Читать книгу Płomienna miłość - Meredith Wild - Страница 7

1

Оглавление

DARREN

– Złaź ze mnie!

Kilka sekund wcześniej Pauly gwałtownie otworzył oczy – dzięki narcanowi i workowi tlenowemu, który natychmiast odepchnął. Za to, że zbyt szybko przywróciliśmy mu świadomość, nagrodził nas szarpaniną i stekiem przekleństw. Spieprzyliśmy jego haj, z czego nie był zbyt zadowolony.

– Bridge, przytrzymaj go.

Zanim zdążyłem to zrobić, Pauly wściekle zamłócił rękami i walnął Iana w twarz. Ian zepchnął go na chodnik mocniej, niż to było potrzebne. Mieliśmy za sobą dwadzieścia trzy godziny podwójnej zmiany. Moja cierpliwość również się kończyła. Pauly należał do naszych stałych pacjentów. Jeśli tylko był przytomny i w przyzwoitym nastroju, sanitariusze zwykle zabierali go do szpitala, gdzie sprawdzano mu funkcje życiowe, po czym wypuszczano. Tego dnia jednak szczęście nam nie dopisało.

– Pauly, zrób tak jeszcze raz, a następnym razem dostaniesz narcan, nawet jeżeli nie będzie ci potrzebny – warknął Ian.

Były to puste słowa, ale nikt nie wątpił, że w obecnej sytuacji Pauly’emu wydały się bardzo realne. Zmrużył oczy i przeniósł zamglone spojrzenie na mnie.

Pokręciłem głową. Nadal przytrzymywałem go za ramiona, zaskakująco silne, zważywszy na to, jak bardzo ostatnio schudł.

– Stary, nie spodziewaj się ode mnie współczucia. Nie możesz nas bić, kiedy próbujemy ci pomóc. Uspokoisz się?

Pauly był ćpunem, jednym z tysięcy w tym mieście. My zaś byliśmy dwoma z kilkudziesięciu strażaków, którzy co jakiś czas sprawdzali, czy Pauly oddycha po tym, kiedy ktoś po raz kolejny znalazł go, nieprzytomnego, na ulicy.

Czasami miałem wrażenie, że bardziej nam niż jemu zależało na utrzymaniu go przy życiu.

Komuś innemu ta okrutna prawda być może spędzałaby sen z powiek. Ja jednak nie mogłem dopuścić do tego, by ten przypadek, jeden z setek, jakie widywałem przez lata, zalazł mi za skórę. Nie w tym zawodzie. Chciałem już wrócić do remizy. Przez całą noc byliśmy na nogach. Kiedy tylko udawało nam się choć na chwilę zdrzemnąć, alarm natychmiast nas budził. W tej chwili nic nie liczyło się dla mnie bardziej niż perspektywa kilku godzin nieprzerwanego snu. Wiedziałem, że im szybciej Pauly i ja się dogadamy, tym szybciej będę mógł odetchnąć i wrócić do domu.

Po chwili ustąpił, jego mięśnie się rozluźniły.

– Grzeczny chłopczyk. – Westchnąłem, częściowo z ulgi, a częściowo ze zmęczenia. Skinąłem głową w stronę ratowników medycznych, którzy szli w naszą stronę z noszami. – Teraz oni się tobą zajmą. Będziesz dla nich miły?

– Dobra. – Skrzywił się i zamknął oczy.

Do następnego razu, Pauly.

Kilka godzin później przeszedłem przez szklane drzwi siłowni Bridge Fitness. Jej właścicielem był mój brat, a ja pomagałem nią zarządzać. Szybko stała się moim drugim domem. Cameron od tygodni harował jak wół, by móc wziąć wolne na czas swojego ślubu. Przychodziłem, kiedy tylko mogłem, żeby go odciążyć, ale dziś cieszyłem się, że nie mam nic do roboty. Musiałem tylko rozładować trochę energii, żeby wrócić do domu i paść na łóżko.

Wszedłem do głównej sali. Na bieżni ćwiczyła Maya Jacobs, narzeczona mojego brata. Miała słuchawki w uszach, więc nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności. Ta ładna blondynka od lat nieźle dawała Cameronowi w kość i chociaż bardzo mu współczułem, to widziałem jednak, że jest szczęśliwy, od kiedy się zeszli. Mijając ją, pomachałem na powitanie i skierowałem się w stronę biura Camerona.

Jak się tego spodziewałem, siedział za biurkiem. Nie był jednak sam. Na blacie biurka przysiadła Raina, nasza instruktorka jogi. Lubieżnie przeniosła wzrok z jego skrępowanej twarzy w dół ciała i przysunęła się nieco bliżej. Cholera, już prawie siedziała mu na kolanach. Kiedy sugestywnie przesunęła językiem po wargach, Cameron odwrócił wzrok.

– Cześć wam – powiedziałem głośno.

Raina wyprostowała się i zeszła z biurka.

– Cześć, Darren.

– Co słychać?

Wzruszyła ramionami i nieco wypięła biust, mijając mnie.

– Nic ciekawego. Właśnie wychodziłam.

– Na razie. – Obejrzałem się za nią i omiotłem wzrokiem jej kołyszące się biodra.

Cameron zmarszczył brwi i wrócił do roboty papierkowej, którą miał rozłożoną przed sobą. Oparłem się o futrynę. Próbowałem odgadnąć jego nastrój.

– O co chodzi z Rainą? Nie zrozumiała aluzji, kiedy oświadczyłeś się Mai?

Podrapał się długopisem po szczęce.

– Raina taka już jest. Staram się za bardzo w to nie wnikać.

Roześmiałem się.

– Dostrzeganie tych sygnałów i wykorzystywanie ich dla własnej korzyści to dosłownie moja druga praca. Stary, ona na ciebie leci. Niedługo Maya ją na tym przyłapie. Myślę, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Lepiej zgaś Rainę, zanim Maya to zrobi.

Cameron westchnął i odchylił się na krześle, którego oparcie zatrzeszczało. Odgarnął z czoła kosmyk ciemnych włosów.

– Tak, chyba masz rację. I tak już mam dość problemów. Za kilka dni jedziemy na Wielki Kajman, a ja aż po same uszy zagrzebałem się w tej ofercie dla inwestorów.

Pokiwałem głową i spojrzałem na dokumenty, które wiecznie piętrzyły się na jego biurku, teraz jeszcze bardziej, od kiedy próbował powiększyć swoje imperium, otwierając nową siłownię.

– Może ja z nią pogadam?

Rzucił mi pełne nieufności spojrzenie. Czytałem w jego myślach jak w otwartej księdze. Byłem od niego starszy, ale z jakiegoś powodu Cameron zawsze wolał sam dźwigać brzemię życia.

– Poważnie. W ten sposób będzie to mniej krępujące – dodałem. – Powiem jej to w żartobliwy sposób, ale tak, żeby zrozumiała aluzję.

Chwilę później jego zatroskana twarz wreszcie się rozpogodziła.

– Dobrze. Tylko jej nie wkurzaj. Będzie mi tu potrzebna, kiedy wyjedziemy. Nie mogę sobie teraz pozwolić na utratę pracownika.

– Jasne. – Podszedłem do szafki, w której trzymałem swoją torbę i kurtkę. Od chwili, gdy wyszedłem z pracy, złapałem trzeci czy czwarty oddech. Wiedziałem, że jeszcze przez kilka godzin nie będę senny. Przynajmniej jednak na razie nie musiałem się już użerać z takimi gośćmi jak Pauly ani wbiegać do płonących budynków.

Nie chcąc już dłużej przeszkadzać Cameronowi w pracy, poszedłem do sali do jogi na drugim końcu korytarza. Spodziewałem się znaleźć tam Rainę. Zaczynała zajęcia dopiero późnym rankiem.

W dużym pomieszczeniu, pustym i chłodnym, była tylko ona. Układała stertę zwiniętych mat.

Podniosła głowę, kiedy drzwi się za mną zatrzasnęły.

Błysnąłem zębami w uśmiechu.

– Jak leci?

– Dobrze. A u ciebie?

– Jestem wykończony po pracy. Podwójna zmiana. Przyszedłem trochę się zrelaksować, zanim pójdę spać.

Uśmiechnęła się lekko i z powrotem przeniosła wzrok na maty.

– Masz ochotę na prywatną lekcję jogi?

Tym razem mój uśmiech nie był wymuszony. Kiedy nasze spojrzenia znowu się skrzyżowały, Raina miała półprzymknięte oczy.

Cicho się zaśmiałem.

– Hmmm, to brzmi nieźle. Ale kiedy położę się na podłodze, mogę już się nie podnieść.

Wzruszyła ramionami i wróciła do swoich zajęć. Jej zaproszenie zawisło między nami. Cameron nie wiedział, że kilka tygodni wcześniej Raina udzieliła mi po pracy „prywatnej lekcji jogi”. Wykorzystała moją chwilę słabości.

Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Bardzo rzadko odrzucałem podobne propozycje. Nie, jednak nie. Przyszedłem tu z konkretnego powodu, którym nie był seks.

Odchrząknąłem, przygotowując się do akcji.

– Co cię łączy z Cameronem?

Raina znieruchomiała, na jej twarzy pojawił się wyraz czujności.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że… chyba na niego lecisz, nie?

Przerwała układanie mat. Wszystkie mięśnie jej ciała się napięły. Dotychczasowe sympatyczne zachowanie ustąpiło miejsca defensywności.

– Co sugerujesz?

– Słuchaj, widziałem cię w jego gabinecie. Twój język ciała… Może i zwariowałem, ale wyglądało to tak, jakby Cameron cię pociągał.

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Wyraźnie poczuła się zażenowana.

Powoli do niej podszedłem i obciąłem ją wzrokiem. Miała naprawdę ładne ciało. Wysportowana i szczupła, bez grama zbędnego tłuszczu. Było to wyraźnie widoczne, gdy miała na sobie tylko sportowy stanik i obcisłe spodnie do jogi. Ja sam bardzo dbałem o kondycję, ale Raina nie była w moim typie. Wolałem dziewczyny o wytrenowanym ciele, ale i nieco pełniejszych kształtach.

Zatrzymałem się parę kroków przed nią.

– Mówisz, że przy najbliższej okazji nie przespałabyś się z Cameronem? Powiedz prawdę.

– Twój brat ani trochę mnie nie pociąga – odparła z naciskiem.

– Tak? – Przechyliłem głowę i spojrzałem na nią wyzywająco. Omiotłem wzrokiem wszystkie subtelne sygnały, jakie wysyłało jej ciało: płytki oddech, lekki rumieniec na dekolcie – to wszystko mówiło mi, że mogę wygrać tę rundę.

– Tak – odpowiedziała z westchnieniem. Gniew całkowicie ulotnił się z jej głosu.

Kiedy do mnie podeszła, mój zmęczony mózg miał problemy z nadążeniem, do czego to wszystko zmierza.

– Udowodnij to – powiedziałem cicho, wyzywająco. Zrobiłem krok w jej stronę. Dzielił nas zaledwie oddech.

Strzeliła oczami w stronę drzwi, po czym z powrotem przeniosła wzrok na mnie. Musiała podjąć decyzję. Nie miało znaczenia jaką, bo cokolwiek by postanowiła, mogłem to zmienić. Cameron był porządnym facetem. Właśnie dlatego Raina go pragnęła. Ja nie byłem porządny i dlatego, w tej konkretnej chwili, pragnęła mnie.

Udowodniła to, obejmując mnie za szyję, stając na czubkach palców i przyciskając usta do moich ust. Nie brakowało jej śmiałości ani pewności siebie. Pocałowała mnie mocno, a ja odwzajemniłem jej pocałunek. Nie dlatego, że jej pragnąłem, ale dlatego, że wiedziałem, iż to ona mnie pragnie.

Kiedy przywarła do mnie całym ciałem, mój penis drgnął. O, tak. Zdecydowanie zanosiło się na seks.

Przerwałem pocałunek, którego w ogóle nie pragnąłem, odwróciłem ją i przycisnąłem do ściany. Pod spodniami do jogi nie miała bielizny. Ściągnąłem je na jej uda, by mieć dostęp do tego, na czym naprawdę mi zależało.

Nie rób tego. Przesunąłem dłońmi po jej biodrach, zastanawiając się nad tym, co zaraz miało się stać.

– Na pewno tego chcesz? – spytałem, jakby jej twierdząca odpowiedź mogła wszystko usprawiedliwić.

– Tak – jęknęła i wypięła pupę, jeszcze bardziej zachęcając mój penis do akcji.

Za każdym razem, kiedy wydawała z siebie jakiś odgłos, wyobrażałem sobie, że wchodzi Cam i przyłapuje nas na gorącym uczynku w miejscu pracy. Cholera, to naprawdę było głupie. I złe. Kiedy tylko odważyłem się otworzyć oczy, przypominały mi o tym lustra na trzech ścianach. Już pierwszy raz był błędem. Wiedziałem, że jeżeli będę to ciągnął, narobię sobie prawdziwych kłopotów.

Wziąłem do ręki swój rosnący penis, mojego wspólnika w zbrodni i głównego decydenta w kwestiach, kiedy i z kim się pieprzyć.

Nagle zamarłem.

– Nie mam przy sobie prezerwatywy.

– Nie szkodzi – powiedziała cicho Raina.

Nie, do diabła, to szkodziło, i to bardzo. Nigdy przedtem nie pieprzyłem się bez prezerwatywy, a sposób, w jaki Raina traktowała połowę facetów na siłowni, niespecjalnie wzbudzał we mnie zaufanie do niej.

Podciągnąłem jej spodnie i odwróciłem twarzą do siebie.

– Nie tutaj. Nie w ten sposób. – Może nigdy.

Ciężko dyszała. Była napalona. Mogłem ją posiąść w jednej chwili. Ale nie po to tu przyszedłem.

– Raina. Powinnaś się odczepić od Camerona. Możesz się pieprzyć ze mną, ale on niedługo żeni się z Mayą.

Nie mogłem cofnąć tych słów. Żałowałem, że wypowiedziałem je w tak rzeczowy sposób. Lekki rumieniec na twarzy Rainy wyraźnie zbladł.

– Jasna sprawa, Darren. Nigdy nie uważałam cię za zazdrośnika.

Mocno zacisnąłem zęby. Nie byłem zazdrosny, ale stwierdziłem, że skoro to ma ją na razie zniechęcić, to niech tak zostanie.

Zawahałem się jeszcze na chwilę i spojrzałem na nią po raz ostatni. Dobrze chociaż, że da Camowi spokój. Podszedłem i pocałowałem ją na pożegnanie. Mechanicznie, jakbym wykonywał jakieś zadanie, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności.

– Na razie, Raina.


VANESSA

Nuciłam do piosenki w stylu pop, która leciała z głośników zainstalowanych w suficie. Śpiewałam na tyle cicho, żeby nie było mnie słychać w gwarnej kawiarni.

– Veronica! – zawołał barista.

Gwałtownie wróciłam do rzeczywistości. Podeszłam do baru i wzięłam tacę.

– Vanessa – skorygowałam go.

Nie zatrzymał się ani na chwilę, żeby przyznać się do błędu. Zniknął na zapleczu, a w tej chwili zadzwonił mój telefon. Wyłowiłam go z kieszeni i zobaczyłam na ekranie numer mamy.

– Cześć, mamo. – Przycisnęłam telefon do ucha i żonglując tacką z kubkami kawy, wyszłam z kawiarni.

– Co słychać, kochanie? Wszystko w porządku? – W jej słodkim głosie z nieco południowym akcentem zabrzmiała troska.

Wiele rozmów zaczynałyśmy właśnie w ten sposób, jakby mama przyłapała mnie w samym środku jakiegoś dramatu za każdym razem, kiedy do mnie dzwoniła. Przewróciłam oczami i westchnęłam z irytacją.

– Wszystko w porządku.

Zawsze wszystko było w porządku. Nawet kiedy w rzeczywistości nie było. Nawet kiedy wszystko zaczynało zwalać mi się na głowę, nie chciałam, żeby mama stwierdziła, że decyzja, którą podjęłam, była tak straszna, jak to sobie wyobrażała. Przepychałam się przez tłum głośno rozmawiających ludzi. Poczułam powiew wiatru.

– Gdzie jesteś? – Jej głos wydawał się tak cichy i nieistotny w nieustającym gwarze i hałasie panującym w moim otoczeniu.

– W Nowym Jorku. Tutaj zawsze jest głośno.

Przez chwilę milczała, a ja wyobraziłam sobie, jak ze smutkiem kręci głową. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego postanowiłam tu zamieszkać. To miasto było dokładnym przeciwieństwem okolicy, z której pochodziłam, i właśnie dlatego je pokochałam. Mama długo trzymała mnie w moim rodzinnym mieście, ale ja nie widziałam swojej przyszłości w Callaway.

W tym małym miasteczku na Florydzie czułam się inna – inteligentna dziewczyna z piegami, w ciuchach z second-handu, samotna matka. Mama od lat trwała na swoim miejscu w tamtejszej społeczności. Podawała wszystkim kawę i tłuste śniadanie w miejscowym barze. W Callaway nie mogłam mieć tajemnic i nie mogłam uciec przed historią, którą inni obracali jak lokalną walutą, wybielając przy okazji własne grzeszki.

Chodziły plotki, że przeprowadziłam się do dużego miasta, żeby pracować na Wall Street. Ta wersja mi odpowiadała. Tutaj czułam się anonimowo. Mogłam mieć tysiące twarzy, które znałaby tylko niewielka garstka osób. W tak ogromnym środowisku z całą pewnością nie byłam w tym odosobniona.

– Jesteś gotowa przed podróżą? – spytała mama.

Niespiesznie szłam ulicą. Powietrze było szarawe od spalin taksówek. Jeżeli czegokolwiek mi tutaj brakowało, to chyba tylko świeżego powietrza. Świeżego oceanicznego powietrza, którym wkrótce miałam znowu się nacieszyć.

– Gotowa.

Znowu westchnęła.

– Nie podoba mi się to, że zamierzasz podróżować sama.

Ponownie przewróciłam oczami. Cieszyłam się, że mnie w tej chwili nie widziała. Ciągle się o mnie bała.

– Nie jadę sama. Wybieram się razem z Elim i pozostałymi gośćmi.

– Z Mayą też? – Jej głos nieco złagodniał, kiedy wypowiedziała imię mojej przyjaciółki. Uwielbiała Mayę.

– Maya i Cam polecieli dziś rano, żeby mieć czas na przygotowania. – Uśmiechnęłam się na myśl o tym, że już są na wyspie i po stresującej zimie mogą się nacieszyć ciszą i samotnością, na które tak zasługiwali.

– Wolałabym, żebyście wszyscy tu przyjechali.

– Mamo, Maya zaprosiła cię na wesele. Powinnaś była przyjechać. To by było jak wakacje, na które nigdy nie jeździliśmy.

– Vanesso…

W cichym głosie, jakim wypowiedziała moje imię, nie było wyrzutu. Wyczułam jej smutek i rozczarowanie, których żadne słowa wybaczenia nie mogłyby rozproszyć.

– Mamo, wszystko jest w porządku. Połowę życia spędziłaś w trasie, więc podróże nie powinny cię aż tak bardzo stresować.

Miałam wrażenie, że od kiedy krótko przed porodem zrezygnowała z jeżdżenia w trasy koncertowe z moim ojcem, prawie całkowicie przestała opuszczać nasze miasteczko. Zaledwie kilka razy wybrała się do większego miasta, i to po starannych przygotowaniach.

– Phil nie może na tak długo wyrwać się z pracy. A kiedy już może, woli odpocząć w domu.

Mama wyszła za mąż za Phila, kiedy chodziłam do liceum. W tamtym okresie byłam już jedną nogą poza domem, więc nie zdążyłam na dobre się zżyć z moim nowym „tatą”. Twierdziła, że Phil jest miłością jej życia, ale kiedy o nim wspominała, jej twarz nigdy nie rozjaśniała się tak jak podczas tych rzadkich okazji, gdy udawało mi się namówić ją na rozmowę o moim prawdziwym ojcu. Phil miał osobowość misia koala, ale wyglądali na szczęśliwą parę. Był lojalny, odpowiedzialny i tak samo przywiązany do życia w jednym miejscu jak moja mama.

– Och! – wykrzyknęła głosem wyższym o oktawę. – Nie uwierzysz, kogo spotkałam w ratuszu. Razem z Philem płaciliśmy podatek i wpadliśmy na Michaela Browninga. Wiesz, że ubiega się o urząd burmistrza? Byłby najmłodszym burmistrzem w historii naszego miasteczka. Podobno ma duże szanse na wygraną.

– Brawo. Słuchaj, muszę już kończyć.

– Wcale nie musisz – napomniała mnie. – Pytał o ciebie. O to, co u ciebie słychać. Jest tak samo przystojny jak wtedy, kiedy byliście parą. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wam nie wyszło.

Podczas gdy moja mama była zajęta przygotowywaniem posiłków i prowadzeniem domu dla nowego męża, ja jakimś cudem wpadłam w oko ówczesnemu królowi balu w miejscowym liceum – ku rozczarowaniu wielu dziewczyn, które ustawiały się w kolejce, licząc na jego względy.

Michael Browning był wymarzonym chłopakiem każdej dziewczyny i kumplem idealnym. Zabawny, z dobrej rodziny, z obiecującą przyszłością i słabością do dziewcząt z uboższych rodzin. Był dokładnie takim chłopcem, jakiego mama widziałaby u mojego boku. Nie mógł bardziej różnić się od tego lekkoducha, który nie miał ani czasu, ani ochoty na wychowywanie mnie.

– Nie wyszło nam z wielu powodów, a jednym z nich, i to wcale nie najmniej ważnym, było to, że nie zamierzałam spędzić reszty życia w Callaway, gdzie najwyraźniej on zamierzał zostać.

– Mówisz tak, jakby to było najgorsze miejsce na świecie. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wolisz żyć w tym brudnym mieście wśród tych wszystkich chorych ludzi. Tutaj miałaś swoje życie.

– To twoje życie i bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa. Naprawdę. Ale w tej chwili stoję tuż przed domem Davida. Muszę kończyć. Czeka na mnie. – Od loftu w Soho, gdzie mieszkał mój szef, dzieliła mnie jeszcze jedna przecznica, ale bardzo chciałam zakończyć tę rozmowę, zanim zejdzie na złe tory. – Wyślę ci esemes, kiedy wyląduję – dodałam.

– Dziękuję. Wiesz, że cały czas będę się martwiła.

– Wiem, ale naprawdę nie ma powodu.

Na chwilę zamilkła.

– Kocham cię, córeczko – powiedziała cicho i znowu czule, jak matka tuląca swoje dziecko do snu i obiecująca, że wszystko będzie dobrze.

Moja irytacja się ulotniła. Na chwilę mama znowu stała się moją mamusią, a nie jakąś kobietą, która zrezygnowała ze wszystkich swoich marzeń i nie mogła zrozumieć, dlaczego nie chcę zrobić tego samego.

– Ja też cię kocham, mamo.

Zwolniłam, zbliżając się do celu. Odtwarzałam sobie w myślach tę rozmowę, którą tak szybko chciałam zakończyć. Podniosłam głowę i spojrzałam na dachy budynków na tle niebieskoszarego nieba. Zwlekałam z wejściem do środka, jeszcze przez chwilę stałam na chłodnym wiosennym powietrzu. Potrząsnęłam głową, poirytowana swoim tokiem rozumowania i niepożądanymi emocjami, które zaczynały wypływać na powierzchnię.

Melody Hawkins i ja nie zawsze się ze sobą zgadzałyśmy, ale była moją matką. Częścią mnie, choćbym próbowała uciec jak najdalej. Już dawno temu przestałam sporządzać listę powodów, dla których nie mogłam żyć takim życiem, jakie dla mnie zaplanowała, nie krytykując przy tym jej stylu życia.

Nie chciałam sprawiać jej przykrości, bo chociaż często się kłóciłyśmy, to byłabym niesprawiedliwa, obwiniając ją o to, że chciała mi dać jak najwięcej. Wychowała się w ubogiej, wielodzietnej rodzinie. Rodzice nigdy nie mieli dla niej czasu. Zakochała się w nieodpowiednim mężczyźnie i urodziła mnie. Starała się, by dać nam obu wszystko co najlepsze.

Pokonałam daleką drogę z Callaway i nie chciałam się oglądać za siebie. Wolałam nie myśleć o miasteczku, w którym się wychowałam, ani o Michaelu Browningu, który zdobywał coraz wyższą pozycję. Teraz moje życie toczyło się w zbyt szybkim tempie, bym mogła tam wrócić. Moja przeszłość się nie liczyła.

Głęboko zaczerpnęłam miejskiego powietrza i wypuściłam je z pełnym zmęczenia westchnieniem, po czym weszłam do budynku. Kiedy podeszłam do recepcji, młody mężczyzna w fatalnie skrojonym szarym garniturze podniósł głowę i spojrzał na mnie.

– Nazywam się Vanessa Hawkins. Jestem umówiona z Davidem Reillym – powiedziałam z uprzejmym uśmiechem.

– Chwileczkę. – Podniósł słuchawkę telefonu. – Panie Reilly, jakaś młoda kobieta do pana. Vanessa Hawkins. Mam ją puścić na górę?

Żołądek mi się ścisnął, kiedy ze słuchawki popłynął stłumiony głos Reilly’ego. Może intuicja próbowała mi coś podpowiedzieć. A może była to odruchowa reakcja na jego głos, nawet jeśli dochodził z oddali.

Mężczyzna odłożył słuchawkę i skinął głową w stronę wind.

– Pan Reilly czeka na panią. Zapraszam na górę.

Parę sekund później stałam w windzie. Oparłam się o chłodną metalową ścianę i myślałam o swoich planach na wieczór oraz o tak potrzebnych mi wakacjach, na które miałam wyjechać za niespełna dwadzieścia cztery godziny.

Była sobota, ale Reilly poprosił mnie o przysługę, na co niechętnie się zgodziłam. Trzeba było odebrać jego pranie i dostarczyć mu do kamienicy w Upper East Side. Zamiast sprawdzić, czy mają jego nowy adres, uparł się, żebym to ja odebrała ubrania, które były mu potrzebne na spotkania w tym tygodniu.

Daniel Reilly od dwóch lat testował moją cierpliwość. Zdarzały się lepsze dni, ale bywało i tak, że myślałam, iż dłużej już go nie zniosę. Musiałam wtedy wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę dobrej woli. Codziennie sobie powtarzałam, że czeka mnie za to jakaś niezwykła nagroda.

Drzwi windy się otworzyły, a kiedy wysiadłam, cicho się za mną zasunęły. Nagle poczułam się nieprawdopodobnie malutka i zupełnie nie na miejscu. Zdusiłam w sobie wewnętrzny monolog i skupiłam uwagę na godnym pozazdroszczenia wnętrzu, w którym właśnie się znalazłam. Podłogi wyłożone lśniącym parkietem z ciemnego drewna, nowiutkie współczesne meble i kilka szklanych ścian dzielących pokoje – wszystko to wyglądało na kosztowne, nawet jak na nowojorskie standardy. Już nie wspominając o nowoczesnych schodach prowadzących na drugi poziom – o powierzchni tak ogromnej, że nie mieściła mi się w głowie. Nie miałam pojęcia, ile taki apartament był wart, ale znając Reilly’ego i jego dochody w naszej firmie, niewątpliwie mieścił się w jego budżecie.

Reilly szybko zszedł po schodach i podszedł do miejsca, w którym stałam, parę kroków od windy. Miał na sobie ciemnobrązowy sweter i niebieskie dżinsy, na bose stopy nałożył miękkie brązowe pantofle. Jego nonszalancki wygląd niemal mnie przeraził. Rzadko go widywałam w innym stroju niż designerski garnitur. Wyglądał jednak bardziej swojsko, chociaż poza tym, że oboje byliśmy ludźmi, nie przychodziła mi do głowy ani jedna cecha, która by nas łączyła.

Był dość przystojny. Miał ostre rysy twarzy i szare oczy o przenikliwym spojrzeniu. Mierzył około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów, ale wyglądał na wysportowanego i sprawiał wrażenie osoby, której – choć praca dla niego była frustrująca – wolałabym nie nadepnąć na odcisk. Niewiele osób z Wall Street by się na to porwało.

Sięgnął po wieszaki z ubraniami, które trzymałam na obolałym małym palcu.

– Dobrze – powiedział i rzucił ubrania w plastikowych pokrowcach na najbliższe krzesło. Miało biało-czarną tapicerkę i surowy, nowoczesny wygląd, pasujący do reszty pomieszczenia.

Zamrugałam oczami, oszołomiona widokiem tego loftu i zupełnie innego niż na co dzień wizerunku Reilly’ego.

– Wspaniały apartament. Oczywiście kiedy się rozpakujesz, będzie wyglądał bardzo ładnie.

Reilly prawie się uśmiechnął.

– Powinnaś była zobaczyć mój apartament w Sutton Place.

Jeżeli tamten, w którym mieszkał ze swoją byłą, wyglądał choć w połowie tak luksusowo, to i tak szczęka by mi opadła.

– Na pewno był piękny.

Jego wzrok nagle zrobił się zimny jak kamień, a mój żołądek znowu boleśnie się ścisnął. Powiedziałam coś nie tak? Reilly wydał z siebie jakiś niezrozumiały odgłos i zacisnął szczęki.

– A niech ta suka go sobie weźmie – mruknął.

Nerwowo przygryzłam wewnętrzną stronę dolnej wargi. Atrament jeszcze nie zasechł na papierach rozwodowych. Domyślałam się, że Reilly i Cheryl są już w ostatniej fazie niekończącej się separacji. Ostatnio niewiele o niej mówił. Od kiedy zaczęłam pracować jako jego osobista asystentka, rzadko prowadzili wspólne życie towarzyskie, w każdym razie o ile udało mi się to zaobserwować. Cheryl dużo podróżowała, dzięki czemu często nie mogła uczestniczyć w rozmaitych imprezach firmowych. Pewnie również z tego powodu byłam aż tak potrzebna Reilly’emu.

– Przyniosłam kawę. – Wyjęłam jego kubek z tacki i podałam mu go. Obniżona zawartość kofeiny, odtłuszczone mleko, potrójna grande mocha. Nie prosił o nią, ale uznałam, że na wszelki wypadek kupię.

Wziął ją ode mnie, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

– Trochę za późno na kawę.

„Jak to miło, że podziękowałeś” – odparowałam w myślach. W jego obecności zdarzało mi się to nieco zbyt często. Może darzyłby mnie większym szacunkiem, gdybym tego zażądała. Ale bardziej prawdopodobne było to, że po prostu by mnie zwolnił.

Upił łyk i się odwrócił.

– Z drugiej strony, mam mnóstwo rzeczy do rozpakowania – powiedział, zrywając taśmę z jednego z pudeł na środku pomieszczenia.

Zerknął na mnie z ukosa, a ja natychmiast zrozumiałam ten przekaz: „Pomożesz mi?”.

Tego właśnie sobie życzył. Innego dnia bez wahania zaoferowałabym mu swoją pomoc. Kiedy byliśmy w pracy, a on czuł się pod dużą presją, odruchowo robiłam wszystko, żeby go odciążyć. Ale, do diabła, dziś była sobota, a ja miałam za sobą ciężki tydzień, za który zamierzałam się nagrodzić spotkaniem z przyjaciółmi i paroma martini.

– Wobec tego chyba już sobie pójdę. Jeszcze nawet nie spakowałam się przed podróżą. – Skłamałam. Byłam spakowana na sto procent. Nawet przelałam do malutkich buteleczek produkty do pielęgnacji włosów. Dosłownie odliczałam godziny do wyjazdu. Mój umysł wypełniały dekadenckie myśli o owocowych drinkach i słońcu, ale nie mogłam się pozbyć poczucia winy i niepokoju.

– Będzie mi bez ciebie ciężko – powiedział Reilly głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Zostawisz włączoną komórkę?

– Nie jestem pewna, czy tam będę miała sygnał – wymamrotałam.

Wydobył z siebie kolejny niezrozumiały dźwięk, który miał oznaczać: „Vanesso, musisz to jakoś rozwiązać”. Nie byłam pewna, czy moja umiejętność odczytywania słów, których nie wypowiadał, czyniła ze mnie wybitną asystentkę, czy zwykłą wariatkę. Tak czy inaczej, miałam wrażenie, że zanosiło się na długą noc.

– Potrzebujesz mojej pomocy? – spytałam w końcu. Nie cierpiałam tych słów i odpowiedzi, która lada chwila miała po nich paść.

Skinął głową w stronę kuchni i wysokich okien, częściowo zasłoniętych przez stosy pudeł.

– Możesz zacząć tam.

Płomienna miłość

Подняться наверх