Читать книгу Bakly - Miroslav Zamboch - Страница 6

Rozdział 1
Spisany na straty

Оглавление

Vuki za wszelką cenę starał się ukryć swoje zdenerwowanie. Wprawdzie całe przedsięwzięcie bardzo dokładnie zaplanował i wszystko skrupulatnie przemyślał kilka razy, niemniej miał w tej chwili nieprzyjemne przeczucie, że cały plan się posypie. Dwaj ludzie, których wynajął, aby pomogli mu z ładunkiem, nawet nie starali się ukryć swej podejrzliwej ciekawości. Obaj wyglądali, jakby mogli bez chwili zastanowienia poderżnąć mu gardło i porzucić ciało w ciemnej alejce. Pocieszał się, że ma im zapłacić za robotę dopiero po powrocie do zajazdu, w którym się zatrzymał. Na razie dostali tylko niewielką zaliczkę, w sam raz tyle, żeby pchać załadowany wózek bez nadmiernego zrzędzenia.

Gwiazdy na niebie zaczynały powoli blednąć, nadchodził świt. Przynajmniej byli punktualni. Vuki nie został wtajemniczony we wszystkie szczegóły operacji, wiedział tyle, ile było niezbędne do wykonania jego części zadania. Ciężka, drewniana, bogato okuta beka z zapieczętowanym otworem z boku już sama w sobie wzbudzała ciekawość. A biorąc pod uwagę, dla kogo Vuki pracował, z pewnością zawierała coś niebezpiecznego. I prawdopodobnie nadprzyrodzonego.

– Czyli mamy tylko dostarczyć beczkę, gdzie nam powiesz, i na tym koniec, tak? – zapytał po raz nie wiadomo który wyższy z dwóch wynajętych mężczyzn.

Vuki nie zawracał sobie głowy zapamiętywaniem ich imion. W myślach nazywał ich po prostu tym wyższym i tym grubszym.

– Zgadza się. Doprowadzicie mnie z beczką na miejsce, na chwilę się tam zatrzymamy, a potem odprowadzicie mnie z powrotem. Wtedy dostaniecie pozostałe dziesięć srebrnych.

Mężczyzna bez przekonania pokiwał głową. Ten drugi nie zareagował w ogóle, w milczeniu dalej pchał wózek. Pewnie chciał już to wszystko mieć za sobą.

Przed nimi wyrosła ściana nieużywanego od dziesięcioleci amfiteatru. Vuki nie miał pojęcia, dlaczego rozpadającej się budowli nikt nie wyburzył i nie wykorzystał lukratywnego terenu na handel, ale nie był to przecież jego problem.

Grafzatza była miastem bardzo starym i sprawny system kanalizacyjny utrzymywano przez większość jej istnienia. Bez niego blisko czteromilionowa metropolia już dawno utonęłaby w gnoju i odpadkach.

– Tu się zatrzymajcie – nakazał Vuki, kiedy wózek znalazł się niemal idealnie nad wejściem do kanałów. – I otwórzcie pokrywę.

– Za kradzież pokryw grożą bardzo srogie kary, i to pomimo tego, że to zwykłe żelazo, więc niewarte zachodu – odezwał się ten wyższy. – Poza tym o żadnym otwieraniu kanałów nie było mowy.

Vuki zaczął w myślach przeklinać samego siebie. Nie należało być aż tak drobiazgowym w opisywaniu szczegółów roboty.

– Dostaniecie po pięć srebrnych dodatkowo – zachęcił. Na kłótnie nie miał już w tej chwili czasu.

Tamten wzruszył ramionami, ale polecenie wykonał.

– Tylko żebyś nie zapomniał.

Vuki sięgnął do torby, którą miał przewieszoną przez ramię, i wyciągnął z niej skórzany mieszek, z którego zaczął wysypywać na ziemię żółtą, sproszkowaną siarkę. Miał przykazane, aby nakreślić okrąg wokół wózka i kanału, ale wyszedł mu z tego raczej jakiś pokraczny owal. Zakładał jednak, że chodziło nie tyle o kształt, ile o to, aby wózek, beczkę, a przede wszystkim to, co beczka w sobie zawierała, otoczyć nieprzerwaną linią.

Na niebie nie można już było dostrzec ani jednej gwiazdy, kolejny punkt szczegółowych instrukcji, jakie otrzymał. Nie przypuszczał, żeby chodziło konkretnie o gwiazdy, prawdopodobnie po prostu o odpowiednie natężenie światła.

Vuki nie był głupcem. Wręcz przeciwnie. Niestety, jego nadmierna ciekawość zalazła za skórę przełożonym, więc został oddelegowany do tego zadania. Miał nadzieję, że po jego wykonaniu znów będzie mógł się cieszyć trochę lepszą pozycją.

Tymczasem należało wypełnić punkt trzeci instrukcji. Otworzyć beczkę.

Oczywiście zapewniali go żarliwie, że nie chodzi o nic niebezpiecznego, że nic mu nie grozi. Nie wierzył ani jednemu słowu. Między innymi dlatego, że nikt się nawet jednym słowem nie zająknął o samym ładunku.

W górze coś zaszemrało. Spojrzał za dźwiękiem, ku szczytowi rozpadającego się muru, ale nie dostrzegł żadnego poruszenia. Może kot na łowach, może szczur albo inne zwierzę. Lepiej się skupić na zadaniu.

Do otwarcia beczki potrzebny był klucz. Vuki wyjął go z kieszeni i bacznie mu się przyjrzał. Klucz był duży i niezwykle skomplikowany. Vuki nigdy wcześniej nic podobnego nie widział. To znów potwierdzało jego wątpliwości. Było oczywiste, że ten, kto przygotował ładunek, chciał się upewnić, że nikt nie otworzy beczki przez przypadek. Ktoś, kto nie będzie przygotowany na to, jak sobie poradzić z zawartością.

Z drugiej kieszeni wydobył kawałek sznurka i przywiązał go do uchwytu w wieku beczki. Jego drugi koniec położył na ziemi tak, aby wykraczał poza usypany z siarki krąg. Towarzyszący mu mężczyźni obserwowali go z zainteresowaniem. Całe szczęście, że w okolicy nie było żadnych gapiów.

Wsunął klucz do zamka. Trzy obroty, jak miał przykazane. Z napięcia aż wstrzymał oddech.

Jeden obrót, drugi... Za każdym razem wyczuwał delikatną pracę zapadek. Po trzecim mechanizm słyszalnie zaskoczył.

Vuki pozostawił klucz w zamku, jednym długim krokiem wyszedł poza siarczany krąg, schylił się po leżącą na ziemi linę i płynnym ruchem pociągnął. Pokrywa stawiła mu większy opór, niż się spodziewał. Zawahał się, czy aby przygotował wystarczająco wytrzymały sznur. Spróbował jeszcze raz i pokrywa jednak ustąpiła. Natychmiast zobaczył, czemu była tak ciężka. Miała grubość drzwi bankowego sejfu. Jeżeli cała beczka była tak gruba, w środku musiało być naprawdę ciasno.

Vuki wysilił wzrok, próbując dojrzeć, co takiego dostarczyli, ale nic konkretnego nie dostrzegł. Cały czas starał się przy tym uważać, aby czubkami butów nie przerwać siarczanego kręgu.

Siedzący na murze sześć metrów wyżej mężczyzna, idealnie zlewający się z tłem, uniósł powoli kuszę. Była naciągnięta od chwili, kiedy Vuki z towarzyszami pojawili się w zasięgu wzroku.

Sterczący na prawo od strzelca głaz poruszył się. Co jeszcze przed chwilą wydawało się odłamkiem kamiennego muru, okazało się kolejnym przycupniętym mężczyzną, ubranym w maskujące odzienie. Delikatnie dotknął ramienia tego pierwszego. Strzelec przestał śledzić cel i spojrzał na swojego towarzysza, który zaczął coś komunikować w języku migowym.

„Jak będziesz pewny, że upadnie do wnętrza okręgu”.

Kusznik skinął głową na znak, że zrozumiał.

Mężczyźni, którzy przyszli z Vukim, z ciekawością wyciągali szyje, próbując dostrzec, co kryje się w beczce. Jeden z nich nachylał się na tyle mocno, że wreszcie stracił równowagę i się zachwiał. Vuki posłał mu gniewne spojrzenie.

– Cholera, niechcący – mruknął tamten.

Stał ciągle nieco pochylony, po tym jak złapał równowagę, wciąż trochę bojąc się poruszyć. Jednak nie zdołał zrobić kroku wstecz, nogi się pod nim ugięły i runął na twarz.

– Banistr! Co jest? – warknął ten drugi i podskoczył do swojego kompana. Jemu też z jakiegoś powodu nie udało się ustać na nogach i także padł na ziemię. Również do kręgu.

Ten wyższy to był w takim razie Banistr, pomyślał Vuki bezwiednie. Wiedział, że tego imienia nie zapomni już do końca życia. I że czasownik „był” zastosował prawidłowo. Obaj mężczyźni leżeli na ziemi bez ruchu, z wytrzeszczonymi oczami, jakby ogłuszeni. I nie oddychali. Vuki widział wręcz, jak sinieją ich usta. Obaj byli niewątpliwie martwi. Chwilę później oba ciała, najpierw jedno, a zaraz potem i drugie, zaczęły się powoli przesuwać po ziemi w stronę otwartego włazu do kanałów. Coś wydawało się je ciągnąć, choć Vuki nie widział nic poza poruszającymi się po ziemi trupami. Przez moment dostrzegał jakby blade migotanie przy ziemi, wokół włazu i ciał, ale nie był pewien, czy mu się nie przywidziało. Może to tylko umysł płatał figle, próbując rozpaczliwie znaleźć wyjaśnienie, dlaczego dwa martwe ciała suną po ziemi w stronę otwartego kanału. Widoczne czy nie, coś jednak z pewnością ciągnęło zwłoki pod ziemię.

Na wschodzie objawił się pierwszy promień słońca. Vuki spojrzał w niebo. Miał przykazane, aby zaraz po wschodzie rozetrzeć siarczany okrąg, zamknąć właz do kanałów, zapieczętować z powrotem beczkę i odesłać ją pod umówiony adres. Widział teraz wyraźnie, że były to instrukcje, które miały go uspokoić i uśpić jakiekolwiek podejrzenia. Gdyby nie wrodzona ostrożność, skończyłby jak tamci dwaj. Było jasne, że spisano go na straty. Na wypłatę reszty wynagrodzenia za tę robotę nie miał co liczyć.

Czubkiem buta niespiesznie roztarł część usypanego okręgu. Nie wydarzyło się nic więcej.

Strzelec znów wycelował i znów zainterweniował jego towarzysz.

– Spokojnie, to przecież jeden z naszych. A ciało do kręgu wpadło, wszystko jedno czyje.

Więcej dla nich pracować nie będzie, ale skoro już podjął się zadania, to wykona je do końca, zdecydował Vuki. Przynajmniej nie da im powodów, żeby go mieli za co ścigać. Coraz szybciej i z coraz mniejszą uwagą rozcierał butem pozostałą resztę kręgu. Ostrożnie zbliżył się do beczki, chwycił za wieko i zamknął je. Pokrywa włazu do kanałów sprawiła mu więcej trudności, ale po paru chwilach udało mu się i ją umieścić na miejscu. Perspektywą ciągnięcia ciężkiego wózka z beczką nie był może zachwycony, ale i tak wydawała się ona o wiele bardziej atrakcyjna, niż gdyby miał skończyć sztywny pod ziemią. Jego umysł powędrował na chwilę ku znikającym w kanałach ciałom, ale Vuki natychmiast zmusił się, aby pomyśleć o czym innym. Skupił się na wysiłku fizycznym. Tak było lepiej. Dużo lepiej.

Dwaj zabójcy obserwowali go z góry. Strzelec opuścił kuszę i wyjął z niej bełt.

– Nie zabijamy go? – upewnił się.

– Rozkazu likwidacji nie było. Mieliśmy dopilnować, żeby ludzkie ciało wpadło do kręgu, zatrzeć ślady i upewnić się, że beczka trafi w określone miejsce. Gdzie ma ją dostarczyć, najwyraźniej wie i on, więc skoro i tak już wykonuje naszą robotę, niech działa dalej. Nasze zadanie zostało wykonane – wyjaśnił ten drugi. – Nie lubię babrać się w zbędnej robocie. Do tego martwy tylko by wzbudził niepożądaną ciekawość, ktoś by prędzej czy później zaczął wypytywać. A nam przecież zależy na maksymalnej dyskrecji.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Bakly

Подняться наверх