Читать книгу Utracony spokój - Нора Робертс - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Liz tylko przez chwilę rozważała możliwość wzięcia wolnego dnia. Na ten luksus pozwalała sobie zazwyczaj wtedy, gdy Faith wracała do domu na wakacje. Pomyślała, że jeśli wyśle pracowników na wycieczki z turystami, zyska trochę czasu dla siebie. Wiedziała, że do południa wszyscy nurkowie powinni być już w wodzie, więc spokojnie poświęci się inwentaryzacji i sprawdzaniu sprzętu.

Sklep Liz „Czarny Koral” mieścił się w szarym, prostokątnym budynku. Od czasu do czasu myślała, by pomalować dom na jakiś ciekawy kolor, lecz wciąż brakowało jej na to funduszy. Część niewielkiego pomieszczenia przeznaczyła na biuro i udało jej się tam wcisnąć stare metalowe biurko i obrotowe krzesło. Resztę miejsca zajmował sprzęt do nurkowania, wiszący na specjalnych hakach, leżący na półkach i podłodze. Jej biurko mogło być stare, obdrapane i mieć dziurę w blacie, lecz sprzęt był najwyższej jakości.

Wypożyczała i sprzedawała zestawy do nurkowania lub tylko niektóre części wyposażenia. Maski, płetwy, butle i fajki w każdej chwili były do dyspozycji klientów. Liz szybko zauważyła, że im większy wybór i możliwość kompletowania sprzętu, tym ma więcej zadowolonych klientów. Jej sklep i wypożyczalnia bazowały głównie na ekwipunku dla nurków, więc gdy na noc zamykała okno wystawowe, wieszała na okiennicy cennik oraz informację o usługach i sprzęcie, którym dysponowała.

Gdy zakładała firmę, udało jej się zgromadzić sprzęt dla dwunastu płetwonurków. Wydała na to wszystkie pieniądze, które zarobiła i otrzymała od Marcusa, kiedy dowiedział się, że nosi pod sercem jego dziecko. Ach, jak szybko musiała wtedy wydorośleć! Teraz jednak była pewną siebie kobietą, która mogła wyekwipować od zera pięćdziesięciu płetwonurków, nie licząc tych, którzy chcieli popływać tylko z maską i fajką, zrobić podwodne zdjęcia lub zapolować pod wodą.

Pierwszą łódź, którą kupiła, nazwała „Faith”, na cześć córeczki. Kiedy była przerażoną, samotną osiemnastolatką w ciąży, przysięgła sobie, że da dziecku wszystko to, na co zasługuje. Dziesięć lat później rozglądała się z dumą po swym sklepie i wiedziała, że dotrzymała obietnicy.

Wyspa stała się jej azylem. Zbudowała tu od zera firmę, miała dom, była znana i szanowana. Patrząc na słoneczną, piaszczystą plażę, nie tęskniła już za Houston ani za uroczym domkiem z soczystym, zielonym trawnikiem. Przestała żałować nieukończonej edukacji i utraconych marzeń. Nie złorzeczyła też mężczyźnie, który nie chciał ani jej, ani ich poczętego dziecka. Nigdy już nie wróci do tamtego świata. Ale Faith mogłaby. Kiedyś, bez obawy, stanie przed swoimi kuzynami w jedwabnej sukni i będzie mogła swobodnie dyskutować po francusku o urokach muzyki klasycznej i rodzajach wina.

Liz, napełniając zbiorniki tlenem, marzyła o tym, że jej córka zostanie kiedyś zaakceptowana w środowisku, które odrzuciło ją z taką łatwością. Nie chodziło jej o zemstę, a raczej o sprawiedliwość.

– Dzieńdoberek panience.

Liz uniosła głowę znad butli i spojrzała pod słońce, w stronę drzwi. Rozpoznała charakterystycznie okrągłą sylwetkę w czerwono-niebieskim skafandrze nurka. Mężczyzna miał pucołowatą twarz i grube cygaro w ustach.

– O! Pan Ambuckle. Nie wiedziałam, że jest pan jeszcze na wyspie.

– Wybrałem się na parę dni do Cancun. Ale tu nurkuje się o niebo lepiej.

Liz z uśmiechem wyszła z ciemnego kąta, w którym stały butle i ruszyła w stronę swego najlepszego klienta. Ambuckle zjawiał się na Cozumel kilka razy w roku i zawsze wypożyczał u niej sporo sprzętu.

– Mogłam to panu od razu powiedzieć. Obejrzał pan jakieś zabytki?

– Żona zaciągnęła mnie do Tulum – burknął i wzniósł oczy do góry. – Wolę być dziesięć metrów pod wodą, niż cały dzień wspinać się po skałach, żeby obejrzeć jakieś ruiny. Udało mi się popływać z fajką i maską, ale w końcu człowiek nie przylatuje tu z Dallas po to, żeby się trochę pochlapać w płytkiej wodzie – powiedział ze śmiechem. – Pomyślałem, że miło byłoby ponurkować w nocy.

– Zaraz wszystkim się zajmę – obiecała Liz i w jej poważnych zwykle oczach pojawiły się wesołe iskierki. – A jak długo pan u nas zostanie? – spytała, sprawdzając podwodną latarkę.

– Jeszcze dwa tygodnie. Człowiek musi kiedyś odpocząć od swojego biurka.

– Jasne – skwapliwie zgodziła się Liz.

– Słyszałem, że miałaś tu mnóstwo emocji, gdy mnie nie było, co?

Uśmiech dziewczyny przybladł nieco, gdy pomyślała, że powinna już przyzwyczaić się do podobnych komentarzy.

– Czy ma pan na myśli śmierć tego młodego Amerykanina?

– Moja żona o mało nie oszalała ze strachu. Z trudem namówiłem ją do powrotu na wyspę. Znałaś go?

Nie tak dobrze, jak powinnam, pomyślała Liz, wypełniając formularz wypożyczenia sprzętu.

– Pracował u mnie – odparła, mając nadzieję, że jej obojętny ton zniechęci turystę do dalszych pytań.

– Naprawdę? – zdziwił się Ambuckle, a jego oczy rozbłysły ciekawością.

– Być może nawet go pan pamięta. Płynął z nami wtedy, gdy wybrał się pan z żoną na wycieczkę morską.

– Poważnie? – spytał Ambuckle i zmarszczył w zamyśleniu brwi. – Ale chyba nie chodzi o tego młodego przystojniaczka, którym tak zachwycała się moja żona? Jak mu tam… Johnny, Jerry?

– Niestety. To właśnie on.

– Co za strata – powiedział turysta, choć wyglądał raczej na zadowolonego z faktu, że osobiście znał ofiarę. – Miał wiele wigoru.

– Też tak mi się wydawało – odparła Liz, sięgnęła po butle i podała je mężczyźnie. – Gotowe.

– Proszę jeszcze o aparat, panienko. Pstryknę parę zdjęć tym śliskim paskudztwom.

Sięgnęła po aparat, dopisała go do listy i dała klientowi formularz do podpisu. Ambuckle wpisał godzinę, złożył podpis i wręczył Liz kilka banknotów. Ucieszyła się, bo ten klient zawsze płacił gotówką w amerykańskich dolarach.

– Dziękuję. Miło było znów pana widzieć.

– Nic mnie nie powstrzyma przed przychodzeniem tu, panienko – powiedział Ambuckle, zarzucając butle na plecy.

Lekko sapiąc, wyszedł ze sklepu.

Liz przez chwilę patrzyła za nim z uśmiechem, a potem schowała pieniądze do kasy i odłożyła formularz na miejsce.

– Całkiem dobrze ci idzie.

Zaskoczona Liz drgnęła. W drzwiach stał Jonas.

Jak mogłam pomylić go z Jerrym, zdziwiła się w duchu. Wyraźnie dostrzegała różnice między bliźniakami. Jonas miał dziś na sobie szorty i rozpiętą na piersiach koszulę, lecz nosił je zupełnie inaczej niż Jerry. Na jego szyi kołysała się na złotym łańcuszku identyczna złota moneta, jaką zwykł nosić jego brat. Oczy tym razem ukrył za przeciwsłonecznymi okularami. Jednak coś w sposobie jego poruszania się i grymasie ust sprawiało, że wydawał się wyższy i twardszy niż jego brat.

– Nie spodziewałam się ciebie – powiedziała Liz i zajęła się sprawdzaniem sprzętu.

– A powinnaś.

Jonas zauważył, że dziewczyna wygląda na silniejszą, mniej wrażliwą na ciosy niż tydzień temu. Głos miała spokojny, a w jej wzroku dostrzegł wyraźny chłód.

– Masz niezłą reputację na wyspie.

– Doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie i rzuciła mu przez ramię obojętne spojrzenie.

– Sprawdziłem – wyjaśnił. – Pojawiłaś się na Cozumel dziesięć lat temu, zbudowałaś ten interes od zera, a teraz masz najlepszą wypożyczalnię na wyspie.

Liz nie podniosła wzroku znad maski do nurkowania, którą uważnie sprawdzała.

– Czy jest pan zainteresowany wypożyczeniem sprzętu, panie Sharpe? – spytała uprzejmie. – Warto obejrzeć naszą rafę, choćby z maską, płetwami i fajką.

– Być może. Wolałbym jednak ekwipunek nurka.

– Proszę bardzo. Dysponuję wszystkim, co może być panu potrzebne – powiedziała, odłożyła maskę i sięgnęła po następną. – Tu, w Meksyku, nie trzeba mieć uprawnień do nurkowania, ale proponuję wziąć parę podstawowych lekcji, zanim zejdzie pan samodzielnie pod wodę. Prowadzimy zarówno kursy grupowe, jak i indywidualne.

– Może się zdecyduję – odparł z lekkim uśmiechem. – A póki co, o której zamykasz? – zapytał i zdjął okulary.

– Kiedy skończę – prychnęła rozzłoszczona, bo uśmiech Jonasa wywarł na niej duże wrażenie. – To Cozumel, panie Sharpe. Nie mamy ściśle określonych godzin pracy. Jeśli nie chce pan wypożyczyć sprzętu ani zapisać się na wycieczkę morską…

– Umów się ze mną na kolację – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i nakrył jej dłoń swoją. – Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

– Nie, dziękuję – odparła, siląc się na grzeczność.

– To chociaż na drinka.

– Nie.

– Panno Palmer… – zaczął groźnie Jonas.

Młody prawnik był powszechnie znany ze swojej niewyczerpanej cierpliwości, która wielokrotnie pomagała mu na sali sądowej. Jednak przy Liz temperament zaczynał go ponosić. Musiał jednak porozmawiać sam na sam z tą upartą dziewczyną.

– Policja w dalszym ciągu nic nie odkryła. Potrzebuję twojej pomocy – powiedział w końcu nieco spokojniejszym tonem.

Dopiero teraz Liz cofnęła dłoń. O, nie! Nie da się wciągnąć w nie swoje sprawy, nawet jeśli Jonas będzie patrzył na nią tymi swoimi przenikliwymi oczami. Ma swoje życie, swoją pracę i co najważniejsze, córkę, która już niedługo wróci do domu.

– Nie zamierzam się w nic angażować. Przykro mi, ale nawet gdybym chciała, nie mogę panu pomóc.

– Proszę tylko o rozmowę.

– Panie Sharpe – zaczęła Liz, tracąc cierpliwość – mam bardzo mało wolnego czasu. Prowadzenie własnej firmy to nie zabawa, lecz godziny ciężkiej pracy. Jeśli znajdę kilka chwil dla siebie wieczorem, z pewnością nie będę miała ochoty być przepytywana przez pana. A teraz proszę…

Nie dokończyła, gdyż do sklepu wbiegł podekscytowany chłopak z banknotem w dłoni i w języku hiszpańskim poprosił o płetwy, fajkę i maskę dla siebie i brata.

Gdy Liz kompletowała sprzęt, chłopiec wypytywał ją, gdzie mają szansę zobaczyć rekina.

– Rekiny nie mieszkają na rafie koralowej. Ale od czasu do czasu przypływają w odwiedziny – dodała, widząc, że uśmiech znikł z twarzy chłopca. – A jeśli weźmiecie ze sobą okruszki, ryby same do was przypłyną.

– Mogą ugryźć? – zapytał chłopiec z wypiekami na policzkach.

– Nie, będą gryzły tylko okruszki – odparła ze śmiechem. – Adios! – zawołała za nim, gdy wybiegł ze sklepu.

– Świetnie mówisz po hiszpańsku – zauważył Jonas i uznał, że to może mu się przydać.

– Mieszkam tu od lat – oznajmiła krótko. – A teraz, panie Sharpe…

Jonas doskonale wiedział, że Liz ma już dość tej rozmowy, musiał więc szybko coś wymyślić, żeby skłonić ją do współpracy.

– Ile łodzi?

– Słucham?

– Ile masz łodzi?

– Cztery – odparła, wzięła głęboki oddech i postanowiła, że da mu jeszcze kilka minut. – Jedną ze szklanym dnem, dwie dla nurków i jedną przystosowaną do łowienia na głębokiej wodzie.

– Do łowienia ryb – mruknął Jonas, myśląc, że to powinno pasować do jego planów. – Od kilku lat już tego nie robiłem. Wybrałbym się jutro – zdecydował i sięgnął do portfela. – Ile?

– Pięćdziesiąt dolarów od osoby za dzień. Ale nie wypłynę z jednym pasażerem, panie Sharpe – powiedziała z pobłażliwym uśmiechem. – To się nie opłaca.

– Ile osób musi się zgłosić na taki kurs?

– Przynajmniej trzy. Ale obawiam się, że nie mam nikogo, kto…

Jonas położył na ladzie dwieście dolarów.

– Czwarta pięćdziesiątka jest za to, żebyś ty prowadziła łódź.

Liz spojrzała na pieniądze. Przydałyby się na zakup rowerów wodnych, na które na razie nie mogła sobie pozwolić, choć wiedziała, że konkurencja już je ma. Jeśli chciała się liczyć na rynku… Podniosła wzrok i napotkała intensywne spojrzenie Jonasa. Po krótkim namyśle zdecydowała, że pieniądze nie są warte ryzyka angażowania się w tę sprawę.

– Przykro mi, ale na jutro mam już inne plany.

– To niezbyt mądrze rezygnować z zysku, panno Palmer – powiedział, a kiedy dostrzegł wzruszenie ramion, posłał jej chłodny uśmiech. – Nie chciałbym opowiedzieć w hotelu, że w „Czarnym Koralu” źle mnie obsłużono. To dziwne, jak łatwo jest słowami zniszczyć lub rozsławić czyjąś firmę.

– Czym się pan zajmuje? – spytała Liz, podnosząc pieniądze po jednym banknocie.

– Jestem prawnikiem.

– Powinnam była zgadnąć – powiedziała z niewesołym uśmiechem i podała mu odpowiedni formularz. – Znałam kiedyś jednego prawnika. Zawsze dostawał to, na czym mu zależało – dodała, wspominając Marcusa i jego słowa. – Proszę tu podpisać. Wyruszamy jutro o ósmej. Cena zawiera posiłek. Jeśli życzy pan sobie jakiś alkohol, proszę go zabrać ze sobą. Słońce na wodzie opala dość mocno, proponuję więc zaopatrzyć się w specjalny krem – poradziła i zdecydowała, że pora już kończyć rozmowę. – Wraca właśnie jedna z moich łodzi.

– Panno Palmer… – zaczął niezdecydowanie. – Jeśli zmieni pani zdanie w sprawie kolacji…

W głosie Jonasa dało się słyszeć wahanie, a on sam nie mógł zrozumieć, dlaczego nie odczuwa satysfakcji, choć udało mu się pomyślnie przeprowadzić cały manewr.

– Nie zmienię.

– Zatrzymałem się w „El Presidente”.

– Doskonały wybór – powiedziała i ruszyła w stronę portu, gdzie właśnie cumowała jej łódź.


Gdy rano Liz wsiadła na swój skuter, słońce już mocno grzało, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Od wczoraj miała cichą nadzieję, że może jednak będzie padał deszcz.

– A niech to! – syknęła ze złością.

Czuła, że Jonas Sharpe nie da za wygraną i spróbuje wciągnąć ją w swoje sprawy. Nawet teraz z łatwością mogła wyobrazić sobie jego cierpliwe spojrzenie i cichy, nalegający głos. Potrafiła docenić jego starania, bo z doświadczenia wiedziała, jak ważny jest upór, stanowczość i cierpliwość, jeśli chce się coś osiągnąć. Ona też posiadała te cechy i dlatego udawało jej się tam, gdzie inni, mniej cierpliwi, wycofywali się zbyt szybko. Nie mogła jednak ulec temu mężczyźnie. Nie było jej stać na taki luksus.

Przejażdżka dobrze znaną, wyboistą drogą powoli odprężała Liz. Wokół słyszała odgłosy budzących się do życia ludzi. Otwierano sklepy. Przy jednym z nich stał pan Pessado i szukał kluczy. Liz zatrąbiła klaksonem na powitanie. Zjechała w dół ulicy i poczuła zapach morza. Spojrzała we wsteczne lusterko i zauważyła mały błękitny samochód. Dziwne, pomyślała, wczoraj też za mną jechał. Jednak kiedy wjechała na hotelowy parking, auto pojechało dalej.

– Buenos dis. Dzień dobry, Margarito – przywitała młodą kobietę z wózkiem do sprzątania.

– Buenos dis, Liz. Como est? Jak się masz?

– Bien. U mnie w porządku, a jak tam Ricardo?

– Znów wyrósł ze spodni – odparła sprzątaczka. – Cieszy się, że Faith niedługo przyjeżdża.

– Ja też się nie mogę doczekać – przytaknęła Liz i zostawiła kobietę przy windzie dla obsługi.

Dobrze pamiętała, jak to jest pracować w tak dużym hotelu. Sama, jeszcze nie tak dawno, towarzyszyła Margaricie przy zmienianiu ręczników, słaniu łóżek i sprzątaniu pokoi. Młoda kobieta zaliczała się do grona przyjaciół Liz, którzy szybko zaakceptowali dziewczynę w ciąży, lecz bez obrączki na palcu. Liz mogła kupić obrączkę i opowiadać o swym rozwodzie lub wdowieństwie. Była jednak uparta i nie chciała kłamać. Dziecko należało tylko do niej i nie zamierzała się tego wstydzić.

Dotarła do sklepu przed czasem, taszcząc dwie torby z jedzeniem i jeszcze jedną, mniejszą, z przynętą.

– Liz! – zawołał szczupły, opalony mężczyzna z cienkim czarnym wąsikiem.

– Witaj, Luis.

– Płyniesz na ryby? – zażartował i pomógł jej nieść ciężkie torby. – Zmieniłem ci grafik. Na morską przejażdżkę zapisało się kilkanaście osób. Obie łodzie wypłyną przed południem, więc powiedziałem Miguelowi, żeby dziś nam pomógł. Nie masz nic przeciwko?

– Oczywiście, że nie, ale chyba będę musiała w końcu kogoś zatrudnić – odparła z westchnieniem. – A teraz chodźmy obejrzeć łódź.

Gdy tylko Liz postawiła stopę na pokładzie, rozpoczęła rutynową kontrolę. Pokład był czysty, sprzęt w komplecie. Łódź była niezbyt duża i nie tak dobrze wyposażona jak inne łodzie do sportowego wędkowania, lecz klienci Liz nie mieli powodów do narzekania. Znała świetnie wody przy półwyspie Jukatan i nie potrzebowała sonaru, by odnaleźć żerujące ryby. Zresztą, była przekonana, że Jonas nie rozróżnia gatunków ryb i nie poznałby tuńczyka, nawet gdyby ten przepływał mu przed samym nosem. Zdecydowała, że zapewni prawnikowi niezapomniane przeżycia. Jonas będzie tak zajęty wędkowaniem przez cały dzień, że rozbolą go ręce i kręgosłup, a wieczorem będzie marzył jedynie o odpoczynku i gorącej kąpieli. Liz zaśmiała się pod nosem.

– Zajmę się tu wszystkim – powiedziała do Luisa. – Ty otwórz sklep i dopilnuj, by łodzie były gotowe na czas – dodała i spojrzała na mężczyznę.

– Madre de Dios – szepnął Luis, wzywając boskiej pomocy i szybko przeżegnał się, cały czas patrząc na molo.

– Co się… – zaczęła i dostrzegła Jonasa.

Miał na nosie ciemne okulary, a głowę ocieniał mu słomkowy kapelusz. Spłowiała koszulka, krótkie spodnie i ślad zarostu na twarzy nadawały mu wygląd niebezpiecznego, ale i uroczego zawadiaki. Jonas nie mógł już bardziej upodobnić się do swego brata, pomyślała Liz, jednocześnie zdając sobie sprawę, co musi teraz czuć Luis.

– Luis, to tylko jego brat. Słyszysz? To bliźniak Jerry'ego.

– Powstał z martwych – wyszeptał jej pracownik zbielałymi wargami.

– Nie bądź śmieszny – skarciła go. – Ma na imię Jonas i swoim zachowaniem wcale nie przypomina Jerry'ego. Sam się zaraz przekonasz… Przyszedł pan przed czasem, panie Sharpe! – zawołała do Jonasa.

– „Expatriate” – mężczyzna głośno przeczytał nazwę łodzi. – Wygnanka. Czy tak właśnie się czułaś, Liz?

Nie odpowiedziała na jego zaczepkę.

– To Luis – przedstawiła swojego pracownika. – Właśnie przeżył mały szok na pana widok.

– Przykro mi – odparł Jonas i przyjrzał się szczupłemu mężczyźnie, na którego czole perlił się pot. – Znał pan mojego brata?

– Pracowaliśmy razem – powoli odpowiedział Luis. – Dawaliśmy lekcje nurkowania. Jerry lubił to… najbardziej. Odcumuję liny – oznajmił nagle, jeszcze raz spojrzał na Jonasa i zeskoczył z pokładu.

– Wygląda na to, że wszyscy podobnie reagują na mój widok – zauważył Jonas. – A ty? Wciąż będziesz mnie trzymała na dystans?

– Szczycimy się naszą uprzejmością wobec klientów. Wynajął pan „Expatriate” na cały dzień, panie Sharpe. Proszę się rozgościć – powiedziała formalnym tonem, wskazując mu pokład pasażerski i specjalne krzesełko dla wędkarza. – Luis! – zawołała do swego pracownika. – Powiedz Miguelowi, że dostanie wypłatę, jeżeli dotrwa do końca dnia!

Liz uruchomiła silnik i wyprowadziła łódź z przystani. Sprawnie manewrowała, by ominąć podwodne przeszkody. Gdy wypłynęli na otwarte morze, zwiększyła szybkość. Mimo że lekka bryza przyjemnie chłodziła jej policzki i marszczyła powierzchnię wody, wiedziała, że niedługo zacznie się prawdziwy upał. Miała nadzieję, że do tego czasu Jonas będzie już walczył ze swoją wielką rybą.

– Widzę, że z łodzią radzisz sobie równie sprawnie, jak z klientami w sklepie – zauważył Jonas.

– To moja praca – odparła, kryjąc rozdrażnienie. – Byłoby panu wygodniej na pokładzie pasażerskim, panie Sharpe.

– Mów mi Jonas. A tu jest mi bardzo wygodnie – zapewnił i uważnie przyjrzał się Liz.

Jej włosy były ukryte pod białą czapeczką z napisem promującym firmę. Taki sam napis widniał na spłowiałej od słońca koszulce. Nagle Jonas zapragnął zobaczyć Liz bez tych wszystkich ozdób. Żeby przegnać niechciane myśli, postanowił zająć się rozmową.

– Od jak dawna masz tę łódź?

– Od siedmiu lat. To porządna łajba – zapewniła go. – W tych ciepłych wodach można znaleźć marlina, tuńczyka i rybę miecz. Możesz zacząć zanęcać.

– Zanęcać?

Liz rzuciła mu szybkie spojrzenie. A więc miała rację. Nie miał pojęcia o wędkarstwie.

– Wrzucać przynętę do wody – podpowiedziała. – Popłyniemy powoli, a ty rozrzucisz przynętę, która przyciągnie ryby.

– To chyba da mi nieuczciwą przewagę? Czy łowienie nie polega na umiejętnościach i szczęściu?

– Dla niektórych to kwestia przeżycia, dla innych możliwość zdobycia kolejnego trofeum. – Liz wzruszyła ramionami i rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma żadnych nieświadomych niebezpieczeństwa nurków.

– Nie interesują mnie trofea.

– A co cię interesuje?

– W tej chwili ty – powiedział Jonas i nakrył jej dłoń swoją. – I nigdzie mi się nie spieszy.

– Zapłaciłeś za możliwość wędkowania – przypomniała mu Liz.

– Zapłaciłem za twój czas – poprawił ją.

Był na tyle blisko, że Liz mogła dostrzec jego oczy za ciemnymi szkłami okularów. Były zupełnie spokojne, jakby ich właściciel rzeczywiście się nie spieszył i mógł poświęcić jej dużo czasu. Czuła dotyk dłoni Jonasa. Nie była gładka, jak myślała Liz, lecz szorstka, jakby przyzwyczajona do fizycznej pracy. Nagle poczuła dreszcz podniecenia, choć myślała, że dawno uodporniła się na kontakty z mężczyznami.

– Więc zmarnowałeś pieniądze.

Jej dłoń znów drgnęła pod ręką Jonasa. Zdążył się już zorientować, że dziewczyna jest uparta. Teraz dowiedział się też, że jest silna, choć wygląda tak krucho. Spojrzenie Liz mówiło, że kiedyś wiele wycierpiała i nie da się zranić ponownie. Miała w sobie jednak coś, co pociągało mężczyzn i sprawiało, że nie potrafili racjonalnie myśleć w jej obecności. Jonas nie mógł zrozumieć, dlaczego Jerry nie został jej kochankiem. Z pewnością nie stało się to z braku chęci ze strony jego brata.

– Nie byłby to pierwszy raz, gdy zmarnowałem pieniądze, ale coś mi mówi, że będzie inaczej.

– Nie mogę ci pomóc i nie mam nic do powiedzenia – oznajmiła nagle i wyszarpnęła dłoń.

– Może i nie. A może wiesz coś, z czego nawet nie zdajesz sobie sprawy. Od dziesięciu lat zajmuję się prawem karnym. Nie masz pojęcia, jak ważne mogą być nawet strzępki informacji. Porozmawiaj ze mną. Proszę.

Liz poczuła, że jej upór słabnie. Jak to możliwe, że potrafiła godzinami negocjować ceny sprzętu, a teraz już po minucie ulegała prośbie tego obcego mężczyzny? Wiedziała, że Jonas może jej przynieść wyłącznie kłopoty. Westchnęła.

– Dobrze, porozmawiajmy – zgodziła się i ustawiła łódź w dryf. – Kiedy będziesz łowił – dodała i uśmiechnęła się. – Bez zanęty. Teraz usiądź i odpręż się. Czasem ryba bierze nawet bez zanęty. Jeśli jakąś złapiesz, przypnij się pasem do krzesła i pracuj.

– A ty? – spytał, sadowiąc się wygodnie na krześle.

– Ja wracam do sterówki i postaram się utrzymywać stałą prędkość, żeby to, co złowisz, nie urwało nam się z haczyka. Są lepsze miejsca niż to, ale skoro nie zależy ci na wędkowaniu, nie zamierzam marnować paliwa.

– Zawsze rozsądna, prawda?

– Życie mnie do tego zmusiło.

– Dlaczego znalazłaś się na Cozumel? – spytał Jonas i ignorując wędkę, zapalił papierosa.

– Jesteś tu od kilku dni i jeszcze tego nie zrozumiałeś? – zdziwiła się i zatoczyła ręką krąg.

– W twoim kraju też jest wiele pięknych miejsc. Skoro jesteś tu już dziesięć lat, pomyślałem, że wyjeżdżając z kraju, byłaś jeszcze dzieckiem.

– Nie, nie byłam – zaprzeczyła, a Jonas zrozumiał, że trafił na jedną z jej tajemnic. – Znalazłam się tu, bo wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Gdy byłam mała, co roku przyjeżdżaliśmy na Cozumel. Moi rodzice też uwielbiają nurkować.

– Przeprowadziliście się tu razem?

– Nie. Przyjechałam sama – odparła sucho. – Nie zapłaciłeś dwustu dolarów, żeby rozmawiać o mnie.

– To może mi pomóc. Mówiłaś, że masz córkę. Gdzie ona teraz jest?

– Chodzi do szkoły w Houston. Tam mieszkają moi rodzice.

Jonas znał wielu ludzi, którzy mogliby porzucić własne dziecko i prowadzić wygodne życie na tropikalnej wyspie. Jednak nie pasowało to do Liz.

– Tęsknisz za nią – stwierdził po chwili.

– Bardzo – mruknęła Liz. – Za kilka tygodni wróci do domu i spędzimy razem całe lato. Wrzesień zawsze przychodzi zbyt szybko – powiedziała bardziej do siebie, niż do niego i zaczęła rozmyślać na głos. – To dla jej dobra. Rodzice świetnie się nią opiekują i ma tam zapewnioną najlepszą edukację. Faith może brać lekcje baletu i gry na fortepianie. Poza tym zawsze przysyłają mi zdjęcia małej – dodała i gdy poczuła, że jej oczy wypełniają się łzami, zamilkła.

Jonas zauważył, że Liz walczy ze łzami i dlatego przestała mówić. Siedział w ciszy i palił papierosa, dając jej czas, by uporała się ze swoimi emocjami.

– Myślałaś kiedyś o powrocie? – spytał po długiej chwili.

– Nie – zaprzeczyła, przełknęła łzy i pomyślała, że to zdjęcia córki przysłane wczorajszą pocztą tak ją rozczuliły.

– Ukrywasz się?

Liz poderwała gwałtownie głowę. W jej oczach nie było już łez. Płonęły gniewem. Jonas uniósł rękę w uspokajającym geście.

– Wybacz. Czasem zdarza mi się wepchnąć palce między drzwi.

– W ten sposób może je pan stracić, panie Sharpe – powiedziała, próbując odzyskać panowanie nad sobą.

– Istnieje taka możliwość – zaśmiał się Jonas. – Ryzyko zawodowe. Ludzie nazywają cię Liz, prawda?

– Owszem, moi przyjaciele – odparła zaskoczona.

– Pasuje do ciebie, chyba że próbujesz narzucić dystans w rozmowie. Wtedy powinni zwracać się do ciebie Elizabeth.

– Nikt mnie tak nie nazywa – odparła i pomyślała, że Jonas specjalnie zmienił temat.

– Dlaczego nie sypiałaś z Jerrym? – zapytał nagle, wciąż się uśmiechając.

– Słucham?

– Na swój sposób jesteś piękną kobietą – oznajmił dość obojętnie i wyrzucił niedopałek papierosa za burtę. – Jerry nie potrafił się oprzeć pięknym kobietom. Nie rozumiem, dlaczego nie zostaliście kochankami.

Przez krótką chwilę Liz cieszyła się, że znów ktoś nazwał ją piękną kobietą. Od tak dawna nie słyszała tych słów. Nikt jej tego nie mówił wtedy, gdy tak rozpaczliwie pragnęła je słyszeć. A teraz nie były już jej potrzebne. Posłała Jonasowi mordercze spojrzenie.

– Nie miałam na to ochoty. Może trudno ci to pojąć, skoro był do ciebie tak podobny, ale ja z łatwością mogłam mu się oprzeć.

– Tak? – zdziwił się uprzejmie Jonas i sięgnął po piwo, które zabrał ze sobą. Wyciągnął rękę z butelką w jej kierunku w geście propozycji. Gdy Liz pokręciła przecząco głową, sam się poczęstował. – Dlaczego?

– Miał duszę włóczęgi. Zjawił się na chwilę w moim życiu. Dałam mu pracę, bo był bystry i silny. Sądziłam, że zniknie, zanim minie miesiąc. Mężczyźni tacy, jak on, nie potrafią nigdzie zatrzymać się na dłużej.

– Mężczyźni tacy, jak on?

– Tacy, którzy szukają szybkiego i łatwego zarobku. Tacy, co gonią za marzeniami.

– A więc poznałaś go nieco. Czego tu szukał?

– Powiedziałam, że nie wiem! Sądzę, że słońca i dobrej zabawy – odparła rozdrażniona. – Wynajęłam mu pokój, bo wydał mi się niegroźny, a ja potrzebowałam pieniędzy. Nie byliśmy przyjaciółmi. Jedyne, o czym potrafił mówić bez końca, to nurkowanie dla grubej forsy.

– Gdzie chciał nurkować dla tych pieniędzy?

– Chciałabym, żebyś jednak zostawił mnie już w spokoju – powiedziała, zdjęła czapeczkę i niecierpliwie przesunęła dłonią po włosach.

– Jesteś realistką, prawda, Elizabeth?

– Owszem – odparła i wojowniczo wysunęła podbródek.

– Więc zdajesz sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić. Gdzie zamierzał nurkować?

– Nie wiem. Przestawałam go słuchać, gdy zaczynał opowiadać, jaki wkrótce będzie bogaty.

– Spróbuj przypomnieć sobie, co mówił – poprosił łagodnie Jonas.

– Mówił coś o zbiciu fortuny na nurkowaniu, a ja spytałam, czy może znalazł jakiś zatopiony skarb… – Liz starała się odtworzyć tamten wieczór, gdy była zajęta rachunkami, a Jerry snuł marzenia o bogactwie. – To był późny wieczór, a właściwie już noc. Pracowałam w domu. Zawsze lepiej prowadziło mi się księgi w nocy. Kiedy Jerry wrócił, pomyślałam, że musiał nieźle się gdzieś zabawić, bo lekko się zataczał. Wpadł na mnie i porozrzucał mi papiery. Chciałam powiedzieć mu coś do słuchu, ale się rozmyśliłam, bo robił wrażenie bardzo szczęśliwego i wcale mnie nie słuchał. Zaczęłam porządkować dokumenty, a on zaproponował, że kupi szampana, by uczcić swój sukces. Poradziłam mu, żeby przy swojej pensji zadowolił się raczej piwem. Zaczął gadać o krojącym mu się złotym interesie i nurkowaniu dla grubej forsy, a wtedy spytałam go o ten zatopiony skarb.

– I co na to Jerry?

– Powiedział, że czasem bardziej opłaca się coś zatopić, niż wydobyć z dna morza. – Liz przypomniała sobie śmiech Jerry'ego, gdy poradziła mu, żeby się przespał, bo gada od rzeczy. – Potem spróbował mnie zaciągnąć do łóżka, ja mu odmówiłam i uznaliśmy sprawę za niebyłą. Potem… chyba poszedł zadzwonić. Ja musiałam wracać do pracy…

– Kiedy to było?

– Jakiś tydzień po tym, jak go zatrudniłam.

– Więc to do mnie wtedy dzwonił – powiedział Jonas w zamyśleniu.

On również nie zwrócił szczególnej uwagi na słowa Jerry'ego. Brat wspomniał coś o powrocie do domu w wielkim stylu. Ale Jerry zawsze tak mówił, a potem dzwonił do Jonasa, by ten wyciągał go z kłopotów.

– Widziałaś, żeby kiedyś z kimś dyskutował albo się kłócił?

– Nigdy się z nikim nie sprzeczał. Flirtował z dziewczynami na plaży, uprzejmie rozmawiał z klientami i starał się być miły dla moich pozostałych pracowników. Chyba najwięcej czasu spędzał w San Miguel, odwiedzając okoliczne bary w towarzystwie Luisa.

– Jakie bary?

– Musisz zapytać Luisa, choć sądzę, że policja już dawno to zrobiła – odparła Liz i wzięła głęboki oddech, uznając, że wystarczy już grzebania się w minionych sprawach. – Panie Sharpe, dlaczego nie zostawi pan tego policji? Gonienie cieni nic nie pomoże.

– Jerry był moim bratem – stwierdził Jonas i nagle zdał sobie sprawę, że to nie oddawało w pełni jego uczuć.

Gdy zginął jego brat bliźniak, poczuł się tak, jakby umarła część jego duszy. Jeśli znów miał zaznać spokoju, musiał się dowiedzieć, dlaczego zamordowano Jerry'ego.

– Nie zastanawiałaś się, dlaczego zginął?

– Oczywiście, że się zastanawiałam. Sądziłam, że wdał się w jakąś bójkę lub pochwalił się nadzieją na zysk nie tej osobie, co trzeba.

– To nie była zemsta ani napad rabunkowy, Elizabeth. To była robota zawodowca.

– Nie rozumiem – pokręciła głową, próbując opanować nagłe drżenie i bicie serca.

– Jerry został zamordowany przez zawodowego zabójcę. A ja chcę się dowiedzieć, dlaczego.

– Jeśli masz rację, to tym bardziej należy zostawić sprawę policji – odparła.

Jonas sięgnął po kolejnego papierosa i zapatrzył się w linię horyzontu.

– Policja nie szuka zemsty, a ja tak – powiedział spokojnym głosem, od którego Liz przeszedł dreszcz.

– Nawet jeśli znajdziesz tego przestępcę, co możesz mu zrobić? – spytała, kręcąc głową.

– Jako prawnik będę zmuszony przypilnować, by znalazł się za kratkami. Ale jako brat… – powiedział i urwał, by pociągnąć łyk piwa. – Zobaczymy.

– Sądzę, że nie jest pan miłym człowiekiem, panie Sharpe.

– Nie jestem – przytaknął z mocą i spojrzał jej prosto w oczy. – I nie jestem nieszkodliwy. Jeśli się na coś zdecyduję, wytrwale dążę do celu.

Liz chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz zrezygnowała, widząc upór w jego oczach. Wzruszyła ramionami, spojrzała na wędkę i nieznacznie się uśmiechnęła.

– Złapał pan rybę, panie Sharpe – oznajmiła sucho. – Radzę się przypiąć do krzesełka i wziąć do roboty, zanim ryba wyciągnie pana za burtę – dodała, odwróciła się na pięcie i zostawiła Jonasa samego z wściekle walczącą rybą.

Utracony spokój

Подняться наверх