Читать книгу Pasolini. Niewygodny człowiek - Oriana Fallaci - Страница 6

WSTĘP
Oriana i Pier Paolo, przyjaźń niemożliwa

Оглавление

Alessandro Cannavò

Oriana i Pasolini nie mogli się nie spotkać, musieli próbować się poznać, zaprzyjaźnić. Dziennikarka od wielkich reportaży, dociekliwa i bezwzględna, mistrzyni sztuki pisania i niezależności; oraz pisarz-poeta-reżyser, równie łagodny jak skrajny w swoich wizjach, które dezorientowały ówczesną opinię publiczną, a niekiedy wydawały się jej wręcz nie do przyjęcia. Dwie silne osobowości, tak odległe w sposobie rozumienia życia i tak bliskie z powodu ofiarniczej pasji, z jaką je przeżyły: dwoje duchowych korsarzy.

Książka ta składa razem fragmenty pewnej relacji, która z doświadczenia zawodowego miała się wkrótce przemienić w szczerą przyjaźń. Relacji bogatej nie w etapy, lecz w intensywne epizody, ujawniającej zadziwiającą bliskość wynikającą z instynktownego porozumienia. Prawdziwymi przyjaciółmi Oriany nie byli na ogół ci, którzy pojawiają się w jej książkach i wywiadach. Ona, która wzięła na warsztat najpierw hollywoodzkich aktorów, a potem możnych tego świata, niechętnie wypowiadała się o bliskich sobie osobach. Na temat Pasoliniego, tak jak i Sofii Loren czy Isabelli Rossellini brakuje prywatnych notatek, listów, które można by jeszcze odnaleźć. A przecież związek z PPP staje się paradoksalnie i w niezwykły sposób sprawą publiczną, gdyż po tragicznej śmierci pisarza Oriana poświęca wszystkie siły na zbadanie dynamiki morderstwa, ani trochę nieprzekonana, że owa straszliwa zbrodnia wśród baraków na wybrzeżu Lacjum może być dziełem jedynie chłopaka z marginesu, Pina Pelosiego, lecz pewna, że w nocy z pierwszego na drugi listopada 1975 roku co najmniej dwie osoby wciągnęły Pasoliniego w zasadzkę.

Tamtego listopada „L’Europeo”, którego naczelnym był wówczas Tommaso Giglio, przeprowadza nadzwyczajne śledztwo, oparte również na głębokiej analizie postaci włoskiego reżysera i jego stosunku do współczesnego mu społeczeństwa. Śledztwo to miało się wkrótce wzbogacić o namysł nad konformizmem włoskiej kultury. Oriana jako dziennikarka uczestniczy w nim na pierwszej linii z taką samą odwagą, z jaką w czasie wojny w Wietnamie dokumentowała ofensywę amerykańskich żołnierzy przeciwko partyzantom Wietkongu. Nie godząc się na wygodną wersję jedynego mordercy (niepełnoletniego), jaką przedstawiło oficjalne postępowanie, rekonstruuje odmienną dynamikę za sprawą świadka, który pragnie pozostać anonimowy; jego opowieść potwierdzi następnie w wywiadzie inny chłopak z marginesu, wytropiony przez jej współpracownika Maura Volterrę, który zdołał wydobyć z niego zeznania w rzymskim dialekcie.

W obu chłopakach można wyczuć wielki strach przed ujawnieniem się, przed zemstą bossów handlu narkotykami i prostytucji. Rewelacje te zaprzeczają oficjalnej tezie i z ich przyczyny wytoczony zostanie Fallaci proces. Z oczywistych powodów Oriana odmawia ujawnienia nazwisk swoich informatorów: obawia się o ich bezpieczeństwo i powołuje się na kodeks deontologiczny stowarzyszenia dziennikarzy. Na nic się to jednak zdało, w sądzie pierwszej instancji zapada bowiem wyrok skazujący, który potwierdza sąd apelacyjny: cztery miesiące więzienia, a towarzyszy temu brak solidarności ze strony świata dziennikarskiego. Oriana nie spodziewała się zresztą niczego innego; w 1975 roku była już prawdziwą gwiazdą budzącą zawiść. Bardziej oburza ją decyzja sądu. W roku 2005, trzydzieści lat po śmierci Pasoliniego, w wywiadzie na łamach „La Stampa” Oriana powiada, że przypadek Pasoliniego interesuje ją o tyle, że „stał się powodem mojej pogardy dla dziennikarstwa, policji, prawa. Przede wszystkim dla prawa, przede wszystkim sędziów, sądownictwa i tych, którzy nim kierują”.

Dziś niemal wszyscy uważają za prawdziwą hipotezę zbiorowego morderstwa. Czas przyznał rację Orianie, chociaż jedynym, który został skazany za zabójstwo Pasoliniego, był Pelosi (karę więzienia skrócono mu właśnie z uwagi na wiek). W 2005 roku zdecydował się potwierdzić powszechnie już przyjętą wersję. Pelosi oznajmił, że skoro uczestnicy napadu z tamtej nocy nie żyją, czuje się wreszcie wolny i może oświadczyć, że nie ma nic wspólnego z morderstwem. Jeśli wówczas się przyznał, oświadczył, stało się tak jedynie dlatego, że jeden z prawdziwych winnych groził mu śmiercią.

W dniach bezpośrednio po morderstwie Oriana na łamach „L’Europeo” złożyła Pasoliniemu hołd w formie listu. List zaczynał się od twardych słów; utrzymany w bezwzględnym tonie początek stanowił odpowiedź na bezlitosny sąd Pasoliniego na temat Listu do nienarodzonego dziecka. Oto, co do niej napisał w momencie ukazania się książki: „Otrzymałem Twoją ostatnią książkę. Nienawidzę Cię za to, że ją napisałaś. Dotarłem tylko do drugiej strony. Nie chcę wiedzieć, co jest w brzuchu kobiety, macierzyństwo budzi we mnie obrzydzenie”.

Zadziwia taka postawa odrzucenia ze strony Pasoliniego, gniew zdający się wynikać z jakiegoś pierwotnego lęku, z buntu podświadomości. To są słowa, które ranią, ale które, jak sądzi Oriana, kieruje on do siebie samego, „mówią o śmierci, której zawsze szukałeś, by położyć kres wściekłości z powodu tego, że przyszedłeś na świat dzięki wydętemu brzuchowi, parze rozłożonych nóg, zakrwawionej pępowinie”. Obraz Pasoliniego, jaki ma Fallaci, to obraz kogoś, kogo prześladuje obsesyjna myśl o grzechu, człowieka, który wielbił tylko jedną kobietę, własną matkę, niczym „Madonnę zapłodnioną przez Ducha Świętego”. Pasolini, jednym słowem, był chrześcijańskim ateistą, by posłużyć się określeniem, które Oriana wymyśliła dla siebie samej w trakcie krucjaty przeciwko islamowi, w jaką wyruszyła po jedenastym września. Pasolini dążył do czystości i niewinności, a przyciągał go nieodmiennie okazjonalny i płatny seks, był wielbicielem piękna i harmonii, a w poszukiwaniu rozkoszy, która mogła się w każdej chwili przemienić w ślepą przemoc, gubił się w świecie ponurych zakazanych dzielnic. I tam właśnie, według Oriany, szukał ratunku.

Przyciągała ją i fascynowała – jako kobietę, nie tylko jako dziennikarkę – taka mieszanka niewinności i perwersji, nieśmiałości i występku. Sprzeczności ujawniały się także w silnej i atletycznej sylwetce Pasoliniego, w jego kwadratowej, zapadniętej twarzy boksera, w wizerunku kłócącym się z miłym głosem i wyrafinowanym sposobem myślenia.

Pierwsze spotkanie tych dwojga nastąpiło w 1963 roku, kiedy Pasolini kręcił dokument Comizi d’amore, w którym próbował dociec, co Włosi sądzą o seksie, prostytucji, homoseksualizmie, emancypacji kobiet. O tej ostatniej kwestii Oriana rozprawia żarliwie w nielicznych ocalonych w montażu fragmentach wywiadu przeprowadzonego na Lido w Wenecji, gdzie pojawia się wraz z Camillą Cederną i Adele Cambrią: „W społeczeństwie, w którym żyjemy, czyli w społeczeństwie dążącym jawnie i bezwstydnie do matriarchatu… w krajach potężniejszych niż nasz, wystarczy pomyśleć o Ameryce, wystarczy pomyśleć o Rosji, wystarczy pomyśleć o Chinach Ludowych, kobiety odgrywają bezsprzecznie zasadniczą rolę, mają w swoich rękach bogactwo, mają w swoich rękach władzę, mogą wykonywać jakikolwiek zawód i prowadzić życie seksualne na równi z mężczyznami”.

W taki sposób Oriana dokonuje autoprezentacji i przeskakuje pierwsza iskra. Przemienia się ona w 1966 roku w Nowym Jorku w „uderzenie pioruna”, kiedy Oriana kreśli, w dalszym ciągu na łamach „L’Europeo”, nadzwyczajny portret Pasoliniego: Marksista w Nowym Jorku. PPP popija coca-colę, urzeka go antykonformistyczna moda, nie interesuje Empire State Building, woli spędzać czas na obserwowaniu kloszardów, wyrzutków społeczeństwa, nowojorskich miejsc cierpienia i zguby. „Najważniejszym aspektem tego miasta jest nędza […]. Ten sam rodzaj biedy, który odnajdujesz w Kalkucie, Bombaju, w Casablance”, powiada, zdradzając swoje upodobanie do prowokacji.

Oriana dostrzegła od razu jego autentyczność i z typowym wyczuciem rasowej dziennikarki nie pozwoliła mu odejść. Pasolini widzi Amerykę młodą, zrozpaczoną, idealistyczną, będącą sceną prawdziwie rewolucyjnego momentu, o wiele bardziej niż Chiny czy Rosja, gdzie socjalizm poniósł klęskę, lub Włochy czy Francja, gdzie komunista jest „człowiekiem pozbawionym ideałów”. Zachwyca go współobecność, niekonfliktowa, manifestacji za i przeciw wojnie w Wietnamie. Pozbawione ideologii słownictwo koegzystencji, z którego powodu wykrzykuje: „To jest najpiękniejsza rzecz, jaką widziałem w życiu”.

Wystarczą te cytaty, by zrozumieć, jak dalece był intelektualistą niewygodnym, który dezorientował, nie mieścił się w szeregu. Ale potem, kiedy zapadał wieczór, wybijała godzina seksu, wypraw do Bowery, do portu, do Harlemu: w poszukiwaniu globalnego lumpenproletariatu, scenografii łączących w sobie życie, gwałt, prawdę…

„Poderżną ci gardło, Pier Paolo”, powtarzała mu Fallaci. Ale dla Pasoliniego był to rytuał, gdziekolwiek się znalazł, z kimkolwiek przebywał. W Rio de Janeiro na początku lat siedemdziesiątych Oriana i Pier Paolo spotykali się przez kilka tygodni. Ona była ze swoją ówczesną wielką miłością, François Pelou, korespondentem France-Presse poznanym w Wietnamie i bohaterem książki Niente e così sia. Aby pojechać za nim do Brazylii, gdzie go przeniesiono, Oriana zmienia scenerię swoich reportaży: przez jakiś czas będzie się zajmować Ameryką Południową. Może sobie na to pozwolić i tym razem miłość jest ważniejsza niż wszystko inne. Pasolini przylatuje do Rio z Marią Callas, która postanowiła zagrać Medeę, odrzuciwszy inne propozycje wybitnych reżyserów. Niektóre gazety pisały, że Pasolini i Callas są kochankami, rozpowszechniając w ten sposób plotki oparte na absurdalnym kłamstwie. Maria cierpiała z powodu porzucenia jej przez Onassisa i podróżowała z Pasolinim również po to, by zapomnieć. Spędzili już razem miesiąc wakacji na wyspach greckich. Narodziła się między nimi silna więź, zwierzali się sobie ze swoich smutków. Ona musiała zgodzić się na miłość niemożliwą, on wyznał jej, że jest homoseksualistą, a następnie dedykował jej poetyckie wersy: „Ten cień, który padł na twoją postać / Czuję, jak jest niesprawiedliwy, kiedy do ciebie mówię…”.

W Rio obie pary spotykały się na plaży Copacabana lub Ipanema. Maria drzemała, Oriana i François rozmawiali z Pierem Paolem o torturach stosowanych przez brazylijską policję wobec politycznych przeciwników, on wydawał się roztargniony, co nie umknęło uwadze Fallaci, która oskarżyła go o hipokryzję w jego społeczno-kulturowych bataliach, o to, że jest jednym z licznych maître à penser rozprawiających o niesprawiedliwościach jedynie po to, by karmić własne ego. Ale Pier Paolo myślał o czym innym i w końcu zaczął mówić o Jezusie i Świętym Franciszku. Chodziło o wizje reżysera, a może o jakieś olśnienia poprzedzające zawodowe plany.

Z pewnością w opisie Fallaci Pasolini zdaje się skąpany w boskim świetle. Ale czar trwa zaledwie chwilę. Jak wspomina dzisiaj Pelou, „w pewnym momencie po południu Pier Paolo znikał w poszukiwaniu chłopców, my odprowadzaliśmy do hotelu porzuconą Marię, a potem wracaliśmy do pracy”. Sceny rozpaczliwej samotności. Fallaci nie żywiła wielkiej sympatii do homoseksualistów, denerwowały ją niektóre zachowania i rytuały typowe dla świata, który Ameryka miała później zdefiniować na skalę globalną pod nazwą gay. Ale nie było nic gay, nic wesołego w świecie, w którym poruszał się Pasolini. Było raczej ryzyko, a czasami ponura rzeczywistość. Prawdopodobnie Oriana byłaby dziś przeciwna małżeństwom pomiędzy osobami tej samej płci i adopcji dzieci albo ich poczynaniu w próbówce, jednym słowem, owemu zmieszczanieniu i uniformizacji innych, kimkolwiek by byli, kondycji sprzeciwiającej się przecież powszechnym zasadom społecznym. „Ale czego chcą? Niech zaakceptują swój los, niech przeżywają dumnie i odważnie własne decyzje wraz z poświęceniem, jakiego one wymagają”, powtarzała, szczycąc się bolesnym wyborem niezależności i rezygnacją z życia osobistego na rzecz książek, „własnych dzieci”.

Pasolini może przyznałby jej rację, żył bowiem w wymiarze tragedii, niepozbawionej jednak często poczucia humoru. W swoim szczerym liście Oriana opowiada: „Jedzenie z Tobą było zawsze zabawą, gdyż nigdy nie było nudne. […] Zostawianie Cię po kolacji natomiast było czymś rozdzierającym. Za każdym razem wiedzieliśmy, dokąd się wybierasz. I za każdym razem było tak, jak gdybyś na naszych oczach biegł na spotkanie ze śmiercią. […] Nienawidziłam Cię, kiedy odjeżdżałeś tym swoim samochodem, którym trzej chuligani mieli zmiażdżyć Ci serce. Przeklinałam Cię. Ale potem nienawiść przemieniała się w szaleńczy podziw i wykrzykiwałam: «Cóż za odważny człowiek!». Nie mówię o Twojej odwadze moralnej […]. Mówię o Twojej odwadze fizycznej”. Widzi w nim śmiałość pierwszych chrześcijan, którzy, obrzucani obelgami i wyszydzani, wchodzą do Koloseum i czekają spokojnie, aż rozszarpią ich lwy. Szaleńcza odwaga wyróżniała też Alekosa Panagulisa, będącego miłością-obsesją Oriany, bohatera walki przeciwko dyktaturze, romantycznego ducha, który broni swoich ideałów mimo więzienia i tortur.

Oriana poprosiła Pasoliniego o dwie przedmowy do zbiorów poezji Alekosa, napisanych przez niego w więzieniu Boiati. Pier Paolo wielkodusznie się zgodził, ale jego sąd na temat wierszy (które chciał przejrzeć po kolei, jak wspomina Oriana, konfrontując przekład z greckim oryginałem) nie był nigdy pobłażliwy, raczej surowy, czasami wręcz pedantyczny, jeśli chodzi o analizę utworów. Pasolini pisze o stylu bogatym w anafory i asyndetony, retoryczne formy apodyktyczne. Potem jednak następuje oryginalna refleksja, niczym olśniewający błysk światła: „Straszliwa sztuczność, za sprawą której Panagulis osiągnął poetycką autentyczność. Przerażający sposób, w jaki ten zdrowy, witalny mężczyzna, skłonny do działania i śmiechu, zmuszony był zmienić się w «innego» – wraz z całym bolesnym upokorzeniem i introwersją, które się z tym wiążą. Panagulis został przemieniony w poetę na skutek tortur. Literatura, która była w jego przypadku czysto retoryczna, przemieniła się za sprawą tortur w literaturę autentyczną, to znaczy zdolną do poezji […]. Wielka poezja Panagulisa jest naturalnie tą, która wyraziła się za pośrednictwem jego czynu, a raczej za pośrednictwem jego ciała. Swoim ciałem jako narzędziem napisał wiersze nie tylko doskonałe, lecz przejmujące. O tym wszystkim mówi jednak historia, nie zaś historia literatury. I mogę to powiedzieć również ja, nieuchronnie cyniczny krytyk, który zna i uznaje realność (do tego stopnia ekspresyjną, że staje się poezją) «pisma» albo «słowa» ciała”.

Oriana i Pier Paolo widywali się również w Rzymie, ona przychodziła z Panagulisem, on często z Ninettem Davolim. Ale końcowy rozdział był już blisko. Swoim zmasakrowanym ciałem Pasolini miał nadać wyraźny sens życiu i śmierci, przeznaczeniu i współczuciu. „Nie było nikogo innego we Włoszech, kto byłby zdolny ujawnić prawdę tak, jak Ty ją ujawniałeś”, pisze Oriana ze złością i żalem. Nie chodzi jedynie o przepełniony miłością ból, lecz o hołd złożony prawdziwemu człowiekowi, Człowiekowi przez duże C.

Pasolini. Niewygodny człowiek

Подняться наверх