Читать книгу Za winy niepopełnione - Michał Bałucki - Страница 6

III.

Оглавление

Stary Leszczyc, bojąc się, aby syn jego nie znudził się, pragnął coprędzej wciągnąć go w towarzystwo miejskie; grała w tem także duma ojcowska niepoślednią rolę — chciał pochwalić się synem przed ludźmi, zwłaszcza, że sami dopominali się o to.

— A cóż to, nie zaprezentujesz nam pan swego infanta? — zapytał go jednego dnia aptekarz.

Burmistrz zaciągnął go na lampkę wina z tego powodu i gwałtem dopominał się o wizytę.

— Ta niech przyjdzie, rozerwie się trochę — mówił protekcyonalnie. — Może jest nawet muzykalny, u nas jest fortepian.

— Sam nie gra, ale lubi muzykę.

— No, to mu Anielcia zagra. Młody potrzebuje młodego; między nami, starymi, to-by się zanudził na śmierć. Niech się bawią, póki młodzi. No, zdrowie naszych dzieci!

Leszczyc podziękował za zdrowie syna i stuknął się lampeczką z burmistrzem. Serce ojcowskie rosło, jak na drożdżach, że syn, lubo nieznany jeszcze osobiście, umiał już zjednać sobie sympatyą i tak się o niego dobijano. Nie przypuszczał, że aptekarz pragnął tylko w nim mieć jednego człowieka więcej, przed którym-by mógł wygadać się ze swojemi pessymistycznemi poglądami na świat, a może też, jako od człowieka, przybywającego z wielkiego świata, chciał zaczerpnąć szerszego oddechu i nowszych wiadomości. Najmniej zaś przypuszczał, aby burmistrz widział w nim konkurenta do córki. Staremu księżniczka małą się zdawała dla takiego dorodnego i utalentowanego chłopca; marzył dla niego o Bóg wie jak świetnej przyszłości, ani mu więc na myśl nie przyszło, aby tłusta hurmistrzówna była tak nierozsądną.

— Ot, zwyczajnie, ludziska ciekawi — tłómaczył sobie — radzi-by poznać politechnika z Wiednia i niecierpliwią się. A chłopak umie się cenić, nie narzuca się ludziom. No, ale kiedy proszą.

I wytłómaczył synowi, że koniecznie wypada, aby poszli z wizytą do niektórych domów. Zaczęli od burmistrza.

Panna Aniela już od dwóch dni była pod bronią, gotowa na przyjęcie gości, to jest umyta i uczesana, co się jej rzadko zdarzało; ponawieszała kokard, kokardek, wstążek wszelkiej barwy na żółtą suknią i, obsypując co chwila czerwoną, świecącą się twarz pudrem, oczekiwała, jak owe panny ewangieliczne, przyjścia oblubieńca. To też, ledwie spostrzeżono go w ulicy, panna coprędzej rzuciła się do fortepianu i zaczęła masakrować bez litości jakiegoś mazurka Szopena, i biła w klawisze tak, aby na ulicy było dobrze słychać. Mama tymczasem pobiegła do sypialnego pokoju zamienić zatłuszczony szlafroczek na materyalną suknią, a ciocia, maleńka figurka, zawiędła, głucha, z zatabaczonym nosem, dostała rozkaz wykadzenia salonu i gotowania kawy na przyjęcie gości. Posłano także coprędzej po burmistrza do Josla.

— To burmistrzówna gra — objaśnił ojciec syna, gdy zbliżali się do domu burmistrza.

— A to się tłucze, niech jej nie znam!

— Fortepian trochę rozstrojony, bo tu u nas trudno o stroiciela — usprawiedliwiał Leszczyc, chcąc synowi jak najlepiej zarekomendować znajomości swoje.

— Ależ tu ktoś umarł! wyraźnie zalatuje mię zapach kadzidła przez okna.

— Złośliwym jesteś, mój Jasiu — odezwał się stary z uśmiechem zadowolenia, i chciał znowu coś powiedzieć na obronę kadzidła, gdy z handlu od Josla wytoczył się burmistrz, zarumieniony jak księżyc o wschodzie, z oczyma świecącemi, i roztworzywszy szeroko ręce, zawołał swoim tubalnym głosem;

— Otóż tak to lubię, mosterdzieju! Słowo się rzekło, kobyła u płotu. Proszę, bardzo proszę kochanych panów, bez ceremonii. — I począł ściskać obu.

— Mój syn — odezwał się Leszczyc — chcąc zadość uczynić formom...

— Ależ wiem, wiem!... proszę kochanych panów.

I wniósł ich prawie do tak zwanego salonu, w którym jedynaczka jego tłukła się wciąż zapamiętałe po klawiszach, udając, że wcale nie spostrzega wchodzących, choć wpadli z hałasem i impetem, wepchnięci przez gościnnego burmistrza. Dopiero, gdy papa zawołał: „moja córka!” — nagle ucięła, zerwała się i usiłowała być pomieszaną, zażenowaną.

Za winy niepopełnione

Подняться наверх