Читать книгу Stracone złudzenia - Оноре де Бальзак - Страница 4

OD TŁUMACZA

Оглавление

Komedja Ludzka Balzaka, w której powieść niniejsza stanowi ważne ogniwo — niemal punkt centralny — posiada, niezależnie od swoich artystycznych wartości, pierwszorzędne znaczenie historyczno-obyczajowe. Wszystkie bez wyjątku siły składające nowoczesne społeczeństwo znajdują w niej swój wyraz, a ujęcie ich staje się tem ciekawsze, przez to, iż pisarz miał sposobność śledzić je i odmalować w samych zaczątkach, w momencie kształtowania. W epoce objętej Komedją ludzką (lata 1815—1848), warsztat społeczny wylania się stopniowo w swej nowożytnej, niemal współczesnej nam strukturze, a nie jest jeszcze tak skomplikowany technicznie, aby zmuszać pisarza do rozdrabniania się na utrudniające syntezę szczegóły. Taką siłą rodzącą się dopiero, a przeznaczoną w przyszłości do potężnej roli, była prasa.

Omawiając na innem miejscu 1salon XVIII w., zaznaczyłem nikłość funkcyj jakie pełniła wówczas prasa, skrępowana tysiącznymi względami cenzury; miejsce prasy zastępowały ulotne pamflety, broszury obiegające bezimiennie, często wychodzące z pod. pióra największych pisarzy (Wolter, Diderot); dalej korespondencja prywatna, i wspomniane już salony paryskie, będące wówczas niemal instytucją. Dziennikarz zawodowy — zelżywie nazwany folliculaire — otoczony dość powszechną wzgardą, znajdował się poza nawiasem społeczeństwa. Zrozumiałem jest, iż, pod żelazną ręką Napoleona, prasa, mimo iż wzmożona w sobie, nie mogła oddychać pełną piersią; dopiero Restauracja, dająca początek konstytucyjnym i parlamentarnym rządom pod berłem obłaskawionych już Burbonów, stworzyła również potęgę tego przyszłego „mocarstwa“.

Stosunki jednak panujące w królestwie prasy były dość osobliwe. Nie mogąc, jakby niewątpliwie tego pragnął, prasy zdusić, Dwór starał się ją kneblować i trzymać w zależności ograniczeniem przywileju na dziennik: zbytecznem dodawać, iż przywilej taki uzyskiwali najczęściej nie ludzie etycznie stojący najwyżej, ale najbardziej sprytni i nieprzebierający w środkach. Ta ograniczona ilość organów publicznych, w których skupiała się opinja i interesy całego wielkiego kraju, wytworzyła kastę kondotjerów pióra, toczących z sobą zajadłe walki, ale, równocześnie, zdolnych, w razie potrzeby, porozumieć się z sobą dla wspólnej korzyści. Nie odrazu zresztą i dziennikarze zorjentowali się w swojej rosnącej z każdym dniem potędze. Ta zgraja utalentowanych głodomorów, mających nieraz w ręku losy olbrzymich przedsięwzięć politycznych i finansowych, nie odrazu posiadła technikę wybijania dla siebie samych monety z własnego wpływu. Dziennikarze, przeważnie młodzi chłopcy (w gorączkowym tym zawodzie ludzie spalają się szybko), więcej dbali o wyzyskiwanie swej „wszechmocy“ za kulisami bulwarowego teatrzyku niż za kulisami Giełdy i wielkiego przemysłu; z czasem dopiero, w miarę jak posuwająca się demokratyzacja coraz większą rolę przyznawała t. zw. opinji publicznej, i dziennikarstwo przeszło na właściwy sobie i szerszy teren działania.

Te wszystkie światy, grawitujące około dziennika i potrzebujące go; te najrozmaitsze możne, wpływowe i wykwintne osobistości, zabiegające się o względy dziennikarzy i „nastrajające“ ich zapomocą uczt i festynów, tworzą, w połączeniu z cygańskim temperamentem wykolejeńców literatury, ów tak mistrzowsko odmalowany obraz fantastycznego życia, w którym najohydniejsza nędza ociera się o przepychy rafinowanego zbytku. Dlatego też, w tej powieści, nie opuszczając ściśle realnego gruntu, mógł Balzac przedstawić kilka miesięcy życia młodego Lucjana niby cudowną feerję, w której zaklęty pierścień lub jakaś lampa Aladyna otwiera mu na chwilę wrota paryskich Sezamów. Równocześnie wydana po polsku powieść Balzaka p. t. Muza z zaścianka stanowi jakby dopełnienie obrazu, i ukazuje nam to życie w chwili gdy go nie złoci już swymi promieniami błogosławiona beztroska młodości.

Balzac nie lubił i nie szanował prasy, i, nawzajem, nie cieszył się jej względami. W jednem ze swych wysoce romantycznych opowiadań p. t. Historya trzynastu, wymarzył pisarz związek trzynastu niepospolitych, a bezwzględnie sobie, w razie potrzeby, oddanych jednostek, i roił jak olbrzymią potęgą byłaby taka asocjacja. Życie przekonało go rychło, że instytucja taka istnieje, tylko składa się nie z trzynastu wybitnych, ale z trzydziestu, trzystu, czy trzech tysięcy miernych jednostek, które, bez żadnych regulaminów i porozumień, instynktownie a solidarnie współdziałają z sobą. Otóż, do tej asocjacji Balzac nigdy nie umiał się nagiąć; za sztywny miał kark do takich kompromisów; przerzynał się przez życie literackie Paryża sam, li tylko siłą talentu i pracy. Nie iżby nie chciał iść po łatwiejszej drodze sukcesu; chciał zapewne, jak tego dowodzą różne, z dziecięcą naiwnością podejmowane próby, ale nie mógł: imperatyw talentu był zanadto kategoryczny. Cichy pracownik d’Arthez, przeciwstawiony zgrai szarlatanów, pół-talentów i spekulantów literackich, oto człowiek, jakim Balzac rad przedstawia się własnym oczom. Tylko własnym zresztą, dla nas bowiem, bujna, rabelesowska indywidualność Balzaka bezwarunkowo nie mieści się w tym arcy-szlachetnym prymusie literatury.

Sąd o ówczesnej prasie wypadł zapewne za czarno — sama postać Teofila Gautier starczyłaby za odpowiedź bezwzględnym oszczercom tego rzemiosła — ale, tak w opisie uczt u Floryny i Koralii, jak w posiedzeniu redakcji małego dzienniczka, rozsiane są rysy, które, w jednem zdaniu nieraz, genjalnie streszczają istotę pewnego typu dziennikarstwa. Dzisiaj, brukowe dzienniki paryskie, rozchodzące się w miljonach egzemplarzy, posiadają agendy równające się, co do rozmiarów i zakresu, nieraz agendom jakiego ministerjum, i niewiele mają już wspólnego z temi, sympatycznie myszką trącącemi stosunkami, gdzie redaktor wpływowego pisma „przechwala się“ że ma dwa tysiące abonentów, i gdzie poważną rubrykę jego dochodów stanowi handel „egzemplarzami recenzyjnemi“ książek i gratisowemi biletami do teatru. Dużo natomiast podobieństwa odnalazłoby się, z zachowaniem wszelkiej proporcji, między tym obrazem a naszymi stosunkami, jeżeli nie dzisiejszej (wydawcy naszych Kurjerków z politowaniem patrzyliby dzisiaj na mikroskopijne dla nich operacje ówczesnych paryskich Finotów!), to wczorajszej doby. Nie wskazując nikogo palcem, znalazłbym w Polsce z łatwością model — i niejeden — dla takiego np. Stefana Lousteau, którego „wiek męzki, wiek klęski“ maluje nam Muza z Zaścianka.

Cóż to za kapitalna, żywa figura ów Stefan Lousteau! Współczesna fama wskazywała głośnego feljetonistę Juliusza Janin jako prototyp tej postaci; parę ustępów w korespondencji Balzaka każę raczej dopatrywać się pod nią Juljusza Sandeau, wspólnika doli George Sand, czyli Aurory Dudevant, w czasie pierwszych jej lat paryskich. Ale, przedewszystkiem, to jest typ: to dziennikarstwo, ujęte ze swej niskiej, małej, niemoralnej strony, z zachowaniem całej gibkości i błyskotliwości intellektu, tak uwodzicielsko działających na młodego Lucjana.

Każda zresztą z figur tej galerji ma swoją bardzo odrębną fizjognomję. Zapuszczając się głębiej w dzieło Balzaka, będzie miał czytelnik niejednokrotnie sposobność spotkać się z niemi i ściślej jeszcze wyodrębnić je od tła. Tak naprzykład, Córka Ewy będzie monografją duchową Natana, tego fałszywego wielkiego człowieka, którego tu widzimy w pierwszych blaskach zwodniczej sławy; tam też, i gdzieindziej zresztą, odnajdziemy jedną z najsympatyczniejszych figur literackiego świata, Blondeta, do którego Balzac, mimo jego sceptycznej bierności i nihilizmu duchowego, ma widoczną słabość i którego nawpół-cygańską karjerę wieńczy w końcu wspaniałomyślnie świetnem małżeństwem z hrabiną de Montcornet. W innej znowu powieści, zapoznamy się bliżej z panną des Touches, wzorowaną w wielu rysach na postaci George Sand, oraz z Klaudjuszem Vignon, nieskazitelnym kapłanem krytyki, do którego za model posłużył Gustaw Planche, ów nieszczęśliwie a wytrwale George Sand oddany wielbiciel.

Osobliwej zaprawy dodają obrazowi dziennikarskiego światka figury starych Napoleończyków, zamięszane między tych nowoczesnych kondotjerów idei. Paradny ten konkubinat, cyganerji wojskowej szukającej naturalnego schronienia wśród cyganerji literackiej, z którą wszystko ją dzieli oprócz skłonności do kieliszka, aktorek i łatwego życia, zaznaczony jest już mimochodem w Kawalerskiem gospodarstwie; odnajdujemy też tutaj znajomą nam figurę kapitana Giroudeau, pogłębioną rysami wzgardliwego i filozoficznego poddania się duchowi epoki, dającej w rękę fantastyczną potęgę tym „kramikom myśli“, dla których rozpędzenia „wystarczyłoby Cesarzowi kaprala na czele kilku ludzi“. A komizmowi tej symbiozy nie ustępuje z pewnością ta, którą powaby kulis stwarzają pomiędzy lekkomyślnymi żonglerami paradoksu a co najgęstszą śmietaną osiadłego paryskiego mieszczaństwa.

Wśród utworów Balzaka, powieść ta należy do najcelniejszych. Mistrzowska analiza psychologiczna reakcji jaką w parze prowincjonalnych kochanków powoduje przeniesienie na teatr Paryża; iskrząca werwa w przedstawieniu krótkiej wędrówki Lucjana przez świat dziennikarski; rozsypane rysy gryzącej a trafnej satyry; wreszcie tragiczny patos zakończenia, tworzą z powieści tej dzieło przelewające się od bogactwa treści. Faktura powieści Balzaka przedstawia zazwyczaj proces powolnego rozpalania pod kotłem olbrzymiej machiny; tutaj — co rzadko się u niego zdarza — wchodzimy in medias res, dzięki temu, iż powieść ta posiada ścisły związek z opowiadaniem p. t. Dwaj poeci. Trzecia część, Cierpienia wynalazcy, zamyka tę trylogję 2 objętą w wielu wydaniach Balzaka wspólnym tytułem Stracone złudzenia, przyczem niniejsza część posiada podtytuł: Wielki człowiek z prowincji w Paryżu. Dla zorjentowania się w całości Komedji Ludzkiej powieść ta jest bardzo pomocną; cały ów światek który tutaj naznacza sobie schadzkę, kręcąc się, bliżej lub dalej, około dziennika lub teatru, to uprzywilejowane typy Balzaka, które, niemal wszystkie, zjawiają się i w innych jego powieściach. Każdy z nich powtarzać się będzie w różnych epokach życia, różnych planach i przekrojach, wciąż pogłębiając uczucie zdumienia nad tą jedyną w swoim rodzaju nowoczesną epopeją.

Boy.

Kraków, w marcu 1919.

Stracone złudzenia

Подняться наверх