Читать книгу Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii - Mikołaj Buczak - Страница 9

Оглавление

Trzej wędrowcy, z których jeden przebędzie Półwysep Iberyjski wzdłuż wybrzeża północnego, drugi – przemierzy go na wskroś, a trzeci zdecyduje się na podróż brzegiem Morza Śródziemnego, nie znajdą wspólnego języka na temat Hiszpanii. Pierwszy stwierdzi, że jest to kraj dżdżu i mgieł, w którym słońce rzadko dokucza soczystej zieleni. Drugi wprost przeciwnie, będzie mówił o »hiszpańskim słońcu« przemożnie panującym nad szarym, półpustynnym krajobrazem, nad popękaną jałową ziemią. Trzeci opowie o Hiszpanii mlekiem i miodem płynącej, gdzie żyzna gleba, dostatek wody, wspaniałe słońce i zapobiegliwość ludzi współistnieją w harmonii doskonałej. I każdy będzie miał rację…”[6]

Mimo że od napisania tych słów przez Romana Dobrzyńskiego minęło już prawie pół wieku, nie straciły ani trochę na aktualności. W przeciwieństwie do wielu jeszcze niezaanektowanych aż tak bardzo przez turystów zakątków Europy Hiszpania wydaje się krajem mało egzotycznym. Od lat jeździmy tam na urlop, a o samej Hiszpanii napisano już wiele. Wiadomo: wakacje, plaża, słońce i byki. Życie jak w Madrycie! Chociaż może lepiej nie, bo z Madrytu do plaży trochę daleko.

Według danych Ministerstwa Przemysłu, Handlu i Turystyki (Ministerio de Industria, Comercio y Turismo) w 2018 roku Hiszpanię odwiedziło ponad 82,6 miliona turystów, co dało jej drugie miejsce na świecie, między Francją (87 milionów) a Stanami Zjednoczonymi (76 milionów)[7]. Jednak gdyby sprawdzić, dokąd dokładnie jeżdżą, okazałoby się, że ponad połowa turystów odwiedza stosunkowo niewielki obszar Królestwa Hiszpanii: Katalonię, Baleary, Wyspy Kanaryjskie lub Andaluzję[8]. Każdy z tych regionów jest popularnym miejscem wypoczynkowym. Wystarczy przejrzeć oferty biur podróży, aby natknąć się na powtarzające się destynacje: Costa Brava (Katalonia), Costa del Sol (Andaluzja), Fuerteventura (Wyspy Kanaryjskie) czy Majorka (Baleary). I choć Hiszpanie chcieliby, aby turyści przyjeżdżali poznawać kulturę, zwiedzać muzea i odwiedzać zabytki UNESCO, to jednak większość przyciągają słońce i plaża. Koncept sol y playa, który Hiszpania sama wykreowała, przez wiele lat reklamując się (między innymi w Polsce) hasłami typu: „Słońce. Plaża. Uśmiechnij się! Jesteś w Hiszpanii”, nie do końca spełnił oczekiwania kogokolwiek. Po wielu latach okazało się, że to nie jest droga, którą Hiszpanie chcą dalej podążać, a wręcz żałują, że w ogóle na nią wstąpili.

*

Pracując jako lektor hiszpańskiego, zapytałem kiedyś moich uczniów, jakie jest ich pierwsze skojarzenie, gdy myślą o Hiszpanii. Większość odpowiedzi zgadzała się z tym, co napisałem powyżej: słońce i plaża. Bardzo często wspominano także o bykach, białych miasteczkach, przepysznym jedzeniu, sjeście i beztroskim mañana (jutro). Mimo że skojarzenia te są całkiem pozytywne i sprawiają, że od razu czujemy specyficzny klimat południa, to Hiszpanie nie do końca są zadowoleni z tego, jak postrzega ich świat. A wiadomo, jak to Hiszpanie: głośni, sympatyczni i bardzo szybko mówią.

W 2013 roku Campofrío – hiszpańska firma produkująca różnego rodzaju produkty mięsne – zaczęła emitować w telewizji reklamę pt.: „Zostań obcokrajowcem” (Hazte extranjero). Kryzys, który wciąż pożerał hiszpańską gospodarkę, redukcja miejsc pracy, bezrobocie, drastyczne obniżenie poziomu życia, czasami do absolutnego minimum, a nawet i poniżej, i emigracja do innych krajów zachodnich sprawiły, że duch narodu podupadł. Campofrío postanowiła chociaż na chwilę temu zaradzić. Główna bohaterka spotu, nieżyjąca już aktorka Chus Lampreave, znana głównie z filmów Pedra Almodóvara, wybiera się na targ, na którym można otrzymać dyplom potwierdzający dowolną wybraną przez siebie narodowość. Chus, która ma na sobie charakterystyczne owalne okulary z grubymi szkłami, postanawia zostać Szwedką. Ma jednak pewne obawy, dlatego najpierw chce przeanalizować całą sytuację. Przechadzając się pomiędzy „straganami”, spotyka znajomego, który dumnie kroczy z dyplomem Niemca, zadowolony, że w końcu będzie wiedział, „jak to jest, gdy cały świat wisi ci pieniądze, a nie na odwrót”. Chus obserwuje także obejmujące się i krzyczące siostry bliźniaczki, które przy stoisku norweskim dowiadują się, że zgodnie ze skandynawskim charakterem muszą zachować odpowiedni dystans.

Bohaterka spotu, nadal nieprzekonana o słuszności swojej decyzji, zastanawia się, czy zmiana narodowości będzie miała wpływ na jej charakter i co będzie z cechami typowymi dla ducha Hiszpanów. W spocie wymienionych jest kilka z nich, które według mnie bardzo dobrze go oddają: ciągłe przytulanie i dotykanie innych, mówienie do siebie, jakby wszyscy byli głusi, poczucie humoru, zapraszanie do knajpy, nawet jak się nie ma ani grosza, i walka o swoje, mimo że nie ma się już siły. Chus, coraz bardziej niezdecydowana, postanawia zapytać tych, którzy mają już swoje dyplomy, co zamierzają zrobić. Wszyscy chcieli świętować to, że są już innej narodowości, ale niestety wyrzucono ich z baru, ponieważ już dawno powinni spać. Chus ma jednak iście hiszpański pomysł: każe wszystkim przynieść coś do jedzenia i zorganizować fiestę. Nie zapominajmy jednak, że jest to reklama, dlatego oczywiście wszyscy nagle wyciągają z kieszeni i spod czapek wędliny.

Spot Campofrío odniósł sukces między innymi dzięki ukartowanej i przemyślanej intrydze, do której został zatrudniony hiszpański koszykarz NBA Pau Gasol. Kilka dni przed wyemitowaniem reklamy udostępnił na swoim koncie na Twitterze wpis, w którym informował fanów, że dostał propozycję otrzymania obywatelstwa Stanów Zjednoczonych. Nieświadomi niczego internauci rozpętali burzę w mediach społecznościowych, jednak po wyemitowaniu spotu okazało się, że koszykarz jest jego częścią. Pod koniec reklamy Chus zapewnia: „Niektórzy nazywają to charakterem albo tym, jacy jesteśmy, ale nie wszyscy to mają. O, nie, nie, nie. To ten nasz sposób bycia i odczuwania, którego się nie pozbędziesz, bo zawsze jest z tobą”, a Gasol dopowiada z ekranu komputera: „…bez względu na to, skąd jesteś i gdzie jesteś”.

Akcja reklamowa Campofrío przypomniała wszystkim o hiszpańskim charakterze, który wbrew pozorom nie jest taki oczywisty dla reszty Europy; wielu nie może się nadziwić, że na powitanie nowo poznanych osób można od razu kogoś objąć, poklepać po plecach czy dać dos besos (dwa pocałunki): w lewy, a następnie prawy policzek. A to wszystko zwieńczone przytrzymaniem michelines. Wiecie, jak wygląda maskotka słynnej francuskiej marki opon samochodowych? Hiszpanie postanowili właśnie na jej cześć nazywać boczki lub, jeśli ktoś woli, fałdki albo oponki.

Sympatię można także wyrazić głosem. Dlatego też, w zależności od sytuacji, im głośniej kogoś pozdrowimy, tym bardziej się cieszymy na jego widok. Hiszpanie są najgłośniejszym narodem w Europie. Według raportu z 2015 roku najbardziej narażonymi na hałas miastami są oczywiście te największe: Madryt, Barcelona, Sewilla i Walencja[9]. Mimo że ruch uliczny jest główną przyczyną hałasu, to znajduje się dopiero na trzecim miejscu powodów, przez które Hiszpanie nie mogą zmrużyć oka (28%). Pierwsze zajmują remonty (58,8%), a drugie imprezy organizowane przez sąsiadów (28,7%).

Stereotyp krzyczących ludzi w barach i na ulicach nie jest aż tak bardzo oderwany od rzeczywistości. Aby to sprawdzić, wystarczy wejść do którejkolwiek knajpy w centrum dowolnego większego miasta. Zastanawiając się nad tym fenomenem, doszedłem do wniosku, że początki głośnej komunikacji zauważyć można już w dzieciństwie. Często obserwowałem sytuacje, gdy np. na placu zabaw rodzice, zamiast podejść do dzieci i im coś powiedzieć, krzyczeli, dalej siedząc na ławce. Sytuacja powtarza się w szkole, w restauracji, w autobusie itd. Jednak jeśli chodzi o poziom hałasu w środkach komunikacji miejskiej, to sami Hiszpanie zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak. Na krótką metę może to mieć oczywiście swój urok, gdy wchodzi się do pełnego gwaru tramwaju, autobusu czy metra, jednak po pewnym czasie staje się uciążliwe. Wpływ na to ma na pewno komunikator WhatsApp. Aplikacja, która daje możliwość przesyłania zarówno wiadomości tekstowych, jak i głosowych, bije rekordy popularności w Hiszpanii. Nierzadko okazuje się, że połowa współpasażerów tak naprawdę nie rozmawia ze sobą nawzajem, ale właśnie nagrywa lub odsłuchuje wiadomości. A często nie są one krótkie; można spędzić dziesięć minut, dowiadując się wszystkich nowinek z życia znajomych i rodziny osoby siedzącej obok.

Z drugiej strony to właśnie w komunikacji miejskiej nawiązałem wiele nowych, krótkotrwałych znajomości i usłyszałem ciekawe historie i anegdoty. Hiszpanie chętnie zagadują na wszelkie tematy albo po prostu wtrącają się do rozmów. Jak jeszcze się okaże, że współpasażer jest obcokrajowcem, do którego można mówić w ojczystym języku, wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, aby wypytać go o całe jego życie, sytuację gospodarczą w kraju jego pochodzenia, średnie zarobki, poziom życia, jedzenie i atrakcje turystyczne. Raz nawet mi się zdarzyło, że pewien starszy pan zadzwonił do swojej wnuczki, która była na Erasmusie w Krakowie, żebym sobie z nią pogadał.

Zawsze gdy jestem w Hiszpanii, korzystam z jakichś darmowych wycieczek po hiszpańsku, po których daje się napiwek przewodnikowi. Najczęściej jednak kończy się tym, że reszta turystów w połowie zwiedzania zaczyna bardziej interesować się mną, chce porozmawiać na przykład o tym, skąd znam hiszpański, i prosi, żebym im poopowiadał o naszym kraju. Przewodnik najczęściej na początku bardzo cierpliwie wszystko znosi, następnie zwraca delikatnie uwagę, ale i tak prawie zawsze koniec końców włącza się do rozmowy, a wycieczka zmienia się w przyspieszony kurs wiedzy o Polsce.

I tutaj dochodzimy do kolejnej cechy, za którą bardzo cenię i podziwiam Hiszpanów. Umiejętność wyrażania własnej opinii i mówienia, że się czegoś chce lub nie chce, że się na coś ochotę ma lub nie, że się coś wie lub nie ma się zielonego pojęcia. Así de fácil. Tak po prostu. Bez owijania w bawełnę. Mam wrażenie, że w naszej kulturze, przebywając w większym gronie, albo staramy się wybadać poglądy naszych współrozmówców, albo w ogóle unikamy mówienia, co myślimy na poważniejsze tematy, ponieważ boimy się reakcji innych. Przyznanie, że czegoś nie wiemy, również większości z nas nie przychodzi łatwo. W Hiszpanii jednak, gdy zapytamy kogoś o opinię, z pewnością usłyszymy: „Uważam, że…”, „Moim zdaniem…” czy „A ja się z tobą nie zgadzam, myślę, że…”. I mimo że często prowadzi to do konfliktów słownych, ułatwia życie. Wyobraźcie sobie, że idziecie z kimś na kawę. Gdy przychodzi do płacenia, mówicie: „To ja zapłacę”, ale nie chcecie tego robić, bo to już któryś raz, gdy regulujecie za kogoś rachunek. Jest bardzo prawdopodobne, że w Polsce druga osoba odpowie: „Przestań, ja zapłacę”. W Hiszpanii usłyszycie raczej: „Okej, to płać”, no chyba że ktoś już wcześniej powiedział, że zaprasza, wtedy nawet nie próbujcie go od tego odwieść.

Jeśli chodzi o hiszpańskie poczucie humoru, to jest go dużo i trafić można na niego wszędzie. Tak jak i w Polsce góruje oczywiście internet z memami, filmikami i gifami ze śmiesznymi podpisami. Jedną z najpopularniejszych stron tego typu na Facebooku jest Cabronazi, którą śledzi ponad 12 milionów głównie hiszpańskojęzycznych użytkowników. Sama nazwa jest połączeniem słów cabrón i nazi. To pierwsze, według słownika hiszpańskiego, oznacza kozła, ale ma również wiele innych znaczeń. Określa się tak na przykład osobę, która ma złe intencje. Drugie słowo natomiast oznacza nazistę. Dosyć ciekawe połączenie słów, ale Hiszpanie też pozwalają sobie na o wiele więcej, niż innym nacjom mogłoby przyjść do głowy. Idealnym przykładem jest jeden z tygodników, „El Jueves”, czyli po prostu „Czwartek”. Sama nazwa jest już żartem, ponieważ pismo ukazuje się w środy. Założeniem magazynu jest wyśmiewanie się w formie komiksowej lub za pomocą różnych kolaży zdjęć ze wszystkich polityków, którzy dali dziennikarzom ku temu powód, oraz w zasadzie wszystkiego, co aktualnie dzieje się na scenie politycznej. Jak to zazwyczaj w polityce bywa, im wyżej się jest w hierarchii, tym więcej jest powodów do śmiechu. Najbardziej odczuł to w ostatnich latach Mariano Rajoy, członek prawicowo-konserwatywnej Partii Ludowej (Partido Popular), który w latach 2011–2018 piastował stanowisko premiera. Tydzień przed wyborami parlamentarnymi w 2016 roku w „El Jueves” pojawiło się przerobione zdjęcie z podpisem: „Już 26 czerwca, w końcu będziesz mógł spłukać toaletę!”, na którym Mariano Rajoy bez koszulki, wystając z wnętrza sedesu, uśmiechał się do czytelników.

Były premier miał również pecha do swoich wypowiedzi na wiecach politycznych, podczas wystąpień w parlamencie lub programach telewizyjnych. Często coś przekręcał i okazywało się, że nie ma to żadnego sensu. Pech chciał także, że Mariano Rajoy ma wadę wymowy i nie tylko mówi niewyraźnie, ale również świszczy, gdy wymawia literę „s”. I mimo że nie powinno to być nic wstydliwego, w połączeniu z niefortunnymi wypowiedziami dało internautom i dziennikarzom wielokrotnie powód do śmiechu.

Przykładowo 17 maja 2015 roku, przemawiając w Sewilli na południu Hiszpanii, Rajoy mówił o tym, jak ważna jest rola Hiszpanii w świecie, ponieważ „Hiszpanie to wielki naród, a Hiszpanie, bardzo hiszpańscy, i dużo Hiszpanów”. W sierpniu tego samego roku podczas wiecu w Pontevedrze, w regionie Galisji, mówiąc o regeneracji ekonomicznej, zapewniał, że „to nie jest jak woda, która spada z nieba i nie wiadomo tak naprawdę dlaczego”. 1 grudnia 2015 roku, przemawiając przed wyborami parlamentarnymi do swoich potencjalnych wyborców w Benavente we wspólnocie autonomicznej Kastylii i León, doszedł do wniosku, że „to mieszkaniec wybiera burmistrza i to burmistrz chce, żeby mieszkańcy byli burmistrzem”. 2 marca 2016 roku podczas obrad na temat inwestycji zwrócił się do swojego przeciwnika politycznego, późniejszego premiera Pedra Sáncheza, stwierdzając: „To, co my zrobiliśmy [partia], rzecz, której pan nie zrobił, to oszukiwanie ludzi”. Kilka dni później, 8 marca, podczas spotkania z przedsiębiorczyniami w madryckim kampusie Google, zaliczył kolejną wpadkę. Mówiąc o nowych technologiach, podkreślił, że „musimy dalej produkować maszyny, żeby nam pozwolono dalej produkować maszyny, bo jedyne, czego nigdy nie zrobi maszyna, to wyprodukowanie maszyny”.

Niefortunnych wypowiedzi premiera jest o wiele więcej i od razu zachęciły dziennikarzy wszystkich czołowych hiszpańskich gazet do ich przeanalizowania. Internauci również nie pozostawili na nim suchej nitki. Chcąc ocieplić trochę swój wizerunek, Rajoy udostępnił na Twitterze zdjęcie, na którym widać na pierwszym planie gęsi oraz premiera biegnącego za nimi w stroju sportowym. Niestety z planu nici, ponieważ najpopularniejszym komentarzem okazał się: „Gęsi symbolizują Hiszpanię uciekającą przed panem [Rajoyem]”. Na niewiele zdał się również udział w popularnych programach radiowych i występy w prywatnych stacjach telewizyjnych, ponieważ tam również pojawiały się lapsusy językowe czy absurdalne tautologie, takie jak: „szklanka to szklanka, a talerz to talerz”.

*

Poczucie humoru Hiszpanów można z łatwością zauważyć w języku. Wydaje mi się, że żaden inny naród nie jest tak dobry w żartach językowych jak Hiszpanie. Nie chodzi tylko o podwójne (a czasami i potrójne) znaczenia wyrazów, ale także zmienianie formy męskiej na żeńską (i na odwrót) tak, aby dało to jakiś zabawny efekt czy rym. Gdy na przykład jakiś nastolatek coś przeskrobał i chce wytłumaczyć się rodzicom, że to nie była jego wina, i mówi „pero…” (ale…), rodzice mogą odpowiedzieć: „¡Ni pero ni pera!” (ani ale, ani gruszka). Gdy ktoś pyta: „¿Qué pasa?” (Co się dzieje?), dzieci często odpowiadają rymowanką: „¡Un burro por tu casa!” (Osioł [idzie] przez twój dom).

I chociaż hiszpański uchodzi za jeden z łatwiejszych języków obcych, nie do końca mogę się z tym zgodzić. Prawdą jest, że aby móc się komunikować w sytuacjach życia codziennego, nauka nie jest drogą przez mękę, jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Myślę, że stereotyp ten jest związany z przyjemnym dla naszego ucha brzmieniem tego języka. Słowa hiszpańskojęzycznych piosenek, które lecą na okrągło w radiu, są często podobne do polskich albo na tyle pamiętamy je z latynoamerykańskich telenowel, że czujemy, jakbyśmy znali hiszpański od dawna, a całe kwestie aktorów siedzą głęboko w nas, czekając, aż je w końcu uwolnimy.

Sami Hiszpanie nie radzą sobie do końca z językami obcymi, więc gdy w próbie dogadania się rzucimy kilkoma słowami po hiszpańsku, to nasi rozmówcy przejdą na tryb „turbo”, uznając, że na pewno wszystko bez problemów zrozumiemy.

Również kultura Hiszpanii wydaje się atrakcyjna dla wielu Polaków. Z roku na rok coraz większe zainteresowanie kulturą i językiem hiszpańskim zaobserwować można zwłaszcza wśród dzieci, które rodzice chętnie zapisują na zajęcia w szkołach językowych, a wielu młodych adeptów języka Cervantesa zna piosenki Álvara Solera na pamięć. Hiszpański jest także popularny wśród studentów, którzy po najczęściej nieudanej przygodzie w szkole z językiem niemieckim lub francuskim czują, że nadchodzą (o ile już nie nadeszły?) czasy, w których znajomość języka angielskiego przestanie być wystarczająca. Również osoby dojrzałe uznają, że w przyszłości hiszpański może się przydać, czy to podczas wakacji, czy po przeprowadzce do krajów hiszpańskojęzycznych na zasłużoną emeryturę. Bez względu na motywacje język hiszpański cieszy się od wielu lat niesłabnącą popularnością i miejmy nadzieję, że tak pozostanie.

*

Ważną cechą hiszpańskiego charakteru jest poczucie, że jest się częścią grupy, i aktywne uczestnictwo w niej. Częste kontakty z rodziną i przyjaciółmi, nawet jeśli sprowadzają się tylko do przesłania krótkiej wiadomości czy zabawnego zdjęcia, są częścią każdego dnia. Jednym z największych fenomenów są jednak grupy konwersacyjne na WhatsAppie, do których, w zależności od ich charakteru, możemy dodać naszych znajomych czy rodzinę. I mimo że na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic nadzwyczajnego, to jednak Hiszpanie przodują w zakładaniu grup, które istnieją czasami tylko kilka godzin. Zazwyczaj wygląda to tak, że założyciel lub założycielka grupy chce np. jechać do IKEA kupić poduszkę. Wiadomo, że jechanie samemu do sklepu meblowego to żadna frajda. Na tym etapie powstaje właśnie grupa, do której organizator dodaje kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, szukając chętnych na wybranie się po poduszkę.

Polska jest jednym z popularniejszych kierunków wśród hiszpańskich studentów decydujących się na program Erasmus+. Z drugiej strony również Hiszpania prawie co roku znajduje się na podium, jeśli chodzi o liczbę przyjezdnych studentów (47 138), wyprzedzając Niemcy (32 876) i Zjednoczone Królestwo (31 243)[10]. Pierwsze, co robią Hiszpanie po przyjeździe do Polski, to oczywiście założenie wspólnej grupy na WhatsAppie, aby wymieniać się komentarzami na temat akademika i zorganizować pierwsze spotkanie. Kiedyś udało mi się także dostać do takiej grupy, aby sprawdzić, czego najbardziej brakuje studentom przyjeżdzającym do naszego kraju. Zona común, czyli dosłownie „strefa wspólna”, a właściwie jej brak, to kwestia, która przewijała się od samego początku. Na nic zdawały się poszukiwania wielkiego pomieszczenia, w którym wszyscy mogliby razem usiąść, dlatego w tym celu kolonizowano kuchnie na piętrach, na których większość stanowili właśnie Hiszpanie. W grupie raźniej.

Hiszpanie są często bardzo towarzyscy, chętnie poznają nowych ludzi i łatwo im jest złapać kontakt z innymi. Wydaje mi się, że to ostatnie związane jest z jednym prostym słowem, które na pewno znacie, a mianowicie ¡hola!. Tak, zwykłe powiedzenie „cześć” może zdziałać cuda. Nieważne, czy wchodzimy do supermarketu, lekarza czy urzędu, zwykłe ¡hola! od razu skraca dystans pomiędzy rozmówcami. Tak samo hiszpańskie tutear, czyli zwracanie się do siebie na ty, ma się świetnie i sukcesywnie wypiera formy grzecznościowe, które mogą być nawet uznane za niegrzeczne. Przekonałem się o tym, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Kraju Basków spędzić wakacje u hiszpańskiej rodziny. Przyzwyczajony, że w Polsce nawet do rodziców moich przyjaciół, których znam od kilkunastu lat, zwracam się, używając słów „pan” i „pani”, podczas pierwszej wspólnej kolacji odzywałem się do gospodarzy, używając form grzecznościowych. W pewnym momencie mama mojego znajomego nie wytrzymała: „Śpisz pod moim dachem, siedzisz przy moim stole, jesz moje jedzenie, myjesz się pod moim prysznicem i mówisz do mnie »pani«?!”. I gdyby się nad tym zastanowić, to rzeczywiście jest to dziwne, ale czy oznacza to, że do wszystkich możemy mówić na ty? Jeśli nie jesteśmy w oficjalnej sytuacji i nie rozmawiamy z osobami w podeszłym wieku, w zasadzie tak. Ciekawym i popularnym rozwiązaniem jest zwracanie się do siebie po imieniu, gdy już kogoś znamy choćby z widzenia. Chociaż ciężko mi sobie wyobrazić, jak w Polsce, mijając moją sąsiadkę na klatce, mówię: „Cześć, Halina!”, to w Hiszpanii nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Często się zdarza, że gdy ktoś nieznajomy nas zaczepia, najpierw pyta o imię i następnie właśnie tak prowadzi resztę rozmowy.

Zupełnie innymi prawami kierują się sprzedawcy na targach (mercado), gdzie każdy może poczuć się jak gwiazda z okładek magazynów opędzająca się od fanów. Nikogo nie powinno zdziwić, jeśli podczas przechodzenia obok stoiska z owocami czy warzywami usłyszy skierowane do siebie guapo (przystojniak), bonita (ładniutka), mi cielo (moje niebo), mi amor (moja miłości), reina (królowa), princesa (księżniczka) czy rey (król). Klient nasz pan!

*

Ciekawe jest także to, jak Hiszpanie odbierają nas i nasz kraj. Emilia Dowgiało, nauczycielka hiszpańskiego w szkole podstawowej w Sewilli i autorka książki O flamenco polskim piórem… Kulturowe realia i słowne bariery, postanowiła założyć polsko-hiszpańskie stowarzyszenie „Tu kultura”, w ramach którego promuje język polski i naucza go w stolicy Andaluzji. Zanim wyruszyłem do Sewilli, wymieniliśmy kilka e-maili, w których uzgodniliśmy, że poprowadzę zajęcia o stereotypach regionalnych w Polsce. Gdy już w Sewilli spotkaliśmy się na jednym z licznych placów, wręczyła mi laptopa i ruszyliśmy do centrum kultury mieszczącego się w XIX-wiecznym Casa de las Sirenas (Dom syren), gdzie odbywały się zajęcia z języka polskiego. Niedawno odremontowany pałac otoczony zadbanym ogrodem mieści się przy szerokiej alei Alameda de Hércules, która swoją nazwę wzięła od rosnących wzdłuż niej álamos (topól). Tętniące życiem centrum ma wiele do zaoferowania mieszkańcom dzielnicy: kursy językowe, warsztaty, wystawy, zajęcia teatralne, taneczne, lekcje gitary, a nawet kurs projektowania komiksów. A wszystko to za darmo lub za symboliczną opłatę, co przyciąga wielu chętnych.

Na zajęciach z języka polskiego pojawili się Carlos, Mark, Nacho, Pablo, Paqui i Pelario. Wiedziałem, że Mark i Paqui już dobrze mówią po polsku, tylko jeszcze nie do końca orientowałem się, co tak naprawdę w tym przypadku znaczy „dobrze mówić po polsku”. Szybko jednak się przekonałem, że mogę powiedzieć wszystko i zostać zrozumianym. Gdy weszliśmy do sali, w której właśnie zakończył się kurs niemieckiego, minęliśmy w drzwiach mężczyznę, który zapytał, czy za chwilę odbędą się tu zajęcia z polskiego. José Luisowi, który był w Polsce kilka razy, bardzo się u nas podobało i dlatego po lekcjach niemieckiego chciałby zmierzyć się także i z naszym językiem. Ciekawiło mnie bardzo, dlaczego Hiszpanie, którzy nie mieszkają w Polsce i raczej nie zamierzają się do Polski przeprowadzać, postanowili opanować nasz język, znany ze swojej trudności. Oprócz tego chciałem dowiedzieć się, jak nas widzą i z czym się im kojarzy Polska.

Dla większości z nich motywacją jest miłość, ale także sentyment do naszego kraju. Paqui była na wymianie w ramach programu Erasmus w Warszawie, dziewczyna Carlosa jest z Inowrocławia, a Mark ze względu na pracę często przyjeżdża do naszego kraju. Prawie wszyscy odwiedzili Warszawę, Kraków, ale także, przy okazji wizyty w stolicy Małopolski, Zakopane. Wszyscy mieli i nadal często mają większy lub mniejszy kontakt z naszym krajem. Gdy zapytałem ich o pierwsze skojarzenia związane z Polakami, prawie od razu wszyscy odparli: „zdystansowani”. Jak stwierdzili: „Ludzie w komunikacji miejskiej i na ulicach często patrzą nieufnie”, ale gdy tylko zacznie się z kimś rozmowę, okazuje się, że nie jesteśmy aż tacy straszni.

Kolejnym aspektem, na jaki zwrócili uwagę, była religia i jej silna pozycja w naszym kraju. Gdy porównamy, ile osób wierzących regularnie uczestniczy w niedzielnej mszy, różnica jest widoczna gołym okiem. W 2017 roku 14,6% katolików w Hiszpanii zadeklarowało, że chodzi do kościoła co tydzień[11], tymczasem w Polsce wskaźnik ten wyniósł 38,3%[12]. To samo tyczy się małżeństw. W 2015 roku w Hiszpanii tylko 29% z nich zostało zawartych w kościele[13], podczas gdy w Polsce 62%[14]. Zmiany zachodzą zatrważająco szybko, ponieważ w 2000 roku wskaźnik dla Hiszpanii wynosił 76%, a dla Polski 72%. Kryzys wiary w Hiszpanii Kościół notuje na wszystkich polach i nie za bardzo wie, jak i czy będzie potrafił sobie z tym poradzić.

Moim tymczasowym uczniom największą jednak radość sprawiało mówienie o jedzeniu, którego są wielkimi fanami. A nie jest to tak oczywiste, jeśli porównamy, co i jak się jada. Kuchnia hiszpańska w założeniu jest lekka i dostarcza wszystkich najpotrzebniejszych składników. Składa się ze świeżych warzyw, ryb, owoców morza, oliwy z oliwek. Być może właśnie te różnice są atutem polskiej kuchni, ponieważ nasze przysmaki są dla Hiszpanów w pewien sposób egzotyczne. Gdy pytam o ulubione potrawy, pojawiają się gołąbki oraz żurek w chlebie, który jest fenomenem również wśród moich znajomych. Zawsze gdy przyjeżdżają do Polski, chcą zacząć od żurku, ale tylko podanego w chlebie. Nigdy nie mogą przestać się dziwić, jak genialny jest to pomysł. Naszym atutem są również słodycze. I nie chodzi tylko o to, jakie są, ale także ile ich jest. Absolutnym hitem, który musi znaleźć się w walizce przed wyjazdem do Hiszpanii, jest ptasie mleczko. Zawsze spotykam się z małą konsternacją i nieufnymi spojrzeniami, gdy dosłownie tłumaczę nazwę tej słodkości. Jednak przy następnym wyjeździe połowa mojego bagażu to właśnie zamówienia na nią. Inną przekąską, o której wspominają, a którą ja już z doświadczenia upycham pomiędzy ubraniami, są wafelki Prince Polo. W Hiszpanii wafelki nie są zbyt popularne, a w hiszpańskim nie ma nawet na nie słowa, dlatego określa się je nazwą jedynej popularnej firmy, która je produkuje – huesitos, czyli dosłownie „kosteczki”. Pojawiły się na rynku w 1975 roku i występują w różnych wariantach: oblane białą, mleczną lub gorzką czekoladą. Nazwa nie ma nic wspólnego z prawdziwymi kośćmi, jest jedynie zdrobnieniem nazwiska założyciela fabryki czekolady, José Maríi Huesa. Prince polo jest jednak jedną z ulubionych słodkości, ponieważ jego smak jest nieporównywalnie lepszy do hiszpańskiego odpowiednika.

Wśród dzieci i młodzieży królują za to zdecydowanie gominolas (lub chuches) – miękkie cukierki, fasolki i żelki w różnego rodzaju kształtach, kolorach i smakach, które najczęściej kupuje się w torebkach na wagę. Można je dostać praktycznie wszędzie: na stoiskach w centrach handlowych, straganach na targach czy małych sklepach nazywanych chucherías na popularnych ulicach handlowych i w pobliżu ważnych przystanków komunikacji miejskiej.

Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii

Подняться наверх