Читать книгу Kulturowa teoria literatury Główne pojęcia i problemy - Michał Paweł Markowski - Страница 2

Оглавление

Ryszard Nycz

Wprowadzenie

Kulturowa natura, słaby profesjonalizm. Kilka uwag o przedmiocie poznania literackiego i statusie dyskursu literaturoznawczego

1

Od razu wyjaśniam, że mam na uwadze dwa rodzaje przedmiotów. Po pierwsze te, o których mowa w dziełach literackich; po drugie zaś te, które one same stanowią, gdy występują jako obiekty literaturoznawczego poznania. Sądzę, że oba rodzaje przedmiotów łączy „kulturowa natura” (że tak oksymoronicznie się wyrażę); cecha, która je też odróżnia od przedmiotów znanych i z doświadczenia potocznego, i nauk przyrodniczych. Stąd też, konsekwentnie, przez „poznanie literackie” rozumiem zarówno ten rodzaj wiedzy, który przynosi literatura, jak i ten, który jest rezultatem profesjonalnych literaturoznawczych dociekań nad tekstami literackimi. I w tym przypadku, jak sądzę, to, co łączy oba rodzaje literackiego poznania (chodzi mi o nierozdzielność sposobu i wyniku poznania), zarazem decyduje o jego odrębności w stosunku do typowych form poznania potocznego, jak również naukowego (o specyfice tego literackiego poznania, jak też jego powinowactwie z kulturowym poznaniem, będzie mowa nieco niżej). Zacznę od kwestii specyficznego statusu, jaki przedmiot uzyskuje w literaturze (kwestii zasygnalizowanej zresztą tylko na jednym czy dwóch przykładach), następnie spróbuję w podobnie sondażowo-przykładowy sposób podjąć problem statusu dzieła literackiego czy szerzej: specyficznego artystycznego przedmiotu (oraz krótkiej historii przemian jego rozumienia), by w tej perspektywie zaryzykować diagnozę dzisiejszej sytuacji dyskursu literaturoznawczego (scil. dot. teorii literatury) i, na koniec, określić jego status – pozycję, miejsce, rolę i rangę wśród innych dyskursów humanistyki i wiedzy o kulturze.

2

Podejmując sprawy statusu przedmiotu jako obiektu literackiego opisu czy przedstawiania oraz charakterystyki literatury jako specyficznego narzędzia czy medium poznania, chciałbym wskazać tu tylko na jeden – ale kluczowy (w moim przekonaniu) – dylemat współczesnej tradycji ujmowania tych kwestii. Pomijając ogromnie bogatą historię związków literatury z rzeczywistością, odwołam się do tylko dwóch – ale reprezentatywnych – przykładów i do jednej – lecz bardzo znamiennej – literackiej polemiki. Oto fragment sławnego Studium dwóch gruszek Wallace’a Stevensa, w którym poeta relacjonuje swe próby opisania przedmiotu i przy okazji wypowiada się na temat możliwości i ograniczeń literatury:

1.

Opusculum paedagogicum

Gruszki nie są skrzypcami,

Aktami na płótnie, ani butelkami.

Są niepodobne do niczego.

2.

Są to formy żółte,

Złożone z linii krzywych

Zaokrąglających się u podstawy.

Mają w sobie trochę czerwieni.

[..................................................]

6.

Cienie gruszek

To kleksy na zielonym suknie.

Gruszek nie można widzieć,

Jak chce obserwator.

(Stevens 1994)

Na pozór prosty wiersz Stevensa obrósł nie bez powodu ogromną ilością komentarzy; jest bowiem bardzo złożony i bogaty – w literackie, estetyczne i filozoficzne założenia, jak też konsekwencje. Tu powiem tylko, że to nie tylko opis gruszek, to także ekfraza (czyli studium opisowe dzieła plastycznego – i to gatunku bardzo specjalnego, bo martwej natury). Ponadto wiersz łączy w sobie zadania filozoficzne – dokonania fenomenologicznej analizy, która zawieszając stereotypowe nastawienia i potoczną wiedzę o świecie, próbuje odsłonić istotę „gruszkowatości”, oraz zadania manifestu literackiego, wzorcowo realizującego cele, jakie przed sobą stawiała nowoczesna poezja: zbudowania opisu maksymalnie uniezwyklającego, który zrywając z percepcyjną rutyną (widzenia tego, co wcześniej poznaliśmy, i o czym z góry wiemy, że powinniśmy zobaczyć) stara się ukazać nam znany przedmiot, jak gdyby był widziany po raz pierwszy, i to z zachowaniem dynamiki procesualnego charakteru samego poznania. Konkluzja wiersza uznaje porażkę tego przedsięwzięcia: nie jesteśmy w stanie uchwycić istoty gruszkowatości. Skazani jesteśmy na „fikcje” (pisał o tym Stevens wielokrotnie w swych esejach). Pomiędzy owymi fikcjami miejsce specjalne, uprzywilejowane, zajmuje poezja, która nie docierając do istoty rzeczy przynajmniej wyposaża świat życia w „najwyższe fikcje”, bez których nie możemy go pojąć.

Przytoczyłem wiersz Stevensa w przekładzie Miłosza (choć są i inne tłumaczenia); nie przypadkowo. Miłosz bowiem jest autorem ważnej polemiki – i artystycznej, i dyskursywnej – przy okazji której formułował własną wizję zadań literatury wobec rzeczywistości. Jakkolwiek wiele poetyckich dążeń i myśli Stevensa mogłoby się wydawać bliskich polskiemu poecie, Miłosz nie tai niechęci wobec swego starszego amerykańskiego kolegi. Widzi w nim bowiem ucieleśnienie dążenia do odwrócenia się od świata, do traktowania opisu jego elementów wyłącznie jako pretekstu dla własnej subiektywnej wizji, do apologii autonomii literatury. W długim komentarzu zawartym w Życiu na wyspach (a wcześniej i w krótkiej nocie w Wypisach z ksiąg użytecznych) Miłosz omawia szczegółowo rozmaite techniki i wysiłki włożone w opisanie gruszek jak gdyby widzianych po raz pierwszy (czy też może opisywanych komuś, kto nigdy ich nie widział), konkludując (nie bez pewnej satysfakcji), że sposoby, którymi posłużył się Stevens, nie są wystarczające, żeby uchwycić istotę gruszkowatości. Jak można sądzić niechęć budzić mogło nie tyle niepowodzenie wysiłku poetyckiego przedstawienia, co raczej dochodząca do głosu w tej poezji sceptyczna rezygnacja, z jaką Stevens „odsądzał” (jeśli można się tak wyrazić) poezję od rzeczywistości, odmawiając tej pierwszej wszelkich mimetycznych zdolności. W istocie, nic odleglejszego od postawy Miłosza, niż owa niewiara w rzeczywistość i grzech zaniechania wysiłku jej ukazywania. Widać to dobrze w polemice artystycznej, która miała miejsce znacznie wcześniej niż wspomniana polemika dyskursywna (bo przed półwieczem), i to w ważnym poemacie Po ziemi naszej, gdzie – w słusznie sławnym fragmencie – czytamy:

A słowo z ciemności wyjawione było gruszka.

Krążyłem dokoła niego podskakując to próbując skrzydełek.

A kiedy już-już piłem z niego słodycz oddalało się.

Więc ja do cukrówki – wtedy kąt ogrodu,

Złuszczona biała farba drewnianych okiennic,

Krzak dereniu i szelest przeminionych ludzi.

Więc ja do sapieżanki – wtedy zaraz pole

Za tym, nie innym, płotem, ruczaj, okolica.

Więc ja do ulęgałki, do bery i do bergamoty.

Na nic. Między mną i gruszką ekwipaże, kraje.

I tak już będę żyć, zaczarowany.

(Miłosz 1984, zob. także Miłosz 1997,

oraz Fiut 1998 o znaczeniu tej polemiki)

Jak łatwo zauważyć, oba rodzaje poetyckich „definicji” przedmiotu mają cechę wspólną: omijają konsekwentnie i starannie jego atrybucje funkcjonalne, rysy istotne w naukowym opisie, wybierając te, które przedmiot uzyskuje w bezinteresownej estetycznej kontemplacji (Stevens) bądź w historyczno-kulturowych konotacjach słowa, a nie jego denotacyjnej „obiektywności” (Miłosz). Proponują jednak – w ramach tej samej nowoczesnej literackiej estetyki – skrajnie odmienne rozwiązania. Miłosz bowiem brawurowo odwraca tu Stevensowski punkt widzenia – z fikcji „niewinnego oka” (biorącego w nawias wcześniejszą wiedzę) i opisującego niejako od początku nieznany sobie przedmiot – na fikcję „nieludzkiego” obserwatora w ogrodzie rzeczywistości, któremu poznanie zarówno istoty rodzajowej przedmiotu, jak i jego unikatowej jednostkowości nieodwracalnie przesłaniają obrazy konkretnych egzemplarzy rozmaitych gatunków w konkretnej czasoprzestrzeni („bery”, „cukrówki”, „sapieżanki”, „Za tym, nie innym płotem, ruczaj, okolica”). Pozwalają się one uchwycić w swej historycznej, egzemplarycznej konkretności dzięki ludzkiej pamięci, wiedzy i wyobraźni, a przede wszystkim dzięki językowi, który najwierniej przechowuje kulturową naturę rzeczy i ludzi. Toteż w tym przypadku niepowodzenie przedsięwzięcia („Na nic. Między mną a gruszką ekwipaże, kraje”) nie tyle skłania do rezygnacji, co do zakwestionowania takich poszukiwań. Nie ma gruszki samej w sobie, zdaje się mówić Miłosz, nikt nigdy nie widział „gruszki w ogóle” – więc i stawianie przed literaturą zadania uchwycenia takiego nieistniejącego przedmiotu to skazywanie jej na pogoń za chimerą, to redukowanie jej do roli owej „najwyższej fikcji”. Istnieją oczywiście gruszki poszczególne, których z kolei ani język, ani intelekt nie potrafi „dosięgnąć”; nie stajemy nigdy „oko w oko” z tym, co prawdziwie indywidualne (individuum est ineffabile, wiedział to już Arystoteles, wiedzieli i scholastycy). Tego, co jednostkowe, nie potrafimy uchwycić inaczej, niż w siatce prototypowych kategoryzacji – spośród nich zaś najbliższe kulturowej indywidualności przedmiotu okazują się te, które wynajduje poetycka sztuka. Można powiedzieć, że widziana w tej perspektywie polemika Miłosza ze Stevensem obrazuje przy okazji zasadniczy spór między dwiema najważniejszymi orientacjami nowoczesnej literatury: tej, która poszukując esencji (istoty przedmiotu czy rzeczywistości) kończy na kulcie sztuki, ubóstwieniu samej siebie – oraz tej, która dążąc do uchwycenia „całej” rzeczywistości w jej niepowtarzalnej jednostkowości kończy na pielęgnowaniu i pieczołowitym utrwalaniu wszelkich (nawet najbłahszych) przejawów „wielowarstwowych konkretów” (to określenie Miłosza), z których składa się ludzkie doświadczenie realności.

3

Przechodzę teraz do następnego rodzaju przedmiotu i odmiany literackiego poznania, które przypisać można dziełu (a pochodnie i literaturze czy sztuce w ogólności). Najbardziej rozpowszechniony pogląd na naturę dzieła sztuki (plastycznego obrazu czy literackiego tekstu) polega na uznaniu, iż zawiera ono zespół cech istotnych, czyli takich, które są jego obiektywnymi, nie zależnymi od podmiotu i nie uwarunkowanymi przez kontekst własnościami. Właściwy odbiór takiego obiektu polega, jak się zdaje, na dokonaniu trzech operacji: 1. na odsunięciu (czy zawieszeniu) wszelkich poznawczych, wartościujących czy emocjonalnych nastawień, uwarunkowań i „przedsądów”, które mogłyby zniekształcić naszą percepcję; następnie 2. na zidentyfikowaniu określonych cech konstytutywnych, których obecność (lub brak) umożliwia nam 3. rozpoznanie jego kategorialnej przynależności (tzn. tego, czy np. mamy do czynienia z dziełem sztuki czy obiektem użytkowym, arcydziełem czy kiczem, wierszem czy prozą). Krótko mówiąc, uważamy, iż to co odczytujemy jest poetyckim dziełem sztuki, ponieważ jego język odznacza się własnościami, które rozpoznajemy jako istotnie poetyckie; uważamy też, że oglądamy np. mistrzowskie dzieło renesansowego malarstwa, ponieważ odznacza się stylem i plastycznymi rozwiązaniami, które rozpoznajemy jako ucieleśnienie najwyższych ambicji, możliwości i zadań sztuki tamtego okresu itp.

Ten pogląd na naturę dzieła i charakter poznania artystycznego, przenoszący na teren sztuki cechy nowożytnego poznania naukowego przedmiotu fizycznego, pozwalał traktować wyniki artystycznego poznania w scjentyficznych kategoriach prawdziwości i obiektywnej sprawdzalności: jeśli dzieło sztuki zawiera obiektywne (niezależne od obserwatora i kontekstu) własności, to ich uchwycenie i rozpoznanie jest nie tylko możliwe, ale i wymagane do poprawnej interpretacji, która zasadniczo winna przynieść pełne i ostateczne wyjaśnienie dzieła. Wszelkie rozbieżności odczytania są tu traktowane jako usterki procesu poznania; rezultat błędów w sztuce, niedostatków wiedzy czy umiejętności. Jak łatwo zauważyć, siłą tej koncepcji jest poznawczy optymizm i wzmacnianie dobrego samopoczucia badaczy (poznanie bowiem pełne i pewne jest tu zawsze możliwe); słabością zaś skłonność do pomijania wszystkiego, co mogłoby jej przeczyć, a co z biegiem XIX i (zwłaszcza) XX wieku zdecydowało o jej podważeniu czy przynajmniej krytycznym przewartościowaniu.

Świadomość, że właściwości dzieła sztuki jedynie pozornie – czy na tzw. pierwszy rzut oka – mają charakter obiektywny, bezpośrednio dostępny podmiotowi i autonomiczny (nie uwarunkowany przez kontekst), a jego odbiór, lekturowe doświadczenie czy estetyczne przeżycie jedynie uchodzą za spontaniczne i indywidualne, stosunkowo niedawno utorowała sobie drogę w dziejach refleksji o sztuce i literaturze. Jedną z najwcześniejszych obserwacji tego rodzaju jest ta oto uwaga z połowy XIX wieku:

Nie będę zbyt zuchwałym utrzymując – pisał Julian Klin-Kaliszewski w Szkicach z roku 1868 – że ani jeden z podziwiających Rafaelowskie arcydzieło nie zachwyca się z głębi przekonania ale na zasadzie, jeżeli ukształcony, oklepanych formułek znawstwa sztuki lub też, wedle przysłowia „za panią matką pacierz”, na wiarę i okrzyk uwielbienia innych” (podkr. – RN) (Klin 1868).

Klin – nasz czołowy, acz zapomniany pre-modernista i oryginalny eseista – zmierza w dalszym ciągu swych dywagacji do (prekursorskiej – tu, przede wszystkim, w sensie „pre-Benjaminowskiej”) obserwacji, wedle której dzieło sztuki straciło swą siłę auratycznego oddziaływania i przemieniło się w melancholijną pamiątkę; jak sam powiada, stało się dla jemu współczesnych „pięknym zabytkiem” (Klin, tamże), z którym nie potrafią nawiązać żadnego autentycznego (intelektualnego, estetycznego czy emocjonalnego) kontaktu – a to, jak można wnosić, z powodu radykalnej przemiany wrażliwości i zainteresowań. Warte uwagi są jednak także inne jeszcze konsekwencje jego refleksji, zwłaszcza gdy spojrzeć na nią jako na pre-Gombrowiczowską z ducha instytucjonalną krytykę statusu i natury poznania dzieła sztuki. Jakoż fakt, że nie mamy z dziełem sztuki bezpośredniego kontaktu, wynika – w świetle obserwacji Klina – nie tylko ze względów wyżej wymienionych, lecz z powodów bardziej zasadniczych, leżących i po stronie dzieła, i poznającego.

Po stronie dzieła, gdyż „Rafaelowskie arcydzieło” nie ukazuje patrzącemu wyłącznie swych obiektywnych malarskich właściwości, lecz także wyraźne wskazówki mówiące o jego pochodzeniu, wartości, społecznej ocenie, kulturowym statusie (autorska atrybucja, miejsce w muzeum, sposób eksponowania etc.). Można by powiedzieć, że nie stajemy nigdy oko w oko z dziełem samym w sobie; przedmiot artystyczny ukazuje się nam bowiem łącznie z kontekstami i znaczeniami, które określają jego wartość i sens; staje przed nami zawsze już – jeśli można się tak wyrazić – opakowany, owinięty we wcześniejsze odczytania (Sławiński 2000), a także wyposażony we wspólnotową (przyjętą w danej kulturze) instrukcję odbiorczej „obsługi” jego pozycji i funkcji; dochodzi do nas rozpoznany, zinterpretowany, oceniony – włączony w instytucjonalny porządek tradycji i kultury. Po stronie patrzącego, gdyż ten jedne „przedsądy” – własne upodobania, percepcyjne nawyki i stereotypowe reakcje – próbować może zastąpić jedynie innymi: wiedzą samodzielnie zdobywaną lub nabytą, z drugiej ręki pochodzącą (np. informacją z bedekerów, wchodzących właśnie wówczas w modę), czy nawet „stadną” reakcją wymuszoną na jednostce przez zbiorowość. A i jedne, i drugie wykluczają nie tylko możliwość bezpośredniego przeżycia, ale i (jak się powiada) poznanie prawdziwej natury i wartości dzieła sztuki. W rezultacie postrzeganie wydaje się tak silnie uwarunkowane naszą uprzednią wiedzą, że nie potrafimy rozstrzygnąć, czy cechy obiektu są rezultatem odkrycia jego obiektywnych znamion, czy też rzutowania nań własności percepcyjnego schematu.

Nazwałem tę uwagę pre-Gombrowiczowską przez pamięć na, powstały w sto lat prawie od obserwacji Klina, sławny pamflet Przeciw poetom. Gombrowicz nie tylko stawia tam prowokującą tezę, „iż nikt prawie nie lubi wierszy i że świat poezji wierszowanej jest światem fikcyjnym oraz sfałszowanym”, ale też skutecznie ośmiesza obiektywistyczne założenia tradycyjnej estetyki, głoszące, iż „sztuka zachwyca nas, ponieważ jest piękna”. Następnie argumentuje: „Czy myślicie, że gdyby nas w szkole nie zmuszano do zachwycania się sztuką, mielibyśmy dla niej, w późniejszym wieku, tyle gotowego już zachwytu? Czy sądzicie, że gdyby cała nasza organizacja kulturalna nie narzucała nam sztuki – my byśmy się nią tak interesowali?” Na koniec zaś tak podsumowuje swój wywód, parafrazując nieomal przy okazji określenia swojego zapomnianego poprzednika: „Wszyscy «zachowują się» jak gdyby byli zachwyceni, choć nikt nie jest «naprawdę», w tym przynajmniej stopniu, zachwycony. [...] widocznie tak ma być i jest zgodne z naturalnym porządkiem rzeczy, aby sztuka, podobnie jak zachwyt, który budzi, były raczej dziełem ducha zbiorowego niż bezpośrednią reakcją jednostki” (Gombrowicz 1997). Świadomość kulturowego uwarunkowania poznania (w tym i dzieła sztuki), która Gombrowicza doprowadziła w pobliże tzw. instytucjonalnej teorii sztuki, należy dziś już, w sensie ogólniejszym, do wiedzy prawie potocznej, nieomal powszechnie uznawanej, ale nie zawsze tak było. Wiele wskazuje na to, że było to odkrycie nowoczesnych, źródło doświadczanego przez nich kryzysu poznawczego oraz główny problem, którego rozwiązywanie określało w następstwie specyfikę poszukiwań teoretycznych.

Odwołam się do jeszcze jednej refleksji podobnego rodzaju, z okresu niewiele późniejszego od powstania uwag Klina: do refleksji, która rozszerza i uogólnia podobne obserwacje na proces ludzkiego poznania w ogóle. Oto fragment rozważań Henryka Bergsona, wyjęty z wykładu skierowanego do adeptów Sorbony w 1895 roku:

Nareszcie zauważyliśmy przed naszymi pomnikami i w naszych murach cudzoziemców, którzy w ręce trzymają otwartą książkę, gdzie znajdują bez wątpienia opis cudów, które ich otaczają. Pochłonięci tą lekturą czy nie zapominają oni czasem, zdaje się, dla niej o pięknościach, które zobaczyć przyszli? Tak też wielu między nami podróżuje poprzez byt, z oczyma utkwionymi w formuły, które czytają w pewnego rodzaju przewodniku wewnętrznym, zapominając spoglądać w życie, czytają, by się kierować jedynie tym, co się mówi, i myśleć zwyczajnie raczej o słowach niż o rzeczach, lecz może jest w tym coś więcej i coś lepszego niż roztrzepanie umysłu. Może jakieś prawo naturalne i konieczne chce, by nasz umysł początkowo przyjmował idee gotowe i żył pod pewnego rodzaju opieką oczekując odkładanego u niektórych ustawicznie aktu woli, przez który by się sam od nowa wzmocnił? (...) stają one u niego [te „idee gotowe”] między okiem a przedmiotem, przedstawiając wygodne uproszczenie; u wielu spomiędzy nas będą one stawały w ten sposób tak długo, aż sztuka przybędzie, by nam otworzyć oczy na naturę (podkr. – RN) (Bergson 1911).

Metafora turysty należy w dzisiejszej antropologii i socjologii kultury do najpopularniejszych obrazowych środków charakterystyki współczesnego sposobu życia. Dość wspomnieć choćby o klasycznych już propozycjach typologicznych Zygmunta Baumana (Bauman 2000 zob. też MacCannel 2002), w których tę właśnie metaforę wykorzystano do charakterystyki alegorycznej figury „turysty”, która obok „włóczegi” i „nomady” stała się modelowym zobrazowaniem głównych ponowoczesnych wzorów osobowych (ilustrując sytuację jednostek pozbawionych zakorzenienia i życiowego celu w opozycji do dawnego wzoru „pielgrzyma”, który swego celu nigdy nie tracił z oczu bez względu na to, czy usytuowany on był w wieczności, czy w doczesności). Bergson sięga po tę metaforę z podobnego powodu: unaocznienia istotnych cech aktualnego wzoru osobowego; choć, jak się okazuje, widzi w nim – bodaj z większym uzasadnieniem – kwintesencję specyficznie nowoczesnych uwarunkowań egzystencjalno-poznawczych, w jakich znalazł się człowiek na przełomie XIX i XX wieku.

Podstawą „turystycznego” metaforycznego przeniesienia jest bowiem u filozofa porównanie pozycji człowieka w uniwersum do sytuacji obcego, „cudzoziemca” znajdującego się na nieznanym sobie terytorium i rozpoznającego w nim jedynie to, co udostępnia mu jego uprzednio zgromadzona podręczna („przewodnikowa”) wiedza; porównanie nadzwyczaj dobrze przystające do doświadczenia artykułowanego przez nowoczesnych myślicieli i pisarzy. Owa wiedza „gotowa” „staje między okiem a przedmiotem”, powiada dalej Bergson i przywołuje tym samym klasyczny dualistyczny model poznania. Zgodnie z nim mamy tu bowiem po jednej stronie obiektywny, nieuwarunkowany świat, po drugiej niezależny podmiot, pomiędzy nimi zaś siatkę językowo-kulturowych kategorii i wyobrażeń, która, deformując rezultaty poznania, buduje równocześnie symboliczne uniwersum społecznej rzeczywistości zapewniające człowiekowi „pewnego rodzaju opiekę”.

Bergson argumentuje dalej, że zadaniem filozofii oraz nauk szczegółowych jest dostarczenie (wynalezienie) specjalnych narzędzi – metod, technik, słowników pojęciowych – pozwalających przedrzeć się przez warstwę owych codzienno-praktycznych wyobrażeń do rzeczywistości podstawowej i uchwycić ją bez zniekształceń wypływających z uwarunkowań właściwych poznaniu potocznemu. Wysoki prestiż sztuki w jego koncepcji bierze się najwyraźniej z przyznanego jej statusu wzorcowego przykładu wypełniania (sobie właściwymi środkami) tego najtrudniejszego zadania poznawczego dla nowoczesnej świadomości: sztuka (literatura) zmusza nas bowiem do odrzucenia rutyny percepcyjnej, automatyzmów języka, stereotypów pojęciowych (ucząc przy okazji, jak to robić), i w ten sposób „otwiera nam oczy na naturę”. Poznanie artystyczne, dawniej traktowane jako niedoskonała, skażona dowolnością i własnymi słabościami forma poznania prawdziwego, staje się w Bergsonowskiej perspektywie modelem ludzkiego poznania w ogóle, w tym zwłaszcza poznania kulturowej rzeczywistości.

Zatrzymałem się przy tej przygodnej, na pozór nie związanej bezpośrednio z tematem uwadze Bergsona, gdyż w moim przekonaniu tkwią w niej w zarodku podstawowe idee, które niedługo potem określać będą założenia i specyficzne rysy nowoczesnej teorii literatury (co może nie jest skojarzeniem nazbyt ekscentrycznym, jeśli pamiętać o sile inspiracji myśli tego filozofa na dwie najbardziej wpływowe szkoły literackiej myśli krytycznej I połowy XX wieku: rosyjskich formalistów oraz anglosaskich imagistów i nowych krytyków – i to w kluczowym, najwcześniejszym okresie krystalizacji ich teoretycznych poszukiwań). Z tym wszystkim, jest to oczywiście tylko przykład świadczący o obecności określonych przekonań teoretyczno-poznawczych w świadomości intelektualnej epoki, u progu narodzin nowoczesnego dyskursu teoretycznego.

Chciałbym teraz powołać trzeciego (po Klinie-Kaliszewskim i Bergsonie) świadka w tym procesie wytoczonym esencjalistycznemu (a współcześnie także zdroworozsądkowemu) poglądowi na naturę dzieła sztuki i charakter jego poznawania. Chodzi o Stanleya Fisha, literaturoznawcę tyleż oryginalnego, co pomysłowego. W artykule Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi (Fish 2002, zob. także Kalaga 2001) Fish opowiada o eksperymencie, jaki przeprowadził na swoich studentach z uniwersytetu w Buffalo, gdzie prowadził 2 kursy: językoznawczy (poświęcony problemom współczesnej stylistyki) i literaturoznawczy (skoncentrowany na angielskiej poezji religijnej XVII wieku). Po zajęciach językoznawczych przychodzili studenci kursu poezji metafizycznej, którzy zastali na tablicy taki napis:

Jacobs-Rosenbaum

Levin

Thorne

Hayes

Ohman (?)

Fish wyjaśnia, że były to nazwiska czołowych językoznawców, zajmujących się przystosowywaniem założeń gramatyki transformacyjno-generatywnej do potrzeb analizy stylistycznej (pytajnik postawiony po ostatnim wziął się stąd, że badacz nie mógł sobie przypomnieć, jak pisze się to nazwisko, przez jedno czy dwa „n”). Tę listę nazwisk na początku następnych ćwiczeń z grupą literaturoznawczą obwiódł w ramkę, informując, że jest to religijny wiersz tego samego rodzaju, jak te, nad którymi studenci wcześniej pracowali, i poprosił o jego interpretację. Nie będę relacjonował tu szczegółowo tego procesu zbiorowej lektury. Powiem tylko, że prośba została ochoczo podjęta. Pierwszy student uznał tekst za rodzaj hieroglifu, nie mógł się jedynie zdecydować, czy nadano mu kształt krzyża czy ołtarza. Następni podjęli wyzwanie: nazwisko Jacobs uznano za odniesienie do Jakubowej drabiny [Jacob’s ladder]; nazwisko Rosenbaum – za aluzję do drzewa różanego (tu dostrzegano oryginalność ujęcia: drabina Jakubowa, ta tradycyjna alegoria wstępowania chrześcijan do nieba, została zastąpiona przez różane drzewo, co interpretowano jako odniesienie do Marii dziewicy, którą często określano jako pozbawioną kolców różę). Rozpoznanie w tekście ikonograficznej zagadki skłoniło z kolei do pytania: jak człowiek może wspiąć się do nieba za pomocą drzewa różanego? – na które odpowiedź przyniosła hipoteza: dzięki owocowi tego drzewa, owocowi z łona Marii, Jezusowi; hipoteza, wzmocniona przez wykładnię słowa Thorne [cierń], „w oczywisty sposób” odnoszącego się do korony cierniowej, symbolu cierpień i ceny, jaką zapłacił za zbawienie nas wszystkich... itp., itd. Wspomnę jeszcze tylko, że ostatnie słowo uzyskało aż trzy wspierające się wzajemnie wyjaśnienia: mógł to być: 1. omen (wiersz bowiem dotyczy zapowiedzi czy proroctwa); 2. wykrzyknik „O, człowieku! (Oh, Man – wiersz mówi wszak o tym, jak historia człowieka przenika się z planem Bożym); i wreszcie, 3. słowo to może oznaczać po prostu amen (jako właściwe zakończenie utworu głoszącego chwałę miłości i łaski Bożej). Po takiej lekturze, wspomina Fish, nikt nie był zaskoczony, gdy ktoś zauważył, że najczęściej pojawiającymi się literami w tym tekście są: S, O, N...

Ta przydługa, ale chyba pouczająca anegdota, prowadzi samego Fisha do wniosku o dalekosiężnych konsekwencjach: oto nieprawdą jest, że najpierw identyfikujemy cechy konstytutywne danego tekstu, aby w rezultacie rozpoznać go jako np. odmianę wiersza; jest bowiem odwrotnie: pierwotny jest akt rozpoznania, widzenia czegoś jako czegoś (należącego do określonej, znanej nam kategorii). Akt ten uruchamia wiedzę, techniki i sprawności umożliwiające zidentyfikowanie (poszukiwanych i oczekiwanych) cech konstytutywnych utworu. Interpretacja – konkluduje badacz – nie jest sztuką objaśniania, lecz konstruowania; interpretatorzy nie odczytują wierszy, oni je „tworzą”.

Przywołuję to radykalne, skrajne stanowisko, nie po to, by proklamować erę Fisha i zniechęcać (czego Fish zresztą nie czyni) do filologicznej edukacji. Henryk Markiewicz (Markiewicz 2003) w błyskotliwej krytyce tego stanowiska odsłonił zresztą skutecznie jego słabe punkty. Zdaniem tego uczonego chodzi tu przede wszystkim o narzucenie kierunku interpretacji przez prowadzącego oraz uniwersalizację stronniczo dobranych przykładów, nie liczącą się z „opornością” potencjału semantycznego tekstu przed dowolnymi lekturami (eksperyment nie udałby się zapewne, zdaniem krytyka, z listą „Jauss, Iser, Bleich, Tompkins, Lem” – udałby się, choć inaczej, z listą „Ingarden, Bloom, Vodicka, Fish, Holub”, gdyby ją interpretować jako „sielankowe haiku: «W ogrodzie kwiat, w wodzie ryba, w jej odbiciu gołąb»”). W konkluzji swej krytycznej argumentacji Markiewicz zwraca uwagę na aktualność zasadniczej kwestii – nie tyle rozwiązanej, co przesuniętej na inny poziom: tego, czym w istocie spowodowane jest określone nastawienie czytelnika (wspólnoty interpretacyjnej). Co symptomatyczne jednakże, sugerowana przez niego odpowiedź: „rozpoznaniem w utworze pewnych własności uważanych przez daną wspólnotę interpretacyjną za poetyckie” (podkr. R.N.) – ma wszakże sama, warto zauważyć, podobną postać (swoistego wariantu hermeneutycznego koła), odtwarzającego ów mechanizm sprzężenia zwrotnego pomiędzy tym, co zakładamy, a tym, co rozpoznajemy (widzimy to, co spodziewamy się zobaczyć i/lub to, co widzimy, kształtuje nasze oczekiwania); mechanizm, którego obnażeniu i dostrzeżeniu służył m. in. właśnie przykład analizowany przez Fisha.

Ten prowokacyjny eksperyment – nie jedyny (zob. do podobnych wniosków prowadzące socjologiczne analizy Bourdieu – Bourdieu 2005) – uwrażliwia nas bowiem w każdym razie, na dwie istotne cechy współczesnej samowiedzy badawczej. Po pierwsze, uczula nas na skutki nie uświadamianych zazwyczaj oddziaływań interpretacyjnych założeń podzielanych przez tę grupę czy wspólnotę, do której należymy (w ujęciu Fisha bowiem nikt nie może czytać jak chce, tzn. poza wspólnotą). Z tych przyczyn wypada więc oddać Fishowi (a także jego pobratymcom i sympatykom neopragmatyzmu), przynajmniej minimum tego, co mu (i im) się należy: bez radykalnej, pomysłowej, silnie perswazyjnej retoryki tego rodzaju argumentacji mit „tekstu samego w sobie” oraz pozahistorycznych esencji „literackości” święciłby jeszcze długo tryumfy. Po drugie zaś ów eksperyment pozwala również sobie uświadomić dalekosiężne konsekwencje Fishowskiego metodologicznego gestu, sięgające istotnych założeń całej filologicznej edukacji.

Są one przede wszystkim ostentacyjnie anty-hermeneutyczne, w sensie podważenia większości kluczowych założeń klasycznej teorii interpretacji. Widać to bardzo wyraźnie, jeśli np. zestawić poglądy Fisha ze sławną interpretacyjną dewizą Lutra, stojącą u początków hermeneutyki nowożytnej (sola scriptura; sensus non est efferendus, sed inferendus – tylko pismo; znaczenie nie jest wnoszone, lecz wynoszone), głoszącą zdolność każdej jednostki do indywidualnego uczestnictwa w udzielającej się prawdzie Pisma (przeciw nakazom czy wskazówkom instytucjonalnych wykładni wspólnoty – Kościoła). Tymczasem dewiza Fisha brzmiałaby raczej: sola communia: sensus non est inferendus, sed efferendus... Jakoż tutaj „prawda” tekstu jest przez nas właśnie nieuchronnie wnoszona (za sprawą „przymusowego” uczestnictwa w życiu – a zatem i przyswojenia, internalizacji zasad – interpretacyjnej wspólnoty), a nie skrupulatnie wynoszona (dzięki nabytym – żmudnym wysiłkiem filologicznej edukacji autonomicznego podmiotu – interpretacyjnym sprawnościom i kompetencjom). Tego rodzaju argumentacja zmierza zarówno do przemieszczenia pozycji literatury (sytuowanej tutaj w ramach instytucjonalnych praktyk kulturowych), jak i do przemiany statusu literaturoznawczego dyskursu (którego metody są nie tylko sposobem poznawania, ale i narzędziem identyfikowania dzieła literackiego). Chodzi tu więc rzeczywiście o zmiany o bardzo rozległych konsekwencjach.

4

Pora na krótkie podsumowanie tych bardzo wybiórczych sondażowych jedynie uwag o kulturowej naturze przedmiotów literackiego poznania – tzn. tego, którym jest przedmiot konstruowany i zinterpretowany w dziele literackim, oraz tego, którym jest dzieło jako przedmiot literaturoznawczej interpretacji. Po pierwsze, należy wyciągnąć wnioski z lekcji, którą daje nam sama literatura. Otóż przynajmniej w swej nowoczesnej poetyckiej odmianie (i to obu wspomnianych wyżej orientacji) literatura mówi o przedmiocie tego rodzaju, którego nie powinniśmy utożsamiać ani z przedmiotem fizycznym (bez względu na zwodnicze czasem podobieństwa), ani z przedmiotem idealnym (będącym poetycko-filozoficzną ideą „przedmiotu samego w sobie”). Jest to bowiem literacko-kulturowy konstrukt przedmiotu jako „wielowarstwowego konkretu”; wielowarstwowego, bo wpisanego w ludzką historię i kulturę, przez człowieka przeżytego i doświadczanego, przenikniętego więc znaczeniami, wartościami, które stanowią o jego kulturowej naturze. Po drugie, artystyczna forma językowej artykulacji służy tu nie tylko jako zwykłe narzędzie czy medium tego „literackiego poznania”, lecz również jako istotny składnik „przedmiotowości” owego przedmiotu, który wszak dopiero za sprawą literackiej prezentacji uzyskuje swą istotną postać, tożsamość i sens.

Po trzecie, trzeba, jak sądzę, przystać na to, co tak wnikliwie spostrzegł Klin-Kaliszewski: w przypadku dzieła sztuki nie jesteśmy w stanie skutecznie oddzielić obiektywnych cech i wartości dzieła sztuki od uprzedniej wiedzy podmiotu oraz rozległych i zróżnicowanych sensów i ocen wnoszonych przez kulturowe wspólnoty, które w równym stopniu określają jego naturę. Po czwarte, trzeba też wyciągnąć wnioski z nauki Bergsona (który Klina prawo kierowania się „oklepanymi formułkami znawstwa sztuki” uniwersalizuje – czyniąc je, można powiedzieć, zasadą „formularności” ludzkiego poznania w ogóle): kulturowe uwarunkowania poznania sprawiają, że nie potrafimy skutecznie oddzielić treści doświadczenia od warunków przejawiania się jej w tym doświadczeniu (czyli tego, co poznajemy, od sposobu, okoliczności czy medium, które poznaniu owej rzeczy służy). Wypada wreszcie – po piąte – zgodzić się na przynajmniej jedną z konsekwencji tezy Stanleya Fisha (który z kolei wyciąga skrajne wnioski z dostrzeżonego przez Klina, a potem przez Gombrowicza, prawa „stadnego zachwycenia” – ulegania presji dominującej reakcji wspólnoty): również w przypadku literaturoznawczej interpretacji nie potrafimy wyraźnie oddzielić cech sposobu poznania (języka opisu) od cech przedmiotu (rezultatu); nie umiemy ostatecznie rozstrzygnąć, czy to, co opisujemy, jest odkrywane w tekstach, czy też jest efektem zastosowanych konwencji analitycznych.

Rozpocząłem, krótko mówiąc, od przywołania rozpowszechnionego intuicyjnego poglądu o nieuwarunkowanych kulturowo, autonomicznych własnościach przedmiotu dzieła sztuki i dzieła sztuki samego, doszedłem zaś do uznania kultury nie tylko za ważny kontekst, ale i konieczny, ontologiczny składnik tyleż przedstawianego w sztuce przedmiotu, co samego dzieła sztuki. Można by powiedzieć, że owa kulturowa natura polega na tym, iż przedmiot, o którym mówi dzieło i który ono samo stanowi – odznacza się kulturowo zinstytucjonalizowaną „intencjonalnością” (powstałą w ramach wspólnotowego doświadczenia danej historycznej społeczności) (Margolis 2004), za sprawą – i w obrębie – której osiąga on znaczenie artefaktu: ontologiczną odrębność, poznawczą stabilność znaczeniowego przekazu oraz obiektywność swej estetycznej wartości. Tłumaczyłoby to, choć w pewnej mierze, dlaczego rozumienie tekstu literackiego nie może się obyć bez wysiłku zdobywania szerszej wiedzy o kulturze. A z drugiej strony pozwalałoby może też zrozumieć zawrotną niekiedy karierę, jaką w innych naukach humanistycznych zrobiły literaturoznawcze metody czy kategorie – pierwotnie stworzone i wydoskonalone, jak wiadomo, dla analizy dyskursu literackiego; tego zapewne najbardziej wyrafinowanego z dyskursów pojawiających się w kulturze. Widać to zresztą wyraźnie właśnie dziś, kiedy kultura w literaturze i literatura w kulturze „przeglądają się w sobie”, odnajdując w swych odbiciach długo zapomniane, marginalizowane czy nawet tłumione cząstki swych rzeczywistych własności, a także cząstki prawdy o własnej – odpowiednio: tekstowej i kulturowej – naturze.

5

Na sytuację tę spojrzeć warto też w kategoriach socjologicznych, czy raczej instytucjonalno-pragmatycznych – i to również w wymiarze historycznym. Świadomość kulturowych uwarunkowań poznania humanistycznego, w tym zaś wiedzy o literaturze, a literaturoznawczego dyskursu w szczególności, zbiega się w czasie, jak się zdaje, z procesem profesjonalizacji wiedzy, znamiennym dla rozwoju społecznego w dobie nowoczesności, kiedy to poszczególne „profesje” uzasadniają swą rację bytu i uprzywilejowany status poprzez roszczenie sobie prawa do wyłącznego dostępu do pewnych obszarów wiedzy uważanych za ważne dla całego społeczeństwa (Fish 1995, Bourdieu 2005). Ta zbieżność nowoczesnego światopoglądu z narodzinami profesjonalizmu (widoczna choćby w cytowanej opinii Klina) nie jest przypadkowa; przeciwnie, wolno w niej dostrzec silną relację wynikania, w której dyscyplinowa profesjonalizacja wiedzy (zwłaszcza nauk humanistycznych) stanowi swoistą „odpowiedź” na kryzys poznania. Wiedza o rzeczywistości (w tym i o naturze) w czasach nowoczesnych jawi się bowiem jako warunkowana przez społeczeństwo i kulturę. Nie wszystkie wszakże rodzaje wiedzy podlegają, jak się uznaje, owym uwarunkowaniom w tym samym stopniu: najsilniej poddana jest im wiedza potoczna (doxa), najmniej – nauki ścisłe. Nauki humanistyczne natomiast, zajmujące pozycję pośrednią pomiędzy tymi skrajnościami, wypracowują specjalne typy badawczego dyskursu (metod poznania), które prezentują się jako zdolne do uwolnienia się od owych ograniczeń i uchwycenia obiektywnej rzeczywistości, zdobycia wiedzy o tym, co nieuwarunkowane.

Oznacza to, że także wiedza o sztuce czy wiedza o literaturze przestaje być dziedziną kultury z istoty swej przeznaczoną i dostępną dla wszystkich; jej odbiór, zrozumienie, a nawet przeżycie wymaga w coraz większym stopniu wiedzy i sprawności osiąganych poprzez specjalistyczne kształcenie, które pretenduje do roli jedynego narzędzia oferującego skuteczne remedium na zniekształcenia i ograniczenia poznania potocznego. W tym sensie można by postawić hipotezę, że nowoczesna teoria literatury zakłada konieczność profesjonalizacji dyskursu o literaturze; przy czym założenie to motywowane jest nie tylko wspomnianymi wymogami fachowej wiedzy tyczącej artystycznej i ewolucyjnej specyfiki „przedmiotu”, ale przede wszystkim problemami wynikającymi z kulturowych uwarunkowań procesu poznania, których rozwiązanie (czy bodaj zneutralizowanie) obiecywała zapewnić profesjonalna procedura, jako dająca ów wyłączny dostęp do obiektywnej wiedzy o dziele sztuki.

Z tego punktu widzenia można by powiedzieć, iż nowoczesny dyskurs teoretycznoliteracki rozwijany jest w oparciu o następujące założenia podstawowe, które nieomal do dziś pozostały układem odniesienia, wiążącym dla wszelkich dociekań nauki o literaturze:

1. Kulturowe uwarunkowania humanistycznego poznania sprawiają, że nie potrafimy skutecznie oddzielić treści doświadczenia od warunków jej przejawiania się w tym doświadczeniu. To, co myśl odkrywa, od razu nią się staje; co da się w języku wypowiedzieć, język współkonstytuuje – ludzka wiedza może mieć jedynie subiektywny, relatywny, i w efekcie nieprawomocny poznawczo charakter.

2. Profesjonalne metody literaturoznawczego poznania umożliwiają wszakże stworzenie specyficznych technicznie warunków, zapewniających dostęp do owej nieuwarunkowanej, obiektywnej rzeczywistości – i to takiej, z którą na innej drodze nie możemy wejść w kontakt. Mamy tu najwyraźniej do czynienia z wzorowaniem się na idei – czy: z przeniesieniem chwytu – „przywileju poznawczego”, przez który literatura nowoczesna określała swą odrębność i specyfikę, na obszar wiedzy humanistycznej. A można mówić o uprzywilejowanej pozycji z dwóch powodów: a) przypisania językowi literatury wyższego stopnia w stosunku do języka potocznego i stąd nieskażonego jego ograniczeniami; oraz b) uznania jej roszczeń do zapewnienia wyłącznego dostępu poznawczego do tego aspektu rzeczywistości, który nie daje się zredukować ani do znaczenia praktyczno-instrumentalnego, ani do znaczenia pojęciowego.

Teoretycznoliteracki dyskurs uprawomocnia się więc podobnie jak literatura nowoczesna; przez roszczenie do posiadania owego uprzywilejowanego statusu oraz dostępu do pewnych obszarów wiedzy – społecznie cenionych m.in. za walory „kulturowego kapitału” (jak powiada P. Bourdieu). To zaś pozwala na równoczesne rozwiązanie kilku naraz problemów: a) wyprowadza z pułapki czy poznawczego impasu (skoro sposobu poznania nie daje się odróżnić od jego wyników, to skąd przekonanie o ich prawdziwości); b) legitymizuje profesjonalizm i instytucjonalizację literaturoznawczej działalności (jako jedynego zaradczego środka na relatywistyczne konsekwencje kulturowo uwikłanego poznania); c) zapewnia standard naukowości (przez przynajmniej teoretycznie postulowaną obiektywność wyników); d) przypisuje uprzywilejowany status dyskursowi teoretycznemu, a także możliwości oddziaływania na literaturoznawczą praktykę (przez wprowadzanie czy narzucanie nowych słowników pojęciowych, kryteriów oceny poprawności procedur badawczych itp).

Zauważyć trzeba, że profesjonalizacja – stwarzająca normy funkcjonowania, kryteria oceny, zachowaniowe zwyczaje o cechach długiego trwania i stąd oporne na zmiany – nigdy nie jest ostateczna. Z jednej strony towarzyszy jej krytyka, która wzmaga się zwłaszcza w okresach słabnięcia czy rozluźnienia rygorów pilotującej ją doktryny, a dochodzi do głosu i z zewnątrz, i od wewnątrz. Zwrócona jest ona najczęściej przeciwko wynaturzeniom czy uroszczeniom profesjonalizmu: zbytecznej hermetyczności języka, oderwanym od praktyki spekulacjom, jałowej produktywności wprawionej w ruch przez mechanizmy awansu i kariery... Rzadko tylko krytyka ta skierowana bywa przeciwko samej profesjonalizacji – jako zawłaszczającej przez wąską grupę osobników mieniących się „specjalistami” dziedzinę kultury z istoty swej przeznaczoną i dostępną dla wszystkich. Z drugiej strony zaś przeobrażają ją środowiskowe zmiany zainteresowań oraz wpływ nowych orientacji preferujących odmienne rodzaje kompetencji i specjalności.

Niemniej jednak, dopóki wyjściowe cele profesjonalizacji wiedzy nie zostają zakwestionowane, literaturoznawstwo zachowuje status autonomicznej dyscypliny, gwarantowany spełnianiem podstawowych w tej mierze kryteriów: odrębności przedmiotu oraz metody. To pierwsze spełnione zostaje w ten sposób, iż rzeczywistości (sferze przedmiotowej) odkrywanej w tekście, czy też w relacjach tekstu do czegoś poza nim przyznany zostaje charakter obiektywny (nie uwarunkowany sposobem poznania), a przy tym swoisty dla dzieła literackiego; to odrębny „przedmiot”, który konstytuuje dzieło i (lub) dziedzinę literackości; przedmiot, który ani nie należy, ani nie jest sprowadzalny do innej sfery rzeczywistości. To drugie zaś – gdy się uznaje, że pełny, poprawny i wiarygodny opis owej rzeczywistości jest możliwy, a zapewnić go może posłużenie się „licencjonowaną” metodą, specjalnie wypracowywaną przez teoretyków bądź też przez nich przejętą z innych pokrewnych profesjonalnych dyscyplin i zaadaptowaną do potrzeb badań literaturoznawczych.

W historii polskiej myśli literaturoznawczej tę paradygmatyczną rolę odegrała, jak wiadomo, orientacja strukturalna. Niewiele przesadzając można by powiedzieć, że od wczesnych lat sześćdziesiątych nieomal aż do dziś polski dyskurs literaturoznawczy rozwijany był (jeszcze bywa) w ramach tej samej formuły instytucjonalnej organizacji nauki o literaturze, której zręby kładziono przed czterdziestoleciem. Myślę tu o polskim strukturalizmie oraz jego ojcach założycielach i matkach założycielkach, ale widzianych tu przede wszystkim w roli konstruktorów instytucjonalnej struktury polonistycznej nauki o literaturze, tworzonej nie tylko przez ich znany i powszechnie doceniany wkład koncepcyjno-badawczy, ale (może nawet w większym stopniu) organizacyjny. Powołane do życia instytucjonalne formy organizacji naukowego życia, jak konferencje, serie wydawnicze, czasopisma; wdrożone edukacyjne programy różnych poziomów – przez podręczniki, opracowania pomocnicze, słowniki; zaakceptowane środowiskowo (przynajmniej w dużej mierze) wizje zintegrowanej i zhierarchizowanej nauki o literaturze oraz modelu kształcenia i standardów kompetencji literaturoznawczej – to dzieła i przedsięwzięcia, które nie tylko przetrwały, ale które dziś określają poziom wewnątrzśrodowiskowej oczywistości oraz przestrzeń normalnego funkcjonowania badaczy literatury.

Nie ma tu miejsca na szczegółową analizę tego fenomenu, acz z pewnością polski strukturalizm i polskie literaturoznawstwo na taką instytucjonalną analizę zasługuje. Nie mam zamiaru również przeczyć obecności, wartości i wpływowi innych orientacji badawczych ani też istnieniu odmiennych, szeroko zresztą reprezentowanych, rozumień zadań wiedzy o literaturze oraz relacji i hierarchii pomiędzy jej działami (w strukturalizmie zdominowanej przez teorię literatury, jak wiadomo). Jednak i w tym szerszym kontekście wkład strukturalnej orientacji w polskie literaturoznawstwo pozostaje wyjątkowy i trudny do przecenienia. Zawdzięczamy mu bowiem, krótko mówiąc, faktyczną profesjonalizację dyscypliny (to znaczy osiągnięcie statusu normalnej nauki – w sensie Kuhna), jak też podtrzymywanie jej autonomicznego statusu za sprawą obrony (mimo wszystko) proklamowanej odrębności przedmiotu i metody.

Ta ostatnia cecha warta jest specjalnej uwagi. Jedynie bowiem w oczach krytyków metoda analizy strukturalnej przypominała mechanizm samospełniającej się przepowiedni (jak wiadomo, struktura była tu tyleż narzędziem poznania, co jego rezultatem). W opinii zwolenników była to właśnie metoda poznawczo uprzywilejowana jako operująca na poziomie metajęzykowym i stąd nie nacechowana ewentualnymi uprzedzeniami czy „przedsądami”, neutralna, a dająca (na prawach wyłączności) dostęp do nie uwarunkowanych przygodnymi kontekstami obiektywnych strukturalnych prawidłowości przedmiotu badania. Zachowanie – czy przynajmniej podtrzymywanie roszczenia do posiadania – owego przywileju poznawczego ma tu jednak znaczenie zasadnicze: zabezpieczało bowiem tyleż trwałość pozycji literaturoznawczej profesji, co jej dyscyplinową niezależność. Racją bytu istnienia owego wysoce wyspecjalizowanego technicznie sposobu badania nader specyficznego przejawu kulturowej działalności było przecież, można powiedzieć najogólniej, pomnażanie wiedzy o rzeczywistości: wiedzy obiektywnej (tzn. nie zniekształconej przez warunki, w jakich była uzyskiwana), a nieosiągalnej na innej drodze (w inny sposób czy innymi metodami).

Jeśli uznać, że dotychczasowy (relatywnie wysoki i stabilny) status zawdzięczał literaturoznawczy dyskurs posiadaniu (czy proklamowaniu) owego przywileju poznawczego, to jego wyrzeczenie się przez nowsze, po-strukturalne orientacje wskazuje, że mamy do czynienia z sytuacją nową, w której na kryzys dyscyplinowanej autonomiczności nakłada się kryzys dotychczasowej formuły profesjonalnej wiedzy literaturoznawczej. Zauważmy: punktem wyjścia każdej było zdiagnozowanie poznania potocznego czy przedteoretycznego jako naznaczonego nieuchronnie deformującym wpływem warunków poznania na jego rezultaty. Proponowana terapia polegała – mówiąc najprościej – na zastosowaniu nowego pojęciowego słownika, który pozwalał zobaczyć to co wcześniej i na innej drodze było niewidoczne. Bergson powiedziałby może, że teoria stała się rodzajem bedeckera, który dostarcza instrukcji, jak rozpoznać to, o czym z „wewnętrznego przewodnika” dowiadujemy się, że powinniśmy znaleźć... Jednak współczesny dyskurs teoretyczny pozwala zobaczyć tę specyficznie „obiektywną” rzeczywistość za dość wysoką cenę: trwałego związania tej rzeczywistości z tym słownikiem. A nadto pod warunkiem uznania prawomocności procedury, naznaczonej najwyraźniej tego samego rodzaju niedogodnościami, co odrzucane poznanie potoczne. Oto analiza w kategoriach dekonstrukcji – pozwala odsłonić dekonstrukcję (aporetyczny związek) hierarchicznego układu binarnych opozycji; analiza w kategoriach feminizmu – rywalizację, dominację, nieprzekładalność perspektyw męskiego/żeńskiego widzenia świata, ukrytych pod na pozór neutralnym jego obrazem; w kategoriach postkolonializmu – formy przemocy symboliczno-językowej i dramat ubezwłasnowolnienia, wpisane w najbardziej na pozór nienaganne etycznie przedstawienia itp., itd.

Co więcej, tendencje dotąd wspomniane nie wyczerpują listy wszystkich wpływowych (czy do tego statusu aspirujących) nowych koncepcji teoretycznych. Zwłaszcza trzy spośród nich: konstruktywizm, neopragmatyzm i kulturalizm odznaczają się cechami, które wydają się jeszcze groźniejsze dla dotychczasowego statusu dyskursu teoretycznego. Wykluczają one bowiem (czy przynajmniej próbują wykluczyć) możliwość obrony odrębności przedmiotowej, a w konsekwencji również „uprzywilejowania poznawczego” w wychwytywaniu cech jakiegoś nowo odkrytego – za sprawą danego słownika pojęciowego – obszaru rzeczywistości, a nawet w ogóle sensowność wypowiadania się na jej temat. Nieuchronność kulturowego uwarunkowania poznania sprawia bowiem, iż ewentualne „immanentne”, obiektywne cechy realności pozostającej po „tamtej stronie dyskursu” (Mitterer 1996) pozostają dla nas niewyobrażalne i niepojęte; a skoro tak, to powinniśmy spróbować stworzyć taki słownik pojęciowy, który nie będzie mimowolnie zakładać ani opcji realistycznej, ani dualistycznej teorii poznania.

Dzisiejsze spluralizowanie czy – jak to może nazwać ktoś inny – rozprzężenie koncepcji teoretycznych nie tylko zatem wzbogaca i różnicuje dostęp do wcześniej nie dostrzeganych obszarów wiedzy (bo zmiana w sposobach mówienia wpływa na zmianę tego, o czym się mówi), ale też ją istotnie fragmentaryzuje czy nawet atomizuje na nie przekładalne nawzajem i do siebie nie sprowadzalne perspektywy. Jeśli widzieć w teorii zintegrowaną wiedzę o ogólnych prawidłowościach badanej dziedziny, to wypada uznać, że owe współczesne praktyki teoretyczne nie byłyby teoriami w jej nowoczesnym rozumieniu bądź też byłyby świadectwami wejścia teorii w stadium kryzysu. Tendencje tego rodzaju, pogłębiające nieprzejrzystość i zakłócające tożsamość dyscypliny, wpływają więc również na osłabienie profesjonalnego statusu teoretycznego dyskursu: metodologiczne przełomy i teoretyczne reorientacje ostatnich dziesięcioleci naruszyły w końcu podstawy jego poznawczego uprawomocnienia. Chodzi o to, że w obrębie różnych współczesnych wariantów tego dyskursu nie da się już ukryć, iż przedmiotu opisu nie można wyraźnie oddzielić od – skądinąd odpowiedniego dlań i odpowiadającego mu, jak się deklaruje – słownika czy metody opisu i dlatego też nie daje się dłużej podtrzymywać przekonania o obiektywności i nieuwarunkowaniu wyniku poznania.

6

Ogólne wnioski, jakie potrafię ze swego rozumienia dzisiejszej sytuacji teoretycznego dyskursu wyprowadzić, mogą zmierzać tylko do dość ubogiej diagnozy oraz skromnych propozycji na okres przejściowy. Po pierwsze, wypada wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia obecnie ze swoistą dyseminacją teorii, to znaczy z procesem równoczesnego rozprzestrzenienia zakresu i rozproszenia form stosowalności teoretycznego dyskursu. Tendencja do rozprzestrzenienia wydaje się bezpośrednią konsekwencją uznania „kulturowej natury” literackiego przedmiotu, którego własności są w tak wielkim stopniu cechami innych dyskursów, że i one mogą być pełnoprawnie badane narzędziami literaturoznawstwa (Głowiński 1997). Jak się powiada: nie da się – i nie ma sensu – bronić dłużej przedmiotowo-metodologicznej specyfiki badań literaturoznawczych, bowiem ich przedmiotem jest całe „uniwersum dyskursu” kulturowej rzeczywistości, a metodologią – indywidualne konfiguracje najbardziej sprawnych i operatywnych metod w humanistyce (w teorii przynajmniej powinny być one funkcjonalnie zestrojone ze specyfiką aktualnie penetrowanych zagadnień).

Tak rodzi się utopia interdyscyplinarności: solidarnie przez przedstawicieli różnych dyscyplin podejmowanych badań, które doprowadzić powinny do zintegrowanego opisu całej danej dziedziny przedmiotowej, opisu, który mógłby być współczesną wersją dawnego ideału opisu pełnego, pewnego i obiektywnego. Utopię tę podsyca łatwo obserwowalna dziś skłonność do swobodnego wykorzystywania narzędzi różnych dyscyplin, w tym literaturoznawstwa. Jak też wiadomo, wiele kluczowych pojęć i kategorii teoretycznoliterackich: języka poetyckiego (retorycznego), stylu, gatunku, narracji, fikcji, interpretacji, funkcji autorskiej, podmiotu tekstowego, tekstu, dyskursu... przejęte zostało przez inne dyscypliny nauk humanistycznych i filozofii jako skuteczne narzędzia poznania najróżniejszych dziedzin z obszaru całej rzeczywistości kulturowej; i, rzec można, zadomawiają się one tym łatwiej w swych nowych środowiskach, im szybciej tracą atrybucje swej „literackiej” genealogii. Tymczasowym rezultatem interdyscyplinarnych poszukiwań jest wszakże nie tyle zintegrowanie owych wyników poznania uzyskiwanych z różnych punktów widzenia, co raczej pogłębienie się tendencji do rozproszenia. Nowe słowniki pojęciowe rozmaitych współczesnych koncepcji teoretycznych są bowiem nie tylko nie przekładalne nawzajem na siebie, lecz także niesprowadzalne do jakiegoś języka meta- czy inter-teoretycznego, który mógłby zintegrować aspektowe wyniki poznania. Włączają one co prawda w krąg literaturoznawczego poznania problematykę z zakresu różnych (potencjalnie wszystkich) działów wiedzy o kulturze, lecz nie zapewniają transmisji i wymiany informacji, tworząc różnoperspektywiczne enklawy wiedzy układające się w niejasną konstelację.

W tej sytuacji o wiele bardziej obiecującą perspektywę ukazują, jak się zdaje, badania nie inter-, lecz transdyscyplinowe: zmierzają one, z jednej strony, do identyfikacji powinowactw przedmiotowo-problemowych idących w poprzek (poniżej, powyżej) istniejących granic dyscyplinowych, z drugiej zaś – do uchwycenia historycznych procesów kształtowania i transformacji sztuk i nauk; procesów prowadzących współcześnie do powolnego wyłaniania się zarówno zarysów nowych dyscyplin, jak do stopniowej rekonfiguracji dyscyplinowych podziałów całego pola humanistycznej wiedzy. I choć tymczasem, co prawda, nie powstaje w ten sposób systematycznie wzbogacająca się całość wiedzy o kolejno rozpatrywanych stronach przedmiotu (jak w Leibniza sławnej metaforze miasta oglądanego z różnych stron), to nie mamy też do czynienia z jego anihilacją, tzn. z wielością światów wyzwalanych różnymi punktami widzenia (ile punktów widzenia, tyle jest miast – jak powiada Deleuze). Należałoby zatem jeszcze dopuścić i taką myśl (którą zresztą można znaleźć już w Nietzschego Z genealogii moralności), że w tych niespójnych, cząstkowych wynikach wyłącznie perspektywicznego poznania nawarstwia się może i kształtuje nowa „przedmiotowość” reinterpretowanego obiektu.

Zakres stosowalności literaturoznawczego dyskursu okazuje się niemniej jednak i zbyt szeroki, i równocześnie zbyt wąski. Jest zbyt szeroki, gdyż rozciągnięcie jego zasięgu na wszelkie dyskursywne praktyki osłabia jego operacyjną skuteczność, jak też możliwości wyodrębnienia literackiego „przedmiotu”. A zbyt wąski, gdyż dostrzegalne kulturowe wymiary owego przedmiotu wskazują na ograniczone możliwości poznawcze standardowych metod literaturoznawczych (pozbawionych już przywileju zapewniania wyłącznego dostępu do tego, co nieuwarunkowane) oraz konieczność ich uzupełniania przez narzędzia badawcze innych dyscyplin. Pojawiające się w każdym przypadku wzajemne związanie języka i przedmiotu wymusza niejako proces analitycznego „regresu” do kolejnych warstw czy aspektów uwarunkowań kulturowo-dyskursywnych. W tym sensie można by zatem mówić o kulturowej inkluzywności dyskursu teoretycznego jako o drugiej istotnej tendencji, powodującej włączanie w obszar dociekań literaturoznawczych także wszelkich (potencjalnie) pozaliterackich dyskursów kulturowych.

Jeśli w przypadku pierwszej – dyseminacyjnej – tendencji mieliśmy do czynienia z procesem swoistej estetyzacji (tekstualizacji) czy „literaturomorficzności” rzeczywistości kulturowej, to w drugim – tendencji do inkluzywności – następuje coś w rodzaju osobliwej „rekulturyzacji” (kontekstualizacji) literatury, czyniącej z niej na powrót jedną z praktyk dyskursywnej rzeczywistości kulturowej. W rezultacie pozycja samej literatury ulega wyraźnej zmianie, a wraz z nią zmienia się też jej definicyjna charakterystyka jako kulturowo zinstytucjonalizowanego dyskursu, cenionego i doniosłego ze względu na swe cechy prototypowe; podobieństwo, partycypację, a nawet poznawczą rywalizację z innymi praktykami, a nie unikatowość, odrębność czy przeciwstawność wobec reszty dyskursów kulturowych. Literatura, by zaryzykować najogólniejsze sformułowanie, daje się dziś określić jedynie jako zinstytucjonalizowana sztuka wypowiadania ludzkiego doświadczenia rzeczywistości – w całym jego zróżnicowaniu i specyfice. A jeśli ona podlega tego rodzaju przemianie, to odpowiednio przekształcać się też musi status i funkcja dyskursu literaturoznawczego. Nastawiony zostaje on teraz przede wszystkim na odsłanianie i rozpoznawanie istotnych cech owego doświadczenia oraz tego, czym jest samo doświadczenie (jako kulturowo uwarunkowane, zawsze konkretne poznanie, w którym stapiają się porządek społeczny i naturalny, symboliczny i fizyczny), a nie tego, co uznaje się za przed- czy pozadoświadczalne, za nieuwarunkowane, uniwersalne czy obiektywne.

Rzecz przecież również w tym, że wzajemne związanie literackiego przedmiotu i sposobu jego poznania (warunków i treści, języka i rzeczy) nie jest tylko „literacką” ułomnością czy specyfiką; do pewnego stopnia charakteryzuje wszak szczególność przedmiotu i sposobu poznania rzeczywistości kulturowej. Skoro bowiem cechy kultury są nie tylko udostępniane, ale i determinowane przez cechy dyskursu, to czyż sam ów dyskurs nie staje się jej nośnikiem w podwójnym znaczeniu: i medium, i podstawy? A czyż kultura nie jest tym tworzącym się nieprzerwanie społecznym obrazem rzeczywistości (i w tym sensie „tekstem” pewnego rodzaju), który przez ludzi od wewnątrz w niej uczestniczących postrzegany jest jako świat, a nie jego odbicie czy wyobrażenie? I wreszcie, czyż ktokolwiek z działających na tym polu może sądzić, że osiągnął (lub zdobędzie) pozycję neutralnego i niezaangażowanego obserwatora, a nie uczestnika; to znaczy, że uda mu się wykroczyć poza kulturę, by móc spoglądać na nią i rozpatrywać ją z zewnątrz (z jakiejś pozakulturowej, więc „nieludzkiej”, perspektywy)?

Wypada w każdym razie zgodzić się, że literackie i pozaliterackie obrazy świata kształtują symboliczne uniwersum, dyskursywne terytorium kultury, do którego i my należymy – współtworząc je, podlegając mu i próbując go zrozumieć. Teoria zaś wydaje się mieć wystarczające uprawnienia i kompetencje, by stać się dziś kulturową teorią literatury i badać (we własnych kategoriach) zarówno kulturowe wymiary literackich tekstów, jak i różnorodne praktyki dyskursywne współtworzące owo terytorium – tę szczególną czasoprzestrzeń realności dyskursywnej, którą one zarazem odtwarzają i projektują, dokumentują i fingują, kwestionują i konstytuują. Sądzę zatem (optymistycznie), że profesjonalny dyskurs literaturoznawczy nie zatraci ani swej „tożsamości”, ani roli prawomocnej gałęzi wiedzy humanistycznej, gdy – rozszerzając pole dociekań na całą rozległą dziedzinę retorycznych mechanizmów wytwarzania oraz społecznych kryteriów obiektywizacji dyskursywnych obiektów kultury – wyciągnie konsekwencje ze swej ewolucji oraz dzisiejszej samowiedzy.

Świadomość ta podpowiada, że współczesny dyskurs literaturoznawczy wystawiony jest na inne już zagrożenia. Wymienię trzy najważniejsze: mit powszechnej dostępności wiedzy humanistycznej (i pokusy amatorszczyzny); iluzja esencjalizmu (i roszczenia do „metastatusu”); utopia interdyscyplinarności (i nadzieja osiągnięcia tą drogą zintegrowanej w pełni wiedzy ogólnej). Pozostaje mu wszakże to samo zadanie i podobne uzasadnienie własnego profesjonalizmu: stworzenie narzędzi służących zapewnieniu skutecznego a niezastępowalnego przez narzędzia innych dyscyplin (i w tym sensie uprzywilejowanego) dostępu do istotnej wiedzy o rzeczywistości kulturowej. Z tą różnicą, że jest to teraz wiedza o tym, co w przedmiocie poznania literackiego warunkujące i uwarunkowane – a nie o tym, co poza- czy bezwarunkowe.

Tę optymistyczną prognozę, wyprowadzoną z rozumienia współczesnej sytuacji teorii, zrównoważyć wypada mniej pocieszającą obserwacją. Czyż wrzawa metodologicznych sporów (faktycznie cichnąca stopniowo, a coraz częściej jedynie rutynowo ożywiana) nie przesłania jedynie niewypowiadanego dramatyzmu sytuacji teoretycznego dyskursu, skazanego na manifestowanie samozadowolenia z powodu nie ograniczonego niczym zasięgu jego poszukiwań – przy braku jakichkolwiek zgodnie uznawanych atrybutów jego odrębności i tożsamości? Odgrodzić się zatem (i zgodzić na marginalizację) czy raczej dążyć do zyskania na społecznym znaczeniu (za cenę roztopienia się w badaniach kulturowych)? I czy na pewno stoi przed nami ta właśnie alternatywa? A może lepiej schronić się we własnej naukowej (sub-subdyscyplinowej) niszy i próbować przeczekać teoretyczne zawieruchy, w nadziei, że solidny warsztat filologa zawsze się obroni? Teoria we współczesnym znaczeniu ma wszak niecałe sto lat; może więc trzeba pogodzić się z możliwością jej zaniknięcia w nowopowstającym polu humanistycznej wiedzy... Wśród wielu spornych problemów teoretycznych ten dotyczący racji bytu naszej profesji – miejsca literatury i statusu literaturoznawstwa – jest dziś z pewnością problemem bezspornym.

7

Próbowałem tu spojrzeć na współczesny status literaturoznawczego dyskursu od strony literackiego „przedmiotu”: jego uwarunkowań, natury oraz zadań poznawczych, jakie stawia przed badawczymi metodami. Wyjściowa „niedostępność” tego przedmiotu, dla nowoczesnej świadomości przesłoniętego zawsze społecznymi i kulturowymi uwarunkowaniami, legitymizowała profesjonalizację nowoczesnego dyskursu literaturoznawczego, oferującego metodę odznaczającą się poznawczym uprzywilejowaniem, gdyż zapewniającą: a) metajęzykowy status procedurom analitycznym – sytuujący je poza wszelkimi podmiotowymi „przedsądami” czy uprzedzeniami; oraz b) wyłączny dostęp do nieuwarunkowanych, obiektywnych wyników poznania – o znaczeniu uniwersalnym. Tego stabilnego, skutecznie uprawomocnionego statusu wydaje się pozbawiony współczesny dyskurs literaturoznawczy. Nie tylko bowiem uznaje on kulturową naturę, tzn. trwałe („ontologiczne”) kulturowe uwarunkowanie przedmiotu, ale też jawnie przyznaje się do nieredukowalnej stronniczości (kategoriami etnicznymi, płciowymi, światopoglądowymi, politycznymi etc.), relatywności, aspektowości sposobu postępowania – a więc w efekcie do nieneutralności, nieobiektywności, nieuniwersalności wyników poznania.

Powszechnie dostrzegane przejawy tego stanu, którego najwyrazistszym przykładem jest dzisiejsza sytuacja teorii literatury, traktuję jako konsekwencje kryzysu uprawomocnienia. Współczesny dyskurs teoretyczny nie może uzasadnić swej profesjonalizacji zapewnieniem sobie metajęzykowego statusu ani też wyłącznego dostępu do wiedzy obiektywnej o tym, co jest poza wszelkimi uwarunkowaniami (gdyż uważa ją za wiedzę niemożliwą lub pustą) – lecz „tylko” do wiedzy uzyskanej w rezultacie zastosowanych procedur analitycznych (nieuchronnie z kolei nacechowanych – podmiotowo, społecznie czy kulturowo). Specyficzną właściwością tych metod jest to, że poznawcze wyniki nie dają się tu oddzielić od sposobów ich uzyskania. Z tych przyczyn można dalej mówić o „przywileju poznawczym” oferowanym przez te orientacje badawcze, gdyż zapewniającym dostęp do wiedzy inaczej nie osiągalnej. W tym przypadku jest to jednak wiedza zrelatywizowana do kulturowych uwarunkowań poznania; tych uwarunkowań, których przezwyciężenie było uzasadnieniem dyscyplinowej profesjonalizacji wiedzy nowoczesnej. Jest to zatem profesjonalizm słaby, ograniczony i zrelatywizowany do historycznego uniwersum kultury. I taki też status ma współczesny dyskurs literaturoznawczy.

* * *

Przedstawiając powyżej ważniejsze przesłanki na rzecz kulturowej teorii literatury (jej budowy i jej uprawy) miałem oczywiście świadomość i tego, że przynajmniej część z nich była i jest podzielana przez niejedną osobę zainteresowaną stanem i możliwościami współczesnej teorii literatury, a także, że sposoby dochodzenia do podobnych – rzeczywiście lub na pozór – konsekwencji mogą być (i bywają) rozmaite, niekiedy zupełnie niezbieżne z tu referowanymi. Tak też jest i w przypadku autorów tego tomu, których drogi, prowadzące do formułowanych w ich pracach przeświadczeń, mają charakter indywidualny, nie pokrywający się pod wieloma względami z prezentowanym przeze mnie uzasadnieniem. Tym niemniej – a może i tym bardziej – należało je (tak sądzę) wyartykułować na wstępie do tego tomu, by dać czytelnikowi możliwość zapoznania się z argumentacją (choćby sondażowo czy przykładowo traktowaną) na rzecz opisywanej i proponowanej tu zmiany dotychczasowego charakteru badań teoretycznoliterackich, a także sposobność do skonfrontowania z nią własnego stanowiska. Jak mówi staroświeckie porzekadło, które na nowo stało się aktualne nie tylko w myśleniu o literaturze: sposób podróżowania określa cel podróży...

Prezentowany tom jest pierwszym efektem realizacji szerszego projektu poświęconego rozwijaniu koncepcji kulturowej teorii literatury. W tej fazie celem naszym było po prostu uchwycenie zmian zaszłych we współczesnej refleksji teoretycznoliterackiej oraz ukazanie ich skutków dla rozumienia zarówno kluczowych kategorii, jak terytorium, jak i statusu obecnej (i przyszłej) kulturowej – już faktycznie – teorii literatury. Jest ona kulturowa, ze względu na osadzenie jej założeń, narzędzi i przedmiotu tyleż w historycznym polu kultury, co w antropologicznej wiedzy o niej; jest teorią, bo zachowuje ambicje formułowania prawidłowości o badanych zjawiskach, ich tendencjach rozwojowych oraz naturze relacji między-, a zwłaszcza trans-kulturowych (i transdyscyplinarnych); pozostaje też teorią literatury, gdyż jej obiekt centralny (czy prototypowy) stanowi dalej literatura – i w wielości jej dotychczasowych znaczeń, i w postaciach oraz sensach nowych, aktualnie urzeczywistnianych. Nie są to oczywiście jedyne powody obstawania przy tej zmodyfikowanej (nieznacznie) terminologii. Kulturowość jest m.in. także wskaźnikiem uczestnictwa myśli literaturoznawczej w transformacji dyscyplinowych podziałów zachodzących w obrębie humanistyki (w tym zwłaszcza wiedzy o kulturze). Teoria literatury zaś pozostaje trwałym, potrzebnym i odrębnym jej składnikiem – choć już niekoniecznie w swojej nowoczesnej formule. Wreszcie sama literatura, z natury swej historycznie i kulturowo zmienna, oznacza tu również coś innego (w pewnej przynajmniej mierze) niż dawniej.

Uczestnikami tego przedsięwzięcia byli przede wszystkim członkowie i członkinie Katedry Antropologii Literatury i Badań Kulturowych Wydziału Polonistyki UJ oraz zaprzyjaźnieni z nami badacze i badaczki z sąsiednich katedr, którzy podjęli tę pracę realizując projekt badawczy (MNiI nr 5H01C04820, pod kierownictwem Michała Pawła Markowskiego), a także ci, którzy dołączyli do nas później zainteresowani samą problematyką. Niniejszy tom dokumentuje rezultaty pierwszej fazy prac w tym zakresie, a jego dwuczęściowa kompozycja odpowiadać ma intuicyjnie uchwytnym przemianom wewnątrz oraz wokół teorii literatury, pojętej w klasycznie nowoczesnej jej postaci. Stąd część pierwsza zawiera artykuły obrazujące przemiany kluczowych pojęć i problematyk tradycyjnie rozumianej teorii literatury, część druga natomiast – pojęcia i problematyki nie mieszczące się w tych ramach. Staraliśmy się dobrać je w taki sposób, by ukazać i dokonujące się zmiany, i ich koherencję oraz wzajemne powiązanie. Lista podstawowych pojęć i problemów jest oczywiście znacznie dłuższa, od tego, co w tym tomie udało się uwzględnić; świadczy to z pewnością o tym, że zadanie, jakiego się podjęliśmy, dalekie jest jeszcze od zakończenia.

Cytowana literatura przedmiotu

Bauman 2000 – Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa.

Bergson 1911 – H. Bergson, Zdrowy rozsądek i nauki klasyczne, przeł. F. Thumen, „Widnokręgi”, s. 198.

Bourdieu 2005 – P. Bourdieu, Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, przeł. P. Biłos, Warszawa.

Fish 1995 – S. Fish, Professional Correctness: Literary Studies and Political Change, Cambridge.

Fish 2002 – S. Fish, Jak rozpoznać wiersz, gdy się go widzi, przeł. A. Grzeliński, w: tenże, Interpretacja, retoryka, polityka, wstęp R. Rorty, wybór, redakcja i przedmowa A. Szahaj, Kraków.

Fiut 1998 – A. Fiut, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków, s. 320.

Głowiński 1997 – M. Głowiński, Poetyka wobec tekstów nieliterackich, w: tenże, Pisma wybrane, tom II: Narracje literackie i nieliterackie, Kraków.

Gombrowicz 1997 – W. Gombrowicz, Przeciw poetom, w: tenże, Dziennik 1953–1956, Kraków, s. 339, 350.

Kalaga 2001 – W. Kalaga, Mgławice dyskursu. Podmiot, tekst, interpretacja, Kraków.

Klin 1868 – Klin [J. Klin-Kaliszewski], Szkice, Warszawa, s. 53.

MacCannel 2002 – D. MacCannell, Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, przeł. E. Klekot i A. Wieczorkiewicz, Warszawa.

Margolis 2004 – J. Margolis, Czym, w gruncie rzeczy jest dzieło sztuki? Wykłady z filozofii sztuki, red. naukowa K. Wilkoszewska, przeł. W. Chojna i in., Kraków.

Markiewicz 2003 – H. Markiewicz, Diabeł tkwi w anegdotach. Na marginesie książki Stanleya Fisha, „Teksty Drugie” nr 4.

Miłosz 1984 – Cz. Miłosz, Po ziemi naszej, w: tenże, Wiersze, t. 2, Kraków, s. 99.

Miłosz 1997 – Cz. Miłosz, Życie na wyspach, Kraków, s. 108–112.

Mitterer 1996 – J. Mitterer, Tamta strona filozofii. Przeciwko dualistycznej zasadzie poznania, przeł. M. Łukasiewicz, Warszawa.

Sławiński 2000 – J. Sławiński, Odbiór i odbiorca w procesie historycznoliterackim, w: tenże, Prace wybrane, t. IV: Próby teoretycznoliterackie, Kraków.

Stevens 1994 – W. Stevens, Studium dwóch gruszek, przeł. Cz. Miłosz, w: Cz. Miłosz, Wypisy z ksiąg użytecznych, Kraków, s. 87–88.

Kulturowa teoria literatury Główne pojęcia i problemy

Подняться наверх