Читать книгу Teraz 44. Historie - Michał Wójcik - Страница 5
ОглавлениеGem, set, mecz. Reprezentacja Polski
w tenisie zdobywa koszary SS
„I proszę państwa... zaczęli. Serwuje kapral Jan Radlicz «Jastrząb». Potężny zamach i granat leci już w kierunku bramy poselstwa czechosłowackiego przy ulicy Koszykowej 18. Następuje eksplozja. Z wartowni wybiega strażnik. Momentalnie zostaje ścięty serią stena przez kaprala «Starego» Tadeusza Miszczaka. Brawo. Jest 15:0.
W tym czasie połowa plutonu 139. wyskakuje z kwatery przy ulicy Mokotowskiej 42. Żołnierze biegną w kierunku budynku poselstwa.
– Ale co to? Przez placyk u zbiegu Mokotowskiej i Piusa XI przejeżdża właśnie niemiecka cysterna. Nie ma chwili do namysłu. Kapral «Skała» Jan Jakubek rzuca kolejny granat. Cysterna eksploduje. 30:0.
Niestety, chwila nieuwagi. Już jest 30:15, bo kapral «Szofer» Karol Cieśliński, podnosząc z ziemi upuszczony przez niemieckiego kierowcę pistolet, zostaje poparzony płonącą benzyną. Ale polski atak trwa!
Tymczasem druga połowa plutonu 139., w skład której wchodzą: «Orlik» Ksawery Tłoczyński, «Sęp» Krzysztof Kozłowski, «Sabotaż» Feliks Radziejewski, «Żyłka» Czesław Spychała, Tadeusz Hanke oraz «Teodor» Antoni Smordowski już jest na dachu sąsiedniego budynku przy ul. Koszykowej 20. Żołnierze niosą sześć butelek zapalających i sześć granatów. Niestety, nie mają broni. A w zasadzie mają, ale tylko jeden pistolet. To prawie tyle co nic. Ale nic to. Humory dopisują, bo oddział przedostaje się na dach bez strat. 40:15.
To się jednak musiało stać. Odzywa się ciężki karabin maszynowy z okien budynku «małej PAST-y» oraz od ul. Górnośląskiej. Ranny zostaje dowódca plutonu 139. podchorąży «Błyskawica» Władysław Majdak oraz sierżant «Busola 15» Tadeusz Sułkowski. 40:30. Już tylko jeden punkt przewagi.
Żołnierze kontynuują natarcie z drugiej strony, przeciskają się przez parkan do ul. Kruczej. Stąd prowadzi najkrótsze przejście do ul. Koszykowej. Odzyskanie pola na tym odcinku nie przeszkadza jednak plutonowi 139. kontynuować swojego planu. Gdy tylko pada wartownik i wybucha cysterna – ogień karabinów maszynowych chłopcy kierują w okna poselstwa. Pękają szyby, w drzazgi lecą framugi. Drut kolczasty wokół budynku zostaje rozerwany. Atak prowadzi podporucznik «Long». Również «Stary» jest już w bramie, wskakuje do wnętrza budynku. Niestety, tu dosięgają go kule z niemieckiego pistoletu maszynowego. Pada zabity, za nim ranny «Sikora».
Równowaga.
Ale natarcie trwa. «Piotr II» bierze na muszkę jadącego na motocyklu ul. Koszykową żołnierza. Strzela, trafiony w nogę Niemiec się wywraca. Jak się potem okazało, był to goniec, który wiózł od szefa sztabu rozkazy i miał zawiadomić o wybuchu powstania zgromadzonych w budynku poselstwa żołnierzy. Nie dowiózł. Polacy odzyskują przewagę, którą przypieczętowuje... Tadeusz Hanke z dachu. Granat, celnie rzucony w otwarte okno, eksploduje w środku.
Gem dla Polaków!
Aby dokładnie relacjonować wypadki drugiego gema, przenieśmy się do grupy «Orlika» Ksawerego Tłoczyńskiego, bo to w tej grupie walczy celny Hanke...”
A teraz uspokójmy emocje. Dlaczego gem? Dlaczego relacjonujemy wypadki 1 sierpnia 1944 r. w konwencji meczu tenisowego?
Ksawery Tłoczyński, a także jego bardziej utytułowany brat Ignacy oraz Czesław Spychała i Antoni Smordowski należeli do przedwojennej kadry Polski w tenisie. Trzon drużyny narodowej w rozgrywkach o Puchar Davisa. Gdy w 1930 r. Ignacy Tłoczyński po raz pierwszy grał w Warszawie z Rumunami, gazety napisały: „Wykazał hart woli, siłę nerwów starego, zaprawionego w bojach mistrza, a przytem ogromny talent tenisowy, niezwykłą orientację i przytomność umysłu. Miał zawsze na ustach ów przemiły uśmiech sportowca z krwi i kości, uśmiech radości, gdy udała mu się piłka, uśmiech podziwu, gdy dobrze zagrana piłka przeciwnika była dlań nie do odbicia. Uśmiech taki rzadko widywaliśmy dotąd na naszych kortach i był on, jak i gra Tłoczyńskiego, jakby zapowiedzią nowej epoki w tenisie polskim”.
1 sierpnia 1944 r. najlepsi polscy tenisiści znaleźli się w tym samym oddziale. Walczą ramię w ramię z mistrzem Polski w lekkiej atletyce Tadeuszem Hanke. Aby dopełnić zatem widowiska, przenieśmy się jeszcze raz na dach, by skupić się na ich brawurowej akcji.
Oto jak wspominał atak sam Ksawery Tłoczyński:
„Pierwsza część zadania udała się nam zupełnie łatwo. O godz. 16.45 dostaliśmy się do wyznaczonego budynku przy ul. Koszykowej 20. Pomógł nam w tym jakiś pijak, który tak zabawnie slalomował po przeciwległym chodniku, że skupił na sobie całą uwagę SS-mana, wartującego przed ambasadą. Znalazłszy się wewnątrz, natychmiast wezwałem dozorcę i kazałem zaryglować bramę. My czterej założyliśmy już biało-czerwone opaski z literami W.P. Zajęliśmy miejsca na dachu i czekaliśmy na sygnał. Oczekiwanie przeciągało się nieco, ale wreszcie zadudniła seria karabinu maszynowego. W chwilę później rzuciliśmy nasz ładunek, a najcelniej zrobił to, bo prawie zawsze trafiając w otwory okien, Tadeusz Hanke.
Gdy pozbyliśmy się wszystkich granatów i butelek, zbiegliśmy na dół, aby przyłączyć się do szturmujących. Ku naszemu jednak zdumieniu, zamiast atakującej kompanii ujrzeliśmy dwóch czy trzech ludzi z opaskami biegnących przez jezdnię w kierunku ambasady.
Pognaliśmy więc do wejścia, koło którego leżał trup wartownika. Wewnątrz jednak na parterze nie było nikogo, tylko masa wszelakiej broni stojącej pod ścianami lub porozrzucanej w nieładzie na podłodze.
Natychmiast zaopatrzyliśmy się w schmeissery i gęsto strzelając, ruszyliśmy schodami do góry, wzywając jednocześnie ukrytych na piętrach wrogów do poddania się”.
Dowódca kompanii podporucznik „Long”, który jako pierwszy po sforsowaniu drutu kolczastego znalazł się w budynku, padł raniony odłamkami granatu. Już o 17.25 znajdował się w punkcie sanitarnym przy ulicy Natolińskiej 4. Do szpitala trafia również dowódca 139. plutonu sierżant „Błyskawica”. Ranni są także „Grom” i „Łoś”. Krzyki: „Zabierać rannych!” są coraz bardziej dramatyczne. W końcu wyeliminowana została cała kadra dowódcza. Żołnierze – pozbawieni dowódców – nie wiedzieli, co robić. Początkowo przybiegali po rozkazy do punktu sanitarnego, gdzie znajdowali się ich przełożeni. Szczęśliwie dowodzenie samorzutnie przejmują kapral „Kazimierz” Edmund Weisert z plutonu 138. oraz kapral „Orlik” z plutonu 139.
W końcu zaczyna to przynosić efekty. Niemcy i własowcy, bo tych było w budynku najwięcej, zostali osaczeni. Nic dziwnego. Ogień Polaków jest huraganowy. Od strony frontu, od podwórka, z boku, a nawet z góry. No i wewnątrz, bo powstańcom – uzbrojonym w karabiny – udało się po czterech wbiec do lewej i prawej klatki schodowej. Walka toczy się o każde piętro. Powstańcy zdobywają kolejno pierwszą, drugą i trzecią kondygnację. „Jeden z własowców ukrył się w toalecie – rzucony przez drzwi granat unieszkodliwił go. Żołnierze znajdują jeszcze jednego własowca, którego biorą do niewoli. Następnie walka przenosi się na podwórko, gdzie wkrótce zdobyto garaże” – wspominał Mieczysław Ćwikowski „Zbigniew”.
„No i poddali się!” – ponownie oddajmy głos bohaterowi ataku Ksaweremu Tłoczyńskiemu. „Serie erkaemu w okna frontowe i detonacje granatów z tyłu budynku odebrały ducha SS-manom. Nasz szturm schodami musiał zaś przekonać ich, że mają do czynienia z licznym i dobrze uzbrojonym oddziałem. Na szczęście, jak się później okazało, część załogi została wysłana poprzedniego dnia na jakąś akcję.
Kazałem SS-owcom wychodzić pojedynczo, bez broni i z rękoma uniesionymi nad głową. I tak pojedynczo wyprowadzaliśmy ich na podwórko, gdzie wartę objął jeden z kolegów, zasiadając na pancernym samochodzie, który wpadł w nasze ręce.
Ukraińców było przeszło stu, a nas wszystkich sześciu”.
Powstańcy wzięli 72 jeńców, przede wszystkim jednak zdobyli prawdziwy arsenał: cekaem, sześć erkaemów, 75 pistoletów maszynowych, zapasy amunicji, około 150 granatów, wóz pancerny, samochód z przyczepą załadowany żywnością i bielizną. Broń ta pomogła dozbroić całe Zgrupowanie „Ruczaj” i niebywale podniosła morale.
„Była to pod wieloma względami najbardziej udana akcja w powstaniu warszawskim – mówił inicjator i twórca wystawy na temat tenisistów walczących w powstaniu redaktor Zbigniew Chmielewski, były szef redakcji sportowej PAP. – Warta przypomnienia. Także dlatego, że nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by w jednym plutonie znalazła się ochotniczo niemal cała reprezentacja Polski, w tym przypadku tenisowa”.
Aby to zrozumieć, musimy opowiedzieć o braciach Tłoczyńskich. Ksawery, czyli „Orlik”, był dwukrotnym mistrzem Polski w grze podwójnej. Z kolei Ignacy przed wojną klasyfikowany był jako trzeci tenisista świata. W kadrze zadebiutował w 1930 r. w meczu z Rumunią. Przeciwko Brytyjczykom poszło mu już słabo, ale te pierwsze pojedynki, a także zwycięstwa w polskiej lidze sprawiły, że w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” w 1931 r. zajął drugie miejsce. W tym samym roku został mistrzem Polski i przeszedł do Legii Warszawa, która wkrótce stała się tenisową potęgą. Razem z nim na kortach Legii grała przecież i odnosiła tryumfy Jadwiga Jędrzejowska – finalistka turniejów w Wimbledonie, Nowym Jorku i Paryżu.
Do 1939 r. Tłoczyński rywalizował również w Pucharze Millera. Było to przechodnie trofeum, które zawodnik zatrzymywał po trzech z rzędu zwycięstwach lub pięciu kolejnych. Tuż przed wojną w końcu je zdobył. Ale lista jego nagród jest dłuższa. Siedem razy zdobywał mistrzostwo Polski, sześć razy był międzynarodowym mistrzem kraju. Do tego był mistrzem Nicei, Portugalii, Walii i Północnej Anglii. To on przyczynił się do zdobycia przez Polskę Pucharu Europy Środkowej. Tuż przed wojną w Pucharze Davisa reprezentacja Polski walczyła nawet z Niemcami. W dramatycznym meczu uległ Hennerowi Henkelowi. Po wojnie Tłoczyński nie wrócił do kraju. Ale – jako amator – grał dalej. Był dwukrotnym finalistą mistrzostw Wielkiej Brytanii, trzykrotnie wygrywał mistrzostwa Szkocji. Zaliczył czternaście startów w turnieju wimbledońskim.
Wróćmy do powstania. Walka o budynek poselstwa trwała zaledwie 89 minut, jak niejeden mecz braci. Zakończyła się wspaniałym zwycięstwem. Ksawery, bohater tego dnia, odznaczony potem Krzyżem Walecznych i awansowany, tak kończy swoje wspomnienie, trafnie zatytułowane Z kortu na barykady:
„W nocy, w naszym teraz budynku zebrało się około 150 żołnierzy z różnych oddziałów, którzy nie mogli przedostać się do swoich jednostek. Wśród nich znaleźli się też koledzy z naszej kompanii. Od nich dowiedzieliśmy się, że kompania nie mogła przejść na stanowiska wejściowe do szturmu, gdyż po drodze została ostrzelana gęstym ogniem z broni maszynowej z budynku tzw. «małej Past-y». Teraz było dla mnie jasne, dlaczego «Long» zwlekał z rozpoczęciem szturmu i dlaczego później znaleźliśmy się w ambasadzie w tak szczupłej liczbie. My czterej mieliśmy wiele szczęścia, ale grupie «Longa» nie powiodło się tak dobrze. Sam dowódca otrzymał w czasie ataku 18 ran. Czesiek Spychała również został ranny w rękę, wielu poległo, a tylko dwóch przedostało się z nami do ambasady”.
Z piątki tenisistów, członków Batalionu „Ruczaj”, wojnę przeżyło czterech. Ignacy Tłoczyński kontynuował karierę w Anglii, jego brat grał w Polsce. Ranny Czesław Spychała również. Podobnie Smordowski. Jedynie dobrze zapowiadający się Jerzy Gottschalk, który dołączył do oddziału po ataku na poselstwo, zginął na trzy dni przed kapitulacją. Z kolei Tadeusz Hanke, trzykrotny lekkoatletyczny mistrz Polski w sztafecie 4 x 400 m, a także polski rekordzista w pięcioboju i skoku w dal jeszcze w czasie powstania stał się mistrzem w zatrzymywaniu goliatów. Te zdalnie sterowane pojazdy gąsienicowe, które służyły Niemcom do rozbijania barykad, były prawdziwą zmorą powstańców. Hanke celnymi rzutami granatów potrafił rozerwać kable, którymi były sterowane. Po wojnie nie wrócił do kraju. Został przedsiębiorcą budowlanym.
Powyższy tekst ukazał się w: 63 opowieści na 63 dni powstania, „Newsweek Historia Extra”, 1/2014, wydanie specjalne, lipiec–wrzesień 2014.
Ciąg dalszy w wersji pełnej