Читать книгу Uwodziciel w pułapce - Matthias Blank - Страница 5
Dwa listy
ОглавлениеNastępnego rana lord Rochester zajęty był przeglądaniem poczty w swoim wspaniale urządzonym gabinecie. Uwagę jego zwrócił list w małej kopercie adresowanej niewątpliwie kobiecą ręką, co zawsze interesowało go najwięcej.
Zaledwie otworzył list i przebiegł oczyma kilka pierwszych linii, twarz jego poczerwieniała z zadowolenia. List ten miał treść następującą:
Szanowny Panie!
Wczoraj wieczorem wracając do domu miałam zaszczyt i przyjemność Pana poznać. Muszę Pana przeprosić za sposób w jaki odniosłam się do Pana. Jedynym moim wytłumaczeniem było to, że nie wiedziałam z kim miałam przyjemność. Ten nieokrzesany brutal swoją niefortunną interwencją przeszkodził mi poznać pana bliżej i okazać się godną pańskich dobrych wobec mnie intencji.
Biedna sprzedawczyni uważać się musi za szczęśliwą, mając tak szlachetnego i wpływowego protektora. Jestem, niestety, zajęta cały tydzień. Jeśliby zaś pan zechciał wybaczyć mi moją wczorajszą zuchwałość, proszę przyjść do mnie jutro, w niedzielę, pomiędzy godziną piątą a ósmą po obiedzie. 85 Baltic Street, 2-gie piętro, u pani Dumby.
Łącząc wyrazy prawdziwego szacunku
pozostaję MARY GREEN.
Lord nie posiadał się z radości. Oczywista, że pójdzie. Mała wyglądała dość pikantnie ze swymi blond włosami, zgrabną figurką i kształtnymi nogami. O, na kobietach znał się dobrze prezes Towarzystwa Opieki nad Upadłymi Dziewczętami i administrator Schroniska Domowego.
Przeglądając w dalszym ciągu pocztę, natrafił na dużą kwadratową kopertę zaadresowaną na maszynie. Twarz jego zmieniła się nie do poznania, przerażenie wykrzywiło rysy.
Lordzie Rochester! — czytał:
Jest pan największym hipokrytą, jakiego wydała kula ziemska. W oczach świata uchodzi pan za człowieka dobroczynnego. W rzeczywistości zaś wysysa pan krew ze swych biednych dzierżawców i wyrzuca ich bezlitośnie na bruk, gdy nie płacą regularnie czynszu. Dlatego też postanowiłem dać panu nauczkę. W pańskim gabinecie znajduje się kasa, zawierająca w chwili obecnej 4000 funtów sterlingów, uzyskane drogą lichwy i oszustw. Postanowiłem pozbawić pana tej sumy i uczynić to jutro, w niedzielę, pomiędzy godziną 5 — 7 wieczorem. Niech pan się nie stara temu zapobiec, bo wszelkie usiłowania będą bezskuteczne.
John C. Raffles.
Raffles! Nazwisko to napełniało lękiem serce lorda. Najmocniejsze zamki, najbardziej skomplikowane maszynerie otwierały się przed nim, jak zaczarowane. Ponadto posiadał dar przebywania jednocześnie w kilku miejscach. Jedynie policja nie widziała go nigdzie. W każdym razie nie potrafiła dotąd schwytać lorda Listera, który zdawał się posiadać jakąś nadludzką władzę. Lord wytarł zroszona zimnym potem czoło. Nawet żona jego nie wiedziała o istnieniu owych 4000 funtów, pochodzących od dzierżawców jego dóbr podlondyńskich. Właśnie wracał stamtąd, gdy spotkał piękną Mary Green.
W przerażeniu swym zapomniał o dziewczynie. Dziwnym zbiegiem okoliczności Raffles zapowiedział swoją wizytę na godzinę, na którą lord zaproszony został do pięknej nieznajomej. Lord był wściekły i przerażony zarazem. Po kilku jednak chwilach namysłu odzyskał straconą równowagę. Żart ten nie mógł pochodzić od Rafflesa. Autor listu zdawać sobie musiał niewątpliwie sprawę, że nikt nie będzie trzymał pieniędzy tak długo, aż złodziej zechce je zabrać. Nie, Raffles nie mógł być tak głupim. Ktoś chciał widocznie zrobić mu przykry kawał. Miał on swych wrogów, zwłaszcza wśród dzierżawców, których gnębił bezlitośnie. Dzierżawcy ci wiedzieli nie wątpliwie o zainkasowanych czterech tysiącach, które otrzymał niedawno od administratora. Mimo to postanowił zastosować pewne środki ostrożności. Połączył się ze Scotland Yardem i po kilku chwilach Baxter był już powiadomiony o wypadku.
— Jeszcze Raffles! — jęknął Baxter, patrząc na swych podwładnych. — Ten człowiek to przekleństwo mojego życia! Ileż już razy mieliśmy go w ręku! Zawsze jednak w ostatniej chwili wymyka się nam jak piskorz. Jego bezczelność przekracza wszelkie granice. W każdym razie dobrze, że jesteśmy zawiadomieni.
Detektyw Marholm, zwany Pchłą, uśmiechnął się pod wąsem.
— Oczywista, komendancie, że tym razem powinno nam pójść łatwiej — rzekł — Znamy już wszystkie jego sposoby i kawały. Ale pamięta pan wypadek gdy poszkodowany lord Lister okazał się identyczny ze złodziejem Rafflesem? Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby Raffles tym razem przedzierzgnął się w lorda Rochestera. Lord Lister, czyli Raffles jest wysoki i smukły, natomiast lord Rochester jest mały, jak ja. Ale cóż to ma do rzeczy? Raffles potrafi wszystko. Pamiętam, że kiedyś schronił się do szafki od zegara. — Tym razem może potrafi skryć się w komodzie, lub biurku?..
Inspektor Baxter wzruszył ramionami.
Nie miał zresztą czasu ani chęci do podtrzymywania na ten temat dyskusji. W kwadrans później wraz z czterema swymi najlepszymi agentami zjawił się w willi lorda Rochestera w Elismor Garden, w okolicach Hyde Parku. Baxter obejrzał uważnie list Rafflesa, o którym mu już lord Rochester telefonował uprzednio.
— Niesłychane — rzekł, obejrzawszy papier ze wszystkich stron. — Czy suma 4000 funtów pokrywa się dokładnie z sumą, znajdującą się w kasie?
Lord skierował się w stronę kasy, stojącej w pobliżu okna i otworzył ją:
— Niech się pan sam o tym przekona. Jest nawet o sześć funtów i osiem szylingów więcej. Ponieważ wczoraj była sobota i banki zamknęły wcześniej swoje kasy, nie miałem możności złożenia pieniędzy do banku.
Kapitan Baxter zarzucił lorda całym szeregiem pytań, pod gradem których lord uśmiechnął się w końcu.
— Nie przypuszcza pan chyba serio, że list ten pochodzi naprawdę od Rafflesa? Byłoby to za głupie z jego strony. Wystarczyłoby, abym nosił pie- niądze przy sobie! Teraz niech Raffles przyjdzie... będzie mu bardzo trudno znaleźć coś w kasie!
Mówiąc to, włożył całe pieniądze wraz z portfelem do kieszeni.
— To istotnie bardzo proste, milordzie, — odparł inspektor Baxter, śledzący w milczeniu jego ruchy. — Słowo daję, że nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś pan zaczął się nagle zmieniać w moich oczach, stał się wyższy, szczupły, jednym słowem przekształcił się w lorda Listera, czyli Rafflesa.
Lord uśmiechnął się.
— Obawa ta jest zbyteczna. — Mimo to jednak zechcą panowie zastosować, te środki ostrożności, które uważać będziecie za stosowne. Chciałbym jednak ażeby mnie niepokojono zbytecznie.
— Może pan być tego pewny, milordzie — odparł szef policji, kłaniając się. Będzie nam nawet bardzo miło, jeśli we wspomnianych wyżej godzinach pozostawi pan nam całkowicie wolną rękę. Im dalej znajdzie się milord z pieniędzmi, tym lepiej będzie dla sprawy. W ten sposób, nie będziemy mieli potrzeby lękać się sztuczek Rafflesa.
Lord Rochester był w jaknajlepszym humorze. Pieniądze w jego mniemaniu znalazły bezpieczną kryjówkę. Ponadto sam szef policji nie uważał jego obecności za konieczną. Nic więc nie stało na przeszkodzie w spotkaniu się z piękną nieznajomą.
Po południu, o wiele wcześniej nawet niż to zostało umówione, przybył na miejsce inspektor Baxter wraz ze swymi ludźmi. Część ich ukryta została w parku. Drugą zaś część umieścił Baxter wewnątrz domu, w sąsiedztwie gabinetu. Sam zaś dokonał dokładnej inspekcji pokoju, w którym stała kasa żelazna. W szczególności zbadał uważnie te meble, w których mógłby się ukryć złoczyńca lub które mogłyby ewentualnie ułatwić mu ucieczkę. Następnie z rewolwerem w ręku zaczaił się tuż przy drzwiach. Szef Scotland Yardu inspektor Baxter był przygotowany na wszystkie ewentualności.
Nudnie i długo wlokły się chwile oczekiwania. Kapitan był człowiekiem słusznej tuszy i z trudem poruszał się w małej komórce za drzwiami, w której się zaczaił. Zdrętwiałe członki bolały go coraz więcej.
Usłyszał bicie godziny piątej, następnie zaś szóstej. Zmrok już panował oddawna. Przez jedyne okno pokoju wpadało światło ulicznej latarni. Żaden dźwięk nie przerwał ciszy, w której pogrążony był cały dom. Jedynie trzaskanie mebli od czasu do czasu zmuszało inspektora do baczniejszego nadstawienia ucha.
Inspektor Baxter zaklął ze złości. Czyżby istotnie chodziło o brzydki kawał? Czyżby znowu, tym razem pośrednio, policja została wystrychnięta na dudka? Stopniowo Baxter uczuł ogarniającą go senność. Nagle dał się słyszeć lekki hałas. Baxter podskoczył.
Czyżby się mylił? Nie, usłyszał wyraźnie lekki trzask i spostrzegł, że drzwi otwierają się powoli. Ukazała się czarna głowa, po chwili zaś cała postać wysokiego i przystojnego mężczyzny.
Był to niewątpliwie Raffles. Kapitan Baxter nie śmiał oddychać ze strachu. Drżał ze wzruszenia, jak myśliwy, który obawia się, że niebacznym ruchem spłoszy zwierzynę.
Czarna sylwetka znajdowała się już w środku pokoju i skierowała swe kroki w stronę kasy żelaznej. Nie było tu już żadnych wątpliwości. Baxter wyskoczył ze swej kryjówki, dając umówiony sygnał.
— Halt, Raffles! Poddaj się! Tym razem już mi nie ujdziesz — zawołał.
Sześciu policjantów nadbiegło mu z pomocą.