Читать книгу Ostatni. Historia cichociemnego Aleksandra Tarnawskiego, pseudonim "Upłaz" - Michał Wójcik - Страница 4
Оглавление7 września 2014 roku. Książenice
Pierwszy moment to oszołomienie. Nie można złapać tchu. A potem, gdy wraca orientacja, gdzie niebo, gdzie ziemia – wraca i spokój. To również nie trwa długo. Sekundy. A później mocne szarpnięcie, otwiera się spadochron. Lot po otwarciu czaszy trwa ponad minutę. Czysta przyjemność to opadanie. Człowiek intensywniej czuje, że jest. Przestrzeń, widać wszystko wokół, w dole... Jest dystans.
Czy życie przewijało mi się przed oczami? Nie, skądże. Nic z takiego romantyzmu. Przecież nie umierałem.
Skoczyłem, bo chciałem sprawdzić, co będę czuł; czy w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat jestem w „mentalnej sprawności”. Ciekawość i rodzaj ekscytacji. I odkryłem, że to duża radość. Skok bojowy, ten w czterdziestym czwartym, wykonałem z wysokości stu kilkudziesięciu, może dwustu metrów – szybko, w ciemności, w napięciu i skupieniu, nic z niego nie pamiętam – a ten teraz z dwóch i pół kilometra i w środku dnia. To jest różnica. Była piękna pogoda, świetna widoczność. O czym myślałem? Nie myślałem. Jak się już wyskoczy i spadochron się otworzy, to wiadomo, że wszystko w porządku i można się napawać chwilą, bez żadnego snucia piętrowych refleksji. Może tylko się czuje, że człowiek jest taki mały, stanowi jedynie punkcik na tym niebie i na ziemi, bo widać, jaka ona jest duża. Strach? Nie jestem żadnym herosem, ale się nie bałem. W ogóle. To nie był jakiś nadzwyczajny, wielki wyczyn. Skoro skoczyłem wtedy, ten skok teraz nie stanowił żadnego „przełamania”. Lądowanie było łagodne, mimo że w telewizji wyglądało na dość twarde. Ale ze szkolenia w czterdziestym trzecim pamiętałem o wiele gorsze. Choć jedno lądowanie miałem wtedy też niezwykłe, wyjątkowe: latem tuż po zachodzie słońca ziemia była nagrzana i prądy termiczne szły do góry. I w ogóle nie zdałem sobie sprawy, że usiadłem, tak było łagodnie. Pamiętam, że poczułem się lekki jak piórko. A ten dzisiejszy skok mógł być większym przeżyciem dla żołnierza GROM-u, który mnie asekurował – on pewnie czuł się odpowiedzialny za staruszka, bo na jego barkach spoczywało bezpieczne lądowanie. Ja – tylko nogi razem, lekko ugięte, gotowe do mocniejszego uderzenia o ziemię. Odruchowo – tyle lat, a w człowieku to zostało! To śmieszne, ale myślałem też o tym, żeby nie jęknąć.