Читать книгу Niewolnica, Wojowniczka, Królowa - Морган Райс, Morgan Rice - Страница 13
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеCeres bolały stopy i paliło ją w płucach, gdy wdrapywała się po stromym zboczu pagórka tak zręcznie, jak tylko potrafiła, nie roniąc ani kropli wody z cebrów, które niosła w obu rękach. Zwykle przystanęłaby, by wypocząć, lecz matka zagroziła jej, że nie dostanie śniadania, jeśli nie powróci przed wschodem słońca – a to oznaczałoby, że tego dnia zje dopiero wieczerzę. Poza tym ból jej nie przeszkadzał – odwracał przynajmniej uwagę od ojca i okropnego porządku rzeczy, jaki nastał, odkąd wyjechał.
Słońce już prawie wybiło się ponad odległe Górami Alva, barwiąc rozrzucone po niebie obłoki złocistym różem, a delikatny wiaterek muskał wysokie żółte trawy po obu stronach ścieżki. Ceres wciągnęła w płuca świeże poranne powietrze i przyspieszyła kroku. Matka nie uzna jej wyjaśnień, że studnia, z której zwykle czerpali wodę, wyschła, ani że przy drugiej, położonej pół mili dalej, czekała już długa kolejka. Ceres nie zatrzymała się, póki nie weszła na szczyt pagórka, a gdy znalazła się na górze zatrzymała się raptownie w miejscu, zaskoczona tym, co ujrzała.
W oddali leżała ich chata, a przed nią stał brązowy wóz. Jej matka rozprawiała przy nim z mężczyzną tak tęgim, że Ceres pomyślała, iż nigdy nie widziała nikogo postury choćby w połowie tak ogromnej jak jego. Odziany był w burgundową tunikę, a na głowie miał czerwony jedwabny kapelusz. Jego długa broda była krzaczasta i siwa. Zmrużyła oczy, próbując zrozumieć, co się dzieje. Czy mężczyzna ten był kupcem?
Jej matka miała na sobie swe najlepsze odzienie – zieloną lnianą suknię sięgającą ziemi, nabytą wiele lat temu za pieniądze, którymi miano zapłacić za nowe buty Ceres. Ceres ani trochę nie rozumiała, co się dzieje.
Ruszyła z wahaniem w dół zbocza. Nie spuszczała z nich oczu, a gdy spostrzegła, jak starzec wręcza jej matce ciężką skórzaną sakwę, a jej wychudzona twarz rozpromienia się, jej ciekawość tylko się pogłębiła. Czy ich los się odmienił? Czy ojciec będzie mógł do nich powrócić? Na tę myśl odetchnęła jakby lżej, choć nie zamierzała pozwolić sobie na radość, póki nie dowie się wszystkiego.
Gdy Ceres zbliżyła się do chaty, jej matka obróciła się i posłała jej ciepły uśmiech – a zaniepokojoną Ceres natychmiast ścisnęło w dołku. Ostatni raz, gdy matka uśmiechnęła się do niej w taki sposób – ukazując zęby, z rozpłomienionymi oczyma – Ceres czekała chłosta.
- Moja ukochana córko – odezwała się matka przesadnie miłym głosem, wyciągając do niej ręce z szerokim uśmiechem, który ściął krew w żyłach Ceres.
- To jest ta dziewka? – rzekł staruch z radosnym uśmiechem. Jego ciemne, paciorkowate oczy rozszerzyły się, gdy spojrzał na Ceres.
Z bliska Ceres była w stanie dostrzec każdą zmarszczkę na skórze otyłego mężczyzny. Jego szeroki, płaski nos ściągał na siebie uwagę, a gdy starzec zdjął kapelusz, spocona łysa głowa zalśniła w promieniach słońca.
Matka podeszła do Ceres zamaszystym krokiem, odebrała jej cebry i postawiła je na wyschłej trawie. Już ten gest utwierdził Ceres w przekonaniu, że coś jest nie w porządku, i to bardzo nie w porządku. Poczuła, jak z niepokoju ściska ją w dołku.
- Poznajcie mą radość i dumę, moją jedyną córkę, Ceres – powiedziała matka, udając, że ociera łzę, której wcale tam nie było. – Ceres, to lord Blaku. Okaż należny szacunek swemu nowemu panu.
Ceres zakłuło w sercu ze strachu. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Spojrzała na matkę i wraz z nią na lorda Blaku. Matka posłała jej uśmiech tak okrutny, jakiego dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała.
- Panu? – zapytała Ceres.
- By ocalić nasza rodzinę przed skrajnym ubóstwem i publicznym upokorzeniem, wspaniałomyślny lord Blaku złożył mnie i twemu ojcu propozycję: sakwę złota w zamian za ciebie.
- Co takiego? – jęknęła Ceres, czując, jak cała sztywnieje.
- Bądź uprzejma jak zawsze i okaż lordowi szacunek – powiedziała jej matka, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Ani myślę – odparła Ceres, cofając się i wypychając w przód pierś. Była niemądra, że nie spostrzegła się od razu, iż człowiek ten jest handlarzem niewolników, a złoto było zapłatą za jej życie.
- Ojciec nigdy by mnie nie sprzedał – dodała przez zaciśnięte zęby. Jej przerażenie i oburzenie pogłębiły się.
Matka rzuciła jej gniewne spojrzenie i chwyciła ją za ramię, aż jej paznokcie wbiły się jej w skórę.
- Jeśli będziesz posłuszna, ten mężczyzna może pojąć cię za żonę, a byłoby to dla ciebie wielkie szczęście – wymamrotała.
Lord Blaku oblizał swe wąskie, spękane usta, a jego opuchnięte oczy chciwie wędrowały po ciele Ceres. Jak jej matka mogła jej to zrobić? Wiedziała, że matka nie kocha jej tak bardzo, jak jej braci – ale aż do tego stopnia?
- Marito – powiedział mężczyzna nosowym głosem. – Rzekłaś, że twa córka jest powabna, lecz nie wspomniałaś, iż jest tak niebiańskim stworzeniem. Ośmielę się stwierdzić, że nie widziałem dotąd kobiety o ustach bardziej soczystych i bardziej płomiennych oczach, i równie jędrnym i zachwycającym ciele.
Matka Ceres położyła dłoń na swym sercu z westchnieniem, a Ceres poczuła, że jeszcze chwila i zwymiotuje. Zacisnęła dłonie w pięści i wyrwała rękę z uścisku matki.
- Może powinnam poprosić o większą zapłatę, skoro tak przypadła wam do gustu – rzekła matka Ceres, spuszczając oczy ze smutkiem. – To wszak nasza jedyna, ukochana córka.
- Za taką piękność gotów jestem dużo zapłacić. Czy pięć sztuk złota więcej to właściwa zapłata? – zapytał.
- Bardzo lord hojny – odrzekła matka.
Lord Blaku ruszył wolnym krokiem do wozu po złoto.
- Ojciec nigdy się na to nie zgodzi – wycedziła przez zęby Ceres.
Matka dała groźnie krok w jej stronę.
- Och, przecież to jego pomysł! – odwarknęła, unosząc brwi do połowy czoła. Teraz Ceres wiedziała już, że kłamie – zawsze tak robiła, gdy kłamała.
- Czy naprawdę sądzisz, że twój ojciec kocha ciebie bardziej niż mnie? – zapytała matka.
Ceres zamrugała, głowiąc się, cóż to ma do rzeczy.
- Nie mogłabym nigdy kochać kogoś, kto uważa się za lepszego ode mnie – dodała.
- Nigdy mnie nie kochałaś? – zapytała Ceres, a jej gniew przerodził się w bezsilność.
Kolebiąc się na boki, lord Blaku podszedł do matki Ceres ze złotem w dłoni i wręczył je jej.
- Twa córka warta jest każdej sztuki złota – powiedział. – Będzie dobrą żoną i da mi wielu synów.
Ceres zacisnęła usta i raz po raz kręciła głową.
- Lord Blaku przybędzie po ciebie o poranku, więc idź do chaty i zbierz swoje rzeczy – rzekła matka Ceres.
- Ani mi się śni! – krzyknęła Ceres.
- Zawsze taka byłaś, dziewko. Myślisz jedynie o sobie. To złoto – powiedziała matka, potrząsając sakwą przed twarzą Ceres. – wyżywi twoich braci. Utrzyma naszą rodzinę. Będziemy mogli pozostać w tej chacie i nareperować ją. Czy nie pomyślałaś o tym?
Przez ułamek sekundy Ceres przeszło przez myśl, że jest samolubna, lecz zorientowała się, że jej matka znów sobie z nią pogrywa.
- Nie martwcie się, lordzie – rzekła matka Ceres, zwracając się ku lordowi Blaku. – Ceres usłucha. Trzeba tylko być wobec niej stanowczym, a staje się potulna jak owieczka.
Nigdy. Ceres przenigdy nie zostanie żoną tego mężczyzny ani niczyją własnością. I nigdy nie pozwoli swej matce ani nikomu innemu wymienić jej życia na pięćdziesiąt pięć sztuk złota.
- Nigdzie nie pójdę z tym mężczyzną – warknęła Ceres, posyłając mu pełne obrzydzenia spojrzenie.
- Ty niewdzięczna dziewko! – wrzasnęła matka Ceres. – Jeśli mnie nie usłuchasz, spuszczę ci lanie tak mocne, że nie będziesz mogła ustać na nogach. Do chaty, już!
Myśl o byciu schłostaną przez matkę przywołała straszne wspomnienia; wspomniała jej się ta okropna chwila, gdy miała pięć lat, a matka biła ją, aż pociemniało jej przed oczyma. Rany, które jej wtedy zadała, i wiele kolejnych, zagoiły się – lecz rany w sercu Ceres nigdy nie przestały krwawić. A teraz, gdy wiedziała już z całą pewnością, że jej matka jej nie kocha, serce pękło jej na dobre.
Nim zdołała coś odrzec, matka Ceres dała krok naprzód i zdzieliła ją w twarz tak mocno, że zadzwoniło jej w uszach.
Z początku Ceres zaskoczyła nagła napaść i niemal ustąpiła. Wtem jednak coś wewnątrz niej pękło. Nie będzie kuliła się już ze strachu jak zawsze.
Uderzyła matkę w policzek z tak wielką siłą, że kobieta zachwiała się i upadła na ziemię, wzdychając z przerażeniem.
Kobieta wstała z zaczerwienioną twarzą, chwyciła Ceres za ramię i włosy i kopnęła kolanem w brzuch. Gdy Ceres pochyliła się z bólu, matka uderzyła ją kolanem w twarz, a dziewczyna upadła na ziemię.
Lord Blaku stał i przyglądał się bójce szeroko otwartymi oczyma, chichocząc, najwyraźniej czerpiąc z tego przyjemność.
Wciąż kasłając i z trudem chwytając powietrze po ataku, Ceres powoli wstała. Rzuciła się z krzykiem na matkę i powaliła ją na ziemię.
Dziś się to skończy, myślała w kółko Ceres. Wszystkie te lata, gdy matka jej nie kochała, gdy odnosiła się do niej ze wzgardą, rozogniały jej gniew. Ceres raz po raz tłukła zaciśniętymi pięściami w twarz matki, łzy gniewu spływały jej po policzkach, a z jej ust dobywały się łkania, nad którymi nie potrafiła zapanować.
Wreszcie jej matka stała się bezwładna.
Ramiona Ceres trzęsły się z każdym szlochem, a wewnątrz wszystko się jej ściskało. Podniosła załzawione oczy na handlarza niewolników z jeszcze bardziej płomienną nienawiścią.
- Dobra z ciebie będzie żona – rzekł lord Blaku z podstępnym uśmiechem, po czym podniósł z ziemi sakwę ze złotem i zatknął ją za swój skórzany pas.
Nim Ceres zdołała zareagować, jego ręce już ją chwyciły. Złapał ją i wsiadł do wozu, szybkim ruchem rzucił ją na jego tył, jak gdyby była worem ziemniaków. Nie potrafiła odepchnąć potężnego mężczyzny. Jedną ręką trzymając przegub jej dłoni, a drugą chwytając łańcuch, mężczyzna rzekł:
- Nie jestem tak wielkim głupcem, by sądzić, że o poranku nadal byś tu była.
Ceres zerknęła na chatę, która przez osiemnaście lat była jej domem i do oczu napłynęły jej łzy, gdy pomyślała o braciach i ojcu. Musiała jednak dokonać wyboru, jeśli miała ocalić siebie, nim łańcuch znajdzie się na jej kostce.
Zebrała więc siłę i jednym szybkim ruchem wyrwała rękę z uścisku mężczyzny, uniosła nogę i z całych sił kopnęła go w twarz. Handlarz niewolników poleciał w tył, wypadł z wozu i potoczył się na ziemię.
Ceres wyskoczyła z wozu i puściła się biegiem po zakurzonej drodze, oddalając się od kobiety, której przysięgła sobie nigdy więcej nie nazwać matką, i od wszystkiego, co kiedykolwiek znała i kochała.