Читать книгу Balerina. Życie w tańcu - Misty Copeland - Страница 4
ОглавлениеProlog
Jest rano. Ósma rano, dokładnie rzecz biorąc. Budzik dzwoni jakieś pięć sekund, zanim usiądę, żeby wyłączyć dokuczliwy dźwięk.
Przeciągam się i czuję, że boli mnie całe ciało. Jednak to cudowny ból, znany wszystkim tancerkom.
Podobnie jak wielu zabieganych mieszkańców Nowego Jorku, naciskam kilka klawiszy na komputerze i w sklepie na rogu zamawiam poranną kawę – czarną, bez cukru – oraz muffinkę z jagodami. Dostarczą mi je pod drzwi mieszkania na Upper West Side. Zajęcia w Met rozpoczynają się o 10.30.
Zwykłe codzienne czynności nie zapowiadają wspaniałego wieczoru. Pragnę, by ten dzień już się rozpoczął, bym znów mogła podnieść się, później, tym razem na scenie Metropolitan Opera House.
Dzisiaj wieczorem jako pierwsza czarna kobieta zatańczę słynną partię w balecie Strawińskiego w zespole American Ballet Theatre, jednym z najbardziej prestiżowych na świecie. Wystąpię jako Ognisty Ptak.
Robię to dla małych ciemnoskórych dziewczynek.
Tego ranka rozgrzewka przy drążku będzie taka sama, jaką robi każda baletnica, niezależnie od tego, czy jest uczennicą w Moskwie, czy siedmiolatką na pierwszej lekcji baletu w Detroit. Powolna i podzielona na części, doskonale zaplanowana, aż zaprowadzi mnie na środek, gdzie zatańczę swobodnie i bez drążka, a każdy ruch będzie niedoskonałą wersją tego, co pokażę podczas wieczornych solówek. Zaczynam od plies, coraz głębiej uginam kolana, co rozgrzewa mięśnie nóg, jednocześnie dając niezbędne podparcie. Przechodzę do kolistych ruchów nóg, zataczając ronds de jambe i zginając je w fondu, stopniowo rozciągając biodra i kolana. Kończę na port de bras, robiąc skłony tułowia do przodu i na boki.
Przechodzę na środek sali, gdzie jedno ćwiczenie aerobowe gładko przechodzi w następne, już bez ograniczeń narzucanych przez drążek. Wiem, że każde wdzięczne glissade – gdy skaczę w pierwszej pozycji z trzepotaniem stóp, kończąc pozycją piątą – wywodzi się z powolnego ruchu nogą, gdy odrywam stopę od podłogi, co z kolei wychodzi od battement tendu, pojedynczego, wyprostowanego palca u stóp, rozciągniętego, gdy dotykałam podłogi.
Balet jest stylizowaną wersją tych pozornie podstawowych ruchów, tyle że na większą skalę. Siła i elegancja płynące z zajęć przy drążku są jak zakładanie małej czarnej, natomiast wyzwanie, jakie niesie odtańczenie pełnych trzech aktów baletu, to nauka dobierania strojów na każdą okazję. Muszę się zastanowić, czy chcę dodać dzikości, tęsknoty czy – jak zrobię wieczorem – egzotyki z innego świata, energii mitycznego Ognistego Ptaka.
Trzeba wiedzieć, jak własnym ciałem ozdobić każdą postać i każdą historię. Na przykład Śpiąca królewna jest elegancka i królewska, ma płynne ruchy, z nielicznymi akcentami. Sposób, w jaki trzeba trzymać tułów, pozycja głowy i ruchy ramion mogą różnić się od tego, co poznaję na zajęciach. Różnica między doskonałym technicznie wykonawcą a solistą czy pierwszym tancerzem polega na udoskonaleniu właśnie ozdobników wykonania, aby jak najlepiej opowiedzieć daną historię. Bez tego nie można zostać baleriną – pozostaje się jedną z wielu tancerek. Nieważne, ile ma się lat ani jak długo tańczy – zawodowi tancerze baletowi wiedzą, że by utrzymać siłę i czyste pozycje, zasadnicze w pracy tancerza, trzeba codziennie powtarzać podstawowe kroki. Pracuję nad techniką bezustannie. Nawet jeden dzień przerwy może sprawić, że mięśnie zapomną to, co umysł zna na pamięć. Ćwiczę siedem dni w tygodniu, mimo że szkoła działa tylko przez pięć dni. Wiem, że nigdy nie opanuję techniki baletowej do perfekcji. I dlatego tak to kocham. Nigdy mnie to nie nudzi, mimo że przez trzynaście lat w studiu powtórzyłam te same ruchy milion razy. To moje schronienie, tu mogę eksperymentować. Oblewam się potem, narzekam i robię miny, na jakie nigdy bym sobie nie pozwoliła na scenie Metropolitan Opera. Tu mogę przekraczać własne granice, by później sprawiać wrażenie, że tańczę lekko i bez wysiłku.
Nie każdy decyduje się posuwać do granicy załamania, ale tak trzeba, jeśli jest się profesjonalistą: doświadczyć w praktyce, że można się jednak złamać zamiast zgiąć.
Dzisiaj nie ćwiczę skoków. Boli mnie lewa goleń, a nie chcę ryzykować, że naciągnę mięsień przed wieczornym występem. Skoki zawsze szły mi dobrze, potrafię wzbić się wysoko i wylądować na scenie lekko jak piórko. Ognisty Ptak trzepocze i wzlatuje. W ciągu ostatnich tygodni niełatwo mi przychodziło ćwiczenie skoków. Ból w nodze nasilał się, a wszystkie siły muszę oszczędzać na występ. Jestem teraz tak oswojona z dzikimi gestami Ognistego Ptaka, jak z własnym oddechem czy biciem serca. Wiosenny sezon w American Ballet Theatre trwa już sześć tygodni, potrwa jeszcze dwa, a jako Ognisty Ptak występowałam wcześniej dwukrotnie w Południowej Karolinie, raptem godzinę drogi od mego rodzinnego miasta.
Około południa mam lekką próbę w Met, aby na miejscu sprawdzić choreografię i poczuć scenę. Chcę mieć pewność, że trafiam w odpowiednie punkty i podczas wariacji nie zderzę się z grupą baletową ani nie wypadnę z rytmu, kiedy z partnerem będę tańczyć pas de deux.
Gdy widzowie wchodzą do uświęconych wnętrz Metropolitan Opera, widzą błyszczące foyer, luksusowe loże i wielką scenę. Jednak za kulisami są sale do prób, gdzie wykonawcy ćwiczą magię i doskonalą swą sztukę, zanim rozpocznie się przedstawienie.
Część popołudnia spędzam w jednym z pokojów przeznaczonych na prywatne ćwiczenia w towarzystwie Aleksieja Ratmańskiego, choreografa Ognistego Ptaka. Aleksiej, wizjoner i perfekcjonista, do ostatniej chwili zmienia choreografię. Tu dopracowuje skok, tam – obrót. Przechodzimy przez każdą moją partię solową, by mieć pewność, że wszystko jest dobrze wyliczone.
Takt pierwszy: na czubkach palców.
Takt drugi: szybki ruch w prawo.
Takt trzeci: wyskok w powietrze.
Aleksiej kilkakrotnie zmienia moje wejście na scenę, zanim uzgodnimy, które kroki najbardziej mi odpowiadają. Mamy jeszcze dwie wersje, a w każdej z nich pojawienie się Ognistego Ptaka jest inne, trudne, wyjątkowe. Przepełnia mnie energia. Jestem gotowa.
Robię to dla małych ciemnoskórych dziewczynek.
Spacerkiem wracam do domu, kilkanaście przecznic od Met. Biorę prysznic i włączam kanał kulinarny, żeby coś brzęczało w tle, kiedy staram się zrelaksować umysł i odprężyć ciało. Kilka godzin później jestem z powrotem w Met. Kurtyna podniesie się dopiero o wpół do ósmej, ja wchodzę na scenę o dziewiątej, ale wolę być wcześniej, by uniknąć pośpiechu.
To specjalny wieczór, i to nie tylko dla mnie. Kevin McKenzie obchodzi dwudziestą rocznicę pracy jako dyrektor artystyczny American Ballet Theatre. Będą przemówienia, nagrane wcześniej filmy z gratulacjami od dyrektorów artystycznych niemal wszystkich wielkich zespołów tańca klasycznego na świecie i występy najznamienitszych tancerzy ABT.
Zbliża się pora przedstawienia. Od pięciu lat jestem solistką. Jedenaścioro spośród nas ma własne garderoby. Mojej nigdy nie używam. Wolę kojące towarzystwo corps de ballet. Sześć lat do niego należałam i przygotowując się do mojej pierwszej głównej roli w balecie klasycznym, chcę pozostać wśród kochających przyjaciół. Między nami nic się nie zmieniło, choć tańczę główną rolę. Przynajmniej to zachowuje normalność tego niezwykłego wieczoru.
Od dawna mam własny kąt w garderobie. Blat jest tak zapełniony kwiatami, bombonierkami i fotografiami, że z trudem znajduję miejsce na komórkę. Są bukiety moich ulubionych orchidei i tuziny róż. Arthur Mitchell, założyciel Teatru Tańca w Harlemie, nagrał mi wiadomość z życzeniami szczęścia. Dostałam dziesiątki e-maili, SMS-ów i kartek – od przyjaciół, rodziny i wielbicieli z całego kraju.
Patrzę na piękne prezenty i ogarnia mnie wzruszenie. Ale nie mogę się dekoncentrować. Nie mogę dać się porwać emocjom.
Robię to dla małych ciemnoskórych dziewczynek.
Pół godziny po otwarciu wieczoru czeszę się i nakładam makijaż. W lustrze widzę, jak znika Misty, a jej miejsce zajmuje tajemnicza postać z twarzą połyskującą czerwienią, pokrytą dziwnymi czerwonymi spiralami wychodzącymi z kącików oczu. Nawet moje długie na dwa centymetry sztuczne rzęsy są czerwone. Charakteryzator ściąga mi włosy w gładki kok, by przymocować czerwono-złote pióro.
– Powodzenia, Misty! – krzyczy jeden z tancerzy.
– Połamania nóg! – woła inny.
– Wszystkiego dobrego! – rzuca trzeci.
Wiem, że z całego serca są mi przychylni. Ale to zwykłe życzenia, jakie można usłyszeć przed każdym występem. Nie oddają przełomowej natury tego wieczoru, jego znaczenia dla mnie i całej afroamerykańskiej społeczności.
Być może żadne słowa nie są w stanie tego opisać.
Jeszcze kwadrans.
Sfruwam na parkiet w holu przy garderobie, rozciągając się, wyginając, przeglądając się w lustrze. Myślę sobie: „O to chodziło. To moja wielka chwila”. Chwila, kiedy zabłysnę, pokażę, na co stać czarnych tancerzy na najwyższym poziomie baletu.
Robię to dla małych ciemnoskórych dziewczynek.
Jednak goleń drga mi w niekontrolowany sposób.
Wiem, że dłużej nie zniosę takiego bólu. Dzisiaj wieczorem po raz pierwszy wystąpię w Nowym Jorku jako Ognisty Ptak. Modlę się, by nie był to jednocześnie ostatni raz. Zanim rozpocznie się Ognisty Ptak, American Ballet Theatre zdąży pokazać kilka innych kawałków i będzie miał dwie przerwy w programie.
Kieruję się w stronę sceny. Kevin McKenzie, dyrygent i reszta zespołu artystycznego ABT już tam są, za kurtyną, życząc mi szczęścia.
Przypominam sobie, jak pierwszy raz stanęłam na scenie Metropolitan Opera. Miałam dziewiętnaście lat, wciąż jeszcze walczyłam o miejsce w zespole baletowym. W baletkach przemierzałam błyszczące posadzki, wyobrażałam sobie siebie na scenie nie jako jedną z baletnic, lecz odtwórczynię głównej roli. To było miłe uczucie. Jak obietnica: któregoś dnia to nastąpi.
Dziesięć lat później jestem tu, czekam na chwilę, kiedy rozbłysnę na scenie czerwono-złotą iskrą.
Na zewnątrz zgromadził się największy tłum, jaki kiedykolwiek widziałam. Są wybitni przedstawiciele społeczności afroamerykańskiej i pionierzy świata tańca, którzy nieczęsto otrzymywali to, co im należne: Arthur Mitchell, Debra Lee, Star Jones, Nelson George... Jednak będę tańczyć nie tylko dla tych, którzy dzisiaj tu są, ale i dla tych, którzy nigdy nie widzieli baletu, którzy mijają gmach Metropolitan Opera i nawet nie wyobrażają sobie, co dzieje się w środku. Może są biedni – jak ja kiedyś, może są niepewni siebie – jak ja kiedyś, może niezrozumiani – jak ja kiedyś. Będę tańczyć także dla nich.
Zwłaszcza dla nich.
Robię to dla małych ciemnoskórych dziewczynek.
Kiedy kurtyna idzie w górę, stoję w odległym zakątku sceny. Po księciu Iwanie najpierw pojawia się całe stado Ognistych Ptaków. Czuję oczekiwanie publiczności, kiedy prezentują się i czyszczą piórka. Wszyscy spodziewają się, że będę wśród nich. Biorę głęboki oddech. Rozbrzmiewa muzyka, a wraz z nią odzywa się zachęcający, pełen miłości aplauz widzów.
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że nieważne jest to, czego zaraz dokonam na scenie. Wszyscy przyszli tu dla mnie, dzisiaj wieczorem są ze mną, taką, jaka jestem i co sobą reprezentuję. Wbiegam na scenę i czuję przemianę. Kiedy zbliżam się do środka, stado rozprasza się i zostaję sama. Krótka chwila ciszy... i znów wybuchają szalone oklaski, tak głośne, że prawie nie słyszę orkiestry.
I przedstawienie się zaczyna.