Читать книгу Gorzka czekolada - Omenaa Mensah - Страница 9

Оглавление

Wkawiarence Dzień Dobry TVN na rogu Hożej i Marszałkowskiej najczęściej biorę latte. Lubię kawę z mlekiem, choć jest w tym też pewien element prowokacji. Gdy spotykam się na rozmowy biznesowe, czasem zdarza się, że ktoś krępuje się przy mnie zamówić czarną kawę. Może boi się, że potraktuję to jako przytyk do mojego koloru skóry? Strzelę focha? Obrażę się?

Ludzie mnie przecież nie znają. Myślą, że jestem dziunią z telewizji, która łatwo wpada w histerię. Nie wiedzą, ile razy usłyszałam, że „asfalt powinien leżeć na swoim miejscu” – koniecznie z obleśnym chichotem na końcu wypowiedzi – to przecież taki śmieszny żarcik. Były też znacznie gorsze rzeczy. I to nie tylko w anonimowych komentarzach w internecie, gdzie frustraci dają upust swoim kompleksom. Potrafimy być wobec siebie okrutni. Zwłaszcza gdy wydaje nam się, że jesteśmy silniejsi, mamy poczucie bezkarności albo jeśli po prostu jesteśmy tępymi tłukami bez wykształcenia i obycia w świecie.

Zauważyliście, że napisałam to w pierwszej osobie liczby mnogiej?

Bo choć jestem pół-Afrykanką, to jestem też, a może przede wszystkim, pół-Polką. Moja mama jest studziesięcioprocentową Polką – zdolną do niezwykłej miłości i poświęcenia. Mój tata jest Afrykańczykiem. Ja urodziłam się w Jeleniej Górze. W Polsce pracuję i robię karierę, wychowuję moją córkę. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam sobie i swojej ciężkiej pracy, więc jeśli jakiś pseudodowcipny nieuk poucza mnie, że mam „spadać na bambus” czy „wypchać się bananami”, bo mam czekoladowy kolor skóry, to mam ochotę zacisnąć pięści i walnąć go w ten głupi łeb. Kiedyś tak robiłam, kiedy byłam osaczoną przez durniów dziewczynką w mojej rodzinnej Jeleniej Górze. Ale dziś się powstrzymuję, bo to ja mam ukończone wyższe studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i studia doktoranckie na SGH. Prowadzę życie, którego niektórzy mogą mi zazdrościć.

To ciekawe, że gdy ONI mają do mnie jakiś interes, to nagle stają się tacy delikatni i subtelni, że wstydzą się przy mnie zamówić czarną kawę czy przekąsić czekoladowego murzynka.

Więc prowokacyjnie zamawiam latte i często, żeby rozładować napiętą atmosferę, dodaję, że to dlatego, bo lubię ten kolor kawy z mlekiem. To mój kolor. Jeśli chcesz, nazwij mnie Murzynką. Nie mam z tym problemu. Nie wstydzę się tego. Wręcz przeciwnie. Jestem dumna, że pochodzę z królewskiego rodu Ashanti. Zawsze byłam z tego dumna. I od dziecka marzyłam, żeby pojechać do Ghany – rodzinnego kraju mojego ojca. Tylko że on, doktor kardiochirurg Opoku Ware Mensah, tego mojego marzenia nie akceptował…

Choć w moim domu rodzinnym Afryka była obecna. Mama nauczyła się gotować pyszne afrykańskie potrawy. Ojciec opowiadał mi i mojemu młodszemu bratu, że mamy być dumni ze swojego koloru skóry i pochodzenia, bo Ashanti w Ghanie to arystokracja. A Ghana to wspaniały kraj, który ma przepiękną dziewiczą przyrodę, a pod ziemią niezliczone bogactwa – m.in. kopalnie złota. Ale gdy prosiłam, żeby zabrał mnie i mamę do Afryki, to tata zmieniał temat. Albo tłumaczył mi, że moje miejsce jest w Europie. Tu zdobędę staranną edukację, zrobię karierę, założę rodzinę. Tu jest moje miejsce, a nie w Ghanie. Podporządkowałam się jego decyzji, bo jest mądrym, bardzo wykształconym człowiekiem. Zawsze mi imponował – kardiochirurg, zatopiony w swojej pracy tak bardzo, że czasem kompletnie się w niej zatracał. Wiem, że musiał przejść przez całe piekło naszej nietolerancji, gdy studiował we Wrocławiu w latach siedemdziesiątych. Ale zawsze patrzył w przyszłość. Gdy przypominał sobie o dorastającej córce, to w sposób, który mnie wtedy szalenie irytował, ale dziś to doceniam, napominał mnie, żebym się pilnie uczyła. Bo wykształcenie – w co absolutnie i głęboko wierzył – jest przepustką do lepszego życia. Wzięłam sobie jego rady do serca.

Ale zadra gdzieś pozostała. Było mi przykro, że mój ojciec – mój pierwszy idol i mentor, człowiek, który zaszczepił we mnie miłość do Czarnego Lądu i dumę z koloru mojej skóry, nie wziął mnie w podróż do korzeni, do swojego rodzinnego kraju.

Postanowiłam więc pojechać tam z mężczyzną, który będzie miłością mojego życia.


Ten dzień spędziłyśmy z Vanessą na plaży, zbierając muszle. Teraz słuchamy, jak jeszcze szumi w nich ocean, Tanzania.

Muszę przyznać, że to był bardzo głupi pomysł. Minęło trzydzieści lat, a ja wciąż nie byłam w prawdziwej Afryce (bo Egiptu czy Tunezji nie liczę – prawdziwy Czarny Ląd zaczyna się na południe od Sahary). W moim życiu mężczyźni się pojawiali i znikali. Jedni byli na krócej, inni na nieco dłużej, ale instynktownie czułam, że żaden z nich nie jest tym właściwym, z którym chcę pojechać na kontynent moich przodków.

I wtedy spotkałam bardzo mądrą kobietę – aktorkę Ewę Serwę, która powiedziała mi coś, co mnie kompletnie zaskoczyło:

– Czekasz na idealnego faceta? Nie doczekasz się! Jedź do Afryki z prawdziwą miłością swojego życia, czyli z twoją córką!

Jak to? Mam nie czekać na księcia z bajki, który zabierze mnie do wyśnionej Afryki? Mam tam po prostu pojechać z Vanessą?

A właściwie, to czemu nie? Skoro mężczyźni mojego życia nie dawali rady, to czekanie na to, aż się ogarną, było czystą naiwnością. Ja, absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, powinnam już dawno zmienić strategię. W końcu w moim życiu mogłam zawsze liczyć tylko na siebie. I na moją mamę…

Mama! Że też o niej wcześniej nie pomyślałam. Przecież ona też marzyła o tym, by tata zabrał ją do Afryki. I nigdy tego nie zrobił.

No to już wiedziałam, że musimy pojechać we trzy. Trzy muszkieterki: Iza, Vanessa i Omenaa.

I jak to w życiu bywa, gdy podjęłam właściwą decyzję, okazja, żeby się spełniło moje marzenie, pojawiła się niespodziewanie. I to już niemal następnego ranka.

Gorzka czekolada

Подняться наверх