Читать книгу Zniewolona. Po drugiej stronie wolności - Olga Krzeczewska - Страница 5
Rozdział pierwszy
ОглавлениеSkuta lękiem Katierina nawet nie drgnęła, kiedy Lidia rzuciła jej pod nogi odcięty warkocz, nie wydała żadnego dźwięku. W milczeniu patrzyła tylko na zachodzące słońce, a łzy same płynęły jej z oczu.
Lidia przyglądała się Katii z satysfakcją – wreszcie dokona się zemsta na jej żałosnej konkurentce, dziewce pańszczyźnianej, która zawładnęła sercem jej ukochanego, o którym marzyła od małego, a który teraz odszedł już na zawsze.
– Dokąd z nią? – zapytał rzeczowo Zachar.
– Niech posprząta po sobie. A potem przyprowadź ją do mnie.
Lidia oddała mu nóż, z obrzydzeniem odrzuciła czubkiem pantofelka warkocz Katii i nieśpiesznie ruszyła do domu.
– Słyszałaś, co pani rozkazała? – Zachar kopnął Katierinę. – Posprzątaj!
Pochlipując cichutko, Katia pochyliła się i uniosła z ziemi swój zakurzony warkocz. Ściskając go w ręce, przymknęła oczy, z trudem powstrzymując szloch i nie wiedząc, skąd ma czerpać siłę na spotkanie z tym, co ją czeka.
– Czego stoisz! – huknął Zachar. – Wyrzuć tam i migiem do gospodyni!
Na oczach całej służby Katierina rzuciła swój warkocz, swoją dumę panieńską, na stertę śmieci i udała się w stronę domu. Wymęczona długim truchtem za wozem, ledwo powłóczyła nogami, a Zachar popychał ją jeszcze z tyłu. Mijając na korytarzu duże lustro, zamarła przerażona, widząc w nim odbicie bladego, zakurzonego obcego oblicza w aureoli sterczących w różne strony nierównych włosów.
– Czego stoisz?! – Zachar ponownie szturchnął ją w plecy.
Zostawił dziewczynę w salonie, gdzie Lidia zasiadła już w fotelu, niczym królowa na tronie. Obrzuciła Katierinę lodowatym spojrzeniem.
– Do mnie! Podejdź bliżej! – rozkazała.
Katierina zrobiła jeszcze kilka niepewnych kroków. Lidia wstała i obeszła dziewczynę, nadal bacznie się jej przyglądając.
– No, no, popatrzmy… Twarz ziemista, figura wątła… – Szefer skrzywiła się z pogardą. – Czy to warto było płacić za ciebie takie pieniądze?
Katierina milczała. Zaschło jej w ustach tak, że język ranił podniebienie.
– No, odpowiadaj! – zażądała Lidia. – Jaki z ciebie pożytek w gospodarstwie? Czyś ty tylko przyuczona do wylegiwania się w pańskiej pościeli? – Mocno chwyciła Katię za podbródek.
Ta mężnie zniosła pełne nienawiści spojrzenie swej nowej pani i Lidia wróciła na fotel.
– No? – ponagliła. – Odpowiadaj. Co potrafisz? Co robiłaś u Czerwinskich?
– Ja… zmarłej Annie Lwownie czytałam z rana – zaczęła wyliczać potulnie Katierina. – Różne powieści. Rozmowy prowadziłyśmy po francusku, czasem po niemiecku.
– Mnie to do niczego nie jest potrzebne. Co jeszcze?
– Śpiewać mogę, grać na różnych instrumentach.
– Zobaczmy. Śpiewaj.
– Co śpiewać?
– Cokolwiek!
Katia zaintonowała Wspomnienie Alabjewa i Żukowskiego1, piosenkę sentymentalną, która najczęściej rozbrzmiewała w jej sercu po śmierci Aloszy. Głos dziewczyny niósł się po salonie, bardzo osłabiony po wyczerpujących wydarzeniach tego dnia, ale wciąż nad wyraz mocny i nad podziw piękny.
Minęły bezpowrotnie dni wspaniałe!
Nie zaznasz, serce, takich dni już więcej!
W tęsknocie i w pamięci pozostały!
Już lepiej by was okryć niepamięcią!
Już lepiej by was okryć niepamięcią!
Powraca do was myśl z przyzwyczajenia,
Miłosne łzy są nie do powściągnięcia!
Nieszczęściem jest o takich dniach wspomnienie!
Lecz zapomnienie większym jest nieszczęściem!
Lecz zapomnienie większym jest nieszczęściem!
Do oczu Katieriny mimowolnie napłynęły łzy. Lidia usiłowała nie ulec czarowi jej głosu i podsycała swoją nienawiść, myśląc o tym, o kim w rzeczywistości śpiewa jej ofiara – o Aloszy, którego pańszczyźniana jej odebrała.
W miejscu nadziei smutek się rozgości!
Jedyną ulgę niesie szczera łza!
Tęsknota wspomnień wkrótce mnie wykończy!
Czy żyć się da – niestety – bez pamięci?
Czy żyć się da…
– Dosyć! – przerwała Lidia, a w jej oczach błysnęła niekłamana złość. – A teraz tańcz! – rozkazała.
Oszołomiona Katierina nawet nie drgnęła.
– Tańcz! – Lidia wbiła paznokcie w oparcie fotela i pochyliła się do przodu.
Katia nie mogła usłuchać rozkazu – upokorzenie byłoby zbyt wielkie. Lidia rzuciła się na nią, jakby ucieszona, że ma pretekst, by dać ujście swej wściekłości, i na odlew uderzyła Katierinę w twarz. Ciszę przeszył głośny dźwięk wymierzonego policzka.
– Tańcz! – wrzasnęła Szefer, pocierając dłoń i krzywiąc się przy tym z bólu. – No dobrze – wycedziła przez zęby. – Zacharze!
Znając usposobienie swojej pani, ten przyszedł już z nahajką w ręce.
– Zacharze, rozbestwili ją Czerwinscy. Czas, by nauczyć ją rozumu.
– Tak zrobię. – Rządca skinął z gotowością.
– Będziesz mnie błagać o śmierć… – Szefer wysyczała prosto w twarz Katieriny, która skuliła się na myśl o czekającym ją bólu. – Do piwnicy z nią! – rozkazała Zacharowi.
Chwyciwszy Katierinę za łokieć, rządca wywlókł ją z salonu, następnie ciągnął przez niezliczone korytarze aż na podwórze. Dziewczyna nie rozpoznawała drogi z powodu bólu i lęku. Wreszcie popchnął ją do jakiejś komórki i to tak mocno, że upadła na podłogę.
Rozglądając się ze zgrozą, Katierina zobaczyła mnóstwo pająków na ścianach, karaluchów uciekających przed światłem i jeszcze jakiegoś oślizgłego robaka na podłodze. Do przeciwległej ściany przymocowano łańcuchy z kajdanami.
Weszła Lidia. Zachar zwrócił się do niej, wyciągając nahajkę:
– Jak pani chce batożyć? Na ławie czy przy słupie?
Katia zerknęła na ławę i aż się wzdrygnęła – pełzało po niej mnóstwo robactwa. Zauważywszy to, Lidia uśmiechnęła się krzywo, pojmując w mig, jak przedłużyć męczarnię ofiary i najpełniej rozkoszować się jej cierpieniem.
– A coś ty taki okrutny, Zacharze? – zapytała z drwiną. – Tylko byś batożył. Niech posiedzi, pomyśli do jutra. Kto wie, może zmądrzeje. – I pokazała na łańcuch. – Przykuj ją. Ma w zwyczaju uciekać od państwa.
Pchnąwszy Katierinę w stronę ściany, Zachar wziął do ręki kajdany i wskazał na suknię.
– Podnieś kiecę.
Zerknąwszy na okropne, pordzewiałe żelazo, Katierina drżącymi rękoma uniosła suknię.
– Nogę dawaj! – krzyknął poirytowany Zachar.
Katierina wysunęła nogę. Zachar spojrzał i już chciał nałożyć jej na łydkę żelazną obręcz, kiedy wtrąciła się Lidia.
– Gdzie?! Za szyję! Żeby się nawet poruszyć nie mogła!
Zachar wyprostował się i popatrzył niepewnie na Katierinę.
– E… boję się, pani, za szyję przykuwać. Tak to się i udusić może niechcący.
– To nic. Nie udusi się.
– Jak tam pani chce. – Ale potem podszedł do Lidii i wyszeptał jej do ucha: – Tylko że przysięgam, że jak ją za szyję się przykuje, do jutra nie dociągnie. Jeśli pani o to właśnie chodzi, wtedy, oczywiście…
Lidia zmrużywszy oczy, popatrzyła na Katierinę.
– Za szyję! – padł rozkaz. Nie chciała tak szybko rozstawać się ze swoją zdobyczą, ale nie zamierzała się też wycofywać.
Wzruszywszy ramionami, Zachar odnalazł drugie kajdany, które pozwalały na skucie rąk i nóg jednocześnie. Lidia z przyjemnością przyglądała się, jak Katierina krzywi się z zimna i bólu, w czasie kiedy Zachar zakładał jej żelazny naszyjnik.
Dopiero gdy rządca kończył zapinać łańcuchy, gospodyni majątku odwróciła się i zmierzając do wyjścia, rzuciła przez ramię:
– Nie karmić i nie poić, dopóki nie powiem.
Po wyjściu Zachara w głowie Katii jeszcze długo brzmiało rytmiczne pobrzękiwanie mocowanych na jej ciele kajdan…
Kiedy po otwarciu testamentu stało się jasne, że dom należy teraz do Grigorija, ten skorzystał z okazji, by wygnać z niego Larisę. Kobieta wyjechała do siebie do Nieżyna i od tej pory nie chciała ani widzieć Piotra Iwanowicza, ani przyjmować od niego prezentów. Czerwinski starszy miotał się, szalejąc z tęsknoty i zazdrości, ale to nie pocieszyło jego syna.
Natalie nie tak wyobrażała sobie życie rodzinne. Jej mąż był ciągle ponury bądź zdenerwowany i nawet kiedy przebywał tuż obok, myślami najwyraźniej znajdował się gdzieś bardzo daleko. Coraz częściej zostawiał ją w pustym salonie samą. Dziś jednak Natalie postanowiła wreszcie się z nim rozmówić, dlatego zaczęła go szukać w opustoszałym domu.
Po wejściu do palarni rozejrzała się. Tam również panowała martwa cisza, jakby w pomieszczeniu nikogo nie było. Oświetlał je jedynie ogień z kominka. Nagle zza oparcia fotela, ustawionego frontem do paleniska, dobiegł szmer.
– Grisza, jesteś tu? – zawołała cicho.
– Jestem – nie od razu i niechętnie odezwał się Grigorij. – Gdzie jeszcze mógłbym być?
Natalie podeszła do Grigorija i usiadła przy nim. Spojrzała na męża z troską, gdyż zauważyła, że ponownie jest pogrążony w smutku. Cienie podkreślały zmarszczki na jego twarzy, przez co wyglądał na znacznie starszego, niż był.
– Co się stało? – zapytała. – Znowu pokłóciłeś się z ojcem?
– Nawet się nie godziliśmy – odburknął Grigorij. – Najwyraźniej postanowił uprzątnąć z naszego życia wszystko, co przypomina o mateczce. WSZYSTKO!
– Jak to?
– No, na przykład sprzedał fortepian mateczki. A przecież tak go lubiła…
– Poczekaj… – nie zrozumiała Natalie. – Jak mógł go sprzedać? Przecież Anna Lwowna zapisała go w testamencie Katii. Teraz należy do niej.
– Katię również sprzedał – rzucił ponuro Grigorij, patrząc pod nogi. – Wraz z fortepianem.
Natalie westchnęła, usłyszawszy tę wiadomość, zaś Grigorij wstał i zaczął miotać się po pokoju jak tygrys w klatce. Zatrzymał się przy ścianie i uderzył w nią pięścią z całej siły.
– Nienawidzę go! Nie-na-wi-dzę!
Natalie, która już przyzwyczaiła się do jego zmian nastroju, zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu:
– No, dosyć już, dosyć… Kto ją kupił?
– Lidia Szefer. – Strącił z irytacją rękę żony.
Natalie ulżyło.
– Ach, to przecież nawet nie tak znowu źle! – zawołała. – Liddi nie zrobi Kitti nic strasznego. A gdyby tak ją kupił jakiś staruch… dla rozrywki… A tak, można powiedzieć, że Kitti miała szczęście.
– Tak sądzisz? – Grigorij odwrócił się do niej. – Miała szczęście, że wypędzili ją z domu, który uważała za swój? Ufała nam… A my? – I ponownie uderzył pięścią w ścianę.
Natalie chwilę pomyślała, patrząc na męża ze współczuciem i litością, a potem wpadła na pomysł:
– Jeszcze jutro pojadę do niej i porozmawiam! Jesteśmy przyjaciółkami i jestem pewna, że Liddi chętnie sprezentuje mi Katię.
Grigorij spojrzał na żonę, a na jego twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech, znikały zmarszczki, powracał blask oczu. Czule przytulił Natalie, pocałował ją w usta, ona zaś, jak zwykle, omdlała w jego objęciach.
Nagle odsunęła się, wciągając mocniej powietrze.
– Znowu paliłeś? – zapytała rozczarowana.
– Przecież wiesz, do czego jest mi to potrzebne! – Grigorij miał już dość takich pytań.
– Rozumiem, że bardzo cię boli. – Natalie ponownie przylgnęła do niego z czułością. – Ale jest lepszy sposób na łagodzenie bólu. Proszę. – Natalie wyjęła ze swojej torebki pudełeczko z flakonem i podała Grigorijowi.
– Co to jest? – Czerwinski zerknął nieufnie na podarunek.
– Morfina. A to – wskazała na pudełko – najnowszy wynalazek paryski: maszynka do robienia zastrzyków.
Grigorij wziął do ręki pudełko, otworzył, wyjął konstrukcję ze szkła i metalu i zaczął podejrzliwie się jej przyglądać, obracając w dłoni.
– Powiedzieli mi, że to najnowszy i całkowicie bezpieczny środek! – zapewniła go entuzjastycznie Natalie. – Obiecaj, że spróbujesz. – Spojrzała mężowi w oczy.
Ten schował pudełko ze strzykawką do kieszeni i całując żonę, przytulił ją do siebie.
Katierinę obudził zgrzyt otwieranych drzwi. Zaczęła spazmatycznie szarpać się w okowach, łapiąc powietrze ustami. Cudem tylko nie skręciła sobie karku. Mrużąc oczy od jaskrawego światła, dojrzała w progu sylwetki Zachara i Lidii.
Szefer zatrzymała się przy wejściu, przyglądając się udręczonej więźniarce, aż wreszcie mruknęła z satysfakcją:
– I jak, zmądrzałaś?
Katierina nic nie odpowiedziała, jedynie spojrzała posępnie na Lidię, próbując zrozumieć, czego ta od niej oczekuje.
– Wyciągaj – rzuciła Szefer do Zachara. – Przyszedł czas na nią.
Ten w milczeniu zdjął z Katieriny kajdany i dziewczyna przez chwilę pomyślała, że może Bóg zmiękczył serce jej dręczycielki…
Tymczasem Zachar wyprowadził chwiejącą się Katię na tylne podwórze. Lidia podążała za nimi krok w krok.
– Ruszaj się szybciej! – popędzała.
Przy studni Szefer kazała im się zatrzymać i wskazała Zacharowi wiadro:
– Chluśnij na nią, może się obudzi.
Ten niedługo myśląc, wylał całą wodę z wiadra na Katierinę, prawie ścinając ją z nóg. Katia omal nie zachłysnęła się zimną wodą i aby nie upaść, chwyciła za słup, przy którym wymierzano baty. Zamykając oczy, otworzyła zaschnięte usta, żeby choć kilka kropel trafiło do środka.
– Pi-ić… – wydusiła z siebie z trudem.
– Mało ci wody? – zdziwiła się Lidia i zaproponowała szyderczo: – Cóż, pij… – i wskazała na wiadro.
Katierina naiwnie opadła na kolana i już zdążyła pochylić się nad cebrem, w którym mieniła się w słońcu woda, kiedy Lidia nagle kopnęła go nogą i całość wylała się na ziemię.
– Ale najpierw sama sobie nabierz – wytłumaczyła jej nowa pani. – Tutaj nikt ci nie będzie usługiwał. – To rzekłszy, Lidia wzięła wiadro i wrzuciła je do studni. Łańcuch szybko się rozwinął, skrzypnął drewniany walec, rozległo się chluśnięcie – wiadro wpadło do wody.
Katierina z trudem stanęła na nogach, obydwoma rękoma chwyciła za korbę i resztkami sił zaczęła nią kręcić. Wreszcie wiadro z wodą ukazało się na powierzchni. Dziewczyna wyjęła je i czerpiąc wodę dłonią, łapczywie piła.
Ale Lidia nie pozwoliła jej porządnie się napić.
– No, wystarczy! – huknęła.
Katierina jakby jej nie słyszała. Wymęczona pragnieniem nie była w stanie oderwać się od wody. Wówczas podskoczył do niej Zachar i tak gwałtownie szarpnął Katię za ramię, odciągając ją od studni, że wiadro się przewróciło i kilka kropel spadło pod nogi Lidii.
– Ach, ty śmieciu! – zawołała pani. – Będziesz mnie wodą polewać?! Zacharze! Do słupa z nią!
Zachar błyskawicznie zaciągnął skuloną Katierinę do słupa.
Szybko związawszy jej ręce, rządca wziął zamach i z hukiem uderzył ją batem po raz pierwszy. Katia, która dotąd nie zaznała palącego bólu batożenia, przeszywająco krzyknęła. Krzyk ten był dla Lidii rozkoszną muzyką.
Zerknąwszy na gospodynię, Zachar po raz kolejny smagnął Katię po plecach. Ta skuliła się, wydając z siebie kolejny przerażający krzyk.
Pańszczyźniani, którzy od rana krzątali się po podwórzu, raz po raz zerkali w jej stronę, nie mając nawet odwagi popatrzeć wprost. Całemu zajściu przyglądał się z ukrycia jeszcze jeden człowiek…
Od chwili, gdy Katierina trafiła do Szefer, jej ojciec Stiepan krążył wokół dworku, usiłując przedostać się do środka, odnaleźć córkę i zabrać ją z tego strasznego miejsca. Lecz psy oraz czujni rządcy dotąd nie pozwolili mu na to, więc mężczyzna przyczaił się w krzakach, czekając na odpowiedni moment.
Gdy zobaczył, że jego córkę bezlitośnie batożą, zaryczał głucho i rzucił się w stronę dworku. Nagle ktoś powalił go z nóg. Nie przyglądając się napastnikowi, Stiepan zaczął wściekle się bronić, obaj tarzali się po trawie, usiłując pokonać przeciwnika…
Nieznajomy, ten sam, który kiedyś tak bardzo wystraszył Katię w młynie, okazał się silniejszy do byłego katorżnika. Obejmując Stiepana wpół silnymi ramionami, powściągał jego szamotanie.
– Ależ ciszej, ciszej, durniu! – wysyczał Stiepanowi do ucha.
– Ty zarazo diabelska, puszczaj mnie! – Ojciec Katii szarpał się dalej.
– Uspokój się! Uspokój się, dobrze? – powiedział wreszcie życzliwie nieznajomy, patrząc mu w oczy i nieco luzując uścisk. – I jej nie pomożesz, i sam siebie zaprzepaścisz!
Stiepan ryknął rozpaczliwie, rozumiejąc, że ten ma rację i dławiąc się żalem oraz bezsilnością, zaczął walić pięścią o ziemię.
– A żeby te bydlęta do końca życia krwią spluwały!
Nieznajomy przycupnął obok niego.
– To twoja córa? – zapytał ze współczuciem.
– Tak…
W tym momencie dobiegł ich kolejny wrzask Katieriny. Stiepan ponownie rzucił się w stronę dworku, lecz nieznajomy natychmiast docisnął go łokciem do ziemi.
– Puść – zajęczał ojciec Katii. – Jak ją zabiją, to ja też nie mam po co żyć!
– Poczekaj, wściekłeś się czy co? Tu trzeba inaczej. Po cichu. – Przycisnął palec do ust.
I Stiepan wreszcie spojrzał na niego uważnie.
Nie wiadomo, ile jeszcze rozkoszowałaby się Lidia dręczeniem Katii, gdyby nie podbiegł do nich kozaczek z wiadomością:
– Pani, goście są!
– Kogo diabli niosą tak z samego rana? – zezłościła się Szefer.
– Pani Czerwinska przyjechała z wizytą – zameldował chłopiec.
Bat świsnął raz jeszcze i suknia prawie omdlałej z bólu Katieriny pękła w pasie.
– Każe pani kontynuować? – zapytał Zachar, ocierając pot z czoła.
Ta zawahała się przez chwilę, ale potem pomyślała, że Natalie mogłaby usłyszeć jęki Katieriny.
– Nie… – powiedziała z żalem, ale natychmiast dodała: – Niech się bierze do roboty. W polu. U mnie nie ma darmozjadów. – Chwyciła Katię za włosy i spojrzała jej w twarz.
Już na odchodne rzuciła jeszcze jeden rozkaz Zacharowi:
– I żebyś mi oczu z niej nie spuszczał, gotowa jeszcze uciec. I… wieczorem przyprowadź ją do mnie. Będziemy muzykować – powiedziała ze złośliwym śmiechem. – Co to ja, na marne fortepian kupowałam?
Lidia powitała gościa z udawaną serdecznością.
– Czemu nie uprzedziłaś, że zamierzasz przyjechać? – zapytała, przyjmując z opanowaniem tradycyjny pocałunek w policzek, i zwróciła się do kozaczka: – Przynieś nam kawę.
Lidia usiadła na kanapie, zaś Natalie, zauważywszy fortepian, podeszła do niego i musnęła palcami klapę, nie wiedząc, od czego zacząć.
– Jakie to dziwne, widzieć ten fortepian w twoim salonie…
Lidia zmrużyła oczy, przeczuwając, co sprowadziło Natalie.
– Widzisz, Liddi, zaszło pewne nieporozumienie… Mam na myśli wczorajszą aukcję.
– Nie rozumiem. – Gospodyni uniosła głowę.
– Widzisz… – powtórzyła zmieszana Natalie. – Piotr Iwanowicz bardzo się zmienił po śmierci Anny Lwowny… Myślę, że ta decyzja o sprzedaży jej wychowanki była nieco pochopna. Wątpię, by Anna Lwowna zgodziła się na to…
– Masz na myśli to, że on nie miał prawa jej sprzedawać? – Szefer spróbowała nadać rozmowie ton handlowy. – Według dokumentów Katierina Wierbicka jest jego pańszczyźnianą.
– Tak, formalnie tak. Ale… wszyscy wiedzą, jak Anna Lwowna była przywiązana do tej dziewczyny. Sama ją wychowywała, traktowała niemal jak córkę. Kitti nie jest nam obca.
– Nie rozumiem jednak, czego oczekujesz ode mnie? – Lidia przeszła do rzeczy.
– Proszę cię o uprzejmość. – Natalie odkaszlnęła. – Miejsce Kitti jest w Czerwince. Ona jest częścią naszego domu, częścią pamięci o zmarłej…
– Chcesz, żebym ją zwróciła? – zapytała domyślnie Lidia.
– To by było bardzo miłe z twojej strony – radośnie uśmiechnęła się Natalie. – Natomiast w zamian… możesz wybrać którąkolwiek spośród moich dziewczyn.
Lidia uważnie popatrzyła na Natalie, robiąc dramatyczną pauzę.
– „Którychkolwiek” sama mam pełno w czeladnej – powiedziała powoli, nie spuszczając oczu z przyjaciółki.
– Owszem, rozumiem, że Kitti jest szczególna. Ale, Liddi, serduszko, proszę cię! – błagalnie westchnęła Natalie. – My z Griszą tak bardzo chcielibyśmy, żeby w Czerwince choć coś przypominało o Annie Lwownie. Ona zaś…
– No to zabierzcie swój fortepian rodzinny – powiedziała oschle Szefer. – Oddam za darmo. Sama wiesz, że nie jest mi do niczego potrzebny, niespecjalnie lubuję się w muzyce.
– Ale… – zmieszała się Czerwinska – on należy do Katii. Anna Lwowna zapisała go jej w testamencie. Liddi, duszyczko! No nie bądź niedobra! Okaż mi uprzejmość.
– Ach tak, uprzejmość, mówisz… – zimnym tonem odezwała się Lidia. – Kupiłam tę panienkę jawnie, za niemałe pieniądze. Nikt was nie zmuszał do sprzedaży. A teraz to się już nie wróci. Niestety. – Pani domu wstała, dając do zrozumienia, że wizyta Natalie dobiegła końca.
Natalie, która nie spodziewała się takiego przyjęcia, pośpiesznie i oschle pożegnała gospodynię. Szybko wyszła na ganek i ruszyła w stronę zaprzęgu.
W swym rozczarowaniu nie zwróciła nawet uwagi na to, że Orysia, która tam na nią czekała, rozprawia o czymś z kozaczkiem Ilkiem i robi coraz większe oczy z przerażenia. Nie dosłyszała również imienia Katii, które padło w tej rozmowie…
Katierina, wciąż jeszcze obolała po ostatnich udrękach, szła w pole wraz z innymi żniwiarkami. Chłopki po drodze co rusz szeptały i zerkały na Katię, na jej niegdyś piękną, a teraz podartą suknię, na nieosłoniętą, ostrzyżoną głowę. Gdy zbliżyły się do pola z nieuprzątniętym plonem, parami lub trójkami poustawiały się w rządkach. Katia przystanęła, nie wiedząc, co ma dalej robić.
– To twoje poletko. – Zachar wetknął jej sierp do ręki i pokazał pole. – Do wieczora masz wyżąć tam i z powrotem.
Nic więcej nie tłumacząc, pojechał na koniu wzdłuż rzędów, pohukując na robotników. Katierina popatrzyła z zakłopotaniem na falujące kłosy przed sobą, na chłopki sprawnie operujące sierpami i nieporadnie zabrała się do pracy.
Żniwiarki widziały, że dziewczyna sobie nie radzi, ale robiły swoje, z rzadka wymieniając się uwagami i cicho chichocząc. Jedynie Jarosława Goriemyka, wysoka, mocno zbudowana, ciężarna chłopka spojrzała na Katię z litością i zerkając lękliwie na Zachara, podeszła do niej, by pomóc.
– Chodź, pokażę ci. Bierzesz, skręcasz, zbliżasz sierp… I r-r-raz. No, spróbuj.
Dłonie Katieriny, malutkie i delikatne, były już zdarte do krwi. Nie mogła nawet chwycić porządnie za kłosy, a co dopiero je skręcić.
– Tak – powiedziała powoli Jarosława – z takimi rączkami wiele nie wyżniesz. Bierz może mniej i tego…
– Goriemyka! – rozległ się opodal krzyk Zachara i natychmiast nad jej głową strzelił bat. – Mało ci swojej pracy? To ci dorzucę!
Drgnąwszy i skuliwszy się z przerażenia, Jarosława śpiesznie wróciła do swego rzędu.
– Ostrzegam! – oświadczył Zachar głośno, aby wszyscy słyszeli. – Kto podejdzie do tej – wskazał nahajką na Katierinę – dostanie pięć batów. A jak podejdzie drugi raz – dziesięć! Litościwi się znaleźli…
Wszyscy ciężko pracowali w milczeniu, a jednak Zachar ciągle znajdował dla siebie zajęcie.
– Lubka! Śpiewaj! – rozkazał. – Bo umrzeć można z nudów…
Dziewczyna zaczęła śpiewać piosenkę, którą podchwyciły inne kobiety – smutną, wolną, ale za to rytmiczną, by choć troszkę ulżyć sobie w pracy.
Tymczasem Katia, licząc na to, że Zachar jej nie usłyszy, wyszeptała w stronę Jarosławy:
– Dziękuję pani. – Dzięki lekcji zaczęła sobie jako tako radzić, choć daleko jej jeszcze było do innych żniwiarek.
W tym czasie wzdłuż pola przemknął zaprzęg Czerwinskich. Zasmucona Natalie pragnęła czym prędzej opuścić włości Szefer.
– Ależ ładnie dziewczyny śpiewają – powiedziała marzycielsko.
– Śpiewają, by nie płakać – cicho odrzekła siedząca obok Orysia i odwróciła się w stronę okna.
Postanowiła nie opowiadać swej pani tego, czego dowiedziała się o Katierinie, ponieważ uznała, że i tak nie dadzą jej wiary. Natomiast tuż po powrocie pobiegła do kuchni i podzieliła się z Pawliną wszystkim, co usłyszała od kozaczka – i o obciętym warkoczu, i o nocy spędzonej w kajdanach, i o batożeniu…
Kucharka chwyciła się za serce jeszcze w połowie jej opowieści i bez sił opadła na ławę. Wzdychając, rytmicznie kiwała się do przodu i do tyłu, nie mając siły nawet zapłakać. Straciła już całą nadzieję. I tylko krzątająca się tam Galina słuchała Orysi z niekłamaną radością.
Po stanowczej odmowie, z jaką spotkała się u Szefer, Natalie postanowiła się nie poddawać. Teraz jeszcze bardziej chciała zabrać Katierinę z powrotem do Czerwinki. Kiedy przyjechał do niej w odwiedziny ojciec, zaczęła go prosić, by odkupił Kitti i sprezentował Natalie dziewczynę. Aleksander Wasiljewicz nigdy nie był w stanie odmówić ukochanej córce i tym razem również jej uległ, chociaż gdy usłyszał cenę wynoszącą dziesięć tysięcy, odchrząknął. Nie było jednak wyjścia, skoro obietnica była już złożona. Kiedy tylko Piotr Iwanowicz wrócił do dworku, Doroszenko starszy udał się do jego gabinetu na przyjacielską pogawędkę.
Jednak rozmowa starych przyjaciół nie kleiła się już od samego początku. Gdy tylko Doroszenko napomknął o życzeniu córki, Piotr Iwanowicz kategorycznie się sprzeciwił.
– Nie! Nie i nie! Nie zgadzam się i już!
– Ależ dobrze już, dobrze – speszył się Aleksander Wasiljewicz, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji. – Chciałem tylko zrobić córce prezent. I tyle.
– Niezły to byłby prezent! Przecież po to właśnie ją sprzedałem, żeby ani śladu po niej nie było w naszym domu!
– Ale co ona takiego zrobiła? – zapytał zdezorientowany Doroszenko.
– Bóg uchował, że jeszcze nic – wykręcił się od odpowiedzi Czerwinski.
– Co pan ma na myśli? – Aleksander Wasiljewicz był tak zaskoczony, że postanowił jednak wyjaśnić sprawę do końca.
– Widzi pan, mój drogi Aleksandrze Wasiljewiczu… – zaczął robić aluzję Piotr Iwanowicz – nasze dzieci dopiero się pobrały…
– A co to ma do rzeczy? – wciąż nie domyślał się Doroszenko.
Piotr Iwanowicz westchnął i znacząco popatrzył na niego.
– Myślę, że w pierwszym roku pożycia rodzinnego nie potrzebują w domu żadnych dam do towarzystwa. Tym bardziej młodziutkich i ładniutkich… zwłaszcza gdy młody panicz jest obibokiem. Mam nadzieję, że rozumie pan, co mam na myśli.
– A co tu nie rozumieć… – Doroszenko stracił humor.
Kieliszek znakomitego koniaku pomógł mu jednak uporać się ze smutkiem.
W szynku z niskim sufitem i zakopconymi oknami było pełno ludzi. Młody student zajrzał do środka, postał chwilę w progu i poczekał, aż przywyknie do półmroku i hałasu. Gdy zauważył, że szynkarka poszła do drugiej izby, przeszedł wśród gości, chwiejąc się na nogach, jakby był pijany, i wsuwając im do kieszeni papierowe ulotki.
Stiepan i jego nowy przyjaciel, którego spotkał w pobliżu majątku Szefer, siedzieli w ciemnym kącie. Przed nimi na stole stała butelka i skromna zakąska. Przyjaciel Stiepana zauważył studenta i szybko wymienił z nim spojrzenia.
– Czyli jesteś z Charkowa? – kontynuował cichą rozmowę Stiepan.
– Tak, czeladnikiem jestem – równie cicho odpowiedział kompan.
– A co robisz w młynie? Czemu się ukrywasz?
– Ty też, widzę, czapkę na czoło mocno nasuwasz. – Czeladnik uśmiechnął się chytrze. – Ale nie bój się, nie wydam cię – zapewnił śpiesznie, widząc, jak towarzysz zjeżył się na te słowa. – Wręcz przeciwnie. Pomogę ci.
Stiepan milczał zachmurzony, rozmyślając o Katii.
– Siłą swej córki od Szeferki i tak byś nie zabrał.
– Nie zabrałbym, to tę wiedźmę, Szeferczychę, bym udusił. – Z całej siły uderzył ręką w stół. – Mam dwóch wrogów – ją i tego heroda, Czerwinskiego!
– Ciszej, ciszej… Nie ty jeden chciałbyś się dorwać do ich gardzieli – zapewnił czeladnik, z zaciekawieniem przyglądając się Stiepanowi. Silny, oschły, stanowczy – widać, że jak coś postanowi, to się nie wycofa. – Takich jest wielu. A i na innych panów też się widły już ostrzą.
W tym momencie do ręki Stiepana trafiła ulotka. Obejrzał się – student był już przy innym stole.
Stiepan rzucił okiem na kartkę, na górze której widniało hasło: „Ziemia i wola”. Niżej, na obrazku, szczęśliwy chłop orał pole. Obok w ramce umieszczono sentencję: „Na własnej niwie i pot słodki”. Potem kolejne hasło: „Precz z pańszczyzną!”. Oszołomiony, ponownie się rozejrzał, szukając wzrokiem człowieka, który mu to wetknął. Student położył identyczną proklamację przed innym chłopem, i wtedy właśnie wróciła z komórki szynkarka z butelką i pętem kiełbasy.
– Precz mi stąd! – rzuciła się prędko do niego z przerzuconym przez ramię ręcznikiem. – I swoje papiórki zabierz! To porządna karczma!
Student pośpiesznie opuścił szynk. Stiepan wsadził ulotkę głęboko do kieszeni. Zapominając o swoim nowym znajomku i w ogóle o wszystkim, ruszył w stronę wyjścia. Czeladnik stanowczo podążył za nim.
– Jeszcze mi tylko tych hajdamaków tu trzeba! Zaraza jedna! – sarkała szynkarka, szybko manewrując między stolikami, zbierając ulotki, żeby wrzucić je od razu do pieca.
Natomiast Stiepan z charkowskim rzemieślnikiem już doganiali na ulicy studenta. Ten obejrzał się i gdy ich zauważył, przystanął.
– Ile mam ci powtarzać? – Zezłościł się czeladnik, gdy zbliżyli się do niego. – Trzeba działać po cichu, niezauważalnie. Tyle dobrze, że ta szynkarka stójkowego nie wezwała, bo załatwiliby cię tu na miejscu.
– Nie boję się ich! – oświadczył butnie student. – Mogę iść na Sybir za naszą sprawę! Choćby i na katorgę!
– Nie igraj z losem, chłopaku – ostrzegł ponuro Stiepan. – Powiedz mi lepiej – wyjął z kieszeni karteczkę – w tej twojej pisaninie mowa jest o poważnej sprawie? Czy to tylko takie gadanie?
– To jest bardziej niż poważne! – oświadczył student, prostując się. – Niewolnictwo to barbarzyństwo, przeżytek! Nigdzie w Europie tego nie ma! Ludzie rodzą się równi! I powinni być równi! Swobodnie żyć, swobodnie oddychać! I na własnej ziemi pracować.
– Wielu macie takich? – Stiepan zerknął na niego spode łba.
– Wielu – oschle odpowiedział czeladnik. – A w całym imperium wręcz tysiące.
– U nas w Nieżynie jest cała komórka – dumnie dodał młodzieniec. – Zoszczenko jestem, student. – Wyciągnął rękę, przedstawiając się.
Stiepan uścisnął mu dłoń i uważnie przyjrzał się towarzyszom.
– Prawdę mówicie?
– Wiesz, gdzie jest stary młyn? – zamiast odpowiedzi usłyszał od czeladnika. – Przyjdź dziś wieczorem. Posłuchasz, a wtedy też pomówimy, jak twojej córce można pomóc.
Stiepan skinął głową i cała trójka rozeszła się, każdy w swoją stronę.
Po niezbyt przyjemnej rozmowie z Czerwinskim starszym Doroszenko wpadł na pewien pomysł, wybrał się więc do palarni, zakładając, że znajdzie tam Grigorija.
– Aaaa! Aleksander Wasiljewicz! – serdecznie zawołał Czerwinski młodszy. – Zawsze jestem rad, widząc pana. Proszę siadać. Zapali pan? Przywiozłem z Paryża znakomity tytoń.
– Może innym razem. – Doroszenko zrobił przeczący gest ręką, siadając naprzeciw niego. – Przychodzę do pana, Grigoriju Piotrowiczu, z propozycją biznesową.
– To ciekawe. – Grigorij pochylił się do przodu i splótł palce.
– W ubiegłym roku – zaczął Aleksander Wasiljewicz, uważnie przyglądając się reakcji zięcia – nabyłem uroczy dworek pod Jekatierinosławiem. Doskonałe otoczenie! Pięćset dusz.
– Znakomity nabytek – odparł Grigorij. – Szczerze gratuluję!
– Tyle że te dobra doglądać trzeba – kontynuował Aleksander Wasiljewicz, patrząc w oczy Czerwinskiemu – inaczej rozkradną wszystko, chłopstwo się rozpuści. Tam jest potrzebny pan.
– Racja – przytaknął Grigorij, zastanawiając się, do czego zmierza teść. – Czyli jak, zamierza nas pan porzucić z powodu tych nowych włości?
– Stary już jestem – westchnął Doroszenko. – A starych drzew się nie przesadza. No to pomyślałem: a może pan z Natalie byście tam osiedli?
Grigorij spiął się. Jego podejrzliwy umysł, wyniszczony przez opium, we wszystkim węszył podstęp. Czemu miałby wyjeżdżać?
– Propozycja jest bardzo kusząca – odpowiedział. – Tylko wątpię, bym mógł ją przyjąć. Przyzwyczaiłem się do Czerwinki.
– Na ojcowskim chlebie to nie to samo, co na własnym, nieprawda? – zaczął namawiać go Doroszenko. – A tam będziecie na swoim! I wam będzie dobrze, i dobra zostaną dopilnowane. Mająteczek ten może przynosić sowity dochód, który jeśli się mądrze pomnoży, pozwoli nawet na przeprowadzkę do stolicy.
– No, naprawdę nie wiem… – zamyślił się Grigorij. Propozycja rzeczywiście była kusząca. Ale wyjechać stąd, oznaczało na zawsze opuścić Katierinę, porzucić nadzieję na posiadanie jej. Panicz stanowczo pokręcił głową. – Ale jak mam zostawić fabrykę tytoniu? Ojciec na mnie liczy. Tyle spraw na jednej głowie, to nie do udźwignięcia… Pan wybaczy. Tu są moje korzenie, niestety.
Przypominając sobie słowa Piotra Iwanowicza o tym, że Grigorij nie ma żadnych zajęć, Doroszenko popatrzył na niego przenikliwie, po czym wstał.
– Cóż, szkoda, bardzo szkoda.
Ukłonił się, a następnie poszedł się ubrać i wtedy właśnie znalazła go Natalie. Musiał zasmucić ukochaną córkę:
– Miejsce pańszczyźnianego jest tam, gdzie pan mu każe. A twój mąż, zakładam, ma dość innych trosk niż zamartwianie się o jakąś chłopkę pańszczyźnianą. I sama, serduszko, lepiej byś zajęła się swoją rodziną, mężem. Kiedy nas wnukiem uszczęśliwicie?
Natalie speszyła się, zarumieniła. Spuściła wzrok, natychmiast tracąc rezon.
– Rodzina bez dzieci to nie rodzina – kontynuował Aleksander Wasiljewicz, całując ją w policzek. – O to powinnaś się troszczyć, a nie bawić żywymi lalkami.
Po pierwszym dniu pańszczyzny Katierina ledwo żyła. Nogi miała poobijane o kamienie, więc gdy szła, zostawiała za sobą krwawe ślady. I ponownie dworacy kierowali na nią spojrzenia, gdy mijała ogrodzenie majątku.
– Prędzej mi tu, herodowe nasienie! Ledwo się pałęta… – popędzał Zachar, co rusz poszturchując Katię nahajką w plecy. – Stój tu – zatrzymał ją przy słupie. – Kuźma! Chodź no tu, pomożesz przy tej.
Pojmując, że zaraz będą ją znowu katować, a najpewniej zbiją na śmierć, Katierina odwróciła się do Zachara i padła przed nim na kolana.
– Błagam, na Boga, niech się pan zlituje! Pozwólcie mi się wyspowiadać. Jeśli taki już mój los, jeśli mam umrzeć, nie pozwólcie mi opuścić tego świata bez wyznania grzechów! Żebym chociaż modlitwę mogła zmówić, na litość boską!
Zachar zasępił się, ale skinął głową:
– Módl się. Byle szybko.
– Panie nasz, Jezu Chryste, Synu Boży – składając ręce, recytowała gorliwie Katia z zamkniętymi oczami. – Przebacz mi wszystkie grzechy, świadome i nieświadome. Jeśli obraziłam kogoś myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem – przebacz mi, jako i ja przebaczam. Powierzam się Twej opatrzności i miłosierdziu! Panie, jeśli to są moje ostatnie chwile, proszę cię! Niech śmierć moja będzie szybka i…
– Wystarczy już! – przerwał jej Zachar i gwałtownie szarpnął ją za łokieć, podnosząc z klęczek i popychając przed siebie. – Kiecę do góry!
Katierina spojrzała nie niego zdezorientowana.
– Nie będziesz taka ufajdana lazła do pańskiego domu! – Zadarł jej suknię, odsłaniając bose, pokaleczone, brudne stopy. – Trzymaj! – Po czym rozkazał Kuźmie: – Dawaj!
Zachar odsunął się nieco, zaś Kuźma chlusnął na nogi Katii wodą z wiadra.
– Obetrzyj spódnicą! – rozkazał Zachar Katierinie. – I pośpiesz się, pani nie lubi czekać!
Stiepan ostrożnie skradał się przez zarośla do młyna, aż wreszcie zatrzymał się pod oknem i zaczął nasłuchiwać.
– Człowiek to nie jest rzecz ani towar! – mówił z przekonaniem charkowski czeladnik. – Człowiek rodzi się wolny i powinien żyć na wolności.
Stiepan skinął głową i ruszył do wejścia.
Zgromadzeni w środku siedzieli półkolem, uważnie słuchając mówcy.
– Przyszłość – kontynuował charkowianin, obrzucając spojrzeniem wszystkich obecnych – ma przed sobą silna społeczność chłopska! Silny gospodarz, który sam uprawia własną rolę! Chłopi powinni pracować na swojej, a nie na pańskiej ziemi! Nie w niewoli czy z przymusu, tylko na swoim! I z własnej woli. Właśnie dlatego tak się nazywamy – „Ziemia i wola”!
– Dobrze prawisz!
– Dobrze by było… – słychać było szmer głosów.
Cichutko, starając się nikomu nie przeszkadzać, Stiepan podszedł bliżej i usiadł obok dobrze zbudowanego chłopaka. Sądząc po posturze, musiał być kowalem. Ten odwrócił się w jego stronę, żeby się przywitać.
I tak właśnie Stiepan po raz pierwszy spotkał Nazara.