Читать книгу Utracony spokój - Нора Робертс - Страница 4

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Słońce właśnie zachodziło, gdy Liz zaparkowała skuter na swoim podjeździe. Wciąż jeszcze się śmiała. Niezależnie od kłopotów, jakie przysporzył jej Jonas, miała swoje dwieście dolarów, a on miał ponad dziesięciokilogramowego marlina. Czy chciał go, czy nie.

Warto było poświęcić jedno popołudnie, żeby zobaczyć jego minę, gdy zrozumiał, że przyszło mu walczyć z ogromną, wściekłą i bardzo silną rybą. Może nawet zrezygnowałby, gdyby wtedy nie obrzuciła go złośliwym, rozbawionym spojrzeniem. Ależ był uparty! Gdyby spotkała go w innych okolicznościach, może mogłaby nawet podziwiać tę jego cechę.

Nie miała racji, podejrzewając, że młody prawnik nie umie posługiwać się wędką. Ale i tak wyglądał zabawnie, gdy stał zmieszany na pomoście, a tłum wokół niego powoli gęstniał. To dało Liz możliwość ukradkowego zniknięcia. Nie mógł jej gonić, skoro każdy przechodzień chciał obejrzeć jego zdobycz i pogratulować udanych łowów.

Liz uporała się wreszcie z kluczami i otworzyła na oścież drzwi, żeby wpuścić do domu trochę świeżego powietrza, pachnącego nadciągającym deszczem. Uruchomiła wiatraki i włączyła radio. Poszła do sypialni, zapaliła światło i zaczęła się rozbierać, by wziąć prysznic.

Nagle znieruchomiała. Zauważyła, że rolety są opuszczone, a była pewna, że wychodząc, zostawiła je podniesione. Musiała być bardziej zaprzątnięta myślami o Jonasie, niż chciała przyznać. Uznała, że pan Sharpe zbyt często gości w jej myślach. Mężczyzna taki jak on miał do tego prawo, lecz Liz doszła do wniosku, że poświęciła mu już zbyt wiele swego cennego czasu. Ale teraz, skoro dowiedział się od niej wszystkiego, nie powinien już więcej składać jej niezapowiedzianych wizyt. Nagle przypomniała sobie znaczące spojrzenie Jonasa, gdy mówił, że potrafi być bardzo wytrwały w dążeniu do celu.

Jeszcze raz spojrzała na opuszczone rolety. Sznurek nie był zaczepiony i luźno zwisał. Liz nie lubiła tego. Pewnie dlatego, że wszystkie liny na łodzi zawsze są zabezpieczone. Wzruszyła ramionami i podeszła, by go poprawić.

Spiker w radio oznajmił, że wieczorem będzie padać i zapowiedział nowy przebój. Liz, nucąc pod nosem, zdecydowała, że przyrządzi sałatkę z kurczaka, zanim usiądzie do sprawdzania rachunków.

Zanim zdążyła odwrócić się od okna, silne ramię zacisnęło się na jej szyi. Zdołała dostrzec błysk srebra na przegubie napastnika. Poczuła na gardle chłód noża.

– Gdzie to jest? – wysyczał jakiś głos po hiszpańsku.

Wbiła paznokcie w duszące ją ramię i poczuła pod palcami plecioną bransoletę i twarde mięśnie napastnika. Szarpnęła się, lecz szybko zaprzestała walki, gdy ostrze noża wbiło się w jej skórę. Z trudem chwytała powietrze.

– Czego chcesz? – szepnęła, wiedząc, że nie ma w domu żadnej biżuterii, a w jej torebce spoczywa tylko pięćdziesiąt dolarów. – Torebka leży na stole. Weź ją sobie.

– Gdzie on to schował? – usłyszała pytanie, poparte brutalnym szarpnięciem za włosy.

– Kto? Nie wiem, czego chcesz.

– Sharpe. Koniec zabawy, paniusiu. Jeśli chcesz żyć, lepiej mi powiedz, gdzie ukrył pieniądze.

– Nie wiem – wycharczała i poczuła, że nóż przecina jej skórę. Coś lepkiego pociekło Liz za dekolt. Czuła, że zaraz wpadnie w histerię. – Nigdy nie widziałam żadnych pieniędzy! Sprawdź, tu nic nie ma!

– Już sprawdziłem – odparł i tak wzmocnił uścisk, że Liz pociemniało w oczach. – Sharpe umarł szybko. Ty nie będziesz miała tyle szczęścia, jeśli nie powiesz mi, gdzie są pieniądze.

On mnie zabije, pomyślała w panice. Umrę za coś, o czym nie mam pojęcia. Pieniądze… Zbir chciał pieniędzy, a ona miała tylko pięćdziesiąt dolarów… Zaczęła tracić przytomność. Faith… Ta nagła myśl o córce przywróciła jej na chwilę świadomość. Kto się zajmie Faith, jeśli ja umrę? Liz zagryzła do krwi dolną wargę. Ból rozjaśnił jej umysł. Nie mogła tak po prostu umrzeć. Musi walczyć dla Faith.

– Proszę… – szepnęła i udała, że osuwa się na ziemię. – Nie mogę mówić… Duszę się…

Poczuła, że uścisk nieco zelżał. Z całej siły uderzyła zbira łokciem w żołądek, kopnęła na oślep stopą i zaczęła uciekać. Pośliznęła się na dywaniku, który nagle uciekł jej spod stóp, ale nie obejrzała się za siebie. Odzyskała równowagę i pobiegła do drzwi. Zaczęła wołać o pomoc, zanim jeszcze wybiegła z domu.

Musiała tylko przebiec trawnik i przeskoczyć niski płotek, by dostać się do domu sąsiada. Drżąc i pochlipując, szarpnęła klamkę. Za sobą usłyszała pisk opon ruszającego gwałtownie samochodu.

– Chciał mnie zabić! – wykrztusiła i zemdlała.


– Nic więcej nie mogę powiedzieć, panie Sharpe – oznajmił Moralas.

Siedzieli w małym biurze kapitana. Policjant nie był zadowolony z wyników śledztwa. Teczka, leżąca na jego biurku, zawierała za mało informacji. Nic nie wskazywało na powód, dla którego zginął młody Amerykanin. Naprzeciwko miał jego lustrzane odbicie, które wpatrywało się nieustępliwie w Moralasa.

– Zastanawiam się, czy śmierć pańskiego brata nie była wynikiem wydarzeń sprzed jego przyjazdu na wyspę. Poprosiliśmy o pomoc departament w Nowym Orleanie. To był, zdaje się, ostatni adres pańskiego brata?

– On nigdy nie miał adresu – mruknął pod nosem Jonas.

Ani stałej pracy czy długotrwałego związku, pomyślał. Jerry był jak kometa, która nie zamierzała się nigdy wypalić.

– Powiedziałem przecież, co mówiła panna Palmer. Jerry szykował się na jakiś wielki interes. Miało się to stać tu, na Cozumel.

– Tak, coś związanego z nurkowaniem – przytaknął cierpliwie Moralas i sięgnął po cygaro. – Doceniam tę informację, choć rozmawialiśmy już z panną Palmer.

– Ale nie ma pan pojęcia, co z tym zrobić!

Kapitan sięgnął po zapalniczkę i spojrzał ponad płomieniem na Jonasa.

– Jest pan brutalnie szczery. Dobrze, ja też postawię sprawę jasno. Jeśli istniał jakiś ślad prowadzący do rozwiązania zagadki śmierci pańskiego brata, to na pewno już dawno znikł. Nie było odcisków palców, świadków ani narzędzia zbrodni – powiedział policjant i wziął teczkę ze sprawą Jerry'ego. – Nie oznacza to, że wrzucę ją do szuflady i zapomnę. Jeśli na mojej wyspie jest morderca, zamierzam go znaleźć. Sądzę jednak, że w tej chwili jest on daleko stąd. Może nawet w pańskiej ojczyźnie. Musimy cofnąć się w czasie i prześledzić wcześniejsze poczynania i kontakty pańskiego brata. A mówiąc szczerze, panie Sharpe, nie pomaga mi pan swoim pobytem na Cozumel.

– Nie zamierzam wyjeżdżać.

– To oczywiście pańskie prawo, póki nie zakłóca pan toku śledztwa – oznajmił groźnie Moralas, odłożył cygaro i odebrał dzwoniący telefon.

– Moralas – niemal warknął w słuchawkę i umilkł, marszcząc brwi. – Tak, proszę przełączyć. Panno Palmer, mówi kapitan Moralas.

Jonas zastygł w bezruchu z papierosem w jednej dłoni i zapalniczką w drugiej. Zdawał sobie sprawę, że Liz Palmer może być kluczem do rozwiązania całej sprawy.

– Kiedy? Czy jest pani ranna? Nie, proszę zostać na miejscu, zaraz przyjadę do pani – powiedział Moralas, położył słuchawkę i wstał. – Zaatakowano pannę Palmer.

– Jadę z panem! – rzucił krótko Jonas i ruszył za policjantem.

Gdy samochód pędził po wyboistych drogach, Jonas nie zadawał żadnych pytań. Przed oczami miał obraz opalonej, szczupłej, nieco zadziornej dziewczyny. Przypomniał sobie jej uśmieszek, gdy zrozumiał, że walka z tak wielką rybą nie będzie łatwa. Dobrze pamiętał też, jak zgrabnie umknęła mu z pomostu, porzucając go na pastwę ciekawskich gapiów.

Napadnięto ją. Dlaczego? Może wiedziała więcej, niż chciała mu zdradzić? Była kłamczuchą, oportunistką czy tchórzem? Dopiero po chwili zastanowił się, czy bardzo ucierpiała.

Gdy podjechali pod dom Liz, Jonas obrzucił go szybkim spojrzeniem. Drzwi były otwarte, rolety zaciągnięte. Mieszka tu sama, bez żadnej ochrony, wystawiona na ciosy, pomyślał.

Zatrzymali się przy sąsiednim budynku. W drzwiach stała kobieta w bawełnianej sukience, osłoniętej białym fartuszkiem. W dłoni trzymała kij bejsbolowy pokaźnych rozmiarów. Opuściła go dopiero, gdy kapitan pokazał jej swoją legitymację i odznakę.

– Policja – westchnęła zadowolona. – Nazywam się Alderez. Ona jest w środku. Dziękuję Bożej Opatrzności, że akurat byliśmy w domu – powiedziała i gestem zaprosiła ich do mieszkania.

Liz siedziała na sofie, okrytej wzorzystą narzutą, i ściskała w dłoniach kieliszek z winem. Jonas dostrzegł, że płyn kołysze się, bo dziewczyna wciąż drży. Gdy weszli, podniosła wzrok i utkwiła spojrzenie w Jonasie. Ale jej oczy patrzyły bez wyrazu. Po chwili powoli oderwała wzrok od prawnika i z powrotem zapatrzyła się w kieliszek.

– Panno Palmer – zaczął cicho Moralas i ostrożnie usiadł obok. – Czy może mi pani powiedzieć, co się stało?

– Wróciłam do domu o zachodzie słońca. Nie zamknęłam frontowych drzwi. Poszłam prosto do sypialni – recytowała głosem wypranym z emocji. – Rolety były opuszczone, ale wydawało mi się, że rano je podnosiłam. Sznurek wisiał luzem, więc podeszłam, żeby go poprawić. Wtedy mnie zaatakował… od tyłu. Przytrzymał mnie ramieniem i przyłożył nóż do gardła. Zranił mnie – powiedziała i dotknęła podłużnej rany, którą zajęła się wcześniej troskliwa sąsiadka. – Nie walczyłam, bo bałam się, że mnie zabije. Chciał to zrobić – oznajmiła i spojrzała prosto w oczy Moralasa. – Słyszałam to w jego głosie.

– Co mówił?

– Zapytał: gdzie to jest. Nie wiedziałam, czego chce. Powiedziałam, że może wziąć moją torebkę. Zaczął mnie dusić i spytał, gdzie on to schował. Powiedział: Sharpe – znów spojrzała na Jonasa, który zauważył, że na jej szyi zaczęły pojawiać się sińce. – Dodał, że to koniec zabawy i zabije mnie, jeśli nie powiem, gdzie są pieniądze. Oznajmił, że nie będę miała tyle szczęścia, co Jerry i nie umrę szybko. Nie uwierzył, gdy powiedziałam, że nic nie wiem – mówiła, wciąż patrząc na Jonasa, który zaczął mieć wyrzuty sumienia.

– Puścił panią? – spytał Moralas, delikatnie dotykając jej ramienia.

– Nie. Chciał mnie zabić – stwierdziła pozornie spokojnym, otępiałym głosem. – Wiedziałam, że to zrobi, czy mu powiem cokolwiek, czy nie. A moja córeczka mnie potrzebuje… Udałam, że mdleję, wtedy on zelżył uścisk, a ja uderzyłam go łokciem w żołądek i kopnęłam… wyrwałam się i uciekłam.

– Rozpoznałaby go pani?

– Nie widziałam go. Nawet nie spojrzałam za siebie.

– A głos?

– Mówił po hiszpańsku. Chyba był niski, bo czułam jego usta tuż przy uchu. Nic więcej nie wiem. Ani o pieniądzach, ani o Jerrym – powiedziała i odwróciła wzrok, bojąc się, że zaraz zacznie płakać. – Chcę już wrócić do domu.

– Oczywiście. Będzie to możliwe, gdy tylko moi ludzie sprawdzą, czy jest pani bezpieczna. Proszę na razie tu odpocząć, panno Palmer. Niedługo po panią wrócę.

Liz nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, gdy wbiegła do domu sąsiadów. Kiedy szła z Moralasem do swego domu, na niebie świecił już księżyc. Powiedziano jej, że wszystko sprawdzono i na jej podjeździe zostanie wóz policyjny. Bez słowa weszła do domu i ruszyła prosto do kuchni.

– Miała wiele szczęścia – powiedział Jonasowi kapitan. – Ktokolwiek ją zaatakował, był nieuważny.

– Sąsiedzi nic nie widzieli? – spytał Jonas i poprawił stolik, przewrócony w czasie ucieczki dziewczyny. Na ziemi leżała pęknięta muszla.

– Kilka osób zauważyło niewielki błękitny samochód. Pani Alderez widziała, jak odjeżdża, gdy otworzyła drzwi Liz. Ale nie potrafi powiedzieć, jakiej był marki, ani nie zauważyła numerów. Oczywiście, przydzieliłem pannie Palmer ochronę, przynajmniej do czasu, kiedy znajdziemy to auto.

– Cóż, nie wygląda na to, żeby morderca mojego brata opuścił wyspę.

– To, czym zajmował się pański brat, kosztowało go życie. Nie pozwolę, by panna Palmer płaciła za to w ten sam sposób – szorstko odparł kapitan. – Odwiozę pana z powrotem.

– Nie. Zostanę tu – oznajmił Jonas, przyglądając się długiemu pęknięciu muszli, które przypominało ranę na szyi Liz. – Mój brat ją w to wciągnął. Nie mogę zostawić jej teraz samej.

– Jak pan sobie życzy – zgodził się Moralas i ruszył w stronę wozu.

– Kapitanie – zatrzymał go Jonas. – Nie uważa pan już, że morderca jest daleko stąd, prawda?

– Nie, nie uważam. Dobranoc, panie Sharpe. Buenas noches.

Jonas zamknął drzwi, sprawdził wszystkie okna i dopiero wtedy poszedł do Liz. Stała w kuchni i nalewała sobie kawę.

Utracony spokój

Подняться наверх