Читать книгу Sobowtór bankiera - Matthias Blank - Страница 4

Lord Lister — przyjaciel ludzkości

Оглавление

Lord Lister z nogą założoną na nogę, siedział rozparty wygodnie w fotelu, krytym czerwoną skórą.

— Jak ci się podoba twoja nowa garsoniera? — zapytał go Charles Brand, jego przyjaciel i sekretarz.

Lord Lister uśmiechnął się:

— Bardzo tu miło — odparł.

— Czy zadowolony jesteś z sąsiedztwa? — indagował dalej przyjaciel, zapaliwszy papierosa.

— Nie zdążyłem jeszcze złożyć oficjalnych wizyt — brzmiała odpowiedź lorda.

Wstał z fotela i zbliżył się do okna, osłoniętego cienką koronką firanki.

— Chciałbym wiedzieć do kogo należy ten dom naprzeciwko? — rzekł po krótkiej pauzie.

Charles Brand podniósł się i podszedł do okna.

— Ten dom o wybitnie brzydkiej, pretensjonalnej fasadzie? — zapytał. — Z pewnością do jakiegoś zbogaconego rzeźnika lub... bankiera.

— Mylisz się: właścicielem jego jest stary lord, wyglądem przypominający handlarza nierogacizną. Cierpi, zdaje się, na podagrę. Każdego poranku odbywa spacer po Hyde Parku, trzymając jedną nogę na małym siedzeniu swego powozu.

— Widziałeś prawdopodobnie to przez okno?

— Nietylko to, ale i wiele innych rzeczy...

Brand spojrzał swemu przyjacielowi prosto w toczy.

— Spostrzegłem, że mój astmatyczny i podagryczny sąsiad ma niezwykle piękną żonę.

— Aaa!

Zainteresowanie Charlesa nagle wzrosło.

— Czy zostałeś już im przedstawiony?... Tss... Czy to ta kobieta?

W jednym z okien stojącego naprzeciw domu ukazała się nagle złotowłosa, biało odziana postać kobieca.

Obydwaj przyjaciele z zainteresowaniem śledzili jej ruchy:

Szybkimi krokami przemierzała pokój, załamując rozpaczliwie ręce.

— To ona — rzekł lord Lister. — Cóż jej się stało?

— Ba! prawdopodobnie scena z małżonkiem. Widać nie jest z nim szczęśliwa.

— Możliwe!

— Wygląda, jak ptak więziony w klatce.

— Ta kobieta cierpi mimo bogactwa, którem jest otoczona. Możnaby przyjść jej z pomocą?

— Myślisz znów o pomaganiu bliźnim, ty niepoprawny przyjacielu ludzkości?

— Będę musiał złożyć im sąsiedzką wizytę... Ale być może, że nie przyjmą mnie teraz?

Lord Lister przez kilka chwil przyglądał się płaczącej kobiecie, poczem udał się do garderoby.

Gdy wrócił do gabinetu — był ubrany wizytowo. Poprawił przed lustrem węzeł krawata i zatknął w butonierce prześliczną różę.

— Do widzenia, — rzucił swemu przyjacielowi na odchodnem.

— Prawdziwy z ciebie człowiek czynu! — rzekł z podziwem Brand.

Wkrótce potem Raffles pukał do wspaniałej kutej w żelazie bramy.

Otworzył służący w liberii. Lord Lister podał swą kartę wizytową, poczem nie czekając na wprowadzenie, począł iść szybko wysadzaną świerkami aleją. Aleja ta doprowadziła go do wąskiej kładki, przerzuconej lekko przez staw porośnięty sitowiem.

Po drugiej stronie stawu rosła grupka krzewów, z pośród których rozlegał się płacz kobiety.

Lord Lister rozsunął gałęzie, wyjrzała ku niemu blada twarzyczka, skąpana w łzach. Lady Daisy Montgomerry — gdyż była to ona — spojrzała ze zdumieniem na intruza.

— Proszę mi wybaczyć — rzekł Lord. — Pragnąłem złożyć pani zwykłą sąsiedzką wizytę i zbłąkałem się w parku.

Dama o złocistych włosach napróżno starała się opanować. Łkanie jej przerywały słowa:

— Madame, proszę dysponować moją osobą... Czy mogę pani w czymkolwiek pomóc?

— Tak... Niech mi pan dopomoże... — wyrwał się szczery okrzyk z jej piersi. — Niech mi pan pomoże uwolnić się od tego potwora o ludzkiej twarzy.

Zawstydzona i pełna przerażenia zakryła twarz dłońmi.

— Co pan o mnie myśli? — rzekła. — Muszę panu wytłumaczyć me postępowanie... Dźwięk pańskiego głosu wzbudza we mnie dziwne zaufanie.

Rozpoczęła swą smutną opowieść:

Ojciec jej, należący do starej szlacheckiej rodziny, popadł w długi karciane. Chcąc je pokryć — zaciągnął u Montgomerrego grubszą pożyczkę, za którą płacił lichwiarskie procenty. Podczas rokowań o pożyczkę — Montgomerry bywał często w ich domu; w czasie obiadów, na które go zapraszano, siadywał stale na przeciw niej, obrzucając ją pożądliwym spojrzeniem.

W tym czasie rodzina jej poczęła znów odzyskiwać dawną świetność. Długi spłacono, starszy brat Guinny wstąpił do służby wojskowej. Lecz szczęście trwało krótko, pewnego dnia okazało się, że Montgomerry skupił wszystkie zobowiązania jej ojca. Przedstawił je do zapłaty akurat wtedy, gdy zbiory były wyjątkowo słabe. Kilka niefortunnych operacyj giełdowych do reszty podkopało finanse. Na domiar złego brat Guinny wrócił pewnego dnia do domu i blady jak śmierć oświadczył, że przegrał 1000 funtów. Jego wierzycielem był... lord Montgomerry. Ze łzami w oczach błagał ojca, aby pomógł mu pokryć dług i niedopuścił do rozgłoszenia sprawy.

Ojciec zniżył się przed lordem Montgomerrym do prośby. Wysłuchał go z skrzyżowanymi ramionami i zażądał zastawu. Z rozdartem sercem — ojciec złożył mu bezcenne klejnoty rodzinę... Jako warunek postawił....

— Wiem jaki — przerwał jej lord Lister — Zażądał pani ręki?

Kiwnęła głową. Łza potoczyła się po jej policzku.

— Jeden Bóg wie, ile walk stoczyłam z sobą przed powzięciem decyzji... Ojciec mój chciał popełnić samobójstwo... Zdołałam na szczęście przeszkodzić temu w porę... Wypadek ten wstrząsnął mną do tego stopnia, że zgodziłam się poślubić lorda Montgomerry. Postawiłam jednak za warunek, aby klejnoty wróciły do mych rodziców. Lord obiecywał wypełnić to zobowiązanie natychmiast po zawarciu małżeństwa. Nie dotrzymał jednak słowa. Klejnoty jeszcze dotąd znajdują się w jego ręku.

— Czy przechowuje je u siebie? — zapytał lord Lister.

— Tak... Niedawno powierzył je jubilerowi do naprawy... odebrał je już i trzyma w podziemiach naszego pałacu.

— Istotnie sytuacja pani przedstawia się niewesoło — rzekł lord Lister. Być może że potrafię złemu zaradzić. Proszę w każdym razie liczyć na moją pomoc.

— Mój mąż nadchodzi... Śpieszę do mojego ojca, który przybył do nas niedawno w sprawie klejnotów.

Mówiąc te słowa uciekła w przeciwnym kierunku. Lord Lister wyszedł na spotkanie pana domu, który zdala wymachiwał już kartą wizytową lorda.

— Szukam pana wszędzie — zawołał — Musiał pan chyba spotkać moją żonę?

— Przed chwilą miałem zaszczyt poznać małżonkę pańską...

— Czy pan pozwoli ze mną do biblioteki?

— Chętnie...

Lord Montgomerry z jękiem usiadł w fotelu. Wyciągnął sztywno swą bolącą nogę.

— Czy lady Montgomerry jest cierpiąca? — zapytał Lister.

— Być może... Chyba jedna z jej częstych migren... Nie przejmuję się tym zbytnio — odparł czuły małżonek.

Lord Lister rozejrzał się dookoła. Na masywnym hebanowym biurku stała inkrustowana perłami kaseta.

— Czy tu przechowuje pan swe kosztowności? — zapytał.

— Broń mnie Boże! — zawołał lord Montgomerry — Przechowuję je w podziemiach, w opancerzonej skrzyni.

Rozmowa przeszła na wyścigi i polowania. Na pożegnanie lord Montgomerry zaprosił Listera na przyjęcie, mające odbyć się w przyszłym tygodniu. Oczy Listera rozbłysły: ułatwiało to jego plany.

— Liczymy na pana — dodał Montgomerry — Mam nadzieję, że zaszczyci nas pan swą obecnością?

— Nie omieszkam skorzystać z tak miłego zaproszenia.

Lokaj otworzył bramę.

Odchodząc ujrzał Lister w głębi parku blond damę, wspartą na ramieniu siwego, wytwornie wyglądającego gentlemana.

— — — — — — —

Charles Brand z niecierpliwością oczekiwał powrotu swego przyjaciela.

— Sądząc z twej zasępionej miny, dowiedziałeś się o jakichś przykrych rzeczach — rzekł.

— Tak jest w istocie — odparł Lister, kładąc do kieszeni jakieś przedmioty wyjęte z szuflady biurka.

— Powiedz mi co się stało? — błagał Charley.

Ale Raffles nie miał humoru do gawęd.

— Wychodzę — rzekł — Czy chcesz mi towarzyszyć?

Sobowtór bankiera

Подняться наверх