koleżanka. Butelkę różowego, słodkiego wina oraz otwieracz wręczyła jednak Sylwii. Wciąż nie ufała roztrzęsionym dłoniom na tyle, by ryzykować, że butelka wypadnie jej z rąk.
– To chyba zależy od tego, jak wściekła jest Wiolka – westchnęła, siadając wygodnie i biorąc talerzyk z solidną porcją ciasta. Zazwyczaj starała się dbać o zdrową dietę, ale nie codziennie odchodzi się z pracy z takim hukiem. I nie każdy przyjaźni się z córką właścicielki najlepszej cukierni w mieście.
– Szczerze? – Sylwia nalała wina do kieliszka Niny. – Bałam się sprawdzić. Chwyciłam ten twój kubek i wiałam, gdzie pieprz rośnie. Ale jeżeli nawet jest wściekła, najdalej jutro jej przejdzie. A w najgorszym razie podczas rekrutacji. Przejrzy kilka CV i sama będzie cię prosić o powrót. Kto wie, może nawet dostaniesz podwyżkę?
– Na razie zastanawiam się, na jaką przypadłość mam wziąć L4. – Nina zamyśliła się głęboko. Obie z Sylwią były zdania, że w tej sytuacji to najrozsądniejsze wyjście. – Jest środek lata, a nie sezon na grypę.
– Wypalenie zawodowe – zasugerowała jej przyjaciółka. – Rozsądny lekarz zrozumie. Zresztą wybacz, ale na pierwszy rzut oka widać, że jesteś przemęczona. Znowu ostatnio schudłaś. Już nawet pomijając sytuację w firmie, powinnaś zrobić przynajmniej podstawowe badania. Anemia może nie brzmi tak groźnie jak zawał, ale końcowy efekt będzie podobny. Zatem ten problem z głowy. A Dawidowi…
– Dawidowi powiem, że idę na L4 – przerwała jej Nina, bo wzmianka o partnerze na nowo wytrąciła ją z równowagi. – Weź mnie nie denerwuj. Nie chcę nawet myśleć o tej rozmowie.
– O, a to interesujące – mruknęła Sylwia, bo zaskoczyła ją nagła panika, jaka błysnęła w oczach Niny. Ona sama bardziej by się przejmowała utratą źródła niezłych dochodów i tym, co może jej napisać w świadectwie pracy urażona szefowa. Dawida natomiast uważała za rozsądnego i, co u mężczyzn jest na wagę złota, empatycznego faceta. Od dawna martwił się permanentnym stresem, jakim Nina płaciła za pracę na stanowisku asystentki w prestiżowej agencji reklamowej. Sam namawiał ją, by rzuciła posadę, nawet pomimo świetnej pensji i możliwości dalszego rozwijania swoich kompetencji zawodowych. Skąd w takim razie bladość na twarzy przyjaciółki?
Nina doskonale widziała kompletny brak zrozumienia w oczach Sylwii. I co gorsza, sama siebie nie mogła zrozumieć. Wiedziała, że Dawid poprze jej decyzję. Przytuli ją mocno, szepnie, że jakoś sobie poradzą… A kiedy ona, ukołysana zapewnieniami o lepszej przyszłości, wtuli nos w poduszkę, on odpali laptopa i zrobi dokładne kalkulacje, jak planować kolejne wydatki, dopóki nie znajdzie nowej pracy. W weekend zabierze ją do kina i na kolację. A potem…
Na myśl o tym, co nastąpi później, Nina zadrżała. Aż za dobrze wiedziała, dlaczego może liczyć na tak bezwarunkowe wsparcie ze strony partnera. I paradoksalnie, zamiast odetchnąć z ulgą, bo przecież ten koszmarny dzień zmierzał ku końcowi i nic nie zapowiadało kolejnych nieprzyjemności, podskoczyła nerwowo, gdy w drzwiach wejściowych zachrobotał zamek.
– Masz ci los! A ten jak zwykle bardziej punktualny niż szwajcarski zegarek! – Sylwia przewróciła oczami, wychylając się z kanapy w kierunku niewielkiego przedpokoju. – Nawet nie zdążyłyśmy spokojnie pogadać!
– O czym znów pogadać? Cześć, dziewczyny! Co to za konspira? I czemu o tej godzinie?
– A bo wam się wydaje, że wiedźmy knują tylko o północy! – Sylwia puściła oko do wysokiego, barczystego blondyna, który z uśmiechem wsadził głowę do pokoju.
– Ach, zapomniałem, że dla was pora dnia to żadne ograniczenie. No, może oprócz godzin pracy. – Dawid zrzucił kopniakiem buty. Jakimś cudem zrobił to tak precyzyjnie, że wylądowały w dokładnie tym samym miejscu, z którego wziął je rano. – Chociaż chyba nie dzisiaj. Co ty tak wcześnie, kochanie?
Zanim Nina zdołała pozbierać myśli i zdecydować, jak wyjaśni swój wczesny powrót do domu, Sylwia postanowiła ją wyręczyć.
– Ninek jest przemęczony – poinformowała Dawida rzeczowo. – Plus wykazuje objawy anemii. Stąd zalecenie, by udała się jutro do lekarza pierwszego kontaktu. I chyba do gastrologa, bo permanentny stres szkodzi na żołądek. Ogarniesz? Boże, po co ja pytam! Jak ty nie ogarniesz, to kto?
I zanim Rusałkowska zdążyła zaprotestować, Sylwia porwała swoją torebkę, cmoknęła przyjaciółkę w policzek i wyszeptała jej na ucho:
– Jutro zasuwaj po L4. I zadzwoń!
Po czym wyszła z mieszkania, zostawiając przyjaciółkę i jej zaskoczonego partnera.
– Z tą anemią to prawda? – zapytał Dawid z troską, gdy za Sylwią zamknęły się drzwi. O ile trzaśnięcie nimi w pośpiechu można było nazwać zamknięciem. Nina wzdrygnęła się nerwowo, bo huk skojarzył się jej z podobnym odgłosem, który dziś około wpół do dziewiątej rano oznajmił początek końca jej kariery w prestiżowej agencji reklamowej.
Nina, pomimo narastającego bólu brzucha, czym prędzej nałożyła sobie kolejny kawałek ciasta. Przynajmniej zajmie czymś buzię i zyska czas, by wymyślić dyplomatyczną odpowiedź. Figurą nie zamierzała się dziś przejmować.
Dawid nie miał wprawdzie pojęcia o nieprzyjemnościach, jakie spotkały jego ukochaną, jednak widząc Ninę w wygodnych domowych szortach i bluzie, z włosami związanymi w niedbały węzeł i z talerzykiem, który ledwie mieścił wielki kawał tortu, wystraszył się nie na żarty. Zwłaszcza że wybiła dopiero siedemnasta. Godzina, o której Ninę można było zastać w domu tylko w weekendy albo podczas naprawdę silnej grypy. Tymczasem był środek tygodnia, a patrząc na zajadającą słodki wypiek partnerkę, miał spore wątpliwości, czy dokucza jej wysoka gorączka. Musiało wydarzyć się coś innego.
– Ninka, zostawisz trochę tego ciasta? Nawet nie żebym chciał się poczęstować, tylko mam obawy, że zaraz naprawdę rozboli cię brzuch.
– Już mnie boli – usłyszał w odpowiedzi. Co ciekawe, Nina wygłosiła ten komunikat, nie przerywając konsumowania ciasta. – Z nerwów. I jest mi doskonale obojętne, czy będzie bolał bardziej.
To już był jakiś konkret. Dawid usiadł obok ukochanej, ostrożnie wyjął jej talerzyk z rąk i przygarnął ją ramieniem.
– A co to za nerwy? – zapytał.
Nina rzuciła rozpaczliwe spojrzenie na ciasto. Żołądek naprawdę dawał jej do zrozumienia, że czas zakończyć tę formę terapii, ale jedzenie przynajmniej dawało pretekst, żeby nie zaczynać rozmowy. Owszem, chętnie wyżaliłaby się Dawidowi. Gdyby nie to, że wiedziała, jaki będzie finał tej całej rozmowy. Jednak talerzyk wylądował już na stoliku, a silne ramiona partnera oplotły jej talię, nie pozwalając uciec.
Nie było wyjścia.
– Wiola – wymamrotała rozgoryczona. – Praca. I jeszcze raz Wiola.
Po czym streściła Dawidowi wszystko, co miało miejsce w trakcie jej wyjątkowo krótkiej dzisiaj obecności w firmie. Epizod z awanturą, karambol w centrum i wizytę na komisariacie pominęła milczeniem. Po czym westchnęła rozgoryczona, widząc, jak twarz jej partnera rozjaśnia z trudem skrywany uśmiech.
– Super, Ninka! Gratuluję! Wreszcie uwolniłaś się od tego koszmarnego babska!
– Jakbyś nie zauważył, od źródła niezłych dochodów również – mruknęła Rusałkowska, choć reakcja Dawida nie zaskoczyła jej ani trochę.
– I od wiecznych nerwów. Od przynoszenia papierów do domu. Od chodzenia do pracy w pełnej gali flagowej… – wymruczał Dawid, bo doskonale wiedział, że tych aspektów pracy nie znosiła. – To jest dla ciebie świetna szansa. A może po prostu znak, że czas na zmiany? Co?
– A coś ty się nagle taki przesądny zrobił? – Roześmiała się, ale wątpiła, by Dawid potraktował to jako wesołe przekomarzanie. Fałsz tego śmiechu niósł się echem w jej głowie. – Ze mnie się śmiejesz, że nie odstawiam nigdy torebki na podłogę, a teraz?
Jednak Dawida trudno było zniechęcić złym humorem i odrobiną uszczypliwości. W głębi duszy wcale się ukochanej nie dziwił. Nagłe odejście z pracy rzadko kogo wprawia w stan euforii. Chcąc zapewnić, że będzie ją wspierał, oplótł Ninę jeszcze mocniej ramionami.
– Teraz dostrzegam szansę na zbudowanie drogi do naszego małego królestwa – wyszeptał. – Zobacz, przecież już nic cię nie ogranicza. Masz świetne wykształcenie, doświadczenie w pracy w prestiżowej firmie. Młoda, atrakcyjna, kompetentna! I przecież nikt nie mówi, że musisz szukać pracy tu! Możemy wyjechać, kupić dom i wreszcie ustabilizować nasze życie! Ninka!
Ale Nina siedziała bez ruchu w jego ramionach i słuchała wszystkich tych zapewnień w odrętwieniu. Ile razy już to słyszała! Że powinni ustabilizować ich życie. Jakie ich życie? Przecież poznali się ledwie pół roku temu, zamieszkali razem trzy miesiące później, bo Dawidowi bardzo zależało, by być blisko. Wtedy rozumiała jego argumenty. Oboje sporo pracowali, choć Dawid jako informatyk miał bardziej elastyczny czas pracy. Ona wracała do domu wieczorem, zbyt wykończona, by jeszcze gdzieś wyjść czy choćby przygotować dla nich kolację. Pomysł Dawida, by wspólnie zamieszkać, wtedy miał sens. Nina sama była zdania, że to dobra metoda na sprawdzenie, czy ta relacja ma przyszłość. Uważała, że nic tak nie weryfikuje uczuć jak codzienność. Miała już na koncie jeden związek, w którym tkwiła przez rok, mieszkając osobno, a potem przeżyła wstrząs, gdy na wspólnym urlopie okazało się, że noszone w sercu wyobrażenie ukochanego ani trochę nie odzwierciedla prawdy o tym człowieku. Tym bardziej wolała sprawdzić, czy czarujący, przystojny Dawid naprawdę jest tym rycerzem, z którym chciałaby kiedyś wkroczyć na drogę do ich małego królestwa.
Teraz stała na rozstaju i z lękiem spoglądała w kierunku ścieżki, którą chciał podążać jej mężczyzna. Problem w tym, że nie wiedziała, jak mu o tym powiedzieć. A jeszcze gorszy problem, że nie miała pojęcia, dlaczego ta wspólna wędrówka szeroką, jasną drogą tak bardzo ją przeraża.
– Idź się przebrać, ja tu posprzątam – mruknęła zamiast tego. – I może zrobię ci jakąś kolację.
Obrzucił ją pełnym troski spojrzeniem.
– Może pójdziemy zjeść coś na mieście?
Nina posłała mu zmęczony uśmiech.
– Chyba w tym stanie nie powinnam pokazywać się ludziom. A już na pewno nie powinnam nic więcej jeść. Chyba że chcesz zakończyć romantyczną kolację wizytą na ostrym dyżurze.
– O, to zdecydowanie kiepski pomysł. – Dawid roześmiał się głośno. – Mam trochę inną wizję zakończenia dnia. Znacznie przyjemniejszą. Najpierw zrobię ci masaż. A potem…
Skąd miał wiedzieć, że potem pomimo jego starań Ninę i tak czeka długa, bezsenna noc? Pełna chłodu niepewności i pustki, choć tak bardzo chciał ogrzać ją żarem swych pocałunków.
I gdy leżała wtulona w nagie ciało ukochanego mężczyzny, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że wpełza między nich cieniutka warstwa lęku, rozrastającego się z każdym jej oddechem.
– Pa! Dziękuję, kochany!
Nina wyskoczyła z samochodu i posłała buziaka Dawidowi, który specjalnie zerwał się przed szóstą, by podrzucić ją do przychodni. W pełni zgadzał się ze stanowiskiem Sylwii dotyczącym L4. Przynajmniej do czasu, gdy Wiola ochłonie na tyle, by nie wręczyć swej byłej już asystentce dyscyplinarki. I nie opisać w referencjach, że wszystkie cechy, które czyniły z Niny wybitnego pracownika, są, delikatnie rzecz ujmując, passé. A już na pewno dyplomacja.
Wchodząc do budynku poradni, czuła się jednak niezręcznie. Ludzie, którzy czekali na wizytę u lekarza, wyglądali na naprawdę chorych i Ninie zrobiło się wstyd, że zablokuje miejsce w kolejce komuś, kto bardziej potrzebował opieki medycznej. Jej samej nie dolegało nic poza przemęczeniem i właściwie nie miała nawet pomysłu, co podać lekarzowi jako powód wizyty. Szczęśliwie pani przy okienku w rejestracji nie domagała się szczegółów na temat męczącego Ninę schorzenia.
– Doktor Małecka – oznajmiła znudzonym głosem. – Dziewiąta dwadzieścia. Kogo zapisać? Dziecko?
„Tak. Dziecko we mgle”, miała na końcu języka Nina. Ostatecznie wydukała, że chodzi o osobę dorosłą, choć miała duże wątpliwości, czy plącząc się w zeznaniach niczym pięciolatka, faktycznie wygląda na dorosłą. Dziś absolutnie nie czuła się wystarczająco dorosła, by podejmować decyzje o swej przyszłości zawodowej czy prywatnej, czego coraz bardziej oczekiwał od niej Dawid. Trudno jej było zachować optymizm w sytuacji, gdy w każdej dziedzinie życia waliło się i paliło. Sama już nie wiedziała, do czego najpierw się zabrać. Logika nakazywała skupić się na szukaniu nowej pracy, jednak do tego potrzebne były jej spokój i wyciszenie. Presja ze strony Dawida, który co rusz sugerował wyprowadzkę z Poznania, tylko ją rozpraszała. W rezultacie zamiast przemyśleć plan działania, Nina poświęcała znacznie więcej energii na hamowanie cierpkich komentarzy pod adresem partnera, które cisnęły się jej na usta. Wiedziała, że miał dobre intencje. Pomimo to nadmiar troski zaczynał ją przytłaczać. Rozpaczliwie potrzebowała od niej uciec.
Właśnie dlatego, choć do wizyty została jej ponad godzina, postanowiła nie wracać do domu. Wolała przespacerować się w kierunku oddalonego o niespełna kilometr kampusu uniwersyteckiego. Choćby tylko po to, by w niewielkiej kafejce kupić sobie kawę, bo rano Dawid uparł się, że powinna iść do lekarza na czczo. Na wypadek gdyby zlecono od razu badania. „Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie”, pomyślała zirytowana. Odkąd skończyła studia i rozpoczęła pracę, w jej krwiobiegu komórki krwi krążyły po organizmie wraz z wartkim strumieniem kawy i Nina miała wątpliwości, czy jednodniowa abstynencja może tu coś zmienić. By oszukać sumienie, złożyła sobie solenną obietnicę, że tym razem zrezygnuje z roślinnego mleczka, i ruszyła w kierunku kampusu.
Choć był lipiec, odniosła wrażenie, że ruch na kampusie zmalał tylko nieznacznie. W kafejce wciąż siedzieli ubrani w egzaminacyjną biel i granat studenci, ze wzrokiem wbitym w ekrany laptopów lub sterty kartek. Również poza budynkiem kręciło się sporo osób. Ci należeli do grona szczęściarzy, którzy, podobnie jak Nina, ubrani byli na wakacyjnym luzie, w dżinsy i podkoszulki, lub na sportowo. Budynki uniwersyteckie zajmowały rozległy teren, który chwilami przechodził w las. Było to jedno z ulubionych miejsc spragnionych świeżego powietrza poznaniaków. O każdej porze roku kręciło się tu sporo rowerzystów i biegaczy, a z nastaniem cieplejszych dni amatorów jazdy na rolkach. Teraz również, pomimo dnia powszedniego i wczesnej godziny, Nina spotykała młode dziewczyny, które mknęły na rolkach, odsłaniając zgrabne, wysportowane nogi w opiętych szortach. Przysiadła na krawężniku, zsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i zapatrzyła się na zgrabne pupy rolkarek. Gdzieś tam w pawlaczu leżały jej stare rolki, na których lubiła kiedyś jeździć z Sylwią, a i zgrabną pupę udało się utrzymać pomimo postępującego pracoholizmu. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Aż do wczoraj bez zastanowienia rezygnowała z lubianych dawniej rozrywek, byle w terminie dopiąć na ostatni guzik wszystkie projekty. Teraz patrzyła na roześmiane, mknące na rolkach dziewczyny z poczuciem, że walcząc o pozycję w firmie, straciła więcej, niż zdołała zyskać. Żadna pensja nie była wystarczającą rekompensatą za umiejętność cieszenia się z drobnych rzeczy, jaką Nina z każdym dniem coraz bardziej traciła. I choć pod wieloma względami nie zgadzała się z Dawidem, w jednym musiała przyznać mu rację: powinna wreszcie o siebie zadbać i nauczyć się odpoczywać. Choćby wyciągnąć te rolki. Pewnie po dwóch latach przerwy nie zachwycałaby już taką gracją jak podziwiane przed chwilą dziewczyny, jednak sam pomysł, by wreszcie znaleźć czas dla siebie, znacząco poprawił jej humor. Podobnie jak słońce i aromatyczna kawa, którą sączyła w otoczeniu soczystej zieleni, choć ledwie krok dzielił ją od zatłoczonych, zabetonowanych osiedli. Śmigający na rowerach i rolkach lub spacerujący ludzie dawali złudne poczucie wolności. Takiej, o jakiej marzenia Nina tłumiła w sobie od bardzo dawna.
Upiła łyk kawy z nadzieją, że czarny, intensywny napój jeszcze bardziej rozjaśni przesłonięty mgiełką złego nastroju umysł, i po raz kolejny podjęła próbę przeanalizowania wydarzeń wczorajszego dnia.
Owszem, odeszła z pracy, tak jak odgrażała się przez ostatni rok. Zgoda, co innego z wyprzedzeniem zaplanować złożenie wypowiedzenia, szukając jednocześnie czegoś lepszego, i płynnie przeskoczyć z jednej firmy do drugiej, a co innego trzasnąć drzwiami gabinetu szefowej, nie mając planu awaryjnego. Z drugiej strony, bądźmy szczerzy – do tej pory notorycznie cierpiała na brak czasu, by przygotować nowe CV lub przejrzeć dostępne oferty. Gdyby nie grom z jasnego nieba, którym osobiście cisnęła Wioli w twarz, sytuacja zmieniłaby się dopiero z osiągnięciem przez Ninę wieku emerytalnego.
Owszem, spowodowała niewielki karambol, ale jak słusznie zauważył policjant, winą należało obarczyć właściciela pieska. Ku głębokiemu rozczarowaniu Niny antypatyczny mężczyzna naprawdę tym właścicielem był. Potwierdził to czip odczytany w schronisku, do którego funkcjonariusz zawiózł sprawców zamieszania. Sam szczeniak również radośnie merdał ogonem, plącząc się u stóp nieodpowiedzialnego chirurga, co tylko pogłębiło rozgoryczenie Rusałkowskiej. Byłaby skłonna nawet zapłacić mandat, gdyby okazało się, że pies jest bezpański i istnieje szansa zabrania go do domu. Zapałała szczerą sympatią do wesołego rozrabiaki, który z pewnością zmusiłby ją do wzięcia się w garść. Być może rozwiązałby też problemy, które narastały pomiędzy nią a Dawidem. Może pies i wspólne spacery stałyby się dla niego elementem stabilizacji, na którą tak bardzo nalegał? Przecież dwoje ludzi i pies to już spora stabilizacja. W dzisiejszych czasach może nawet lepsza niż obrączka.
Choć wielu było zdania, że najlepszą gwarancją jest wspólny kredyt. „Najlepiej we frankach”, błysnęła Nina wisielczym humorem, bo właśnie kredyt był słowem, jakie coraz częściej przewijało się w jej rozmowach z ukochanym. Kredyt. Mieszkanie. Obrączka. Dzieci. Ich marzenia w dużym stopniu się pokrywały, jednak to, co Dawid najchętniej załatwiłby w miesiąc, jej zajęłoby plus minus pięć lat. I wcale nie dlatego, że go nie kochała, co coraz częściej zarzucał jej mężczyzna. Kochała, ale miała swoje powody, by nie przekształcać związku w szaleńczy sprint. Sprint był biegiem krótkodystansowym, za którego metą nie czekało już nic.
Spokojnie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nina przywołała ulubione powiedzenie swojej wieloletniej przyjaciółki, Izabeli. Poznały się na studiach i choć przez pięć lat na uczelni były nierozłączne, Izka nie zdecydowała się pozostać w Poznaniu. Krótko po uzyskaniu dyplomu wróciła do niewielkiej miejscowości, gdzie w dziewiętnastowiecznym dworku od lat mieszkała jej rodzina. I choć każda z nich wybrała inną ścieżkę kariery zawodowej, Nina każdego lata spędzała dwa tygodnie urlopu w towarzystwie Izy, wędrując leśnymi szlakami i rozkoszując się pięknem pobliskiego jeziora. Pomimo odległości utrzymywały stały kontakt i Nina często miała wrażenie, że Izabela ma lepszy wgląd w jej życie niż jakakolwiek inna osoba. Teraz, siedząc na krawężniku przy wielkim parkingu kampusu i miętoląc w dłoni styropianowy kubek po kawie, najchętniej wybrałaby numer przyjaciółki i opowiedziała jej o wczorajszych wydarzeniach. Zerknęła na zegarek. Teoretycznie miała jeszcze trochę czasu. Znacznie gorzej przedstawiał się poziom naładowania baterii w komórce.
„Trudno”, pomyślała, odkładając telefon z powrotem do torebki. Zadzwoni do Izki, jak tylko wróci do domu i podłączy komórkę. A potem będą się razem zaśmiewać z miny Wioletty na wieść, że straciła za jednym zamachem swą asystentkę i poranne espresso.
Upychając w torebce komórkę, znów zgniotła jakieś papiery, które po wczorajszych próbach wetknięcia do środka szpilek i tak wyglądały jak wyciągnięte psu z gardła. List, który odebrała z poczty, miał szansę przebić poziomem zmięcia nawet nieszczęsne awizo. Polecony? W dodatku priorytet. Ciekawe. Wczoraj upchnęła go w torebce i zwyczajnie o nim zapomniała. A może niesłusznie. Nie miała pojęcia, czego może dotyczyć ta niespodziewana korespondencja. Koperta w miejscu, gdzie wpisano nadawcę, i na rogach uległa już znacznym zniszczeniom…
„Przecież nie trzymałam tego w zębach!”, zirytowała się Nina, bo trochę ją wystraszyło to paskudne niedbalstwo. Czyżby Dawid miał rację i praca u Wioli przyczyniła się do aż takiego zaniedbania spraw prywatnych? Takich jak choćby wnętrze własnej torebki?
Zatem, jak mawiała Iza, nic nie dzieje się bez przyczyny. Być może zyskała właśnie niepowtarzalną szansę zastanowienia się, co zamierza zrobić dalej ze swoim życiem. I nad tym, co wylało się w jej torebce, że część upchniętych tu papierów jest umazana czarnym tuszem?!
Tajemniczy list również. Wyjmując go z torby, upaćkała ręce. Na szczęście zawsze nosiła przy sobie chusteczki do demakijażu. Machnęła ręką na zabrudzone paznokcie i szybkim gestem rozdarła kopertę. Choć świeży, rześki zapach pobliskiego lasu wypełniał jej nozdrza, momentalnie został przegnany przez woń perfum, która dosłownie wylała się z koperty. Nina odruchowo pociągnęła nosem. Była to może niestandardowa metoda identyfikowania nadawcy listu, ale tym razem jej wystarczyła. Co ta Izka znów wymyśliła? Przecież piszą do siebie SMS-y, maile, wydzwaniają, uzupełniając ten rodzaj komunikacji przez Messenger i zgoła telepatię. Po co Izabela komplikuje te i tak już zagmatwane szlaki komunikacyjne, wysyłając list polecony?
– Szalona! – mruknęła Nina pod nosem i wyszarpnęła kartkę z koperty.
Przebiegła wzrokiem przez pierwsze zdania długiego tekstu napisanego pewnym, pochyłym pismem Izki.
Wróciła do początku.
Jeszcze raz. Powoli. Spokojnie.
Jeszcze chwila i zacznie to literować!
Ale wyglądało na to, że nawet literowanie nie pomoże jej zrozumieć treści, jaką poleconym listem chciała przekazać jej Iza. Zaciskające się w silnym wzburzeniu gardło odcinało dopływ tlenu do płuc. Litery, jedna po drugiej, zlewały się w szaleńczym tańcu, wirując i przeskakując pomiędzy linijkami tekstu.
Rozedrgane dłonie sięgnęły na oślep do torebki w poszukiwaniu telefonu, bo Nina nie była w stanie odwrócić wzroku od leżącej na jej kolanach kartki. Nie pojmowała zapisanej tam treści. Sam początek do tego stopnia wytrącił ją z równowagi, że nie była w stanie dalej czytać. Izabela zawsze miała skłonność do dramatyzowania i była podatna na skrajne zmiany nastroju. Nic zresztą dziwnego, skoro całe życie spędziła w tajemniczej atmosferze dziewiętnastowiecznego dworku, którego ściany pewnie przesiąkły duchem dawnych sentymentów. Jednak nawet to nie było usprawiedliwieniem dla słów, które padły w liście.
Kiedy przyjedziesz, mnie już tu nie będzie…
Szybko wybrała numer Izabeli i przycisnęła telefon do ucha. Akurat w momencie, gdy komórka głośnym piśnięciem oznajmiła rozładowanie baterii…
Nina poderwała się z krawężnika. Musiała jak najszybciej dotrzeć do mieszkania i naładować komórkę. Jej własne problemy w tej jednej chwili straciły znaczenie. Do domu miała pół godziny drogi na piechotę. Taksówka? Postój za daleko! Z czasów studiów pamiętała, że niedaleko był przystanek, na którym zatrzymywał się autobus dowożący studentów na kampus z pętli szybkiego tramwaju. Latem kursował znacznie rzadziej…
Wyglądało jednak na to, że pech, prześladujący Ninę od wczoraj, trochę odpuścił. Z okrzykiem ulgi pobiegła w kierunku przystanku, bo zza zakrętu wyłonił się autobus.
Drugi, znacznie głośniejszy krzyk, wydarł się z jej gardła, gdy zza autobusu wyskoczyło niewielkie auto.
„A jednak pech”, szepnął głupio oszołomiony umysł, gdy uderzenie odrzuciło Ninę na pobocze.
– Ma pani szczęście – uśmiechnęła się pielęgniarka. – Wyglądało naprawdę groźnie, a tu tylko kilka stłuczeń i nadwyrężenie kostki! Doktor zaraz przyjdzie ze zdjęciem RTG i wszystko pani wyjaśni.
Szczęście?! Nina miała ochotę krzyczeć. Wczoraj w wyjątkowo nieelegancki sposób rzuciła pracę i wylądowała na komisariacie. Dzisiejsza kolizja z autem skończyła się urazem nogi i podejrzeniem lekkiego wstrząśnienia mózgu. Strach pomyśleć, co będzie jutro! Nade wszystko jednak bała się tego, co w swym liście próbowała przekazać jej Izabela. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać. W przypadku Izki mogło chodzić o drobiazg, który w oczach artystki urósł do rangi okropnej katastrofy. „Albo o autentyczną katastrofę”, pomyślała Nina i zadrżała. Niepewność, jak naprawdę przedstawiała się sytuacja w oddalonym o sto kilometrów dworku, sprawiła, że poczuła wdzięczność do pielęgniarki za dobre wieści na temat stanu swojego zdrowia, przede wszystkim zaś do Losu, który potraktował ją nie najgorzej. Miała nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł pozostawienia jej w szpitalu z powodu skręconej kostki, dzięki czemu będzie mogła skupić się na znacznie większym problemie.
Wszystkie te rozmyślania przerwał jej głos lekarza dopytującego o samopoczucie.
– Telefon! – zawołała gorączkowo, nawet nie patrząc w jego kierunku, rozglądając się w poszukiwaniu swojej torebki. – Jakikolwiek telefon! Muszę zadzwonić, a mój się rozładował! Obiecuję, że od razu poczuję się lepiej!
– Tak, coś słyszałem, że już w karetce zrobiła pani niezły raban o ten telefon – westchnął mężczyzna. – Proszę podać numer pielęgniarce, zawiadomimy pani rodzinę. Przywiozą pani, co trzeba, również tę ładowarkę do komórki. Choć ja bym się w pierwszej kolejności postarał o piżamę i kosmetyki. Wolę przez kilka dni zatrzymać panią na obserwacji.
– Wykluczone! – jęknęła Nina. Jeszcze chwilę temu kurczowo trzymała się nadziei, że lada moment wypuszczą ją ze szpitala i będzie mogła zaplanować wyjazd do Radgoszczy.
– Bo co? Bo znów mnie pani pobije? – zapytał z przesadną uprzejmością.
Nina dopiero teraz spojrzała na mężczyznę, zaskoczona jego słowami. Na moment odjęło jej mowę. Nie dość, że tkwiła unieruchomiona w szpitalu, to jeszcze trafiła na ostrym dyżurze pod opiekę chirurga, któremu wczoraj prawie ukradła psa.
– Wczorajszą sytuację chyba już wyjaśniliśmy – powiedziała, przywołując opanowanie, które do tej pory pomagało jej zażegnać najbardziej kryzysowe sytuacje w firmie. Już i tak było jej wstyd, że dzień wcześniej dała się ponieść emocjom. – Powiedzmy, że oboje ponosimy winę za mało fortunny przebieg wydarzeń. A ja naprawdę mam od kilku dni okropnego pecha, mnóstwo stresujących sytuacji… Bardzo, bardzo pana proszę. Muszę zadzwonić. Proszę powiedzieć mi, gdzie mogę skorzystać z telefonu. Albo pożyczyć mi ładowarkę! – dodała w akcie skrajnej desperacji.
Mężczyzna przyglądał się jej z narastającym zainteresowaniem w bursztynowych oczach. Do tej pory odbijała się w nich raczej niechęć do przywiezionej z wypadku pacjentki, maskowana uprzejmym uśmiechem. Natychmiast rozpoznał kobietę, która ze szpilkami pod pachą goniła jego psa. Choć chyba właściwie z jedną szpilką? O ile dobrze zrozumiał, drugiego buta ukradł jej Vinci.
Owszem, potraktowała go jak idiotę, jednak musiał uczciwie przyznać, że gdyby nie ona, Vinci jak nic wleciałby pod auto. Nie miał pojęcia, jak to się stało! Wysiadł na parkingu przed sklepem zoologicznym, by kupić obrożę i smycz. Psiaka zostawił w samochodzie pod opieką żony. Jakim cudem szczeniak znalazł się po drugiej stronie jezdni, w dodatku z butem tej babki w zębach?
Dopiero wieczorem doszedł do wniosku, że nie powinien był tak na nią wrzeszczeć. Był wściekły, ale jedyną osobą, na jaką mógł się wściekać, był on sam. Rzeczywiście zawalił sprawę. Najpierw zapomniał zabrać smycz szczeniaka, którego powierzyła mu pod opiekę siostra. Musiała pozałatwiać jakieś ważne sprawy poza domem i na czas wyjazdu poprosiła go, by zajął się Vincim. Ledwie dojechał do Poznania, szczeniak uciekł mu z auta. Sam czuł, że nawala, że jest cholernie nieodpowiedzialny. Tym bardziej wściekł się, gdy usłyszał zarzuty blondynki. Miała rację.
I choć bardzo nie lubił przyznawać się do błędów, wyciągnął z kieszeni swój prywatny telefon.
– Proszę – powiedział, podając Ninie komórkę. – Wyjdę, żeby pani nie przeszkadzać.
Nina zastygła, wpatrując się z niedowierzaniem w wyciągniętą dłoń z telefonem.
– Proszę – powtórzył lekarz i po raz pierwszy uśmiechnął się do pacjentki naprawdę życzliwie. – Nie zacznę wzywać policji i wrzeszczeć, że ukradła mi pani tym razem telefon. Choć byłbym wściekły, bo kupiłem go wczoraj i nawet nie zdążyłem skopiować wszystkich numerów.
– Dziękuję – szepnęła speszona i niepewnie wyciągnęła rękę po komórkę.
Patrzyła za mężczyzną, gdy zgodnie z obietnicą wychodził na korytarz, by dać jej czas na rozmowę. Co się zmieniło, że nagle przestał traktować ją jak najgorszego wroga?
Nieważne! Musiała zadzwonić do Izki! Szybko wpisała numer. Sygnał oczekiwania na połączenie. Nic. Jeszcze raz. Ileż można czekać? Zerknęła na wyświetlacz, by upewnić się, czy wpisała prawidłowo cyfry. A może Izka nie miała ochoty odbierać telefonów z nieznanego numeru? Niemożliwe. Choć Izabela od lat prowadziła własną, świetnie prosperującą działalność, nigdy nie zdecydowała się na telefon służbowy. Odbierała każde połączenie, bo być może dzwoniła potencjalna klientka. Z tego samego powodu zawsze nosiła komórkę przy sobie. Naładowaną. Nina westchnęła zniecierpliwiona i spróbowała jeszcze raz. To, co usłyszała, nie spodobało się jej ani trochę. Poczta głosowa? Przecież Izka zawsze miała włączony telefon!
No dobrze. Nie miała możliwości, by w ciągu kilku sekund teleportować się do dworku za Międzychodem. Jeżeli nawet Dawid zgodziłby się zawieźć ją swoim autem, dotarłaby na miejsce dopiero pod wieczór. Wprawdzie bardzo wątpiła, by wydarzył się aż tak wielki dramat, jak sygnalizował list przyjaciółki, ale coś się stało. Zerknęła na drzwi. Nie chciała nadużywać uprzejmości lekarza, ale musiała sprawdzić, co dzieje się z Izabelą. „Oddam mu pieniądze”, obiecała sobie i wystukała treść SMS-a.
Potem napisała do Dawida z prośbą, by po nią przyjechał i koniecznie zabrał ze sobą ładowarkę. Na wypadek gdyby nie udało się wynegocjować natychmiastowego wypisu ze szpitala.
Odetchnęła i już chciała zawołać lekarza, by oddać mu komórkę, gdy dziwna myśl tknęła ją niczym ostrogą. Nina natychmiast spróbowała ją odegnać, bo choć Izabela uwielbiała dramatyzm i wszelką teatralność, nie posunęłaby się do czegoś takiego. Była pogodną, romantyczną kobietą, która realizowała się jako świetna wedding plannerka. Od niedawna spotykała się z przystojnym mężczyzną, którego poznała na jednej z organizowanych przez siebie weselnych imprez. Nina z pewnością źle zrozumiała treść tego dziwnego listu. Wystukała kolejny numer bardziej z poczucia obowiązku niż rzeczywistej potrzeby.
– Dzień dobry – powiedziała z wahaniem, gdy uzyskała połączenie. – Nie jestem pewna, czy powinnam to zgłaszać, ale…
Ciąg dalszy w wersji pełnej