Читать книгу Chłopaki z Marsa - Naval - Страница 9
ОглавлениеNa zakończenie selekcji w Bieszczadach pan pułkownik Petelicki przyleciał do nas śmigłowcem. Chciał porozmawiać z każdym, kto przeszedł selekcję, by nas poznać i osobiście zdecydować, kogo przyjmie do GROM-u. Ukończenie selekcji nie było jednoznaczne z przyjęciem do Firmy. Trzeba było pomyślnie przejść rozmowę z jej dowódcą. To on ostatecznie decydował o losach poszczególnych kandydatów na szturmowców – i nie wszystkim po tej rozmowie uścisnął dłoń, co jest jednoznaczne z powitaniem w Firmie. Postawa, głos, styl bycia i uścisk dłoni jak u kowala sprawiały, że my, żołnierze, czuliśmy się wyróżnieni, przebywając w jego towarzystwie. Generał miał wielką charyzmę; starsi koledzy mówili o nim „Ojciec”– i faktycznie traktował ich jak synów, ale dla mojego pokolenia byłoby to zbytnie spoufalenie się. Dla nas był dowódcą, a między sobą mówiliśmy o nim po prostu „Petel” – ale z szacunkiem.
Łatwo o kimś napisać, że ma charyzmę, ale co to dokładnie oznacza dla jego otoczenia, a w naszym przypadku dla podwładnych? Pan generał był przede wszystkim liderem, który swoje dowodzenie opierał na autorytecie w myśl zasady: „Za mną”, a nie „Naprzód”. Ukończył trzyletni kurs antyterrorystyczny dla dowódców jednostek specjalnych, prowadzony przez CIA Special Operations Group. Był skoczkiem spadochronowym, miał za sobą kurs strzelca wyborowego i płetwonurka, miał 5 dan w karate fudokan – a więc dużo potrafił, a co ważne, nie był pionkiem z politycznego nadania. Za takim dowódcą można iść w ogień.
Generał brygady Sławomir Petelicki – pomysłodawca i pierwszy dowódca Jednostki Wojskowej 2305 (GROM). „Dobry dowódca otacza się mądrymi ludźmi, którzy podołają jego wymaganiom” – tak sądził Sun Tzu. Według tej myśli przywódca musi być pewien swoich podwładnych, wiedzieć, że nie opuszczą go podczas sytuacji kryzysowej i będą potrafili udzielić mu odpowiedniego wsparcia – swoją wiedzą lub siłą. Otoczenie się pochlebcami lub tchórzami Sun Tzu uważa za najgorsze posunięcie – oderwanie dowódcy od rzeczywistości sprawia, że szybko poniesie klęskę
Niestety nadszedł dzień „prucia sejfu” i skończyła się nasza służba pod jego wybitnym dowództwem. Pan generał budował wokół siebie niezwykłą aurę; był człowiekiem, którego po prostu się lubiło, a zarazem mieliśmy do niego ogromny szacunek. Spotykając go, nie mówiliśmy: „Czołem!”, lecz normalnie: „Dzień dobry”, a uścisk dłoni miał charakter koleżeński. My, „nowi, młodzi”, w tamtym czasie mieszkaliśmy w Warszawie, przy ul. Podchorążych, blisko Łazienek Królewskich. Tuż obok koszar mieszkał też Petel i zawsze, kiedy zauważył nas po drugiej stronie ulicy, podchodził, by się przywitać.
Generał często nie znał naszych imion; nigdy nie pytał, co robimy w Firmie i jakie mamy stanowiska, po prostu wiedział, że jesteśmy „chłopakami z Marsa”, których przyjął do pracy i obdarzył zaufaniem. Rozmawiał więc z nami faktycznie jak ojciec! Pytał, jak nam idzie na treningach, i dodawał, że jeśli jest ciężko, to dobrze – bo trenujemy dla siebie, ale zarazem stajemy się lepszymi Polakami, a kraj może się kiedyś upomnieć o nasze umiejętności, mamy więc być wytrwali. Zapewniał nas, że choć nie jest już dowódcą GROM-u, nie pozwoli, by jego – a teraz już nasze wspólne – dzieło ktoś zmarnował. Każdy, kto miał przyjemność słyszeć Petela przemawiającego na żywo, do dziś pamięta, jak doniosłą atmosferę potrafił stworzyć, nawet podczas zwykłego spotkania. Słuchaliśmy go jak zaczarowani, czuliśmy, że łączy nas z nim więź. Było to niesamowite przeżycie.
Pan generał do końca był jednym z nas – a raczej to my dzięki jego inicjatywie staliśmy się „chłopakami z Marsa”. Cichociemnymi naszych czasów. Dzięki powołaniu do życia Jednostki Wojskowej GROM według takiego, a nie innego planu do Warszawy przyjechało wielu młodych ludzi, którzy zostali przeszkoleni w sposób prawdziwie nowatorski, co miało wpływ na ich osobowość i podejście do życia. Nie trzeba już było myśleć o Legii Cudzoziemskiej albo karierze mechanika samochodowego na Zachodzie – mogliśmy spełniać się w kraju, w Wojsku Polskim, tu żyć i rozwijać się, zakładać rodziny, oddziaływać na nowe pokolenia Polaków zamiast wieść żywot emigrantów. Dziś myślę o naszych dzieciach i o tym, jaką rolę odegrał GROM w życiu każdego z nas. Uważam, że można śmiało powiedzieć, że pan generał w jakimś stopniu był faktycznie naszym ojcem.
Każde święto, czy to jednostki, czy kościelne, było w Firmie okazją do uroczystych spotkań. Na te spotkania zapraszano polityków, generalicję, ale najważniejszymi gośćmi byli cichociemni i żołnierze konspiracyjnej Armii Krajowej. To im generał poświęcał najwięcej uwagi, dbając zawsze, by oddano im należne honory. Bywało zabawnie, gdy pchający się do pierwszego rzędu goście byli przez Petela uprzejmie, ale stanowczo przesadzani w trakcie imprezy – honorowe miejsca były zawsze rezerwowane dla kombatantów. Przed każdą uroczystością dostawaliśmy „przydziały” – po dwóch, trzech na każdego z zaproszonych gości, żeby żaden z nich nie został sam zarówno podczas oficjalnej części spotkania, jak i po jej zakończeniu. Była to dla nas dobra lekcja savoir-vivre’u, te rozmowy z politykami i dyplomatami, ale za największy zaszczyt poczytywaliśmy sobie możliwość poznania naszych patronów – cichociemnych. Na niektórych naszych spotkaniach bywało nawet siedmiu starszych panów z taką krzepą, że serce rosło. Zdobywaliśmy cenne doświadczenie, ucząc się obycia w kontaktach z ministrami, premierami i prezydentem. Dzięki temu umieliśmy potem zachować się całkiem na luzie zarówno w czasie nieoficjalnych spotkań, jak i podczas pracy związanej z ochroną tych VIP-ów. Swobodne rozmowy z osobami znanymi nam dotąd tylko z telewizji uzmysławiały nam, że każdy jest tylko człowiekiem, że nie ma nadludzi – niektórych wyróżnia jedynie zajmowane aktualnie stanowisko. Jeśli odczuwaliśmy tremę, to tylko podczas rozmów z cichociemnymi – byli naszymi idolami, niedoścignionymi wzorami. No i, co ważne, nigdy podczas tych spotkań nikt nie stał nam za plecami, nasłuchując, co takiego szeregowy żołnierz powie ministrowi.
Mieliśmy okazję przekonać się po raz kolejny, jakie podejście miał do nas generał, przy okazji uroczystej kolacji wydanej dla uczczenia jego sześćdziesiątych urodzin. Wśród gości było wielu polityków, biznesmenów i celebrytów, ale i my – był zaproszony cały szturm. Pokażcie mi drugiego takiego dowódcę w odrodzonej Polsce, który na swoje urodziny zaprasza swoich żołnierzy i nie każe im krzyczeć: „Czołem, panie generale!”, tylko sam wita ich w progu sali balowej i stawia im piwo. Chapeau bas, panie generale.
Ale Petel nie stworzył GROM-u sam. Otoczył się wybitnymi ludźmi, którzy mu w tym dziele pomogli. Środowisko, z którego przyszedł do Firmy, można dziś krytykować, analizując decyzje ówczesnych władz, ale skąd, jeśli nie z tego środowiska, mieli się wziąć założyciele i pomysłodawcy GROM-u? Amerykanie – oficjalnie do niedawna przedstawiciele wrogiego Polsce państwa – obdarzyli ich zaufaniem, a my…?
Identyfikator (nieśmiertelnik) ppłk. Leszka Drewniaka ps. Diabeł
Podpułkownik Leszek Drewniak ps. Diabeł (ten pseudonim nosiły w Firmie dwie osoby, drugą był Damian z zespołu wodnego) znalazł się w Warszawie za sprawą swojego ojca, który jako wojskowy weterynarz dostał przydział w stolicy i musiał opuścić gościnny Wrocław. Młody chłopak, rzucony na warszawską Pragę, często dostawał po nosie od rówieśników czy starszych łobuzów. Dlatego w wieku 16 lat zapisał się na karate i zbieranie cięgów się skończyło. Późniejszy pan pułkownik wykazał się talentem na skalę wręcz światową. W 1972 roku wraz z Markiem Stefaniakiem jako pierwsi Polacy uzyskali w karate stopień mistrzowski 1 dan. W 1979 roku Diabeł ukończył AWF. Studia i przygoda z karate doprowadziły go do Biura Ochrony Rządu, gdzie od 1984 roku prowadził zajęcia z walki wręcz. Ciężką pracą zdobył szacunek; wiem, jak wyglądały treningi z nim, nie dziwi mnie więc kolejny krok w jego karierze: wysłano go na Akademię Służb Specjalnych, po czym został mianowany na pierwszy stopień oficerski. Po uzyskaniu stopnia oficerskiego wszedł w skład specjalnej grupy ochronnej, która skupiała najlepszych BOR-owców. Jej zadaniem była ochrona najważniejszych VIP-ów, zarówno tych przyjeżdzających do Polski, jak i naszych, w sytuacjach najwyższego zagrożenia. Nic więc dziwnego, że Petelicki, chcąc stworzyć w Polsce jednostkę na wzór Delta Force czy SAS, zaprosił do współpracy właśnie Leszka Drewniaka. Ten przyjął propozycję od razu, po czym razem, jako „łowcy talentów”, jeździli po kraju w poszukiwaniu odpowiednich chłopaków. Diabeł nie tylko rekrutował i szkolił, lecz także sam przeszedł drogę podobną do tej, którą później my musieliśmy przejść – zgodnie z zasadą „Za mną”, a nie „Naprzód”. Właśnie za takie podejście szanuje się w wojsku dowódców – nie za stopień, który oni sami, często mylnie, uważają za wyznacznik autorytetu. Diabeł ukończył Special Training Group Counter-Terrorism Tactical Unit Course, czyli dawny kurs działań antyterrorystycznych, prowadzony w USA przez amerykańskich operatorów, i wiele innych szkoleń, które na początku istnienia Firmy były prowadzone za oceanem. Wyjechał także razem z jednostką na pierwszą robotę do Haiti. Niech Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Krzyż Zasługi za Dzielność nie pozostaną jedynym dowodem wdzięczności za jego służbę dla kraju.
Podpułkownik Leszek Drewniak był niezwykle skromnym człowiekiem, ale warto pamiętać zarówno o nim, jak i o pozostałych ludziach, którzy nie patrząc na pieniądze, poświęcali swój czas, by w postkomunistycznej Polsce stworzyć nową, jedyną w swoim rodzaju jakość: GROM. Zawodowa przeszłość tych ludzi z okresu przed 1989 rokiem nie jest w stanie przysłonić ich zasług dla wolnej już ojczyzny. Chwała Bohaterom.