Читать книгу Hania Humorek idzie na studia - Megan McDonald - Страница 7
Matematyka
ОглавлениеKiedy w poniedziałek Hania Humorek poszła do szkoły, okazało się, że jej klasa ma nowego wychowawcę. W skrócie nazywano go „zast.” („zastępca”, nie „zastępowy”). Nauczycielka nazywała się pani Straszak.
Trzy rzeczy się tu nie zgadzały: po pierwsze – pani Straszak wcale nie była straszna, po drugie – pani Straszak była kobietą, i po trzecie – pani Straszak nie była panem Łopuchem.
Hania pierwsza podniosła rękę.
– Gdzie jest pan Łopuch?
– Pan Łopuch z pewnością uprzedził was w piątek, że jedzie na ważną konferencję dla nauczycieli.
– W piątek nie było mnie w szkole – mruknęła Hania.
– Dowie się tam na pewno, jak zostać jeszcze lepszym nauczycielem – wtrąciła Julka Wróbel.
– Przecież on już jest bardzo dobrym nauczycielem – zauważyła Hania.
– Może dostanie jakąś nagrodę za sukcesy w pracy? – rzucił Rysiek.
– Dokąd pojechał? – dopytywała się Hania. – I kiedy wróci?
– Przeczyta nam pani Kotolotki? – zawołały pozostałe dzieci. – Pan Łopuch zawsze nam czytał Kotolotki. I Powrót kotolotków. Zabierze nas pani na wycieczkę? Pan Łopuch często organizował nam wycieczki. Czy nadal jesteśmy klasą III t? Czy klasą III g?
– Pan Łopuch wyjechał do Bolonii. To takie miasto we Włoszech – wyjaśniła nauczycielka.
Uuuu... Życie jest takie niesprawiedliwe. Hania lubiła spaghetti po bolońsku. Lubiła też Włochy. Znała nawet jeden włoski taniec – tarantelę. Pan Łopuch był teraz w Krainie Spaghetti i tańczył jak tarantula, a oni musieli tkwić w Krainie Matematyki i uczyć się nudnej tabliczki mnożenia.
Hani Humorek wcale nie podobało się w klasie III t, która teraz była klasą III g, bez pana Łopucha.
Pani Straszak pochodziła z Nowej Anglii. Mówiła zupełnie inaczej niż pan Łopuch. Przeciągała „r”, co brzmiało trochę śmiesznie. Nie nosiła takich fajnych okularów jak pan Łopuch. Miała okulary zawieszone na łańcuszku na szyi. Nawet nie pachniała jak pan Łopuch. Pachniała tak, jakby wykąpała się w perfumach marki „Fuj!”.
Pod tylną ścianą klasy nauczycielka rozstawiła namiot z tabliczką cichy kącik. Hania zachodziła w głowę, jak w szkole w ogóle może być cicho.
Poza tym pani Straszak miała fisia na punkcie słodyczy. Dawała je każdemu za dobre zachowanie (tylko nie Hani, która akurat była w paskudnym humorku). Dawała cukierki nawet za dobre odpowiedzi. Niedługo cała klasa będzie miała pełno dziur w zębach! Poza Hanią oczywiście.
Tego dnia pani Straszak mówiła o jednostkach miar. O litrach i mililitrach, baryłkach i beczkach. Starała się to przedstawić tak, jakby matematyka była świetną zabawą. Ale Hania nie dałaby złamanego grosza za jakąś tam beczkę.
Pani Straszak oblała się dwoma litrami perfum. Pani Straszak rozdała dwadzieścia beczek cukierków.
Zamiast słuchać, Hania bawiła się zegarkiem. Nowiutkim, odlotowym, niebieściutkim, świecącym w ciemności zegarkiem z funkcją przepowiadania przyszłości i wygaszaczem ekranu.
„Bla, bla, bla” – mówiła pani Straszak. – Zaokrąglić do góry, zaokrąglić do dołu...
Hania uznała, że od zaokrąglania matematyka wcale nie staje się łatwiejsza.
Przycisnęła parę guzików na zegarku. Zamigotało nocne światełko. Po naciśnięciu innego guziczka wyświetlała się godzina w dwóch krajach, żeby właściciel nie musiał nosić dwóch zegarków.
„Skrobu-skrob” – bazgrała coś na tablicy pani Straszak.
Hania wcisnęła guzik z wielkim zielonym znakiem zapytania.
Bomba! Zupełnie jak czarodziejska kula. Wystarczy zadać zegarkowi pytanie, wcisnąć świecący w ciemności guzik, i dostaje się odpowiedź.
„Czy pani Straszak wygląda jak strach na wróble?”.
Pewnie.
„Czy pani Straszak da mi jeszcze kiedyś cukierka?”.
Trudno powiedzieĆ.
„Czy kiedyś pójdę na studia?”.
Na to wygląda.
„Czy pan Łopuch do nas wróci?”.
To nic pewnego.
– Haniu? Czy słyszałaś pytanie, które zadałam? – zwróciła się do niej pani Straszak.
Hania nie usłyszała pytania, nie znała więc odpowiedzi.
Czy odpowiedź brzmiała: 77? 88? 99? I czego? Litrów? Wanien? Baryłek? Beczek?
Wykrzyknęła jedyną odpowiedź, jaka jej przyszła do głowy:
– To nic pewnego!