Читать книгу Marsz w mrok - Miłosz Fryzeł - Страница 8

2

Оглавление

Dwie godziny później znalazł ją przypadkowy mężczyzna.

Szedł środkiem ulicy w kierunku niezagospodarowanej przestrzeni za parkingiem małego centrum handlowego, kiedy dostrzegł kątem oka niepokojący kształt. To był drobiazg, minimalny szczegół z rodzaju tych, które nie wiadomo czemu przyciągają wzrok. Odwrócił głowę w stronę zaparkowanych wzdłuż chodnika samochodów. Pomiędzy dwoma z nich zobaczył bladą rękę o umazanej czerwienią dłoni. Zastygł w pół kroku. Trzymetrowa smycz, na której trzymał swojego sznaucera, rozwinęła się do końca, poczuł mocne szarpnięcie w ramieniu.

– Proszę pani? – zapytał, chyba głośniej niż powinien.

Z każdym krokiem widział więcej szczegółów, których nie chciał oglądać.

Jej twarz i włosy w kałuży krwi, czerwone smugi na drzwiach jednego z samochodów, ułożone pod dziwnym kątem nogi w rozdartych rajtuzach. Połowicznie obdrapane z zielonego lakieru paznokcie.

– Proszę pani? – powtórzył.

Tylko kilka razy w życiu bardziej pragnął usłyszeć czyjąś odpowiedź, ale w tamtym momencie wszystkie te sytuacje wydały mu się błahe.

Rusz się. Rusz się, błagał bladą nieznajomą w myślach.

Dławiąc się powietrzem i przekleństwami, wyszarpnął z kieszeni telefon komórkowy i pierwszy raz w życiu wybił na nim tylko trzy cyfry.

Poinformował służby o tym, że ją znalazł. Spokojny głos dyspozytora zapytał o imię i nazwisko. Mężczyzna je podał, a potem usłyszał, że radiowóz oraz karetka są w drodze. Miał zostać na miejscu i niczego nie dotykać.

Szok to dziwne uczucie – nogi i mózg jako jedyne je odczuwają. Nie można postawić ani jednego kroku naprzód, zebrać jednej kompletnej myśli, kiedy znany wcześniej porządek zostaje zaburzony. Tak było w przypadku tego mężczyzny. Wpatrywał się w jej blade ciało, nie wiedząc, co właściwie dalej robić. Zadzwonił i co teraz? Czy powinien wypatrywać innych przechodniów, żeby oszczędzić im oglądania dowodów śmiertelności?

Jezu, dzieci.

Nie był ojcem, ale pomyślał o dzieciach z bloku obok. A jeśli ją zobaczą? Może powinien ją przykryć kurtką?

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest przecież przed szóstą i żadne dziecko przynajmniej przez jakiś czas nie powinno pojawić się na ulicy.

O której wstają dzieci?

Miał trzydzieści lat, pierwszy raz widział martwą osobę, a w jego głowie panował mętlik.

Szarpnął psa do siebie. Ściągnął smycz najkrócej, jak tylko mógł, i trzymał zwierzę przy nodze, nie chcąc, by dotykało zwłok.

Nie myślał o śladach, włóknach ani czymkolwiek związanym z dobrem śledztwa. Po prostu z jakiegoś powodu czuł, że nie byłoby właściwe, gdyby jego pies dotknął ciała.

– Chodź tu, mały – powiedział ochrypłym głosem i wziął sznaucera na ręce.

Wtulił twarz w jego czarną sierść, po czym odwrócił się do kobiety plecami.

Z oddali słychać było echo sygnału rozbijającego się o betonową płytę miasta. Pierwszy radiowóz i jedyna karetka pojawiły się kilka minut po zgłoszeniu.

Pustka zaczęła się wypełniać funkcjonariuszami. Słońce było coraz wyżej.

Potem lekarz stwierdził zgon. Funkcjonariusze potwierdzili dyspozytorowi, że znaleźli ciało młodej kobiety, i poprosili o przysłanie wsparcia w postaci kolejnego radiowozu. Dyspozytor przetarł zaspane oczy i po upiciu kolejnego łyku ósmej już kawy na tej zmianie zabrał się do powiadomienia o zdarzeniu właściwych funkcjonariuszy. Odnalazł nazwisko prokuratora oraz nazwiska pracowników wydziału kryminalnego pełniących dyżur i po kolei wybrał ich numery. Lawina ruszyła.

Jeden z policjantów podszedł do mężczyzny z psem i zapytał go, czy dotykał czegokolwiek wokół ciała. Przechodzień zaprzeczył nerwowo.

Policjant, gładko ogolony facet o szerokiej szczęce i rutynie w głosie, odparł:

– Musimy spisać pańskie zeznania.

Mężczyzna tylko kiwnął głową i usiadł na tylnej kanapie radiowozu. Przez otwarte drzwi obserwował, jak policjanci zajmują się swoją pracą.

Po chwili pojawił się drugi radiowóz. Mundurowi rozdzielili się.

Czterech funkcjonariuszy przeszło najpierw ostrożnie wzdłuż chodnika oraz ulicy, szukając kolejnych śladów, aby określić zasięg oględzin miejsca. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że morderstwa dokonano na ulicy. Ani na chodniku, ani na jezdni nie znaleziono dodatkowych śladów. Policjanci rozpoczęli zabezpieczenie techniczne miejsca zdarzenia.

Jeden z samochodów służbowych stanął na końcu ślepej uliczki, na której doszło do morderstwa, drugi na wjeździe do niej, obok karetki. Następnie wysoki mundurowy przeszedł się w poprzek jezdni z biało-niebieską taśmą policyjną, której jeden koniec zamocował na żywopłocie okalającym blok, a drugi zaczepił o siatkę ogrodzenia parkingu po drugiej stronie ulicy. Sto metrów dalej zrobił to samo.

Jego partner ustawił się przed taśmą od strony skrzyżowania, a koledzy z drugiego wozu przeszli na przeciwległą stronę odgrodzonego terenu.

W tym samym czasie ratownik medyczny przystąpił do wypisania karty informacyjnej o okolicznościach stwierdzenia zgonu.

Zostało im jedynie czekać na dalsze rozkazy prokuratora.

Dwóm z nich chciało się palić, wszyscy potrzebowali kawy. Dwa termosy w dwóch radiowozach zdawały się być jedynym, co miało pozwolić im dotrwać do końca zmiany rozpoczętej trzydzieści minut wcześniej.

Jeden z nich spojrzał na zegarek. Było wpół do siódmej. Na szczęście dla wszystkich miasto miało być przejezdne jeszcze przez jakieś czterdzieści pięć minut. Śledczy i prokurator powinni pojawić się stosunkowo szybko.

Policjant miał piasek w oczach i ciężkie od niewyspania dłonie. Dla zabicia czasu i rozluźnienia świadka zagadnął go o psa. Pytał, jak się wabi, jakiej jest rasy, ile ma lat. Nie obchodziły go zbytnio odpowiedzi, ale nie potrafił tak po prostu patrzeć na skulonego mężczyznę, który wsadził pod bluzę małe zwierzę. Zawsze żal mu było ludzi, którzy zobaczyli to, na co nie byli gotowi.

*

Nadal panowała względna cisza, gdy czarna toyota yaris odrobinę za szybko weszła w zakręt i zjechała z Komandorskiej w Studzienną, przeskakując tylnym kołem po krawężniku obok przejścia dla pieszych. Wyłożona na jezdni kostka zagrała nieprzyjemnie w uszach mundurowego, gdy kierowca energicznie zahamował kilka metrów dalej. Auto zatrzymało się niedbale, pod kątem do taśmy policyjnej, a w powietrzu rozniósł się zapach braku szacunku dla klocków hamulcowych służbowego samochodu.

Funkcjonariusz ciężko przełknął gulę śliny. Znał ten samochód oraz detektyw, która go prowadziła. Teraz sprawiała wrażenie, jakby rozmawiała z kimś przez zestaw głośnomówiący, powoli kręcąc przy tym głową i rozglądając się wokół.

Nie spojrzała w jego stronę przez brudną szybę samochodu, gdy zgasiła silnik.

– Wrocław Krzyki – powiedziała, a zamknięte wewnątrz auta słowa zawisły na moment w powietrzu. – Studzienna, boczna Komandorskiej. Obok jest centrum handlowe Arena, średniej wielkości sklep ze stoiskami pojedynczych sprzedawców – sprawdź kamery. Po mojej prawej wjazd na parking sklepu. Szlaban, brak bramy. Morderca mógł tędy przejść, ale tylko piechotą. Pięć minut na północ stąd jest Dworzec Główny, w tej samej odległości Arkady. Pięć minut na zachód – Sky Tower. Skrzyżowania w tych miejscach są wyposażone w kamery. Sprawdzić. Jeżeli poszedł na południe, mógł minąć Aquapark, też około pięciu minut piechotą stąd. – Przerwała na moment, aby wziąć głębszy oddech. – Kiedy wyszłam z mieszkania, był wschód słońca.

Wyszeptała ostatnie zdanie i dała słowom powoli zagnieździć się w umyśle, po czym wyłączyła dyktafon w komórce. Jeszcze przez moment wpatrywała się pustym wzrokiem zmęczonego człowieka w swoją dłoń na kierownicy. Palce o niepomalowanych od lat paznokciach pobladły od zbyt mocnego zaciskania. Rozluźniła dłoń i przez moment udawała, że rozsmarowuje plastelinę pomiędzy palcami. Odrętwienie palców po chwili przeszło. Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę czekającego na nią umundurowanego funkcjonariusza.

Miała kruche rysy twarzy kobiety, z którą czas starał obejść się najdelikatniej, jak tylko potrafił, choć nie ułatwiała mu zadania. Nie malowała się. Nieład na jej głowie mógłby sugerować, że starała się jak najszybciej dotrzeć na miejsce zdarzenia. Biorąc pod uwagę styl jej jazdy oraz niedbały ubiór, można by nawet pomyśleć, że rzeczywiście gnała tutaj na złamanie karku. To jednak nie byłaby prawda. Julia Samarska była w skórzanej kurtce, starym wełnianym swetrze, leginsach i sportowych butach, ponieważ właśnie to miała na sobie w chwili otrzymania wezwania. Po tym, jak odebrała telefon, zabrała jedynie z blatu biurka odznakę, portfel i kluczyki do samochodu. Wyszła z domu w tym samym ubraniu, które nosiła od dwudziestu czterech godzin. Jej styl (albo „rozchełstanie”, jak powiedziałaby jej matka) spowodowany był w równiej mierze arogancją, jak i ustawicznym brakiem snu. W ostatnim czasie bezsenność dręczyła aspirant sztabową Samarską coraz bardziej. Odbijało się to nie tylko na wyglądzie, ale też na wynikach jej pracy. Bezsenność spowodowana pracą, stresem i nieustającym poczuciem zagrożenia, które manifestowało się w coraz to nowych aspektach jej zachowania.

Samarska jeszcze zanim wstąpiła do policji, ufała światu na tyle, aby przed przejściem przez jednokierunkową ulicę rozejrzeć się w dwie strony. Jednak w ostatnich miesiącach służby straciła wątłe przekonanie, że przynajmniej w czterech ścianach własnego mieszkania jest bezpieczna.

– Cześć, Czarek – rzuciła, związując brązowe jak mokre drewno włosy z tyłu głowy.

Mundurowy kiwnął jej porozumiewawczo głową.

– Cześć.

– Co mamy?

Mężczyzna przełknął wszelkie kąśliwe uwagi dotyczące wyglądu wyższej stopniem kobiety i powiedział oschle:

– Kobieta. Około trzydziestki. Rana kłuta szyi. Obeszliśmy teren z chłopakami i poza widocznymi śladami wokół denatki nie znaleźliśmy nic.

Samarska jęknęła, powoli przechylając głowę do lewego i prawego ramienia, aż strzeliło jej nieprzyjemnie w kościach. Sięgnęła do kieszeni po odznakę i przewiesiła ją przez szyję.

Nie licząc na to, że policjant doda kilka kolejnych monosylab, uniosła nad głową biało-niebieską taśmę i ruszyła w kierunku ciała.

I niemal je minęła.

Odkąd przestała sypiać i nosić szkła kontaktowe, widziała coraz gorzej. Miała obniżony próg bólu, a co za tym idzie, chroniczne bóle mięśni i wahania nastrojów. Dłonie drżały jej ze zmęczenia w nieregularnych, kilkuminutowych seriach.

Odsunęła się od denatki o krok. Wyciągnęła z kieszeni kurtki paczkę papierosów, wsadziła pomiędzy wargi nieodpalonego szluga i pełnym skupienia spojrzeniem zaczęła analizować miejsce zdarzenia.

Młoda kobieta, na oko trzydzieści kilka lat, leżała na boku pomiędzy dwoma zaparkowanymi samochodami. Upadła tak, że od pasa w dół wciąż leżała na chodniku, na którym została napadnięta, tors zaś spadł z krawężnika i wylądował na granitowej kostce ulicy dwadzieścia centymetrów niżej, dlatego jej stopy znajdowały się wyżej niż głowa.

Miała na stopach trampki, a na nogach rajtuzy, podarte najprawdopodobniej od wierzgania w agonii po chropowatej płycie chodnika. Policjantka dostrzegła kilka kropel krwi na butach i wokół nich. Koszulka z logo Sex Pistols na piersi ofiary przesiąkła krwią. Szpary pomiędzy kostkami ulicy również zabarwiły się na czerwono. Blade ręce ofiary były całe w zakrzepłej krwi, aż do połowy przedramienia. Gdy jej gardło zostało podcięte, kobieta złapała się za szyję, próbując zatrzymać proces uchodzenia z niej życia.

Samarska skupiła swe myśli na ranie. Poprzeczna. Gładka. Mogła mieć najwyżej dziesięć centymetrów. Wyglądała na precyzyjne cięcie, nie jak kolejne rzeźnickie dźganie, z którym wydział Samarskiej miał najczęściej do czynienia.

Cienki papieros zwisał spomiędzy jej warg, kiedy zastanawiała się nad przebiegiem wydarzeń sprzed kilku godzin.

Morderca znalazł się naprzeciwko ofiary? Czy zaszedł ją od tyłu? Unieruchomił? Rozejrzała się po chodniku. Czy obserwował, jak umiera? Stał nad nią i widział, jak stara się zatamować krwawienie palcami i rękami brudnymi od własnej krwi próbuje oprzeć się o drzwi zaparkowanego samochodu?

W myślach odtwarzała scenę, która się tutaj najprawdopodobniej rozegrała. Nie dźgał jej, po prostu poderżnął gardło. Miał pewność, że zadana rana okaże się śmiertelna? Czekał na nią czy ją śledził? Może szli razem? Dlaczego zdecydował się zabić akurat w tym miejscu?

Samarska wyciągnęła z kieszeni komórkę i nagrała serię pytań do późniejszego odsłuchania. Przeszła ulicę wzdłuż, rozglądając się za możliwymi śladami pozostawionymi przez mordercę. Żuła powoli papierosowy filtr, rozglądając się dookoła.

Po jej prawej, w miejscu, gdzie ślepa uliczka przechodziła w zielony skwer, dwóch funkcjonariuszy już odganiało okolicznych żuli. Dalej było szerokie, czteropasmowe skrzyżowanie, gdzie rozpoczynała się ulica Ślężna. Obok mieściła się jakaś szkoła, Samarska nie była nawet pewna, jakiego rodzaju. Jeszcze dalej była ulica Dyrekcyjna i szpital, w którym się urodziła. Nie czuła nic, gdy spojrzała w tamtą stronę.

Niezgrabnym krokiem podeszła do policjanta. Czekał na nią wraz z przechodniem, który znalazł ciało.

– Dzień dobry, aspirantka sztabowa Julia Samarska. Chciałabym zadać kilka pytań.

Mężczyzna przedstawił się i zrelacjonował przebieg wydarzeń od momentu, kiedy się obudził, do chwili, gdy zadzwonił pod numer alarmowy.

Podziękowała i poprosiła go o podanie dokładnych danych osobowych. Później podeszła do dwóch mundurowych na końcu ulicy i kazała im porozmawiać z mieszkańcami bloku, pod którym stali. Być może ktoś usłyszał coś nietypowego – na przykład kłótnię pod oknem. Czuła się jak skończona kretynka, kiedy mówiła kolejny raz tę samą formułkę, ale nie miała siły na kreatywność.

Wróciła do funkcjonariusza, którego przez pomyłkę nazwała Czarkiem.

– Gdzie reszta? – rzuciła, mijając go.

– Powinni zaraz być – odparł zmieszany.

Barczysty facet o twarzy buldoga spuścił wzrok, gdy Samarska oparła się plecami o swój samochód i westchnęła ciężko. Wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę i w końcu odpaliła papierosa. Filtr był już całkiem mokry. Pochyliła głowę. Zamknęła oczy. Myślała. Poplątane zdania przelatywały przez jej głowę jak nitki makaronu przez za duże sito. Ledwo pamiętała ostatni tydzień. Nie była pewna, gdzie właściwie była przez cały ten czas. Czy spotkała się z kimś chociaż na kawę? Właściwie które prowadzone przez nią śledztwa wciąż były otwarte? A może nic nie robiła przez ostatni tydzień i dlatego nie mogła sobie przypomnieć niczego znaczącego? Nie, to było mało prawdopodobne.

Nie zasypiaj. Nie teraz – pomyślała.

Skupiła całą uwagę na tablicach korkowych zawieszonych w jej mieszkaniu. Zamknęła oczy i zobaczyła pod powiekami trzy plansze rozwieszone na południowej ścianie salonu. W wyobraźni przeskanowała wzrokiem wszystkie zapisane strony i zdjęcia, które na nich wisiały. Wycinki z gazet, fotografie z akt sądowych i albumów rodzinnych. Strony tekstów z książek i gazet, skany służbowych i prywatnych notatek oraz jej własne spostrzeżenia spisane na żółtych samoprzylepnych karteczkach. Gdzieś tam była odpowiedź. Była blisko. Zrobili to, wiedziała to już na pewno. Musieli to zrobić.

Inaczej to wszystko nie miało sensu. Jej życie nie miało sensu, jeżeli się myliła.

Lewa noga lekko się pod nią ugięła, ale Samarska od razu oparła się o maskę samochodu i złapała równowagę. Nie powinna była stać całą noc przy tablicy i czytać. Powinna próbować zasnąć i się pozbierać, ale sen przychodził do niej tak rzadko, że nie pamiętała, kiedy ostatnim razem była przytomna krócej niż trzydzieści godzin. Znów czuła się, jakby całą noc przesiedziała w imadle.

Przelotnie pomyślała, że mogłaby położyć się przynajmniej na pięć minut w swoim samochodzie, ale akurat wtedy pojawił się jej partner.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Marsz w mrok

Подняться наверх