Читать книгу (Nie) miłość - Natasza Socha - Страница 8
Wiktor
ОглавлениеOd dłuższego czasu zdawał sobie sprawę z tego, że będzie zmuszony powiedzieć swojej żonie prawdę. W zasadzie przymierzał się do tej rozmowy od paru miesięcy, problem polegał jednak na tym, że jeszcze nie trafił na moment idealny, który odpowiadałby nastrojom jego i Cecylii, który nie kazałby dać się ponieść emocjom i pozwoliłby spokojnie wszystko wyjaśnić. Wiktor od zawsze podejrzewał, że kobiety są histeryczkami. Właściwie to wiadomo od zarania dziejów, nie trzeba na to żadnych odkryć. Wystarczy, że w ciągu pół sekundy nie mogą znaleźć komórki w swojej torebce, a już snują czarne scenariusze kradzieży, która skończy się tym, że ktoś namierzy je, ich rodzinę i dom, a potem przyjdzie w nocy i wszystko podpali, domowników zaś przywiąże do pobliskiego drzewa. Adrenalina podnosi im się wtedy bardziej niż pilotom myśliwców, serce tłucze jak oszalałe po to tylko, by już sekundę później wszystko wróciło do normy. Komórka zostaje odnaleziona między portfelem a kosmetyczką, a w pakiecie z nią zapomniana lata temu szminka. Jeśli zatem takie rzeczy wytrącają je z równowagi, nie wspominając już o pustym słoiku w lodówce, z którego zjadło się ostatniego ogórka, czy też tym cholernym, nieszczęsnym jogurcie, to jak on mógłby tak bez uprzedzenia i starannych przygotowań powiedzieć swojej żonie o tym, że zakochał się w kimś innym?
Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, co to znaczy. Klasyka. Schemat. Sztampa.
Już nawet czuł na sobie te spojrzenia miliona innych kobiet, pogardliwe i pełne nienawiści, że zachował się tak skandalicznie typowo, tak przewidywalnie dla swojej płci, po raz kolejny udowadniając całemu światu, że mężczyzna to synonim dupka. Niestały w uczuciach, zmienny jak kobieta w czasie menopauzy, labilny emocjonalnie, wiecznie goniący jakiegoś króliczka.
„Drogie panie – powtarzał sobie głośno w myślach – podobno niewierność mamy we krwi, więc skąd te ataki? Skoro coś jest genetyczne, a zatem niemożliwe do uniknięcia, należałoby się z tym raczej pogodzić niż ostentacyjnie dawać do zrozumienia, że byle padalec ma więcej godności. Akceptujecie wiele rzeczy, jesteście w stanie pogodzić się ze zmianą klimatu, z zakazem handlu w niedzielę, z koniecznością wymiany zmywarki na nową, ale nie ma waszego pozwolenia na coś tak naturalnego jak gen niewierności u mężczyzn”.
Oczywiście nigdy nie odważyłby się powiedzieć tego na głos. Ogólnie bał się kobiet, bo zawsze wydawały mu się bardziej inteligentne, a już z pewnością potrafiły wszystko zakrzyczeć, używając przy tym takich argumentów, że nawet mężczyzna musiał się z nimi zgodzić. W takiej sytuacji lepiej trzymać się z boku i zbyt często nie odzywać.
Nie próbował się jakoś specjalnie usprawiedliwiać. Po prostu pewnego dnia zakochał się na nowo, na dodatek z wzajemnością, i od razu poczuł, że to będzie ten jeden jedyny związek, na który czekał, a do którego preludium było małżeństwo z jego obecną żoną. Opera ma przecież swoją uwerturę, a sztuka teatralna – prolog. Dlaczego w małżeństwie miałoby być zatem inaczej?
No dobrze, nie było tak, że zakochał się od razu. Początkowo trochę się zauroczył, co zdziwiło nawet jego samego. Był mężczyzną w średnim wieku, mało skomplikowanym, przyzwyczajonym do tego, co miał, i nieszukającym przygód. Być może był to rodzaj uśpienia albo po prostu taki miał właśnie charakter. Jego rodzice przeżyli ze sobą ponad czterdzieści lat i tak naprawdę rozdzieliła ich dopiero śmierć taty Wiktora. Mama została sama w niewielkim domku pod Bydgoszczą i starała się jakoś żyć dalej. Początkowo dzwonił do niej codziennie, żeby ją jakoś podtrzymać na duchu, ale koniec końców kazała mu się odczepić.
– Daj mi czas. Mój czas na przetrawienie tego, co się stało. Na pogodzenie się i na łzy. Nie chcę z tobą rozmawiać o tym, co ugotowaliście na obiad i co tam obecnie wykładasz na uczelni. I spokojnie, nie podetnę sobie żył – uprzedziła jego pytanie, czy na pewno wszystko jest w porządku i czy nie trzymają się jej jakieś głupie myśli.
Matka jednak rzeczywiście dała radę sama się z tym uporać, chociaż od tamtego czasu, czyli od ponad trzech lat, niechętnie wychodziła z domu, niechętnie odwiedzała własną wnuczkę i syna, i w ogóle niechętnie uczestniczyła w tym wszystkim, co nazywało się życiem.
Ale Wiktor postanowił to uszanować. Mając jednak za wzór kochające się małżeństwo swoich rodziców, podobnie próbował traktować swoje, choć niestety z mniejszym powodzeniem.
Czyja to była wina?
Z Cecylią poznali się zupełnie przypadkowo, kiedy pojawiła się na uczelni z wykładem o zachowaniach ptaków. Poszedł zaciekawiony na tę prelekcję i bardzo spodobał mu się nie tyle sam temat, co usta wygłaszającej referat kobiety. Zapatrzył się na nie zupełnie otwarcie, a potem stało się coś, co trochę przyspieszyło bieg wydarzeń. Po kilku spotkaniach okazało się, że Cecylia jest w ciąży i nagle ich uczucie musiało zostać bardziej zdefiniowane. Niektórzy potrzebują miesięcy, inni lat, żeby zdecydować się na kolejny krok, w ich przypadku zadecydował los oraz dwie kreski na teście ciążowym.
– Weźmy ślub – zaproponował od razu Wiktor, bo po pierwsze był zakochany, a po drugie tak właśnie go wychowano. Odpowiedzialność, dojrzałość, trzeźwość.
Nawet jeśli był odrobinę przerażony.
– Ślub? – Cecylia również była zakochana, ale chyba nie dojrzała jeszcze do obrączki na palcu.
Uznała jednak, że tak trzeba, bo nie miała najmniejszej ochoty zostać samotną matką. W ogóle nie planowała na razie roli matki, ale czasem los decyduje inaczej i niestety nie można go poinformować, że nie jesteśmy zainteresowani. Cecylia trochę wystraszyła się takiego obrotu sprawy, trochę popłakała w poduszkę, bijąc się z myślami, ostatecznie jednak uznała, że jej sytuacja wcale nie jest tak beznadziejna, jak się z początku wydawało. Bo był Wiktor, który stanął na wysokości zadania, nie zemdlał, nie oznajmił, że to wyłącznie „jej problem” i nie uciekł na Zanzibar w poszukiwaniu innego szczęścia i innego rodzaju duchowych przeżyć.
Brzuch tymczasem rósł, Cecylia powoli godziła się z nową rzeczywistością, a potem na świecie pojawiła się Alicja i koniec końców ten związek, który zaczął się od ciąży, w jakimś sensie zakończył się happy endem. Był ślub, był gołąb na torcie, były łabędzie z serwetek i zwisające z sufitu papierowe jaskółki. Było też szczęście oficjalnie zaproszone i poczęstowane ślubnymi emocjami. Rozgościło się zatem tym chętniej i z przyjemnością obserwowało swój rozkwit.
W którym zatem momencie coś się zaczęło psuć? Kiedy pojawiła się pierwsza rysa, która pod naciskiem negatywnych naprężeń zaczęła się powiększać, by w końcu pęknąć na dobre? I dlaczego on, człowiek z zasadami i w sumie kochający rodzinę, uległ zauroczeniu, które dość szybko przeszło w zakochanie, a nawet chwilową utratę rozumu? Trudno jest zauważyć ten moment, dlatego nawet teraz, kiedy wracał w myślach do wydarzeń z przeszłości, nie potrafił niczego znaleźć. To się po prostu stało. Stawało. Nagle w jego małżeństwie zaczęło ubywać szczęścia, zupełnie jakby ktoś zrobił maleńką dziurkę w torbie pełnej piasku. I wysypywało się ono powoli, niespiesznie, nie zwracając niczyjej uwagi.
W końcu w torbie zostało tylko kilka ziarenek.
Aby schematowi nadać jeszcze więcej kiczu i kompromitujących akcentów, należy dodać, że Wiktor zakochał się we własnej studentce, która na szczęście już obroniła dyplom, ale i tak podpadało to wtedy pod uczelniany mezalians. Była od niego dużo młodsza, a jej zielone oczy uwiodły go jak sztubaka. Lubił jej zapach, sposób, w jaki się poruszała, lubił jej śmiech oraz widoczną słabość do jego osoby. Schlebiał mu fakt jej zauroczenia, to że mogłaby mieć każdego, a jednak skusiła się na niego, zwykłego wykładowcę, całując go tak, że prawie kręciło mu się w głowie. Nie był wprawdzie motylem unoszącym się nad ziemią, nie zapominał oddychać, nie biegał też w kółko z wywieszonym językiem na sam dźwięk telefonu od niej (jeszcze nie), ale musiał sam przed sobą przyznać, że czuł się wyjątkowo w towarzystwie tej uroczej dziewczyny.
Była ona bowiem kobietą idealną.
Oczywiście – podobnie myślał kiedyś o Cecylii, choć tak naprawdę po takim czasie nie mógł tego wiedzieć na pewno. Trzynaście lat. Tyle byli po ślubie, a znali się od czternastu. Mężczyzna nie pamięta, co jadł rano na śniadanie, więc trudno wymagać od niego, by wiedział, co nim kierowało kilkanaście lat temu. Na pewno mu się podobała, na pewno chciał z nią być, poza tym ta ciąża, ale czy to było podobne do tego, co czuł teraz? A może jednak chodziło o coś zupełnie innego? Kiedy człowiek jest młodszy, jego wybory nie do końca są zrozumiałe, a czasem nawet okazują się kompletnie nietrafione. Trudno powiedzieć, czy zawinił wtedy brak doświadczenia, niedojrzałość czy po prostu jakiś błąd w obliczeniach algorytmu szczęścia. Skoro człowiek łączy się w parę, a potem odczuwa palącą potrzebę rozłączenia, to znaczy, że gdzieś po drodze doszło do jakiejś usterki. A jak wiadomo, nie wszystko można naprawić. Wczorajsza awantura tylko go w tym utwierdziła. Jak można wpaść w szał z powodu pustego opakowania? I jak można wściekać się na kogoś, że chrupie warzywa? Cecylia najwyraźniej miała jakieś problemy emocjonalne, tylko nie chciała się do nich przyznać.
Ale on wiedział swoje.
Jadł właśnie kanapkę z szynką i pomidorem, kiedy zadzwonił telefon ze szpitala.
– Nie – powiedział odruchowo, bo naprawdę nie chciał przyjąć do wiadomości, tego, co usłyszał.
Na moment stracił oddech i czuł tylko, jak potwornie głośno wali jego serce. Jak bęben. Tom tom. Albo crash.
– Ale żyje? – spytał w końcu, a potem opadł na krzesło i przez moment wystraszył się, że los zaczął się na nim mścić za zdradę żony. Wszechświat nie lubi dysharmonii, więc może właśnie w ten sposób zechciał mu pokazać, że balansuje na granicy? Ale przecież nie jest jedynym mężczyzną, który zdradza! Czy wszyscy podlegają takiej samej karze? Dlaczego jednym się udaje, a inni muszą zapłacić losowi jakieś dziwne odszkodowanie?
Mówi się, że człowiek dostaje od życia tyle, ile sam daje, ale do diabła, dlaczego przeznaczenie uwikłało w wypadek samochodowy właśnie Cecylię?
– To chyba ja powinienem oberwać – wyszeptał na głos. Kanapka nagle przestała mu smakować, a on sam poczuł, jak robi mu się niedobrze.
Zamknął oczy i próbował się uspokoić. Nigdy nie był panikarzem, opanowaniem wykazał się nawet wtedy, gdy ukradli mu samochód, ale teraz trząsł się w nim każdy mięsień, a on zupełnie nie wiedział, jak wstać, poinformować studentów, że zajęcia się dziś nie odbędą, i pojechać do szpitala, żeby stanąć oko w oko z rzeczywistością.
Był czwartek, godzina dziewiąta dwadzieścia osiem. Gdzieś w oddali szczekał pies, gdzieś wyła syrena strażacka, a on znowu zaczął odruchowo jeść kanapkę z szynką i pomidorem, choć zupełnie nie czuł jej smaku. W końcu wypluł wszystko na biurko i zapatrzył się na przeżutą papkę. Słyszał uderzenia własnego serca, które wydawały się docierać aż do mózgu. W pokoju nagle zrobiło się głośno, wszystko dudniło, a jemu chciało się płakać. Wstał i zrobił dwa skłony, choć zupełnie nie wiedział po co.
Wiedział natomiast, że powinien być spokojny. Cecylia żyje, będzie operowana. To z pewnością nie jest nic poważnego, głos tego mężczyzny w telefonie, zapewne lekarza, brzmiał wprawdzie rzeczowo, ale z drugiej strony facet nie powiedział niczego, co mogłoby sugerować, że jest źle. Oni nigdy nie okazują specjalnie emocji, informują tylko, że coś się stało, a resztę mówią już na miejscu. Trzeba wstać, wyjść z uczelni i pojechać do szpitala, po drodze układając listę niezbędnych pytań. Należy zarzucić nimi lekarza, żeby nie miał czasu na uniki, tylko musiał powiedzieć całą prawdę, a nawet trochę więcej.
Wiktor w końcu poczuł, że wraca mu racjonalne myślenie. Sprzątnął kanapkową papkę ze stołu, umył dokładnie ręce i twarz oraz poszczypał się w policzki.
Na Karolę wpadł na parkingu przed uczelnią. Przyszła go odwiedzić, a on po raz pierwszy od dawna pomyślał, że to nie jest idealna chwila. Co nie znaczy, że nie uśmiechnął się na jej widok, bo przecież ona nie była niczemu winna.
– Uciekasz gdzieś? – spytała zdumiona.
Przełknął ślinę.
– Nie mogę ci na razie nic powiedzieć, ale na pewno zadzwonię. Przepraszam, muszę lecieć – powiedział tylko, starając się nie patrzeć jej w oczy, których zieloność już go kupowała i głaskała pod włos. Zauroczenie i zakochanie potrafią i z mędrca zrobić idiotę, a on nawet nie był mędrcem.
Wiedział jednak, że najważniejsze są formalności szpitalne, ustalenie nowego status quo, które nieprzyjemnie go zaskoczyło, ale które z pewnością da się jakoś ogarnąć. Kiedy wszystko już się wyjaśni, spotka się z Karolą, a może nawet wyskoczy z nią gdzieś na weekend? Do tej pory spotykali się u niej w mieszkaniu, bo jakoś nie miał sumienia okłamywać Cecylii wymyślonymi wyjazdami służbowymi. Oszukiwać trzeba z klasą, a wypad za miasto z kochanką jakoś mu do tego nie pasował. Ale może najwyższy czas?
Trochę mu było głupio, że w takiej chwili o tym pomyślał, ale usprawiedliwił się natychmiast, że po prostu działa w jakimś amoku. Cecylii na pewno nic się nie stanie, najważniejsze, żeby o wszystko dokładnie zapytać. I przestać skupiać się na najgorszym, w końcu są wypadki, z których ludzie wychodzą bez większych obrażeń. Z tego, co zrozumiał, doszło do zderzenia kilku samochodów, ale Cela żyje, więc nie można wpadać w histerię.
Przynajmniej on nie powinien. Jest dorosłym, opanowanym mężczyzną, który racjonalnie podchodzi do tematu.
Kurwa.
Zaparkował pod budynkiem i pobiegł na OIOM prawie tak samo szybko jak wtedy, kiedy na porodówce rodziła się Alicja. Nie przepadał za tym miejscem, za szpitalnymi zapachami, za strachem, który siedział w każdym kącie i szukał kolejnych ofiar. Po dziesięciu minutach biegania udało mu się w końcu odnaleźć lekarza prowadzącego.
– Otóż u pańskiej żony doszło do tak zwanego wybuchowego złamania kręgosłupa z wgłobieniem odłamów do światła kanału i chociaż tego typu urazy są zazwyczaj najlepiej rokujące w porównaniu z innymi, to jednak musieliśmy się upewnić, czy nie mamy do czynienia z rozkawałkowaniem kręgów i tym samym uszkodzeniem rdzenia. – Lekarz miał na imię Piotr i Wiktor bardzo starał się go zrozumieć.
Uśmiechał się też odrobinę, żeby samego siebie podtrzymać na duchu. To, co usłyszał, zabrzmiało tak jakoś paskudnie i mało obiecująco, że początkowo nie wiedział, jak zareagować. Wybuchowe złamanie? Jak może w ogóle dojść do czegoś takiego podczas wypadku w mieście? Co innego brawurowa jazda autostradą albo utrata kontroli nad pojazdem i czołowe zderzenie z drzewem, ale na miłość boską – nie podczas w miarę wolnej jazdy po ulicach!
– A rdzeń... jest uszkodzony? – spytał w końcu, bo to było jedyne pytanie, które w końcu przyszło mu do głowy.
Kręgosłup – rdzeń. Proste i jednoznaczne skojarzenie.
Lekarz skinął nieznacznie głową.
– Niestety okazało się, że tak. Na szczęście nie mówimy tu o rdzeniu przerwanym, kiedy praktycznie nie mielibyśmy już nic do roboty. Operację uważam za udaną, zrobiliśmy repozycję i stabilizację kręgosłupa z jednoczesną rewizją kanału kręgowego, ja wiem, że to brzmi dość skomplikowanie, ale generalnie chodzi o to, że udało nam się wszystko to, co sobie założyliśmy. Zachowana została ciągłość elementów więzadłowych stabilizujących kręgosłup, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy mogą one należycie spełniać swoje zadanie, gdy łączą zmiażdżone części kręgu.
Dlaczego lekarze używają zawsze takich trudnych słów, z których tworzą jeszcze trudniejsze zdania? Czy oni nie rozumieją, że przeciętny człowiek nie ma zielonego pojęcia, co to wszystko znaczy, ale jest na tyle świadomy, żeby wiedzieć, że nie jest dobrze? Im trudniejsze słowa, tym gorsze rokowania.
Jezu, o co go jeszcze zapytać?
– Niedowład? – wydukał w końcu, bojąc się od razu zapytać o trwały paraliż.
– Nie wykluczam go, choć nie sądzę, aby było aż tak źle. Na razie nie mogę panu powiedzieć, kiedy żona zacznie znowu chodzić, ale proszę być dobrej myśli.
Wiktor przełknął ślinę.
– Ale będzie na pewno? – chyba się powtarzał, choć niewiele go to teraz obchodziło.
Lekarz wypuścił ze świstem powietrze, podrapał się w kąciku oka i przeczesał ręką włosy. Zupełnie jakby chciał zyskać na czasie albo odciągnąć uwagę od tematu.
– Wierzę, że będzie – powiedział w końcu. – Szanse są duże, ale nie potrafię powiedzieć na razie nic więcej. Będzie potrzebna długa i kompleksowa rehabilitacja, żeby przywrócić biomechanikę kręgosłupa, no i sprawność fizyczną sprzed wypadku.
– Poda mi pan jakiś procent?
– Procent czego?
– Że to nastąpi w jak najszybszym czasie.
– Kilka do kilkunastu na pewno. Ale może też więcej. Z tym że nie powiem panu kiedy. Wierzę, że pana żona znowu będzie chodzić. Ale nie wiem kiedy.
Kilka do kilkunastu procent.
Kurwa, jak to kilka procent?
To co stanie się teraz z jego życiem?