Читать книгу Mój przyjaciel kryzys - Olga Kozierowska - Страница 6
ROZDZIAŁ 1 GDZIE TEN MOTYW,
GDZIE TA AKCJA? CZYLI KRYZYS MOTYWACJI
ОглавлениеBo kiedy ktoś idzie za głosem serca,
To dochodzi dokąd chce, osiąga to co chce.
Pod warunkiem, że spróbuje.
Madagaskar
Ewa wstała niechętnie. Za oknem było jeszcze ciemno.
– Ech, nie cierpię zimy – mruknęła pod nosem.
Poczłapała do łazienki. Włączyła światło i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Już chciała zacząć biadolić o zmarszczkach, zbyt dużym nosie i fatalnych włosach, gdy przypomniała sobie słowa dziewczyny, na której wykład zaciągnęła ją wczoraj koleżanka z pracy. Słowa brzmiały: „My, kobiety, patrząc w lustro, skupiamy się na tym, czego nie mamy, co chciałybyśmy zmienić, zamiast skupić się na tym, co mamy, co w nas ładne”. „Może coś w tym jest” – pomyślała i spojrzała na siebie przychylniejszym okiem. Przesłała sobie kilka buziaków i strojąc miny, powiedziała do swojego odbicia:
– Przynajmniej Bozia dała ci ładny tyłek!
Wzięła prysznic, ubrała się, zjadła zdrowe śniadanie. Ostatnio starała się zrzucić kilka kilogramów, więc uważała na to, co je. Rano oczywiście łatwiej było zamiast bułki z kruszonką sięgnąć po owsiankę. Problem pojawiał się wieczorem, gdy wracała głodna z pracy, a jej ukochane sery niemalże wołały do niej z lodówki: „Ewuniu, zjedz nas, wiemy, że chcesz nas spróbować, wystarczy tylko, że sięgniesz i skosztujesz kawałeczek – przecież od kawałeczka nie utyjesz”. I zdarzało się, że sięgała. Do czasu. Olśnienia doznała podczas spotkania ze swoim przyjacielem Miłoszem, który właśnie kończył pisać nową książkę o motywacji.
– Silna wola wyczerpuje się w ciągu dnia, nie wiedziałaś o tym? – zapytał Miłosz.
– No niby wiedziałam, ale zupełnie tego nie brałam pod uwagę, przygotowując się do diety.
– I błąd! Usuń z domu wszystko, co może być kuszące. Serki z lodówki przede wszystkim. Oddaj, wyrzuć, cokolwiek. Byleby ich nie było w zasięgu ręki, jak już zużyjesz całą silną wolę i wieczorny głód się odezwie.
– Niby takie proste, a nie wpadłam na to. – Ewa się uśmiechnęła.
Wieczorem zutylizowała wszelkie pokusy, pozwalając sobie na mały kęs serka brie, tak na pożegnanie. Potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden. Pożegnanie zakończyło się, gdy wyjadła ostatni kawałeczek. Teraz wystarczyło nie kupować nowego.
Dni mijały, a jej zadowolenie z siebie rosło. Szczególnie że w pracy stresów nie ubywało, a ona zawsze zajadała stres. Tym razem było inaczej. Wieczorne podjadanie zastąpiła oglądaniem ulubionych seriali komediowych. Relaksowało ją to i zapominała o apetycie.
W pewien piątek na cotygodniowym korpośniadaniu, które w ramach integracji organizowała jej firma, usłyszała, jak koleżanki umawiają się na trening biegowy. Były tym niezwykle podniecone. Jedna mówiła przez drugą, jak to będzie super, jak to przebiegną cały dystans na biegu niepodległości, a potem kto wie, może nawet maraton. Ewa, widząc ten zachwyt, pomyślała: „A może to coś dla mnie? Może też powinnam zacząć biegać?”. I tak w jej głowie, podczas gdy spożywała korporacyjne drugie śniadanie, urodził się nowy cel.
Wieczorem zadzwoniła do ojca. Kiedyś dużo biegał i miała nadzieję otrzymać kilka wskazówek.
– Cześć, tato, co u ciebie? – zaczęła.
– A nic, wszystko dobrze, a u ciebie, córeczko?
– Też dobrze. Wpadłam na pewien pomysł. Chcę zacząć biegać. Może nawet w tym roku przebiegnę maraton.
– Jeszcze ci biegania potrzeba – zaczął biadolić ojciec. – Tyle pracujesz. A teraz jeszcze treningi? Daj spokój. Kiedy ty kogoś poznasz, ustabilizujesz się? Masz już trzydzieści dwa lata. Zamiast trenować, zacznij chodzić na randki.
– Przestań, tato. Kiedyś sam mówiłeś, że stres trzeba wybiegać, że to najlepszy sposób na pozbycie się kortyzolu. Nie mówiłeś tak?
– Mówiłem, ale nie o to chodzi…
– A o co? – zirytowała się już na dobre Ewa. – O to, że najważniejsze dla kobiety powinno być znalezienie męża? Że jak singielka, to pewnie lesbijka albo, co gorsze, stara panna?
– Nie unoś się tak. Przecież to nie jest normalne, żeby kobieta zasuwała jak facet. Znajdź sobie odpowiedniego męża, a nie będziesz musiała pracować.
– Ale ja chcę pracować, zrozum to wreszcie. Chcę!!! – krzyknęła Ewa. – I będę trenować. Czy ci się to podoba, czy nie.
– Dobrze już, rób, co chcesz. Ale potem nie dzwoń z płaczem…
Ewa nie cierpiała takich rozmów z ojcem, a ostatnio było ich coraz więcej. Powodem pewnie były jej zbliżające się urodziny. Kolejne bez męża i gromadki dzieci u boku. „I co ludzie powiedzą?” – usłyszała w głowie głos matki. Wzdrygnęła się. Złość, postanowiła przełożyć na działanie. Tak jej kiedyś doradzał psycholog, do którego chodziła kilka lat wcześniej, po tym jak jej ukochany odszedł do innej. I to nie jakiejś tam innej. Związał się z jej najlepszą przyjaciółką. Kiedy się o tym dowiedziała, miała ochotę rozerwać ich na strzępy. Terapia pozwoliła jej odzyskać równowagę, pozbyć się frustracji i bólu. Nauczyła ją korzystać z energii niesionej przez złość. Teraz był dobry moment, by do tego wrócić.
Włożyła legginsy, bluzę i pierwsze z brzegu sportowe buty. Zaczęła biec, jak tylko znalazła się na zewnątrz budynku, w którym mieszkała. Na początku jak szalona, by wypocić złe emocje. Nie miała kondycji, więc szaleństwa starczyło jej na kilka minut. Zziajana przystanęła, schyliła głowę, oparła dłonie o uda i ciężko oddychała.
„Pokażę wam, pokażę wam wszystkim na co mnie stać!” – krzyczała w myślach. Gdy jej oddech nieco się uspokoił, ruszyła. Biegła spokojnie, równym tempem, wyobrażała sobie, że wiatr wywiewa z jej głowy wszystkie złe myśli. Po półgodzinnym wysiłku poczuła się całkiem dobrze. Wróciła do domu, wzięła prysznic i zasiadła przez komputerem. Zaczęła sprawdzać plany treningowe. Wyszło na to, że jeśli chce myśleć o przebiegnięciu półmaratonu, powinna biegać minimum trzy razy w tygodniu. To było do zrobienia, zwłaszcza że miała motywację i cel. I nie była to dbałość o urodę, nie chodziło też o sam półmaraton. Ewa chciała udowodnić innym, a w szczególności rodzicom, że da radę.
Zaplanowała, że będzie biegać we wtorki, w czwartki i w soboty. Kupiła odpowiedni strój oraz specjalne buty, polecane przez kolegę biegającego w maratonach. Była przygotowana w stu procentach.
Niestety we wtorek przedłużyło się zebranie zarządu. Ewa dotarła do domu po 20.00. Nie miała już siły na bieganie, więc legła przed telewizorem, nawet nie zmieniając kostiumu na domowy dres. „Zacznę od czwartku” – pomyślała. „Dziś byłby to heroizm”.
W czwartek nie zdążyła zjeść lunchu, zatem gdy wpadła do domu, najadła się czego popadnie i rozbolał ją brzuch. A z bolącym nie da się uprawiać sportu. W piątek bawiła się do czwartej rano na imprezie imieninowej przyjaciela ze studiów, więc w sobotę była nie do życia. O bieganiu nie było mowy. W niedzielę zaś nawet nie próbowała podjąć wyzwania, bo przecież nie taki był plan. Kiedy minęła złość, motywacja Ewy osłabła. Strój i buty leżały w garderobie, a Ewie przybywało wymówek. Po kilku tygodniach zamiotła temat biegania pod dywan. Cieszyła się w głębi duszy, że nikomu oprócz ojca nie wyjawiła swojego planu. Uniknęła niezręcznego tłumaczenia innym, dlaczego nie trenuje, dlaczego się poddała. Uniknęła wstydu.
W kwietniu wyjechała do Londynu na szkolenie z zarządzania zespołem. Jeden z modułów poświęcony był motywacji, a dokładnie motywacji błyskawicznej, metodzie stworzonej przez dr. Michaela Pantalona. Trenerka z entuzjazmem opowiadała o korzyściach płynących z zastosowania tej techniki wobec pracowników.
– Dzięki motywacji błyskawicznej ludzie podejmą działanie zachęceni do odnalezienia w sobie powodów tego działania, odwołacie się do ich motywacji wewnętrznej – podkreślała. – I jest to do zrobienia w kilka minut. Należy zadać im sześć pytań.
Uśmiechnęła się i przeszła do konkretów. Zadała pytania i zaproponowała, by uczestnicy dobrali się w pary. Ewa pracowała z Johnem. Nie znała go dobrze, wiedziała tylko, że odpowiada za sprzedaż w centrali. Poznała go dwa lata temu na gwiazdkowej imprezie. Był całkiem miły, można powiedzieć, że się lubili. Trenerka poprosiła, by przypomnieli sobie jakiś mały cel, którego realizację od dawna odkładają, coś, co uważają za ważne, ale z jakiegoś powodu nie zaczęli działać albo poddali się zbyt szybko. Następnie jedno z nich miało zadawać drugiemu angażujące pytania i sprawdzić, jaki będzie efekt. John zaproponował, by pytania zadawała Ewa. Tematem miało być wciąż odkładane przez Johna rozpoczęcie nauki języka hiszpańskiego. Ewa spojrzała na listę pytań i rozpoczęła nietypowy wywiad. Pierwsze pytanie brzmiało:
– Dlaczego miałbyś dokonać zmiany, dlaczego miałbyś rozpocząć naukę?
– Bo znajomość hiszpańskiego pomogłaby mi w pracy. Odpowiadam za sprzedaż na wielu rynkach, na niektórych hiszpański jest kluczowy – odrzekł od razu.
– Jak bardzo jesteś zdecydowany na zmianę? Czyli by zacząć się uczyć? Oceń w skali od jednego do dziesięciu.
John po namyśle wskazał liczbę siedem.
– A dlaczego siedem, a nie na przykład sześć? – kontynuowała Ewa.
– Bo wiem, ile kłopotów mam teraz z dogadaniem się z kontrahentami, gdy pojawia się problem, a rozmawiamy w znanym sobie języku. Poza tym chciałbym ubiegać się o awans, a bez znajomości hiszpańskiego nie mam wielkich szans.
– Wyobraź sobie, że zmiana nastąpiła, znasz hiszpański. Jakie byłyby tego pozytywne skutki, jakie korzyści? – Ewa przeszła do kolejnego pytania.
– Pracowałbym efektywniej – stwierdził John.
– A dlaczego to dla ciebie ważne? – dopytywała Ewa.
– Wychodziłbym z pracy o normalnej porze, mniej bym się stresował, miałbym lepsze wyniki, może nawet fantastyczne.
– Fantastyczne wyniki, a dlaczego jest to takie ważne?
– No… większa roczna premia, docenienie moich działań przez zarząd, może nawet szybsza ścieżka awansu. To dałoby mi poczucie bezpieczeństwa…
– A czemu tak ważne jest dla ciebie poczucie bezpieczeństwa?
– Mam rodzinę, dwoje dzieci. Chciałbym, by miały łatwiejszy start niż ja. Chciałbym zapewnić im najlepsze wykształcenie. Mam duży kredyt, bo zawsze marzyłem o domu z ogródkiem. Wow, to naprawdę działa! – wykrzyknął nagle John.
Ewa się uśmiechnęła.
– To jaki będzie twój następny krok?
– Skorzystam z bezpłatnych lekcji oferowanych przez firmę. Umówię się od razu na pierwszą lekcję.
– No wiesz co, płacą ci za te lekcje i do tej pory nie skorzystałeś? – obruszyła się Ewa.
– Wiesz, jak coś jest za darmo, to czasem trudniej to docenić. Trudniej się zmotywować, jak coś jest na wyciągnięcie ręki, to taki paradoks – stwierdził uśmiechnięty John.
Ewa przypomniała sobie, że kiedyś przeczytała ciekawy artykuł, który pokazywał, że problem z motywacją mają w większości ci, którym jest dobrze. Mają co jeść, mają pracę, dach nad głową. No bo czy osoba, która straciła pracę, przeżywa kryzys, wstaje rano i zastanawia się: czy jestem dość zmotywowana, by przejrzeć ogłoszenia i na wybrane odpowiedzieć? Czy mam szukać pracy, czy może nie szukać? Ewa uśmiechnęła się w zadumie i wróciła myślami do zajęć.
Trenerka podsumowała pierwszą część szkolenia i poleciła, by każdy z uczestników wypróbował metodę sześciu kroków dr. Pantalona na sobie jako autoperswazję. Opowiedziała też swoją historię.
– Kiedyś bardzo chciałam biegać, ale znajdowałam mnóstwo wymówek. Czas uciekał, a ja za każdym razem obiecywałam sobie, że już zaraz, już za tydzień. I okazało się, że szewc bez butów chodzi, bo przecież uczyłam innych metody błyskawicznej motywacji, którą równie dobrze mogłam wykorzystać do tego, by zmotywować siebie. W końcu się udało. Zaczęłam od małych kroków. Dziś mam za sobą trzy maratony i kolejne w planach. Poznałam też cudownych ludzi, z którymi dzielimy pasję do biegania – zakończyła.
W przerwie Ewa podeszła do trenerki.
– Ja też próbuję biegać, chciałam przygotować się do maratonu, ale nic z tego nie wyszło. Zazwyczaj potrafię zmotywować się do działania, a tu taka klapa. Pobiegłam raz i na tym się skończyło. Dlaczego? Co źle robię? – zagaiła trenerkę.
– Wybrałaś za duży cel na początek. Maraton to poważny dystans. Trzeba się do niego długo przygotowywać. To miesiące treningów, więc jeśli pomyślisz o tym w deszczowe popołudnie, to nic dziwnego, że nie masz ochoty wyściubiać nosa spod koca.
– To od czego zacząć? Od półmaratonu?
– Na początek zapomnij o długich dystansach. Odległy cel paraliżuje. Jak sądzisz, co jest najważniejsze, żeby zacząć?
– Wstać z kanapy? – odparła niepewnie Ewa.
– Bingo! Ważne jest, żeby wstać, założyć buty i wyjść z domu, zrobić rozgrzewkę, pomaszerować, a potem potruchtać choć kilka minut. Co sądzisz o takim celu?
– Wydaje się, że dałabym radę – zaśmiała się Ewa.
– Zanim cokolwiek zaczniesz robić i szukasz w sobie motywacji, pamiętaj o metodzie małych kroków. Dzięki niej łatwiej wytrwać, kiedy przychodzą chwile słabości. Kilkuminutowy trucht w chłodne listopadowe popołudnie nie brzmi tak strasznie jak trening do maratonu, prawda?
– Chyba rozumiem, co masz na myśli. Wprowadzanie małych zmian prowadzi do dużych efektów?
– Dokładnie tak! Wprowadzając małe zmiany, nie odczuwamy ich w krótkim czasie, ale w dłuższym okresie zyskujemy wiele. Mam nadzieję, że trochę ci pomogłam.
Ewa wróciła z Londynu odmieniona. Znów wyciągnęła buty biegowe z szafy i bez względu na pogodę wychodziła pobiegać. Czasem na kwadrans, innym razem na dwadzieścia minut. Nie minęły jednak dwa tygodnie, a znów zaczęły pojawiać się przeszkody – najpierw obtarta pięta, potem zaśnieżone chodniki, w końcu buty leżały nieużywane w przedpokoju i Ewa tylko się o nie potykała. W końcu schowała je do kartonu, bo były jak wyrzut sumienia. Wiosną znów sobie o nich przypomniała. Wszystko dzięki koledze, który kiedyś doradził jej ich zakup. Spotkali się w galerii handlowej i Ewa opowiedziała o swoich nieudanych próbach biegowych.
– To koniecznie przyjdź na trening – ucieszył się Konrad. – Biegamy kilka razy w tygodniu na Agrykoli. Przychodzą tam osoby o różnym stopniu zaawansowania, więc nie musisz się przejmować, że nie nadążysz.
– Ale co to za przyjemność biegać w kółko po Agrykoli? I to jeszcze całą grupą? – zdziwiła się Ewa.
– No coś ty, dziewczyno, w kupie raźniej. Jest wesoło, poza tym motywujemy się nawzajem. Dzwonimy do siebie, jak ktoś nie pojawi się na treningu. A poza tym ten dreszczyk rywalizacji. – Konrad puścił oko do Ewy. Trochę ją znał i wiedział, że była ambitna.
Konrad tak ją męczył, że w końcu dała się namówić. Uznała, że kondycję ma niezłą, postanowiła więc pobiegać w jego grupie. Kiedy skończyli, była zielona na twarzy. Próbowała za nimi nadążyć, ale ledwo dawała radę, bo byli za szybcy.
– Ja się do tego nie nadaję – wydyszała.
– Jak mówiłem o rywalizacji, to nie miałem na myśli, że masz od razu przebiec maraton sprintem – śmiał się Konrad. – Dobrze ci tak, masz nauczkę. Następnym razem przyjdź na zajęcia z grupą mniej zaawansowaną.
– Już więcej tu nie przyjdę. W ogóle nie jest wesoło.
– Nie masz wyboru, musisz przyjść. Mam twój numer telefonu i będę cię zamęczał.
– Może powinieneś napisać podręcznik Motywacja przez zamęczenie – powiedziała Ewa, wciąż z trudem łapiąc oddech.
– Ech, bo ty od razu chcesz być pierwsza. Zacznij od tego, że będziesz w pierwszej piątce. Nie ostatnia, bo tego pewnie nie przeżyjesz, ale i nie na podium, bo znów odechce ci się biegać po pierwszej porażce. Jak chcesz, na pierwszy trening pójdę z tobą – zaproponował.
Ewa dała się w końcu namówić. Lubiła Konrada i ze zdziwieniem stwierdziła, że jego dobry humor jest zaraźliwy. W grupie dla początkujących nie miała problemu, żeby wytrzymać dystans i tempo. Konrad miał rację, wciągnęła się. Po dwóch miesiącach stwierdziła, że nie musi szukać specjalnej motywacji – bieganie weszło jej w nawyk. Nie wyobrażała sobie już życia bez regularnych treningów. Z Konradem rzadko spotykali się na treningach, ale dzwonili do siebie regularnie. W końcu okazało się, że nie może już żyć i bez biegania, i bez Konrada. Była dumna, że wytrwała. Dumny był także jej ojciec. Ewa z tego, że biega, ojciec, bo wreszcie znalazła sobie narzeczonego. Po cichu postanowił, że skoro tak dobrze mu poszło, teraz zmotywuje Ewcię, żeby jak najszybciej postarała się o wnuki.