Читать книгу W śnieżną noc - Maureen Johnson - Страница 36

Rozdział 1

Оглавление

Bycie mną jest słabe. Bycie mną w tę potencjalnie cudowną noc, z potencjalnie cudownym śniegiem zalegającym w półtorametrowych zaspach pod oknami mojej sypialni, jest podwójnie słabe. Biorąc pod uwagę fakt, że to Boże Narodzenie, wynik się potraja. A gdy dodamy do tego smutną, bolesną, druzgocącą nieobecność Jeba, ogłuszy nas donośne dong-dong! To dzwon oznajmiający przekroczenie górnej skali Słabometru.

Wokół świąteczne dzwonki i śmiechy, a u mnie ponure gongi deprechy. Bosko.

Przecież jesteś małym, wesołym, figowym puddingiem, powiedziałam do siebie, marząc, by Dorrie i Tegan pospieszyły się i już przyszły. Nie wiedziałam, co to jest figowy pudding, ale kojarzył mi się z daniem, które stoi i stygnie na samym końcu stołu, bo nikt nie ma na nie ochoty. Jestem jak ono. Zimna, samotna i pewnie z zakalcem.

Brrrr. Nie cierpię się nad sobą użalać, dlatego zadzwoniłam do Tegan i Dorrie z prośbą, żeby wpadły. Ale ich ciągle nie było, a ja nie mogłam się powstrzymać od litowania się nad sobą.

Bo tak bardzo tęskniłam za Jebem.

Bo nasze rozstanie, które nastąpiło raptem tydzień temu i bolało jak świeża rana, było wyłącznie moją winą.

Bo napisałam do Jeba mail (żałosny?), bardzo, bardzo prosząc o spotkanie w Starbucksie i o rozmowę. Ale nie przyszedł. Nawet nie zadzwonił.

Bo po tym, jak wczoraj czekałam na niego ponad dwie godziny, tak dogłębnie znienawidziłam życie i siebie, że powlokłam się przez parking do Fantastic Sam’s i poprosiłam fryzjerkę, by obcięła mi włosy, a to, co zostało, zafarbowała na różowo. Co też zrobiła, bo czy to jej problem, że chciałam popełnić fryzjerskie samobójstwo?

Jak widać, miałam powody do rozżalenia: byłam oskubanym różowym kurczakiem o złamanym sercu, przepełnionym odrazą do siebie.

– O rety, Addie – jęknęła moja mama wczoraj po południu, gdy w końcu wróciłam do domu. – To… dosyć radykalna zmiana fryzury. I koloru. Zafarbowałaś swoje piękne, jasne włosy.

Posłałam jej spojrzenie, mówiące: „Może mnie jeszcze bardziej dobijesz?”, na które odpowiedziała ostrzegawczym przekrzywieniem głowy oznaczającym: „Uważaj, kochanie. Wiem, cierpisz, ale to nie znaczy, że masz się na mnie wyżywać”.

– Przepraszam – rzuciłam. – Chyba jeszcze się nie przyzwyczaiłam.

– Cóż… to rzeczywiście wymaga przyzwyczajenia. A co cię do tego skłoniło?

– Nie wiem. Potrzebowałam zmiany.

Odłożyła trzepaczkę. Przygotowywała wiśniową jubilatkę, nasz tradycyjny wigilijny deser. Oczy mnie aż zapiekły od ostrej woni mielonych wiśni.

– Czy ma to może coś wspólnego z wydarzeniami na imprezie u Charliego w zeszłą sobotę? – zapytała mama.

Gorący rumieniec wypełzł na moje policzki.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Zmrużyłam oczy. – A poza tym skąd wiesz, co się wydarzyło u Charliego?

– Kochanie, co wieczór płaczesz tak długo, aż nie zaśniesz…

– Wcale nie.

– I rozmawiasz przez telefon z Dorrie lub Tegan dwadzieścia cztery na siedem.

– Podsłuchujesz moje rozmowy? – wściekłam się. – Podsłuchujesz własną córkę?!

– Trudno to nazwać podsłuchiwaniem, gdy się nie ma wyboru.

Gapiłam się na nią z otwartymi ustami. Udawała, że jest taka matczyna w świątecznym fartuchu, przygotowując wiśniową jubilatkę według rodzinnego przepisu, a tymczasem była… była…

Nie wiedziałam kim, ale miałam pewność, że to niewłaściwe, złe i podłe słuchać rozmów innych osób.

– I nie mów „dwadzieścia cztery na siedem” – odparowałam. – Jesteś za stara, żeby tak mówić.

Mama wybuchnęła śmiechem, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej, zwłaszcza że szybko nad sobą zapanowała i spojrzała w ten maminy sposób: „Biedulka, jest nastolatką. Musi swoje wycierpieć”.

– Och, Addie – powiedziała. – Chciałaś się ukarać, kochanie?

– No super! – oburzyłam się. – To chyba nie jest najmilszy komentarz na temat czyjejś nowej fryzury! – rzuciłam jeszcze i popędziłam do pokoju, by popłakać bez świadków.

Dobę później nadal leżałam w łóżku, choć wyszłam wieczorem na wiśniową jubilatkę i rano na otwieranie prezentów, ale nie sprawiło mi to żadnej przyjemności. Z całą pewnością nie przepełniał mnie magiczny i radosny nastrój świąt Bożego Narodzenia. Właściwie to wcale nie byłam pewna, czy nadal wierzę w cały ten magiczny i radosny nastrój.

Przewróciłam się na drugi bok i wzięłam iPoda z nocnego stolika. Wybrałam listę utworów zatytułowaną Szare dni, zawierającą chyba wszystkie melancholijne piosenki, jakie kiedykolwiek powstały, i wcisnęłam odtwarzanie. Mój iPenquin ponuro zamachał skrzydłami, gdy w jego plastikowym korpusie zabrzmiało Fools in Love.

Wróciłam do głównego menu i przewijałam ikony, aż trafiłam na folder „Zdjęcia”. Wiedziałam, że wkraczam na niebezpieczne terytorium, ale nie obchodziło mnie to. Podświetliłam album, którego szukałam, i go otworzyłam.

Pojawiła się pierwsza fotka, którą zrobiłam Jebowi ukradkiem komórką trochę ponad rok temu. Tamtego dnia też padał śnieg, więc w jego ciemnych włosach widać było białe płatki. Miał na sobie dżinsową kurtkę, choć panował mróz, i pomyślałam wtedy, że może on i jego mama nie są zbyt zamożni. Słyszałam, że przeprowadzili się tu z Rezerwatu Czirokezów, który znajdował się około stu sześćdziesięciu kilometrów od Gracetown. Uważałam, że to czadowe. Jeb był taki egzotyczny.

W każdym razie chodziliśmy razem na zajęcia z angielskiego, a Jeb z tym kruczoczarnym końskim ogonem i zamglonym spojrzeniem wydawał mi się niewiarygodnie pociągający. Był też baaardzo poważny, co dla mnie stanowiło zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ podchodzę do wszystkiego z dość dużym luzem. Każdego dnia pochylał się nad ławką i pilnie notował, a ja zerkałam ukradkiem, zachwycając się jego lśniącymi włosami i wysokimi kośćmi policzkowymi, najpiękniejszymi, jakie w życiu widziałam. Lecz nawet gdy prezentowałam swoją nieodparcie uroczą stronę, Jeb ciągle był tak pełen rezerwy, że wręcz zakrawało to na wyniosłość.

Gdy zasięgnęłam rady przyjaciółek w tej niezwykle problematycznej kwestii, Dorrie zasugerowała, że może Jeb nie czuje się komfortowo w naszym małym górskim miasteczku, w którym wszyscy są osobnikami rasy białej, prawdziwymi południowcami i prawdziwymi chrześcijanami.

– A co w tym złego? – zapytałam obronnym tonem jako posiadaczka wszystkich trzech wymienionych cech.

– Nic – odrzekła Dorrie. – Mówię tylko, że być może chłopak czuje się obco. Być może. – Jako jedna z dwójki – dosłownie – dzieciaków pochodzenia żydowskiego w całej szkole, chyba wiedziała, o czym mówi.

Pomyślałam, że może rzeczywiście Jeb czuje się obco. Czy to dlatego jada obiady z Nathanem Krugle’em, który był outsiderem i nosił wyłącznie koszulki z kolekcji Star Trek? Czy to dlatego rano, zanim otwarto szkołę, stał oparty o ścianę z rękoma w kieszeniach, zamiast przyłączyć się do naszego grona plotkującego o Idolu? I może nie ulegał mojemu czarowi na angielskim, bo czuł się zbyt skrępowany, żeby się otworzyć?

Im dłużej o tym rozmyślałam, tym bardziej się martwiłam. Nikt nie powinien się czuć obco we własnej szkole – zwłaszcza ktoś tak zachwycający jak Jeb i zwłaszcza że my, jego koledzy z klasy, byliśmy bardzo sympatyczni.

No, przynajmniej ja, Dorrie, Tegan i nasza paczka. Byliśmy bardzo mili. Inni niekoniecznie, oni bywali nieuprzejmi. Tak jak Nathan Krugle, rozgoryczony osobnik z pretensjami do świata. Szczerze mówiąc, męczyła mnie myśl, jakie szalone idee Nathan może zasiać w umyśle Jeba.

I nagle pewnego dnia, gdy znów obsesyjnie rozważałam wszystkie te kwestie, moja troska przerodziła się w złość, no bo halo! Dlaczego Jeb wolał spędzać czas z Nathanem Krugle’em, a nie ze mną?

Tak więc podczas lekcji angielskiego dźgnęłam go długopisem i powiedziałam:

– Na litość boską, Jeb, mógłbyś się chociaż uśmiechnąć?

Drgnął nerwowo, zrzucając książkę na podłogę, a ja poczułam się głupio. Spoko, Addie, pomyślałam, może następnym razem zatrąbisz mu do ucha?

Lecz wtedy jego usta nieznacznie się wygięły w uśmiechu, a w oczach zamigotało rozbawienie. I coś jeszcze – coś, co sprawiło, że moje serce zabiło szybciej. Jeb lekko się zarumienił, a potem schylił się szybko, żeby podnieść książkę.

A więc to tak, zrozumiałam pełna wyrzutów sumienia – on jest po prostu nieśmiały.

Opierając się o poduszkę, wpatrywałam się w zdjęcie Jeba na iPodzie, aż ból stał się całkiem nieznośny.

Wcisnęłam środkowy przycisk i pojawiło się następne. Z „wielkiego blitzkriegu” w Parku Hollyhock, który odbył się w zeszłą Wigilię, kilka tygodni po tym, gdy powiedziałam Jebowi, żeby się, na litość boską, uśmiechnął. Ponieważ Wigilia to jeden z tych dni, które ciągną się w nieskończoność, a człowiek tylko z niecierpliwością czeka, aż wreszcie nadejdzie Boże Narodzenie, wybraliśmy się całą paczką do Parku Hollyhock, żeby choć na chwilę wyrwać się z domów. Namówiłam kolegę, żeby zadzwonił po Jeba, a on jakimś cudem zgodził się pójść z nami.

Wyprawa skończyła się bitwą na śnieżki, chłopaki przeciwko dziewczynom, i była naprawdę imponująca. Dorrie, Tegan i ja zbudowałyśmy fort oraz opracowałyśmy system działania, polegający na tym, że Tegan lepiła, ja podawałam, a Dorrie ze śmiertelną precyzją miotała pociskami we wrogów. Wygrywałyśmy z chłopakami, dopóki Jeb nie zaszedł nas od tyłu i nie unieszkodliwił mnie, popychając całym ciężarem ciała w stertę kulek. Śnieg dostał mi się do nosa i bolało jak diabli, ale byłam zbyt rozbawiona, żeby się tym przejmować. Ze śmiechem przewróciłam się na plecy, a twarz Jeba znalazła się ledwie kilka centymetrów od mojej.

Ten właśnie moment Tegan uchwyciła na fotografii zrobionej komórką. Jeb jak zawsze miał na sobie dżinsową kurtkę – jasny błękit seksownie kontrastował z jego ciemną karnacją – i też się śmiał. Patrząc na nasze rozpromienione twarze, przypomniałam sobie, że nie odsunął się ode mnie od razu. Oparł się na łokciach tak, by mnie nie przygniatać, a jego śmiech łagodnie przeszedł w niewypowiedziane pytanie, od którego poczułam gorąco w brzuchu.

Po bitwie śnieżnej postanowiliśmy pójść na mocha latte, tylko we dwójkę. Propozycja wyszła ode mnie, ale on zgodził się bez chwili wahania. Poszliśmy do Starbucksa i usiedliśmy w fioletowych fotelach przy wejściu. Ja byłam podekscytowana, on onieśmielony. A potem stał się śmielszy, a może po prostu bardziej zdeterminowany. Wyciągnął rękę i ujął moją dłoń. Byłam tak zaskoczona, że rozlałam kawę.

– Na litość boską, Addie – powiedział. Jego grdyka drgnęła. – Mógłbym cię chociaż pocałować?

Moje serce oszalało i nagle to ja byłam tą onieśmieloną, co naprawdę nigdy się nie zdarza. Jeb wyjął mi kubek z rąk, odstawił na stół, a potem pochylił się i musnął moje usta swoimi. Kiedy się odsunął, jego oczy były ciepłe jak płynna czekolada. Uśmiechnął się do mnie i poczułam, że ja też się rozpuszczam jak czekolada.

To była najwspanialsza Wigilia na świecie.

– Hej, Addie! – zawołał mój młodszy braciszek z dołu, gdzie wraz z rodzicami grał na Wii, którą dostał pod choinkę. – Poboksujesz się ze mną?

– Nie, dzięki! – odkrzyknęłam.

– A w tenisa zagrasz?

– Nie.

– W kręgle?

Jęknęłam. Gra na Wii nie była szczytem moich marzeń, ale Chris miał tylko osiem lat i próbował poprawić mi humor.

– Może później – odpowiedziałam.

– Dobra – zgodził się i dał mi spokój.

Usłyszałam jeszcze, jak przekazuje rodzicom:

– Odmówiła.

Moja melancholia się pogłębiła. Mama, tata i Chris spędzali czas razem, wesoło wywijając nunczako i okładając się po twarzach, podczas gdy ja siedziałam tutaj, ponura i samotna.

I czyja to wina? – zapytałam samą siebie.

Och, przymknij dziób – odpowiedziałam sobie.

Przewinęłam kolejne zdjęcia.

Jeb z szerokim uśmiechem pozujący z babeczkami Reese’s. Wiedział, że je uwielbiam, i zrobił mi niespodziankę, przynosząc je pewnego dnia.

Jeb w lecie, bez koszuli, na imprezie nad basenem u Megan Montgomery. Boże, był po prostu piękny!

Jeb, uroczo pokryty pianą podczas akcji mycia samochodów, którą zorganizowaliśmy w Starbucksie, żeby zebrać pieniądze. Wpatrywałam się w niego, a wszystko mi w środku miękło. To był bardzo wesoły dzień – nie tylko wesoły, ale też dobry, bo mieliśmy szczytny cel. Christina, kierowniczka mojej zmiany w Starbucksie, zaczęła rodzić przed terminem i chcieliśmy jej pomóc w zapłaceniu rachunków za szpital, których nie pokrywało ubezpieczenie.

Jeb zgłosił się na ochotnika i harował bez wytchnienia. Przyszedł o dziewiątej i został do trzeciej, szorował, pucował kolejne samochody i wyglądał tak, że jego fotka powinna się znaleźć w kalendarzu z najseksowniejszymi facetami wszechświata. Zrobił o wiele więcej, niż wymagały od niego obowiązki mojego chłopaka, a ja byłam przeszczęśliwa. Kiedy ostatnie auto wyjechało z parkingu, objęłam go i uniosłam twarz do jego twarzy.

– Nie musiałeś pracować tak ciężko – powiedziałam, wdychając jego mydlany zapach. – Wystarczył mi już pierwszy samochód.

Chciałam z nim poflirtować, robiąc aluzję do sceny w filmie Jerry Maguire, gdy Renée Zellweger mówi do Toma Cruise’a: „Wystarczyło mi twoje »Cześć«”, ale Jeb zmarszczył brwi.

– Tak? To dobrze – powiedział – ale chyba nie wiem, co masz na myśli.

– Ha-ha – roześmiałam się, zakładając, że domaga się więcej pochwał. – To urocze, że zostałeś do końca, ale jeśli chciałeś zrobić na mnie wrażenie… to nie musiałeś. Tylko tyle.

Spojrzał zdziwiony.

– Myślałaś, że myję samochody, by zrobić na tobie wrażenie?

Policzki zaczęły mnie palić, gdy zaświtało mi, że on nie żartuje.

– Już tak nie myślę.

Próbowałam się od niego odsunąć zawstydzona, lecz mnie nie puścił. Pocałował mnie w czubek głowy i powiedział:

– Addie, mama wychowywała mnie samotnie.

– I?

– I wiem, jakie to może być trudne. Tylko tyle.

Przez chwilę się dąsałam, co było totalnie słabe. Lecz choć wiedziałam, że Jeb chciał pomóc Christinie z dobrych pobudek, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby jego motywacja była choć odrobinę związana z moją osobą.

Przytulił mnie.

– Ale cieszę się, że zrobiłem na tobie wrażenie – szepnął, a ja poczułam jego usta na swojej skórze. Czułam też ciepło ciała Jeba przez mokrą koszulkę. – Niczego nie pragnę bardziej, niż robić wrażenie na mojej dziewczynie.

Nie byłam jeszcze gotowa przestać się dąsać.

– A zatem twierdzisz, że jestem twoją dziewczyną?

Zaśmiał się, jakbym spytała, czy niebo nadal jest niebieskie. Nie pozwoliłam mu się wymigać od odpowiedzi, tylko wysunęłam się z jego objęć. Spojrzałam pytająco: I co ty na to?

Ciemne oczy Jeba zrobiły się poważne. Ujął mnie za ręce.

– Addie, jesteś moją dziewczyną. Będziesz nią zawsze.

Mocno zacisnęłam powieki, ponieważ to wspomnienie było zbyt przytłaczające. Zbyt przytłaczające, zbyt trudne, jakbym straciła kawałek siebie, bo tak właśnie czułam. Wcisnęłam wyłącznik na iPodzie i ekran poczerniał. Muzyka ucichła, a mój iPenguin przestał tańczyć. Wydał smutny dźwięk, jakby pytał: „Odrzucasz mnie?”, więc odpowiedziałam mu:

– Tak, i ciebie, i samą siebie, Pengy.

Opadłam na poduszkę, zagapiłam się w sufit i zaczęłam myśleć o tym, dlaczego się między nami popsuło. Dlaczego przestałam być dziewczyną Jeba? Znałam oczywistą odpowiedź (no cóż, kretynko, nie trzeba było iść na tę imprezę), ale nie mogłam przestać obsesyjnie analizować, jak doszliśmy do tego punktu, ponieważ już przed zabawą u Charliego nie układało nam się najlepiej. Nie dlatego, że Jeb mnie nie kochał, bo wiem, że to nieprawda. A ja kochałam go aż do bólu.

Myślę, że problem polegał na tym, jak okazywaliśmy sobie miłość. Albo, w wypadku Jeba, jak jej nie okazywał – a przynajmniej tak to odbierałam. Zdaniem Tegan, która namiętnie ogląda doktora Phila, Jeb i ja mówiliśmy innymi językami miłości.

Chciałam, żeby był czuły, romantyczny i uczuciowy, tak jak w Starbucksie, gdy pocałowaliśmy się po raz pierwszy w minioną Wigilię. Miesiąc później dostałam tam pracę i pomyślałam: Cudownie, będziemy mogli przeżywać nasz pocałunek ciągle i ciągle na nowo.

Ale tak się nie stało, ani razu. Mimo że często tam do mnie wpadał i dawałam mu do zrozumienia, że chcę, by mnie pocałował, on jedynie przechylał się nad ladą i ciągnął za troczki mojego zielonego fartucha, mówiąc:

– Hej, kawiareczko.

Co było słodkie, ale… nie wystarczało mi.

To jedno. Były też inne sprawy. Na przykład chciałam, aby dzwonił co wieczór, powiedzieć mi dobranoc, a on czuł się niezręcznie, ponieważ miał małe mieszkanie.

– Nie chcę, żeby mama słyszała nasze czułe słówka – wyjaśnił.

Innym chłopcom jakoś nie przeszkadzało trzymanie się z dziewczynami za ręce na szkolnym korytarzu, ale gdy tylko ja próbowałam to zrobić, Jeb szybko ściskał moją dłoń i równie szybko puszczał.

– Nie lubisz mnie dotykać? – zapytałam.

– Oczywiście, że lubię – odrzekł. Jego oczy nabrały tego wyrazu, który chciałam wywołać, a kiedy się odezwał głos miał ochrypły. – Wiesz o tym, Addie. Uwielbiam być z tobą sam na sam. Ale chcę, byśmy byli naprawdę sami, kiedy jesteśmy sam na sam.

Przez długi czas, mimo że wszystko to mi doskwierało, zachowywałam te wątpliwości dla siebie. Nie chciałam być zrzędliwą babą.

Ale w okolicach naszej półrocznicy (dałam Jebowi playlistę najbardziej romantycznych piosenek na świecie, on nie dał mi nic) coś we mnie pękło. Ogarnęło mnie rozgoryczenie, ponieważ byłam z człowiekiem, którego kochałam, i chciałam, żeby układało się między nami idealnie, ale nie mogłam starać się o wszystko sama. A jeśli to czyniło ze mnie zrzędliwą babę, trudno.

Wracając do tej półrocznicy. Jeb widział, że nie jestem szczęśliwa, i dopytywał dlaczego, aż w końcu odpowiedziałam:

– A jak sądzisz?

– Dlatego, że nic ci nie dałem? – zapytał. – Nie wiedziałem, że wprowadzamy taki zwyczaj.

– A powinieneś – mruknęłam. Nazajutrz podarował mi wisiorek z serduszkiem z maszyny na ćwierćdolarówki, jedynie wyjął go z plastikowego jajka i przełożył do pudełeczka na biżuterię. Byłam głęboko rozczarowana. A następnego dnia Tegan wzięła mnie na bok i powiedziała, iż Jeb się martwi, że nie spodobał mi się prezent, ponieważ go nie noszę.

– Kupił go w Diuku i Diuszesie – wyjaśniłam. – Dokładnie taki sam naszyjnik wisi w maszynie na ćwierćdolarówki przy wejściu. Opatrzony napisem: Każdy może to wygrać!

– A wiesz, ile ćwierćdolarówek musiał wrzucić, zanim go zdobył? – zapytała Tegan. – Trzydzieści osiem. Musiał kilka razy rozmieniać pieniądze u kasjerki.

Zapadła przytłaczająca cisza.

– To znaczy…?

– Chciał ci dać właśnie ten wisiorek. Z sercem.

Nie podobało mi się, jak Tegan na mnie patrzy. Odwróciłam wzrok.

– To i tak mniej niż dziesięć dolarów.

Przyjaciółka milczała. Byłam zbyt przerażona, żeby na nią spojrzeć. W końcu powiedziała:

– Wiem, że wcale nie mówisz poważnie, Addie. Nie zachowuj się kretyńsko.

Nie chciałam zachowywać się kretyńsko i oczywiście wcale nie miało dla mnie znaczenia, ile kosztował prezent. Ale najwyraźniej chciałam od Jeba więcej, niż on mógł mi ofiarować, i im dłużej to trwało, tym podlej oboje się czuliśmy.

Kilka miesięcy minęło i nie zgadniecie! – przez moje zachowanie Jeb nadal czuł się podle i vice versa. Nie zawsze, ale o wiele za często na zdrowy związek.

– Chciałabyś, żebym był kimś, kim nie jestem – powiedział w wieczór przed zerwaniem. Siedzieliśmy w corolli jego mamy pod domem Charliego, ale jeszcze nie weszliśmy do środka. Gdybym mogła cofnąć się do tamtej chwili i w ogóle nie wysiąść z samochodu, zrobiłabym to natychmiast. Bez sekundy wahania.

– To nieprawda – odrzekłam. Trafiłam dłonią na rozdarcie z boku fotela i zanurzyłam palce w wypełniającej go gąbce.

– Prawda, Addie.

Zmieniłam taktykę.

– No dobrze, a nawet jeśli, czy to naprawdę coś złego? Ludzie się dla siebie zmieniają. Weź jakąkolwiek historię o miłości, wielkiej miłości, i zobaczysz, że ludzie muszą chcieć się zmienić, jeśli ma się im ułożyć. Jak w Shreku, kiedy Fiona mówi, że ma dość bekania, puszczania bąków i tak dalej. Shrek na to: „Jestem ogrem, musisz się z tym pogodzić”. A Fiona pyta: „A jeżeli nie umiem?”. I Shrek pije magiczny napój, który zmienia go w przystojnego księcia. Robi to z miłości do Fiony.

– To było w drugim Shreku – zaprotestował Jeb – nie w pierwszym.

– Nieważne.

– Potem Fiona uświadomiła sobie, że wcale nie chce, by Shrek był przystojnym księciem. Pragnęła, żeby znów był ogrem.

Zmarszczyłam czoło. Nie tak to zapamiętałam.

– Rzecz w tym, że on chciał się dla niej zmienić – podkreśliłam.

Jeb westchnął.

– Dlaczego zawsze to facet musi się zmieniać?

– Dziewczyna też może – zgodziłam się. – Oczywiście. Chodzi mi tylko o to, że jeśli kogoś kochasz, powinieneś chcieć to okazać. Ponieważ mamy w życiu tyko jedną szansę. Jedną jedyną. – Poczułam, że znów ogarnia mnie rozpacz. – Czy nie mógłbyś spróbować, chociażby dlatego, że wiesz, jakie to dla mnie ważne?

Jeb zapatrzył się w okno po stronie kierowcy.

– Chciałabym… chciałabym, żebyś wsiadł za mną do samolotu i zaśpiewał dla mnie serenadę, jak Robbie dla Julii w Od wesela do wesela – wyznałam. – Chciałabym, żebyś wybudował dla mnie dom, jak Noah dla Allie w Pamiętniku. Chciałabym, żebyś płynął ze mną po oceanie na dziobie transatlantyku! Jak ten chłopak w Titanicu, pamiętasz?

Jeb odwrócił się.

– Ten, który się utopił?

– No przecież nie chcę, żebyś się utopił! Nie chodzi o samo tonięcie. Chodzi o to, byś kochał mnie tak bardzo, że zgodziłbyś się utonąć, gdyby to było konieczne. – Głos mi się załamał. – Potrzebuję… potrzebuję wielkiego gestu.

– Addie, wiesz, że cię kocham.

– Albo chociaż średniego. – Nie potrafiłam odpuścić.

Frustracja i cierpienie walczyły na twarzy Jeba.

– Czy nie możesz po prostu wierzyć w naszą miłość i nie kazać mi jej co sekundę udowadniać?

Najwyraźniej nie, jak wykazało to, co stało się później. Nie „co się stało”, tylko „co zrobiłam”. Ponieważ byłam głupia, beznadziejna, i wypiłam tyle piwa, że było warte trzydzieści osiem ćwierćdolarówek, jeśli nie więcej. A może nie trzydzieści osiem, ale sporo. Co wcale mnie nie usprawiedliwia.

Weszliśmy do domu, lecz każde ruszyło w inną stronę, ponieważ nadal byliśmy skłóceni. Ja wylądowałam w suterenie z Charliem i kilkoma innymi chłopakami, a Jeb został na górze. Dowiedziałam się później, że dołączył do jakichś kinomanów, którzy oglądali Niezapomniany romans w pokoju rodziców Charliego. To było tak koszmarnie ironicznie, że mogłoby być nawet śmieszne, gdyby nie było takie smutne.

Graliśmy z chłopakami w monety na picie piwa i Charlie mnie podpuszczał, bo jest diabłem wcielonym. Kiedy skończyliśmy, zapytał, czy mogę z nim porozmawiać, a ja jak idiotka posłusznie powędrowałam za nim do pokoju jego starszego brata. Byłam trochę zdziwiona, bo nigdy nie miałam zbyt serdecznych relacji z Charliem, choć należał do paczki, z którą trzymaliśmy. Był co prawda arogantem, lizusem i ogólnie rzecz biorąc upośladkiem, jak mawia pewien Koreańczyk ze szkoły, ale taki już był Charlie. Ponieważ wyglądał niczym model z katalogów Hollistera, mógł sobie być upośladkiem i uchodziło mu to na sucho.

W pokoju brata Charlie posadził mnie na łóżku i wyznał, że potrzebuje rady w sprawie Brenny, dziewczyny z naszego roku, z którą czasami się umawiał. Posłał mi też spojrzenie mówiące: „Wiem, że jestem atrakcyjny, i zamierzam to wykorzystać”, po czym dodał, iż Jeb ma wielkie szczęście, że chodzi z tak fantastyczną kobietą jak ja.

Prychnęłam i odpowiedziałam coś w stylu:

– Jasne, daj spokój.

– Macie jakieś problemy? – zapytał. – No nie mów! Jesteście świetną parą.

– Dlatego Jeb jest gdzieś na górze i robi Bóg wie co, a ja z tobą tutaj. – Dlaczego jestem z tobą tutaj? Pamiętam, że mnie to zdziwiło. Podobnie jak to, kto zamknął drzwi.

Charlie z przejęciem wypytywał mnie o szczegóły, był uroczy i współczujący, a kiedy się rozkleiłam, przysunął się bliżej, żeby mnie pocieszyć. Zaprotestowałam, lecz przycisnął usta do moich warg i w końcu uległam. Zabiegał o mnie naprawdę przystojny, charyzmatyczny chłopak i kogo to obchodziło, że wcale mu na mnie nie zależy?

Mnie. Nawet w chwili, gdy zdradzałam Jeba, obchodziło mnie to! Ciągle na nowo odtwarzałam tamten moment i to właśnie mnie dobijało. Bo co ja sobie myślałam? Przeżywaliśmy z Jebem trudne chwile, ale nadal go kochałam. Kochałam go wtedy i kocham teraz. Zawsze będę go kochała.

Dopiero wczoraj, gdy nie pojawił się w Starbucksie, jasno i wyraźnie dał mi do zrozumienia, że on już mnie nie kocha.

W śnieżną noc

Подняться наверх