Читать книгу Zniknięcie Córki Wintera - Michael J.Sullivan - Страница 6

Od autora

Оглавление

Może wydać się dziwne to, że dedykuję książkę fikcyjnym postaciom, zwłaszcza stworzonym przez siebie, ale ta para zaczęła żyć własnym życiem i ostatnimi czasy tylko słucham ich rozmów i podążam tropem ich przygód. Oglądanie tej pary to spełnienie marzeń, o którym kiedyś myślałem, że leży poza moim zasięgiem. Żebyście zrozumieli, dlaczego tak czułem, pozwólcie, że przedstawię Wam pokrótce (tak, Robin, obiecuję, że będę się streszczał) swoją historię.

W roku 2004, kiedy napisałem pierwszą książkę o Riyrii, „Królewską krew”, nigdy nie myślałem, że znajdę się tu, gdzie jestem teraz. Książka, którą skończyłem bezpośrednio wcześniej – „A Burden to the Earth” – powstała w roku 1994, dekadę wcześniej. Nie czytaliście jej. Mogę zliczyć na palcach jednej ręki ludzi, którzy ją przeczytali. To była kropla, która przepełniła czarę goryczy. Widzicie, od roku 1975 do 1994 napisałem trzynaście powieści i cztery opowiadania, ale cała ta praca donikąd mnie nie doprowadziła.

Pierwsze osiem książek nie było przeznaczonych do publikacji. To były wprawki, na których uczyłem się pisać. Po dziesięciu latach nauki następne osiem poświęciłem pisaniu pięciu książek i gonieniu w piętkę podczas szukania wydawcy. Nie zaowocowało to ani jedną propozycją publikacji; zebrałem jedynie kolekcję łamiących serce odmów, co najwyraźniej jest czymś, przez co musi przejść prawie każdy pisarz.

Osiemnaście lat to długi czas na życie złudzeniami, więc wreszcie dotarło do mnie, że nigdy nie zostanę pisarzem. Dlatego zrobiłem jedyną rozsądną rzecz w tych okolicznościach – rzuciłem pisanie. Sensowna reakcja, zważywszy, co powiedział Albert Einstein: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.

Powinienem zauważyć, że przez cały ten czas moja żona Robin była świętą najwyższego kalibru. Nigdy nie musiałem łączyć pisania z pracą zawodową, była gotowa w pojedynkę nas utrzymywać i ani razu nie poprosiła, żebym „rzucił te idiotyzmy i znalazł sobie prawdziwą pracę”. Wiedziała, że pisanie to moja radość i pasja, i to jej wystarczało.

Zatem, jak już wspomniałem, w końcu zmądrzałem i z dramatycznym gestem porzuciłem pisanie. Widziałem siebie jako Scarlett O’Harę z „Przeminęło z wiatrem”, tyle że ja oświadczyłem: „Nigdy więcej nie będę pisał powieści!”. Nie wyobrażałem sobie, żeby cokolwiek sprawiło, że złamię tę przysięgę, co z kolei doprowadza mnie do Royce’a i Hadriana.

Podczas dziesięcioletniej przerwy zdołałem powstrzymać się przed pisaniem, ale nie potrafiłem uciszyć głosów w swojej głowie, zwłaszcza duetu znanego jako Riyria (co znaczy „dwóch” po elficku). Słuchałem ich przez dziesięć lat, więc bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Można uznać, że miałem kłopot w odróżnieniu tego, gdzie ja się kończyłem, a zaczynali oni. Jak wiecie, w końcu ustąpiłem i powstał cykl o Riyrii. „Zniknięcie córki Wintera” to dziesiąta książka z tą parą. Nie miałem pojęcia, że tyle książek powstanie z szeptów tych dwóch postaci, i nigdy nie marzyłem, że ich świat wyda z siebie jeszcze sześć innych powieści (które obecnie wychodzą jako cykle „Legends of the First Empire”). I to jeszcze nie koniec. Tworzę teraz nowy cykl (kryptonim „Bridge Trilogy”), który rozgrywa się w czasach pomiędzy opowieściami o Riyrii a „Legends of the First Empire”. Przedstawiają one wydarzenia, które przyśpieszyły upadek imperium Novrona.

Wszystkie te książki pozwoliły mi odpłacić się Robin za jej podarunek, dzięki czemu w roku 2011 porzuciła etat. Chociaż nadal pracuje niezwykle ciężko (z czego korzystamy ja i czytelnicy), to przynajmniej sama układa sobie harmonogram zajęć, nie musi ubierać się stosownie do wymogów pracy, a najdłuższe „dojazdy do pracy” wynoszą tyle, ile wynosi odległość z sypialni na werandę, gdzie rankami czyta, patrząc, jak słońce wynurza się zza gór wokół doliny Shenandoah.

Dlatego owszem, zadedykowałem tę książkę Royce’owi i Hadrianowi, za ich nieustanne szepty w czasie tej okropnej dekady, kiedy pisanie nie stanowiło części mojego życia, i za to, że zostali przy mnie, kiedy powróciłem do klawiatury. Za każdym razem, kiedy siadam, żeby o nich pisać, czuję się tak, jakbym witał się ponownie ze starymi przyjaciółmi. Podobnie było przy pracy nad „Zniknięciem córki Wintera”. Jeśli czytanie jej sprawi wam choć połowę frajdy, jaką dało mi jej pisanie, to powinniście się wyśmienicie bawić.

A skoro już tę kwestię załatwiliśmy, to mam parę spraw porządkowych do załatwienia, zanim przejdę do samej opowieści. Po pierwsze, jeśli nie zetknęliście się jeszcze z historiami o Riyrii, to z pewnością możecie zacząć od tej książki. Wiem, to brzmi dziwnie, skoro to czwarta część „Kronik Riyrii” i dziesiąta książka o Riyrii w ogóle, więc pozwólcie, że wyjaśnię. Zastosowałem tę samą technikę, co przy „Śmierci Dulgath”, która została pomyślana tak, by mogła być samodzielną powieścią. Otrzymałem odzew od setek ludzi, którzy przeczytali tylko tę część i potwierdzili, że nie jest potrzebna znajomość poprzednich tomów. Ponadto wysłałem „Zniknięcie córki Wintera” do innej grupy (z której nikt nie czytał moich poprzednich powieści) i wszyscy potwierdzili, że nieznajomość Riyrii nie stanowi żadnego kłopotu.

Po drugie, w ostatnich książkach prosiłem czytelników, żeby pisali do mnie, jeśli mają ochotę. Cieszę się, widząc, że tak wiele osób skorzystało z tej propozycji. Wiele z nich nigdy wcześniej nie pisało do pisarza. Ich listy zaczynają się od słów „Nie chcę zawracać głowy, ale...”. Zapewniam Was, że listy od czytelników nigdy nie są uciążliwością. Pisanie to nagroda sama w sobie, ale świadomość, że moja bazgranina przynosi innym radość, zamienia coś dobrego w coś jeszcze lepszego. Dlatego proszę, piszcie. Mój adres to: michael@michaelsullivan-author.com.

Po trzecie, jestem dozgonnie wdzięczny Wam, Czytelnicy, bo bez Was moje marzenie o byciu pisarzem nigdy nie spełniłoby się do końca. Tak, nadal pisałbym (więcej tego nie rzucę), ale Wasza szczodrość sprawia, że oboje z Robin nie musimy „normalnie pracować”, a to znaczy, że mamy więcej czasu, żeby tworzyć historie dla Was – najprawdziwszy przykład synergizmu. Dlatego w podsumowaniu pragnę powiedzieć Wam: „Dziękuję, dziękuję, dziękuję”. Poważnie traktuję Wasze zaufanie i zawsze będę robił wszystko, co w mojej mocy, żeby tworzyć jak najlepsze książki. Mam nadzieję, że okażą się warte Waszego czasu.

A teraz przewróćcie stronę, puknijcie w ekranik albo pogłośnijcie odtwarzacz. Nowe przygody czekają i cieszę się, że będziecie nam towarzyszyć.

Michael J. Sullivan

październik 2017

Zniknięcie Córki Wintera

Подняться наверх