Читать книгу Historia erotyczna dyplomacji francuskiej - Nicolas Mietton - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеEROTYZM:
Zróżnicowane formy poszukiwania podniet seksualnych.
DYPLOMACJA:
Zręczność i takt w relacjach z innymi osobami.
Larousse
Pomysł napisania tej książki przyszedł mi do głowy podczas rozmowy z moim znajomym, urzędnikiem w pałacu Burbonów, a więc dosłownie dwa kroki od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wciąż jeszcze nazywanego potocznie Quai d’Orsay. Z tarasu budynku pod numerem sto pierwszym przy rue de l’Université podziwialiśmy z daleka Quai d’Orsay, a za nim ogrody i pałac ministra. Opowiedział mi wówczas zabawną historyjkę.
Otóż jakiś czas temu tenże mój przyjaciel zwyciężył w konkursie na urzędników państwowych ubiegających się o pracę w Zgromadzeniu Narodowym i dostał się do prestiżowej komisji do spraw międzynarodowych. Kiedy już został oficjalnie zatrudniony, przełożeni zwrócili się do niego z prośbą, aby towarzyszył delegacji parlamentarnej udającej się z wizytą oficjalną do krajów Ameryki Łacińskiej. Jak zwykle chodziło o promowanie wizerunku Francji oraz upewnienie się, że nasze ambasady i konsulaty funkcjonują prawidłowo. Po krótkim pobycie w kraju, w którym tamtejszy ambasador, wielki amator staroci i dzieł sztuki należących do kultury tolteckiej, miał spięcie z oszustem usiłującym mu sprzedać skorupy made in Hongkong, delegacja dotarła wreszcie do stolicy jednego z państw andyjskich. Kiedy już znalazła się na miejscu, ambasador, przewidując, iż goście będą zmęczeni podróżą, dał im chwilę wytchnienia i zaprosił do swej rezydencji na następny dzień na śniadanie.
Ów czcigodny ambasador miał u swego boku (albo był na nią skazany, ale to już zależy od punktu widzenia) małżonkę, którą nostalgia za ojczyzną oraz inne rozczarowania skłoniły do częstszego niż należy zaglądania do kieliszka. Popijała więc whisky, a jak łatwo się domyślić, położenie stolicy dość wysoko nad poziomem morza oraz fakt, że ambasadorowa źle znosiła podróże samolotem, nie pomagały jej w opanowaniu owej przypadłości.
Następnego dnia o godzinie dziesiątej niewielka grupa gości zjawiła się w rezydencji, gdzie czekali już na nią ambasador z małżonką. Pani ambasadorowa była przy trzeciej szklaneczce whisky, a już po chwili zamówiła czwartą. Podobno miała wówczas sporo kłopotów, rozterek i zmartwień. Duża wysokość nad poziomem morza, wilgotność powietrza i do tego fatalna jakość farb sprawiały, że sufit w łazience rezydencji był stale w opłakanym stanie. Chcąc, żeby w jakiś sposób temu zaradził, ambasadorowa dręczyła bez przerwy swego męża, lecz ten nie był w stanie uzyskać na ten cel żadnych środków z ministerstwa, które zawsze wtedy, gdy jego urzędnicy potrzebują pomocy, zatyka uszy i udaje, że nie słyszy. Poirytowana tak wielką inercją biedna ambasadorowa wyczekiwała deputowanych niczym Mesjasza.
Wielce już zniecierpliwiona, uczepiła się ramienia młodego urzędnika, który ze względu na swój słuszny wzrost i pełnione „techniczne” funkcje, wydawał jej się zapewne osobą najbardziej kompetentną, aby rozwiązać wreszcie dręczący ją problem.
– Młody człowieku – zwróciła się do niego – proszę pozwolić ze mną, chciałabym panu pokazać, z czym mój beznadziejny małżonek nie może sobie nijak poradzić.
I pociągnęła go gdzieś ze sobą.
Wyjaśnienia trwały długo, wyjątkowo długo. Zaintrygowani posłowie czekali na powrót asystenta, który pojawił się wreszcie wyraźnie speszony. Szef delegacji, wielce poruszony, wziął go na stronę.
– Ależ, panie X… o co chodziło, że zajęło to wam aż tyle czasu?
– Szanowny panie, otóż pani ambasadorowa przez cały ten czas pokazywała mi swój niebiański sufit nad natryskiem w łazience.
Ta replika śmieszyła członków delegacji do końca wizyty i powrotu do Francji, a potem jeszcze przez dłuższy czas jej autor cieszył się mianem dyplomatycznego donżuana.
Czytając tę historyjkę, dyplomaci oraz osoby, które znają specyficzne środowisko Quai d’Orsay, zapewne wzniosą jedynie oczy do nieba (nad ich własnym prysznicem?) i zakrzykną: I na tym koniec? Ot, zwykła i przyjemna anegdota.
Istotnie bowiem zdarzały się znacznie gorsze historie. Gdyby wyliczyć wszystkie wybryki od początku istnienia ministerstwa, wówczas powstałoby całkiem grube tomiszcze; dyplomaci, pod maską obojętności i nieprzeniknionym obliczem, skrywają czasami niezgorsze seksualne wyczyny.
Maurice Couve de Murville niejednokrotnie przekonał się o tym osobiście. Kiedy podróżował po Dalekim Wschodzie, pojawił się pewnego dnia w ambasadzie, której gospodarz trzymał w swoim najbliższym otoczeniu pięknego efeba. Ponieważ zaś ambasador miał na imię Achilles, jego podwładni nazwali chłopca „czułą piętą Achillesa”. Widząc, jak ów piękniś błąka się leniwie po korytarzach kancelarii, lekko zaniepokojony minister zapytał go, kim właściwie jest.
– Jestem żoną ambasadora – odpowiedział zapytany, nie do końca wyczuwając zapewne wszystkie subtelności języka francuskiego.
Można sobie wyobrazić zdziwioną minę Couve de Murville’a. Bo czyż nie zwrócił kiedyś uwagi generałowi de Gaulle’owi na fakt, że jeden z kandydatów przymierzany do prestiżowej ambasady wykazuje odmienną od ogólnie przyjętej orientację seksualną? Poza tym jednak owemu dyplomacie nie miał nic do zarzucenia.
– Couve, niechże się pan zajmie swoim własnym tyłkiem, jeśli łaska – odpowiedział mu na to de Gaulle, chociaż, jak wiadomo, generał nie był skory do krotochwilnego tonu.
De Gaulle być może miał rację. W każdym razie taka skłonność kandydata na ambasadora była na pewno znacznie mniej groźna aniżeli wyszukane gusty pewnego słynnego polityka, niegdyś również ministra spraw zagranicznych za czasów IV Republiki. Ów czcigodny polityk wyjątkowo wysoko cenił sobie zwłaszcza bardzo młode dziewczęta, które potrafiły rozbudzić jego nieco przygasłe już zmysły. Wiedzieli o tym ludzie z jego najbliższego otoczenia, toteż kiedy wyruszał za granicę z oficjalną wizytą, z ministerialnej kasy opłacano jego szaleństwa, wpisując je do budżetu pod pozycją „poduszka pana ministra”. Mniej więcej w tym samym czasie również Madame Claude, która dostarczała panienki Kennedy’emu oraz szachowi Iranu, była niezwykle cennym „głębokim gardłem” francuskiego rządu. Jednym słowem: sztukę dyplomacji uprawiano niejednokrotnie w bardzo specyficzny sposób.
Czytelnik mógłby oczywiście zwrócić uwagę, że są to wydarzenia sprzed półwiecza, a nawet i wcześniejsze. Czy oznacza to, że rozpasanie i rozprężenie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych od tamtego czasu zupełnie zniknęło? Z pewnością tak nie jest. Po co jednak mielibyśmy sporządzać listę skandali, której celem byłoby wykazanie, że Quai d’Orsay jest domem rozpusty, gdzie aż roi się od maniaków seksualnych? Niektórzy dziennikarze ostatnio podjęli się takiego właśnie zadania, piętnując zasługujące na potępienie fakty. Wyszli z założenia, że skoro Ministerstwo Spraw Zagranicznych z zasady powinno godnie reprezentować kraj, to wszelkie odstępstwa od tej zasady popełnione przez dyplomatów pociągają za sobą poważniejsze konsekwencje niż w przypadku innych osób. Zapominają jednak przy tej okazji, że rzeczone ministerstwo nie ma w swoich szeregach większej liczby czarnych owieczek, niż zdarza się to w innych środowiskach.
Stąd też intencją autora niniejszej książki nie jest w żadnym wypadku prezentowanie sprośnych i obleśnych opowieści, lecz wręcz przeciwnie, przedstawienie „drobnych” anegdot erotycznych dotyczących spraw zagranicznych w kontekście „wielkiej” historii dyplomacji.
Naszą opowieść rozpoczniemy od czasów Ludwika XIV, zwanego też Ludwikiem Wielkim, a zakończymy w czasach rządów także wielkiego generała de Gaulle’a, chociaż na pozór powiązanie tych dwóch jakże różnych ludzi, pierwszego, „obleganego” przez tak wiele kobiet, i drugiego, który przez całe dorosłe życie pozostał wierny swojej wybrance, może się wydawać dziwne. Zaczniemy od Marii Mancini, a skończymy na żonie generała nazywanej „ciocią Yvonne”.
Nasz wybór, jeśli chodzi o przedział czasowy, również wydaje się jak najbardziej uzasadniony. Lata 1648–1658 obejmują przełomowy dla Francji okres, a więc czas pokoju westfalskiego oraz „Bataille des Dunes” (Bitwy na Wydmach), zapowiadających zawarcie pokoju pirenejskiego, okres stanowiący początek długich i wspaniałych rządów; w tym samym czasie tworzą się również fundamenty nowoczesnej dyplomacji francuskiej. Inny przełomowy okres to lata 1958–1968. Gaullistowskie pragnienie przywrócenia wielkości Francji pozwala nadać polityce zagranicznej większy rozmach. Między tymi dwoma momentami historii upłynęło nieco ponad trzysta lat, które pokrywają się z najbardziej błyskotliwymi sukcesami francuskiej dyplomacji. Tej chronologicznej jedności czasu odpowiada też jedność miejsca. Wszystko bowiem toczyć się będzie na europejskiej scenie politycznej. Dlatego też nie poświęcimy miejsca przebranemu za kobietę opatowi de Choisy, który za czasów Ludwika XIV weźmie udział w misji dyplomatycznej do Syjamu.
Wszystko pięknie, powie czytelnik, ale gdzie jest tutaj miejsce na erotyzm? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wpierw przypomnieć, na czym polega szczególny charakter dyplomacji. Constantin de Grunwald, historyk dzisiaj niesłusznie zapomniany, ale również były urzędnik w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych przed rokiem 1917, doskonale to podsumował w swojej biograficznej książce zatytułowanej La vie de Metternich. Po przypomnieniu, że zawód dyplomaty, podobnie jak kariera wojskowa, przez długie stulecia zastrzeżony był wyłącznie dla osób z klas uprzywilejowanych, zaznacza, że ta funkcja wykonywana jest w abstrakcyjnej sferze:
„Dyplomata podobny jest do szefa państwa w tym, że musi bronić całym sobą interesów swego kraju. Im bardziej jest on w stanie się wznieść […] ponad przypadek i nieprzewidziane okoliczności, kiedy potrafi uchwycić główne kierunki ewolucji historii, tym większe są jego szanse pozostawienia po sobie trwałego dzieła. Ale musi mu w tym również sprzyjać szczęście… Bowiem kariera dyplomaty składa się z przedziwnych sprzeczności. Dyplomata [winien] nie tylko bacznie przyglądać się panującym w jego otoczeniu nastrojom, ale musi również bronić pokoju i jednocześnie interesów swego kraju.[…] Jeśli nie umie uniknąć nieprzyjemnych zadrażnień lub nieporozumień, uznawany jest za szelmę i rozrabiakę: «Tylko żeby nie było z tego żadnych problemów», taka była przez wieki nadrzędna maksyma obowiązująca w gabinetach dyplomatów. Ale jeśli wojna wybuchnie zgodnie z jego przewidywaniami, […] wówczas nasz dyplomata od razu uznany będzie za wielkiego człowieka»”.
Kiedy już określiliśmy, kim jest dyplomata, należy sobie jeszcze zadać pytanie, jaki jest z niego pożytek? Ma on gromadzić wiadomości i przesyłać je zarówno do swojego ministra, jak i do władz państwa, w którym jest akredytowany. Nie może on jednak zajmować się tylko tym. Jules Cambon, który jako pierwszy pełnił funkcję sekretarza generalnego przy Quai d’Orsay, powiedział, że dyplomata ograniczający się do roli skrzynki na listy stanowiłby zagrożenie dla porządku publicznego. Musi więc zdobywać i czerpać informacje z najlepszych możliwych źródeł. A czy istnieje lepsze źródło niż ciało i jego słabości? Poznanie fantazji, bardziej lub mniej sekretnych, (dyplomatycznego) partnera pozwala lepiej go zrozumieć, przewidywać jego oczekiwania, a inaczej rzecz ujmując, przejąć nad nim ster. Kiedy w XVII wieku ambasador Francji w Madrycie przekupywał służbę, żeby zbadać bieliznę, a ściślej: gatki króla Karola II, wypełniał jedynie swoje obowiązki.
Jak daleko można się posunąć w tej drażliwej kwestii, zachowując jednocześnie umiar? Czy dyplomata powinien, czy też nie, wahać się i nadstawiać głowę? Wszystko jest zapewne kwestią odpowiednich proporcji, trzeba też pamiętać, że od każdej zasady istnieje wyjątek. A wyjątek może osiągnąć bardzo pokaźne rozmiary, jak było w przypadku ambasadora markiza de La Chétardie, który w XVIII wieku wślizgnął się do łoża carycy Elżbiety Piotrownej, aby przeciągnąć ją na stronę Francji. W minionym stuleciu z kolei inne osoby, takie jak na przykład Mademoiselle de Kéroual czy księżna de Ursinis, również wykonywały misje pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Inne czasy, inne obyczaje? Ancien régime pozwalał sobie na zuchwalstwa, które dzisiaj, w czasach Republiki, byłyby nie do przyjęcia. Za panowania Ludwika XV Madame de Pompadour i Bernis negocjowali z Wiedniem odwrócenie przymierzy. Czy moglibyśmy sobie dzisiaj wyobrazić, że Julie Gayet i kardynał Philippe Barbarin zajmują się szukaniem porozumienia z Władimirem Putinem? Jest też prawdą, że porównywanie kardynała i prymasa Galii z jego znamienitym poprzednikiem może być cokolwiek ryzykowne.
Z drugiej jednak strony sytuacja być może nie zmieniła się znowu aż tak bardzo, skoro chodzą słuchy, że nadal ryzykowne jest wysyłanie młodych i przystojnych dyplomatów stanu wolnego do krajów Środkowego Wschodu… A to z kolei nakazuje nam przyjrzeć się bliżej drugiej stronie medalu, a mianowicie zjawisku, jakim jest dyplomacja salonowa albo buduarowa: erotyzm jest bronią, która może zwrócić się przeciwko temu (a dzisiaj również tej), kto się nią posługuje. Dyplomata (on albo ona) nie przestaje bowiem być mężczyzną lub kobietą.
Kierując się sercem albo pożądaniem, on albo ona mogą stracić głowę, a powierzona im misja może skończyć się katastrofą. Pomyślmy tylko o skrajnym przypadku, jakim był kawaler d’Éon, który na koniec sam już nie wiedział, kim jest: mężczyzną, kobietą czy może i jednym, i drugim? W tym samym czasie zarzucano Vergennes’owi (chociaż był on przecież podawany za wzór przez swych następców), że odważył się poślubić kobietę, którą bez wahania można nazwać dziwką, i że w ten sposób sprzeniewierzył się swemu posłannictwu. Szeptano również, że Talleyrand stracił głowę, wpadając w ramiona Madame de Dino. Takie same zarzuty wysuwano później pod adresem Guizota z powodu jego namiętnych uczuć do Madame de Lieven. To samo dotyczy relacji Brianda z Marią Bonaparte. A cóż można powiedzieć o porażce, by nie rzec, klęsce Rogera Peyrefitte’a, którego odwołano z placówki z powodu obmacywania greckich boyów hotelowych? Albo co należy sądzić o problemach ambasadora Francji w Moskwie, Maurice’a Dejeana, który dał się złapać na piękne oczy sowieckiej agentki?
Wszystkie te opowieści należą już do wielkiej historii. I czy są one zabawne, czy tragiczne, autor ma nadzieję, że zainteresują czytelnika, niezależnie od tego, czy jest on dyplomatą, czy nie.